Odczuwam potrzebę wyrażenia mojego wotum zaufania nie wobec konkretnej
ankiety czy systemu oceniania, lecz wobec studentów,
którzy te ankiety potrafią wypełnić żywą treścią, nie nadużywając jej
przeciw wykładowcom.
Zofia Ratajczak
W numerze 1/98 "Forum Akademickiego" ukazał się artykuł prof. Zbigniewa Żmigrodzkiego Wotum nieufności. Interesujący i bardzo aktualny, ponieważ niemal w każdym projekcie systemów oceniania jakości kształcenia stawia się problem studenckiej oceny dydaktyki jako konieczny warunek wystąpienia z wnioskiem o tzw. akredytację. Akredytacja to nic innego, jak zdobycie oceny danego kierunku studiów, zgodnej ze standardami jakości, wypracowanymi przez odpowiednie gremia ekspertów i zespołów oceniających. A tu nagle z Uniwersytetu Śląskiego, ośrodka spełniającego wszelkie kryteria akademickości, uczelni autonomicznej i gotowej do ubiegania się o swoją wysoką pozycję wśród innych uczelni, rozlega się głos ostrego potępienia niewinnej w swej istocie procedury, ale o istotnym znaczeniu dla doskonalenia procesu dydaktycznego i budowania mostów ułatwiających współpracę z uczelniami zagranicznymi. Ocenę dydaktyki przez studentów traktuje się w tych uczelniach jako coś najbardziej oczywistego, jako normę, swego rodzaju "chleb z masłem" codziennego funkcjonowania uczelni.
Jestem głęboko przekonana o konieczności doskonalenia uczelnianej dydaktyki i ważności włączania w ten proces zarówno studentów, jak i nauczycieli akademickich, pozwolę sobie więc skrzyżować polemiczne szpady na forum "Forum", choć nie wykluczam, iż w bezpośredniej rozmowie wiele kwestii byłoby lepiej wyjaśnić, a może nawet przekonać mego Adwersarza.
Prof. Żmigrodzki z niepokojem odnosi się do wprowadzanych "na siłę" systemów oceny dydaktyki przez studentów. Wytacza armaty ciężkiego kalibru, wiążąc tego rodzaju pomysły z systemem totalitarnym, groźbą manipulacji i ukrytymi intencjami jakichś bliżej nie zidentyfikowanych władz. Spisek i zamach na autorytet nauczycieli w ogóle, a na nauczycieli akademickich w szczególności, jest, zdaniem Profesora, istotą całego projektu. Autor wyraża przy tym totalną nieufność i sprzeciw wobec dopuszczania młodzieży do wyrażania opinii o profesorach. Sądzę, że nieufność ta ma głębsze tło. Jest to pryncypialna postawa braku zaufania do młodzieży, oparta na założeniu, że jeśli dopuści się ją do głosu, to możliwość ta zostanie wykorzystana przeciwko wykładowcom, przeciw ich autorytetowi, pozycji społecznej, a nawet karierze osobistej. Właśnie ta postawa zasadniczej nieufności budzi mój głęboki sprzeciw. Prof. Żmigrodzki zakłada, że studenci będą tendencyjni i złośliwi, natomiast nauczyciele akademiccy bez skazy i zawsze nieomylni. Myślę, że autorytetu zadekretować się nie da i gotowość do poddania się ocenie studenckiej jest lepszą drogą budowania swojej pozycji w środowisku akademickim niż jej stanowcze odrzucenie.
BEZ SĄDU
Artykuł składa się z dwóch części. Pierwsza odnosi się do szkoły w ogóle, zarówno podstawowej, jak i średniej, część druga do szkoły wyższej. Nie będę się zajmowała pierwszą częścią artykułu, ponieważ mam niewielką orientację w tym zakresie. Wiem jednak, że w gronie znanych mi nauczycieli żaden nie spotkał się z "represyjnym" systemem oceniania swej pracy przez uczniów. Z artykułu zaś Pana Profesora nie mogłam się dowiedzieć, o jaki system chodzi, gdyż prezentuje on głównie opinie, bez ich uzasadnienia czy ilustracji.
Ta sama nieufność przebija w uwagach Pana Profesora odnoszących się do studentów. A przecież zgodzimy się wszyscy, że w zasadzie są oni ludźmi dorosłymi (mają wszak za sobą nie tylko egzamin dojrzałości, ale nierzadko poważne osiągnięcia życiowe, z założeniem własnej rodziny włącznie). Skąd więc tyle niechęci i gotowości do przypisywania im tendencji spiskowych czy wręcz zmowy przeciw wykładowcom?
W artykule rzadko można spotkać pojęcia "ocena", "opinia", "informacja", przeważnie pada nacechowane negatywnym ładunkiem emocjonalnym słowo "osądzanie". A przecież nie chodzi tu ani o sądzenie, ani osądzanie, lecz wyłącznie o dostarczanie ocenianym nauczycielom informacji zwrotnej o wynikach wspólnej pracy. Owa informacja zwrotna jest we współczesnych teoriach uczenia się i nauczania traktowana jako podstawowy czynnik umożliwiający wszelkie doskonalenie procesu dydaktycznego.
Obawy Autora wobec studenckiej oceny dydaktyki nie mają podstaw w samej ankiecie, w treści jej pytań czy intencjach jej autorów. Przeglądając różne ankiety tego typu nigdzie nie zauważyłam pytań mogących stanowić punkt zaczepienia do akcji przeciwko profesorom. Przeciwnie - zawsze chodziło o wyrażenie opinii, która może coś zmienić na lepsze, w czymś pomóc, usunąć jakieś defekty. Osobiście dużo skorzystałam zebrawszy wyniki oceny studentów na temat moich zajęć, nie czułam się urażona niektórymi uwagami krytycznymi.
Drugim zasadniczym powodem tak gwałtownego sprzeciwu prof. Żmigrodzkiego jest obawa przed szerzeniem się opinii o wykładowcach, czyli założenie, że opinie te będą w sposób nieodpowiedzialny kolportowane. O ile mi wiadomo, większość projektów oceny przewiduje, że jedynym adresatem ma być nauczyciel akademicki, prowadzący dane zajęcia. Autor artykułu widzi genezę tej akcji w reliktach systemu totalitarnego i w mentalności projektodawców. Tymczasem idea ta pochodzi z krajów Zachodu, które trudno podejrzewać o taką inspirację. Ale i tam tkwi jakieś jądro zła, jest nim "widmo" politycznej poprawności, jako wyraz rzekomego konformizmu wobec mitycznych czynników stojących za obecną władzą. Szkoda, że Pan Profesor nie nazywa ich wprost, po imieniu, byłoby jaśniej.
ZAUFAĆ STUDENTOM
Moja reakcja na tekst prof. Żmigrodzkiego jest reakcją sprzeciwu, ponieważ Jego poglądy są niezgodne z moją postawą generalnej ufności wobec studentów i ich kompetencji ewaluacyjnych. Więcej - ich dobrej woli i autentycznej chęci współdziałania z nauczycielami akademickimi. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, jak trudno jest ułożyć dobrą ankietę, jak wiele wymaga ona kunsztu metodologicznego i wiedzy z teorii dydaktyki. Ale ankiety w uczelniach tworzą kompetentne gremia, a wprowadzenie ich do praktyki odbywa się na mocy uchwał rad wydziałów lub nawet senatów. Czyżby gremia te były niekompetentne w tego rodzaju sprawach? Ponadto regulamin studiów stanowi, że student ma prawo wyrażać swoje opinie nie tylko za pośrednictwem określonych ciał samorządowych, lecz bezpośrednio.
Można mieć nadzieję, że nawet jeśli w owych ankietach ujawnią się mankamenty i usterki, studenci je dostrzegą i sami zaproponują zmiany. Chcemy tego czy nie, ocena studencka nauczycieli akademickich i tak się odbywa, w kuluarach, można ją usłyszeć w różnych dziwnych miejscach, a czasem przeczytać w prasie, gdy wybucha skandal. Czy nie lepiej, by studenci uczyli się społecznie akceptowanych form uczestnictwa w doskonaleniu procesu, od którego zależy ich przyszłość i waga dyplomu?
Odczuwam potrzebę wyrażenia mojego wotum zaufania nie wobec konkretnej ankiety czy systemu oceniania, lecz wobec studentów, którzy te ankiety potrafią wypełnić żywą treścią, nie nadużywając jej przeciw wykładowcom. Gdyby w rzeczywistości okazało się, że grozi nam pajdokracja i rozkwita donosicielstwo - wówczas pomysł ankietowania studentów należałoby wrzucić do kosza, a jego autorów odesłać do kąta, bo chyba nie do kata? Na szczęście, nic podobnego nam nie grozi.
Prof. dr hab. Zofia Ratajczak, psycholog pracy, jest prorektorem ds. nauczania Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. |