Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1998

Spis treści numeru 5/1998

Tylko granaty
Poprzedni Następny

Formułowanie "polityki naukowej państwa" i finansowanie
badań naukowych według kryteriów zgodności z tą polityką
nie jest właściwą metodą odróżnienia badań dobrych i słabych.

Jan Mostowski

Redakcja "Forum Akademickiego" zwróciła się do mnie z pytaniem: które dziedziny nauki można uznać za drugoplanowe? Na pytanie to odpowiadało już mnóstwo ludzi w krajach bogatych i biednych, w krajach o wielkich tradycjach badań naukowych i w krajach dopiero wkraczających w krąg zaawansowanej cywilizacji. Odpowiedź, do której wszyscy dochodzili, była zawsze jedna: za badania drugoplanowe należy uznać badania liche, słabe. Za pierwszoplanowe - badania dobre. Jest to teza niewątpliwie prawdziwa i nie sądzę, by ktokolwiek miał ochotę podawać ją w wątpliwość. Uzasadnienie też nie będzie ani trudne, ani odkrywcze - badania dobre kosztują tyle samo, co badania słabe, liche, z tym, że badania dobre przyniosą prawdopodobnie większy pożytek niż słabe. Z badań dobrych i słabych należy więc wybrać badania dobre i te finansować. Dla wszystkich przecież pieniędzy nie starczy. Banał.

WIĘKSZOŚĆ NIE MA OSIĄGNIĘĆ

Można by w tym miejscu skończyć, jednak sprawa nie kończy się tak prosto, problemy pozostają. Po pierwsze, czy w Polsce w ogóle prowadzi się badania słabe, czy też może wszystkie są na wysokim poziomie? Tutaj odpowiedź jest jasna. Znaczna część prowadzonych w Polsce badań jest, niestety, bardzo słaba i w gruncie rzeczy nie zasługuje na jakiekolwiek finasowanie ze strony państwa. Dotyczy to, choć w różnym stopniu, wszystkich dziedzin. Polska nauka zatrudnia, za pieniądze podatników, zbyt wielu ludzi, którzy tylko w minimalnym stopniu dokładają się do rozwoju światowej wiedzy. Jest to bardzo przykre i wielu ludzi nauki stara się o tym nie wiedzieć, a w każdym razie nie mówić tego publicznie. Znacznie przyjemniej jest sądzić, że nauka polska jest bardzo dobra, powoływać się na różne rankingi, z których wynika, że nie jest wcale źle, przynajmniej w niektórych dziedzinach. Ale, powiedzmy szczerze, jest to chowanie głowy w piasek. Te dobre wyniki przysparzające polskiej nauce trochę chwały, pochodzą od nieznacznej liczby ludzi z nielicznych ośrodków. Znaczna część zatrudnionych w nauce osób oraz wiele ośrodków naukowych nie ma żadnych liczących się osiągnięć. Kłopoty finansowe polskiej nauki, o których piszę dalej, biorą się częściowo stąd, że państwo finansuje znaczną liczbę słabych badań.

Drugi, bardzo bolesny problem, to określenie, które badania są dobre a które są słabe oraz kto ma o tym decydować. Nie ma tu, jak sądzę, dobrej metody. Można jednak, w duchu inicjatorów niniejszej dyskusji, podać metodę zdecydowanie niewłaściwą, która na pewno nie doprowadzi do sensownego wyboru dziedzin zasługujących na poparcie. Tą niewłaściwą metodą jest formułowanie "polityki naukowej państwa" i finansowanie badań naukowych według kryteriów "zgodności z polityką naukową państwa". Wiem, że mogę narazić się na oburzenie, są naukowcy, którzy o niczym innym nie marzą, tylko o jasnych wytycznych ze strony "państwa", dotyczących priorytetów naukowych. Któż inny, jak nie "państwo", twierdzą ci naukowcy, może wiedzieć lepiej, co "państwu" jest potrzebne?

WŁADZA I PIENIĄDZE

Nie można się z tym w żadnym stopniu zgodzić. Nie ma żadnego sensownego pojęcia "państwa", są tylko wyższego lub niższego szczebla urzędnicy, którzy podejmują na ogół zupełnie arbitralne decyzje. Wpływowi naukowcy, zwolennicy formułowania państwowej polityki naukowej, mają nadzieje, że to oni właśnie skutecznie wpłyną na tych urzędników i w konsekwencji ich badania będą finansowane. Oczywiście, kosztem innych, mniej wpływowych naukowców, dla wszystkich przecież nie starczy. Być może nie wszyscy wpływowi naukowcy okażą się dostatecznie skuteczni, niektórym może się nie wszystko udać. Ale reguły postępowania byłyby dla nich zrozumiałe - tak przecież postępowano w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. W ten sposób doszliśmy do innej interpretacji "polityki naukowej państwa". Chodzi w niej o to, by niektórzy ludzie (grupy, instytuty itp.) mieli zapewnione finansowanie. Nie ma to nic wspólnego z poziomem badań ani ich jakością. Wpływy - i te z lat osiemdziesiątych i obecne - oznaczały i dalej oznaczają realną władzę i realne pieniądze, zaś wysoki poziom badań - jedynie stopnie i tytuły naukowe, ewentualne kierowanie niewielką grupą i pensję na poziomie "średniej krajowej". Prowadzenie badań naukowych na wysokim poziomie nigdy nie było dostatecznym powodem do posiadania "wpływów". W niektórych dziedzinach, jak na przykład w naukach ścisłych, był to warunek konieczny. Trudno było (i jest) uzyskać realne wpływy nie mając uznanych osiągnięć naukowych, ale to nie wystarczało. Tak zresztą jest w innych państwach, również w tzw. normalnych, Polska nie jest tu żadnym wyjątkiem. Jednak w niektórych innych dziedzinach, których nie wymienię z nazwy, sytuacja była i jest znacznie gorsza. Można było i nadal można być wpływową osobą nie mając liczących się osiągnięć naukowych.

GRANTY DEGENERUJĄ SIĘ

W początku lat dziewięćdziesiątych powstały wówczas Komitet Badań Naukowych zapowiedział odejście od finansowania nauki opartego na polityce naukowej państwa. Wkrótce później wprowadził w życie system projektów badawczych, popularnie zwanych grantami. W ten sposób miało nastąpić zerwanie z systemem finansowania nauki z czasów komunistycznych, opartym na "polityce naukowej państwa" - programach rządowych, międzyresortowych czy innych. System grantów, wzorowany na amerykańskim, miał zdecentralizować finansowanie nauki, zapewnić dostęp do realnych pieniędzy w oparciu o czytelne kryteria związane z poziomem prowadzonych badań. Wnioski o granty może składać każdy, oceniane są one przez specjalistów - kolegów z tej samej lub zbliżonej dziedziny.

System grantów, ledwo powstał, zaczął się degenerować. Pojawia się coraz więcej alternatywnych metod uzyskiwania finansowania: a to jako "granty celowe", a to jako "granty zamawiane". Istnieją również inne formy, np. SPUB-y. Na "zwykłe" granty jest coraz mniej pieniędzy. W niektórych komisjach KBN pojawiła się też tendencja do równego obdzielania grantami poszczególnych placówek naukowych, tak żeby każda placówka miała choćby niewielkie dochody z projektów badawczych. Jest to zupełne zaprzeczenie idei grantów! W mojej ocenie, system jest obecnie na tyle zdegenerowany, że nie stanowi właściwego mechanizmu rozróżnienia miedzy "dobrymi" i "słabymi" badaniami. Nawet kierownictwo KBN zapowiedziało, że obecny rok (1998) będzie dla kontynuacji reform "stracony", ale za to już od przyszłego roku... Bardzo chciałbym w to wierzyć.

PIĘKNE LATA 80.

Z różnych stron pojawiają się głosy, że państwo powinno zwiększyć nakłady na badania naukowe. Pojawiają się porównania - w latach osiemdziesiątych na badania naukowe wydawano 1,5 proc. PKB , obecnie - zaledwie 0,47 proc., a połowa tego przeznaczona jest na tzw. badania stosowane, których moja wypowiedź nie dotyczy. Należałoby więc, twierdzą niektórzy naukowcy, co prędzej powrócić do poziomu z lat osiemdziesiątych. W krajach zaawansowanych (USA, Japonia, Niemcy, Francja) na badania naukowe wydaje się znacznie większy procent PKB. Zwolennicy takiej argumentacji czynią to albo całkowicie cynicznie, albo zupełnie nie pamiętają lat osiemdziesiątych ani siedemdziesiątych. Przypomnę, w tamtych latach nie istniały realne pieniądze. Powstało nawet nowe wyrażenie - środki. Nie było w tamtych czasach ważne, czy miało się pieniądze - aby coś zrobić czy kupić, trzeba było mieć "środki". Cokolwiek te "środki" oznaczały, porównywanie fikcyjnych nakładów z obecnymi realnymi nakładami po prostu nie ma sensu. Łatwo i szybko zapomniano, że w 1987 czy 1988 roku kupno taśmy do drukarki (powszechnie używane były wtedy drukarki mozaikowe) stanowiło problem niemalże nie do przejścia. Cena około 5-10 dolarów amerykańskich była po prostu ceną zaporową. Komputery osobiste przemycało się wówczas do Polski jako zabawki, instytucje naukowe przyjmowały je zamiast podatku dewizowego, jaki naukowcy wyjeżdżający za granicę musieli wówczas płacić. Te 1,5 proc. PKB z lat osiemdziesiątych to kompletna bzdura, warto o tym pamiętać.

DEMAGOGIA

Nie mam nic przeciwko podniesieniu finansowania nauki z obecnej połowy 0,47 proc. PKB do 1,5 proc. czy więcej. Wręcz przeciwnie. Warto jednak pamiętać o tym, by domagając się zwiększenia nakładów (cel szczytny!) posługiwać się racjonalnymi argumentami, a nie żonglować liczbami bez sensu. Ostatnie kilka lat pokazało, że argument ten nie trafia do polityków decydujących o finansach publicznych. Zresztą wcale się temu nie dziwię. Kolejni ministrowie finansów, kolejne komisje budżetowe w Sejmie, czyli osoby decydujące o publicznych finansach, są w stanie rozróżnić poważny argument od argumentu jawnie fałszywego, czy też dostrzec czystą demagogię w domaganiu się większych pieniędzy. Może jestem naiwny, ale jednak sądzę, że po to, by coś uzyskać, należy posłużyć się argumentem, który choć w części jest prawdziwy. Samą demagogią wiele się nie osiągnie.

NICZEGO NIE ROZUMIEJĄ

Czy jest możliwe, by badania naukowe uzyskały większe nakłady w dającej się przewidzieć przyszłości? Obawiam się, że jest to całkowicie nierealne. Nawet jeśli wpływowi naukowcy porzucą niemądrą i nieskuteczną argumentację, a zamiast tego zaczną poważnie przekonywać polityków o celowości inwestowania w naukę. Obawiam się, że i to niewiele pomoże. Nie dlatego, że kolejni ministrowie finansów czy inni politycy decydujący o finansach publicznych są "nieprzychylnie do nauki nastawieni", że "nie rozumieją". To jest sprawa znacznie głębsza.

Przekonałem się o nieskuteczności jakichkolwiek zabiegów o zwiększenie nakładów na naukę, gdy zobaczyłem w telewizji wpływowego polityka, który niemalże z dumą w głosie przyznał się, że "w szkole średniej nic nie rozumiał z matematyki". Nie wyglądało na to, żeby chciał on tylko przypodobać się swoim wyborcom. On chyba naprawdę nic nie rozumiał w szkole. Podobne stwierdzenia słyszałem później z ust innych osób publicznych. Nieznajomość matematyki stała się niemal powodem do chluby. A przecież mowa tu o ludziach najlepszych, wykształconych, politykach wybranych w wolnych wyborach. Takie społeczeństwo, jacy politycy. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, poziom wykształcenia naszego społeczeństwa jest po prostu żenujący. Nic nie pomoże oszukiwanie się, że polskie szkoły są dobre, bo polscy uczniowie zdobywają nagrody na międzynarodowych konkursach. To tylko wyjątki. Polskie szkoły są fatalne, a poziom wykształcenia polskiego społeczeństwa w żaden sposób nie odpowiada wyzwaniom współczesności i odbiega wyraźnie od poziomu wykształcenia społeczeństw krajów zaawansowanych. Czy niewykształcone społeczeństwo wybierze w wolnych wyborach ludzi, którzy będą chcieli inwestować w naukę? Przecież ani oni, ani ich wyborcy nic nie rozumieli (przynajmniej z matematyki!), nie wiedzą i zresztą nie chcą wiedzieć, po co mieliby inwestować w naukę. W ich osądzie inwestycje takie to bezsens. W jakimś sensie mają rację. Nic w szkole nie rozumieli, a dają sobie radę w życiu. To po co im i społeczeństwu nauka?

PO CO NANOSTRUKTURY?

Również nie chodzi tu o brak pieniędzy. Nasze państwo lekką rączką wyrzuca w błoto olbrzymie sumy. Utrzymywanie całymi latami zakładów przemysłowych wytwarzających jedynie długi, to właśnie przykład takiego marnowania pieniędzy, a przecież nie budzi większych społecznych sprzeciwów. I wcale nie jest prawdą, że kilkutysięczna załoga takiego przedsiębiorstwa, pod przewodnictwem jakiegoś demagoga, jest politycznie silniejsza niż grupa naukowców. Chodzi o co innego. Każdy, nawet najmniej wykształcony polityk, nawet najmniej wykształcony urzędnik wie, co to jest np. traktor, do czego służy. I pewnie jest w stanie zrozumieć, że traktory są potrzebne do produkcji żywności. Ale na co komu nanostruktury półprzewodnikowe, to już trudno zrozumieć. Więc po co dawać pieniądze na te nanostruktury? Nonsens. Uważam, że nie ma szans na realne zwiększenie nakładów na naukę, dopóki nie podniesie się poziom wykształcenia naszego społeczeństwa, a przynajmniej znaczących jego grup. Tylko wtedy politycy będący reprezentantami społeczeństwa zrozumieją rolę nauki i zgodzą się na większe wydatki. Inaczej nauka będzie musiała wegetować za połowę 0,47 proc. PKB, z czego coraz większa część przeznaczana będzie na cele pozanaukowe, jak na przykład zbrojenia (program Huzar), czy promocję polskiego przemysłu lotniczego. Jest to droga długa, bardzo długa, ale nie widzę innej skutecznej. Nie słyszałem na razie, by ktoś ze środowiska naukowego poruszył kwestię związku poziomu finansowania badań naukowych z poziomem wykształcenia społeczeństwa. To chyba ze względu na dumę, czy może wręcz pychę naukowców. W tym środowisku uważa się przecież, że "naukowcom należą się" pieniądze ze strony społeczeństwa. Ale, oczywiście, bez wzajemności - naukowcy nie muszą, we własnym przekonaniu, niczego dawać społeczeństwu, nawet wiedzy, którą sami posiadają. Przy takim nastawieniu trudno oczekiwać zgody społeczeństwa na większe nakłady. A tymczasem poziom szkół ciągle się obniża i coraz trudniej jest przekonać społeczeństwo o konieczności prowadzenia badań.

JEDYNA SENSOWNA METODA

Naukowcom pozostaje więc zadowolić się połową 0,47 proc. PKB przez najbliższe lata, a pewnie i dziesięciolecia. Prawdopodobnie wielu ludzi nauki będzie musiało poszukać sobie innych źródeł dochodu, realizując swoje ambicje życiowe poza pracą naukową - dla wszystkich chętnych ten ułamek PKB nie wystarczy. Jak podzielić istniejące pieniądze? Jedyna sensowna metoda oparta jest na systemie grantów. Nie jest to metoda idealna, szczególnie w kraju o tak małym środowisku naukowym jak Polska. Trudno jest nam równać się z krajami o mocarstwowych ambicjach, takich jak USA, Niemcy czy Francja. Tamtejsze środowiska naukowe są znacznie większe, a przez to - mniej podatne na naciski. System oparty na recenzjach grantów przez kolegów specjalistów z natury rzeczy będzie podatny na naciski, układy i inne ułomności. Ale nie wymyślono niczego lepszego. Taki system w maksymalny sposób pozwoli na uniknięcie finansowania słabych badań i, w konsekwencji, na zwiększenie efektywności pracy naukowców.

I wreszcie, na zakończenie, spróbujmy podsumować. Nie powinno się finansować badań słabych. Badania słabe to takie, które środowisko uzna za niewarte finansowania. Konieczne jest więc rozszerzenie i wzmocnienie systemu grantów. Ze wszech miar należy wystrzegać się badań "o istotnym znaczeniu dla gospodarki narodowej" czy ustalania priorytetów - to tylko przykrywki dla próby uniknięcia oceny własnych badań przez osoby kompetentne. Powinnością naukowców powinno być przede wszystkim kształcenie społeczeństwa, na wszystkich poziomach, od przedszkola do doktoratu. Tylko takie postępowanie prowadzić może do uzyskania społecznego zrozumienia dla celowości badań naukowych.

Prof. dr hab. Jan Mostowski, fizyk, pracuje w Instytucie Fizyki PAN i Szkole Nauk Ścisłych w Warszawie.

Uwagi.