Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1998

Spis treści numeru 1/1998

Wihajster
Poprzedni Następny

Jan Koteja

Motto: Kto przetłumaczy kobiecie, że ten stary
kapelusz jest ładniejszy od tego nowego?

Rys. Piotr KanarekJeżeli z Wisły wyłowią topielca bez dowodu osobistego, to powstaje sytuacja paradoksalna: Jest corpus delicti, a nikt się nie utopił. Bo niby kto - Iksiński? Bzdura, dziś z nim rozmawiałem. I ze zgrozą pomyślałem, że gdybym mu (temu, co się utopił) dał swój dowód osobisty w celu pobrania przesyłki poleconej na poczcie, przeczytałbym w gazecie, że właśnie utopił się Jan K., lat 65, zamieszkały... itd. Albo weźcie zwierzęta - latające, pełzające i wszelkie inne. W raju był podział pracy: Pan Bóg je stwarzał, a Adam nadawał im imiona. Po wypędzeniu z raju Adam miał inne sprawy na głowie i powstały ogromne zaległości - parę milionów gatunków nie nazwanych. Teraz biedzą się tym nazywaniem zoologowie, ale, inaczej niż w raju, nadając nazwy oni stwarzają te gatunki (po angielsku "to establish", "to erect", "to create" itp.), opierając się na powszechnym przekonaniu, że rzeczy, które nie mają nazwy, po prostu nie istnieją.

Kiedyś byłem świadkiem, jak starszy już jegomość chciał kupić agrafkę, tylko zapomniał jak się toto nazywa. Tłumaczył gorączkowo, gestykulował, podnosił nogawkę... sprzedawcy i pozostali klienci próbowali odgadnąć, o co może chodzić. Wymienialiśmy dziesiątki nazw, starszy pan coraz bardziej się denerwował, aż w końcu ktoś wymyślił tę agrafkę. Gdyby nie to, klient odszedłby z niczym, a my bylibyśmy przekonani, że chciał kupić rzecz, której w sklepie nie ma. Wychodzi z tego, że wszystko, co istnieje, ma swoją nazwę, w ostateczności nazywa się to coś "wihajster".

Gdyby chodziło tylko o topielca i agrafkę, nie zawracałbym Ci, Miły Czytelniku, głowy, ale idzie o rzecz kluczową w funkcjonowaniu uniwersytetu. Jak daleko pamięć ludzka sięga, Wydział Melioracji Wodnych zawsze miał deficyt kandydatów na studia. Cztery lata temu Koledzy wpadli na pomysł, aby zmienić nazwę na Wydział Inżynierii Środowiska. Jeszcze tego samego roku mieli trzech kandydatów na jedno miejsce. Co się naprawdę zmieniło? Czerwona tablica u wejścia do budynku i pieczątki w dziekanacie. Koszty transformacji i restrukturyzacji raczej niewielkie, nawet Pan Dziekan mógłby je pokryć z własnej kieszeni. Tak budujący i owocny przykład znalazł oczywiście naśladowców. Właśnie kilka tygodni temu odbyła się narada dla obmyślenia nowej nazwy dla mojego wydziału. Z zarumienionych podnieceniem twarzy biła determinacja - nazwa musi być zmieniona, o czym tu gadać! Oponenci natychmiast się wycofali, gdy im wytłumaczono, że chodzi o nazwę wydziału, a nie kierunku studiów (i badań). Studenci zapisują się przecież na wydział i dopiero po wręczeniu dyplomu (jakieś pół roku po ukończeniu studiów) dowiedzą się, co studiowali. I tu jest pewna różnica w stosunku do płynów, na przykład - bo jeżeli kupię butelkę z etykietą "Bordeaux", w której jest barszcz czerwony, to już pierwszy toast pozwoli rozpoznać pomyłkę. Choć, kto wie, jeżeli to będzie "Nowe Bordeaux Super Plus+", to młodzi przełkną ten barszcz bez skrzywienia gęby. Skąd mogą wiedzieć, jak smakuje zwyczajne Bordeaux?

Wszystkie proponowane nazwy (tego wydziału, o którym mowa) miały jakieś niedostatki; myśmy czuli, że czegoś tu brakuje. A wiecie czego? Po prostu "i". Pierwsza propozycja nazwy z "i" została przyjęta z aplauzem. I to jest oczywiste. Nazwa bez "i" to jak piwo bez alkoholu lub cukierki bez cukru. Zwróćcie uwagę, że jest Adam i Ewa, Ogniem i mieczem, Marks i Engels, Romeo i Julia, Koch i Nor, rock and roll, Wojna i pokój, alfa i omega, Zbrodnia i kara, Instytut i Muzeum (PAN), Wiley & Sons, Zoologii i Ekologii (katedra), Kowalski i Spółka itd. Cóż wart byłby Kowalski bez Spółki, a rock bez rolla? Myślę, że wszystkie kłopoty (zwłaszcza finansowe) z naszym resortem wynikają z nazwy - nie ma "i". Proponuję "Ministerstwo Edukacji i Wychowania". Tylko proszę pamiętać, że ja to pierwszy zgłosiłem. Bowiem w tej gorączkowej zmianie nazwy wydziału chodziło też o to, żebyśmy byli pierwsi w swojej branży. Każdy przecież ma ambicję wpisania się do historii, jeżeli już nie do Księgi Guinessa. Okazało się potem, że cały trud wymyślania nowej nazwy wydziału był daremny, ponieważ odpowiednia komisja senacka wymyśliła własną nazwę, a Senat ją przegłosował (proboszcz zawsze lepiej wie, jakie imię ma nosić twój syn), ale "i" ocalało - widać Senat również docenił jego znaczenie.

W czasie kiedy toczyła się sprawa nazwy wydziału, pan Prorektor nakazał (z polecenia straży pożarnej) usunąć szafy z korytarza, ponieważ "zawężają drogę ewakuacyjną". Na piśmie rektorskim pan Kierownik dopisał - "usunąć drewniane (w tym dwie moje), metalowe mogą zostać". Dwie dodatkowe szafy w moim pokoju się nie zmieszczą (pan Redaktor może poświadczyć), więc pięknie wykaligrafowałem na drukarce laserowej "szafa żelazna drewnopodobna fornirowana" i przymocowałem do szaf. Na początku ludzie się dziwowali, potem przywykli. Teraz, choć etykiety odpadły i tak wszyscy wiedzą, że są to szafy metalowe drewnopodobne. Jeżeli można bez większych problemów zmienić nazwę wydziału, to dlaczego nie można przemianować dwu głupich szaf?

No dobrze, ale co z tą edukacją, czyli wychowaniem? Czy uniwersytet ma produkować mięso armatnie dla reklamy biznesu, jak kiedyś ideowych budowniczych socjalizmu, czy też ludzi roztropnych, zdolnych odróżnić opakowanie od zawartości, skoro sam stosuje chwyty ulicznych sprzedawców wody sodowej? Przepraszam (za moralizowanie, które Sowizdrzałowi nie przystoi).

I jeszcze chciałbym stanąć w obronie praw człowieka, czyli moich, i też w sprawie nazw. W listopadowym felietonie napisałem "warzecha", a "Forum" wydrukowało "warzęchę". To drewniane narzędzie do mieszania zupy i innych czynności kulinarnych ma mnóstwo nazw, w zależności od wielkości, kształtu, przeznaczenia i regionu. Jeżeli nazwy regionalne są w "Forum" uprawnione, to w moim regionie nazywa się ono "warzechą". Dlaczego więc nazwa została zmieniona? Jeżeli "Forum" uznaje tylko nazwy słownikowe, to w słowniku ortograficznym figuruje właśnie "warzecha". Jeżeli w "Forum" rządzi słownik komputerowy, to najwyższy czas posłać go na studia polonistyczne, choćby zaoczne. A "wihajster" też wzięty ze słownika.

Sąsiadce mojej zza miedzy - pani Annie Kryś-Dyja, redaktorowi "BIP" - gratuluję przeprowadzki z AGH do MEN i życzę szczęśliwego a rychłego powrotu!

Uwagi.