Strona główna

Archiwum z roku 2001

Spis treści numeru 10/2001

Żylicze
Poprzedni Następny

Rody uczone (58)

Ród Żyliczów obfituje w badaczy w rozmaitych specjalnościach,
rozmaicie naukowo utytułowanych. Co krzepiące,
tradycja naukowa wydaje się trwać, a może rozwijać.

Magdalena Bajer

Maciej Żylicz

Uprzytomniłam sobie, że wszystkie wizerunki „rodów uczonych” są podobne dagerotypom – dawnym fotografiom zachowującym mniej wyraziście szczegóły postaci, zawsze jednak emanującym rysy ich charakterów, tchnącym osobliwie aurą, jaka towarzyszyła losom i działaniom.

NAUCZYCIELE

Każdy z moich gości reprezentuje inną naukową specjalność, co wpływa na widzenie zarówno własnej rodzinnej historii, jak i na formułowanie zadań, jakie każdy wypełnia wobec współczesności, a które zazwyczaj są kontynuacją pełnionej od pokoleń służby Ojczyźnie. Od razu trzeba powiedzieć, że zasłużonych pokoleń było sporo, najstarsze dokumenty Żyliczów sięgają XVI wieku, zaświadczając zawierane w rodzinie małżeństwa, kupowanie i sprzedawanie majątków przerywane wojnami oraz powstaniami, później rewolucjami i reformą rolną.
Za sprawą historii rodzina, kresowa niegdyś, wędrowała na zachód Polski. Panowie: dr hab. Marek Żylicz, jego brat Jan, profesor fizyki oraz jeszcze troje rodzeństwa, urodzili się na Pomorzu, gdzie ich ojciec dzierżawił wzorowo przezeń prowadzony majątek Góra. Ze strony matki, Łubieńskiej z domu, mają rodzinne dzieje dwóch prymasów, wielu księży, sporo inżynierów i „trochę innych profesji”.

Babka obu moich starszych rozmówców, pochodząca z bogatej rodziny ziemiańskiej, była „wychowana na inteligentkę”. Po krakowskiej pensji uczyła w szkole wiejskiej założonej przez jej rodziców. Tradycja nauczycielska zakorzeniła się mocno. Ojciec profesorów Marka i Jana, po studiach rolniczych w Danii, prowadził w Górze kursy dla młodych rolników, wśród których bywali i Niemcy, zyskując rodzinnemu gniazdu miano Akademii. Została tam do dzisiaj pamięć dobrych gospodarzy. Po reformie rolnej były dziedzic uczył w liceum rolniczym, co było dlań jedynym bodaj zajęciem możliwym w nowej rzeczywistości, której nie pojmował i nie przyjął.

Nauczycielami akademickimi zostali dwaj synowie, a także wnuki: prof. Tomasz Żylicz z Wydziału Ekonomicznego UW, syn Marka, oraz prof. Maciej Żylicz, kierownik Zakładu Biologii Molekularnej w Międzynarodowym Instytucie Biologii Molekularnej i Komórkowej UNESCO–PAN w Warszawie, syn budowniczego okrętów (jedna z owych „innych profesji” w rodzie). Marek Żylicz jest specjalistą od prawa międzynarodowego. Do dzisiaj, choć już na emeryturze, wykłada w Uniwersytecie Warszawskim, jednak z etatu i zasłużonej profesury musiał zrezygnować w okresie „błędów i wypaczeń”.

Najmłodszy z dzieci wychowanych w Górze, Jan, przeznaczony był na dziedzica majątku. Historia pokrzyżowała plany, po maturze więc umyślił sobie studiowanie fizyki morza, w czym, jak mówi dzisiaj, „dużo było romantyzmu”, pragnienia pracy na Wybrzeżu i podróży. Po drugim roku studiów, podczas praktyki wakacyjnej, spotkał w gdyńskim Instytucie Meteorologii przedwojennego nauczyciela swego brata Marka, który tłumaczył mu, że nie ma żadnych szans na zrealizowanie młodzieńczych marzeń. Jan Żylicz zajął się więc fizyką jądrową pod kierunkiem wybitnego jej przedstawiciela i pioniera w Polsce, Andrzeja Sołtana, zostając godnym następcą mistrza. Jego syn Olaf wybrał jeszcze inny kierunek, wzbogacając rodzinną tradycję. Jest psychologiem i także uczy na rozmaitych poziomach z akademickim włącznie.

U źródeł owych powołań i zatrudnień nauczycielskich legło, jak sądzę, poczucie powinności wobec społeczeństwa, rodem z pozytywizmu oraz przeświadczenie, iż dobra edukacja najlepiej służy trosce o niepodległość Ojczyzny, niepodległej jest najpilniej potrzebna do rozwoju, a spustoszonej przez II wojnę i potem poddanej ideologicznej dyktaturze, zapewni przetrwanie oraz szansę ponownego odrodzenia

DOMOWA LEKCJA WIERNOŚCI

Starsi panowie Żylicze pierwsze nauki pobierali w domu, pod kierunkiem babki i matki. Matka odziedziczyła po swoim ojcu, inżynierze hutniku, talenty matematyczno-fizyczne, ale zamiłowania miała humanistyczne. Wszystkie panie w rodzinie były muzykalne, prof. Marek wspomina, że śpiewały lub nuciły cały repertuar współczesnych sobie miłośników muzyki poważnej i lżejszej. Udzieliło się to pokoleniu wnuków, a i córki prof. Tomasza znają się na muzyce, choć ich aktualne upodobania, zdaniem ojca, pozostawiają nieco do życzenia.

Rośli Żylicze w atmosferze patriotyzmu. Żywa była pamięć dziadów, z których jeden walczył w powstaniu listopadowym, drugi w styczniowym, a i o tym, że ojciec oraz dwaj stryjowie wojowali na frontach I wojny światowej i zaraz po niej wojny bolszewickiej. Przy tym, co szczególnie mocno podkreślał prof. Jan, panowała w domu ogromna tolerancja – dla innych narodowości, zatem innych patriotyzmów, innych poglądów politycznych, religijnych. – Poziom intelektualny w domu naszym był wyższy niż w typowych domach ziemiańskich. I stąd pewnie w późniejszych domach inteligenckich pragnienie oraz dążenie do wysokiego poziomu umysłów, zainteresowania wykraczające poza horyzont uprawianego zawodu czy dyscypliny naukowej, otaczanie się ludźmi światłymi, o podobnym typie duchowości, rozmowy o sprawach niebłahych. Ojciec i dziadek moich czterech rozmówców przygotowywał ich wszystkich do tego, że w życiu będą musieli sami sobie radzić, że to zawsze będzie się łączyło z wytężoną pracą, ale też z niemałymi satysfakcjami. Stanowi wzorzec, choć prof. Jan powiada krytycznie, że nie jest pewien, czy zawsze postępował wedle ojcowskich wskazań.

U Żyliczów, gdzie tradycją są dobre małżeństwa, rola matki była zawsze duża, nie w samym „wychowaniu codziennym”, ale w formowaniu charakterów. Matka obu starszych braci przywiązywała ogromną wagę do uczciwości i zakładała, że jej dzieci są uczciwe. One zaś wiedziały dobrze, co absolutnie należy, czego absolutnie nie wolno, choć znów nie znaczy to, by nie zdarzały się im sprzeniewierzenia, raczej drobne. Matka zawsze dowierzała i „to wyznaczało pewną normę”, której przekroczenia człowiek uczciwy się wstydzi.
W domach następnego pokolenia, dzisiejszych profesorów Tomasza i Macieja, choć były inne niż dwór w Górze, wychowywano tak samo. Repetycja podstawowej lekcji wierności trwa.

TOMASZ – EKONOMIA Z MATEMATYKĄ

Dzieciństwo Tomasza Żylicza przypadło na ciężkie w Polsce lata 50. i 60., kiedy na zewnątrz domu było kłamstwo i zło. Profesor nie nazywa swego domu twierdzą, gdyż nie okopywano się w nim przeciwko komukolwiek. Był „oazą wartości, uczciwości i radości”. Dorośli nie ukrywali przed dziećmi swoich ocen sytuacji, dzieci rozumiały, że prawdy dowiadują się od nich. Nikt nie musiał się wstydzić tego, co mówi publicznie, choć czasami trzeba było milczeć. Tomasz zastanawiał się, czy dom, jaki sam stworzył, jest oazą dla jego córek? Ojciec zapewnia go, że „to się odezwie”.
Wyboru studiów ekonomicznych w roku 1969 prof. Żylicz młodszy nie potrafił przekonująco wytłumaczyć. Dzisiaj bardzo lubi to, co robi, ale podczas studiów, kiedy ujawniały się w życiu społecznym znamiona „epoki wczesnego Gierka”, poczuł wstręt do tego, jak go ekonomii uczono, a że robił to i owo „na opak systemowi”, obawiał się o możliwość przyszłej pracy w wyuczonym zawodzie. Rozpoczął więc równolegle studia matematyczne i skończył obydwa kierunki. Ma dzisiaj „dwa fachy”, co daje poczucie, że – gdyby np. presje polityczne na ekonomię stały się uprzykrzone – może nauczać matematyki albo nawet zająć się jej uprawianiem.

Pytałam, czy obie dziedziny spotkały się w naukowej pracy profesora? Nie, studiował podstawy matematyki, tj. dział nie mający żadnych zastosowań, będący „czystą zabawą”. Z ekonomią Tomasza Żylicza jest inaczej, zajmuje się bowiem zagadnieniami ochrony środowiska, specjalnością o niesłychanie istotnych implikacjach praktycznych, która właśnie cała zorientowana jest na wdrożenia. Charakter i walor akademicki ma formułowanie pytań, które dotyczą zwykle najbardziej aktualnych problemów polityki, szczególnie międzynarodowej, ale nie powinny być naznaczone doraźnością ani uwikłane w polityczne partykularyzmy. Odpowiedzi modelowe przynosi zastosowanie metody naukowej. W tym profesor kształci swoich studentów. Jedna z jego córek poszła dokładnie śladem ojca – studiuje ekonomię i matematykę.

MACIEJ – Z FIZYKI BILOGIA

Będąc laureatem nagrody Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, zwanej polskim Noblem, łatwiej pewnie przyznać się do marnych stopni w szkole. Ojciec mówił mu, że nie musi studiować, jakkolwiek wyższe wykształcenie było w rodzinie normą. Fizykę wybrał za wzorem stryja Jana, który napisał mu w liście, gdy Maciej miał zdawać maturę, a uprawiał wyczynowo lekkoatletykę, czym może zajmować się fizyk. Po drugim roku młody człowiek stwierdził, że fizyka jest dlań „zbyt przeteoretyzowana”, a że właśnie zaprzestał treningów, pomyślał jeszcze o jakimś kierunku studiów. I znów pomoc stryja okazała się decydująca, odwiedzając bowiem wraz z nim różne miejsca na Wydziale Fizyki UW, trafił do Katedry Biofizyki i spotkał tam dr Magdalenę Fikus. Jej to talenty popularyzatorskie sprawiły, że Maciej Żylicz rozpoczął studiowanie biologii, fizyki nie porzucając.

Był wtedy mocno zaangażowany w działalność opozycyjną na Wybrzeżu, co przysparzało kłopotów, a w stanie wojennym utrudniało żonie i dzieciom wyjazd do przebywającego na stypendium w Ameryce męża. Ktoś powiedział, jeszcze studentowi: – Jeśli chcesz głośno mówić to, co myślisz, musisz być bardzo dobry w tym, co robisz. Wziął sobie do serca te słowa zagłębiając się w zagadnienia biologii molekularnej, gdzie od czasu jego studiów gros, zdawałoby się niewzruszonych, standardów przewróciło się. Stawiał hipotezy, jak mówi, „pod prąd” i po latach dopiero okazało się, że były to istotne odkrycia.

Za prace nad białkami opiekuńczymi, zwanymi także „białkami przyzwoitkami”, ponieważ zapobiegają w komórce (tak samo jest u organizmów ewolucyjnie od siebie odległych) niekorzystnym połączeniom chemicznym, prof. (od r. 1992) Maciej Żylicz otrzymał nagrodę FNP. Powiedział mi podczas rodzinnego spotkania, że nie kierował się perspektywą zastosowania swoich wyników w praktyce, ale gdy taką perspektywę ukazały badania innych uczonych, ucieszył się.

Od decyzji, żeby jednak studiować – choć uczciwym człowiekiem, jak mówi ojciec można być bez dyplomu – i tej, żeby się poświęcić biologii, minęło niewiele ponad 20 lat. Maciej Żylicz przeszedł wszystkie szczeble kariery akademickiej, opublikował z górą setkę prac naukowych, został członkiem korespondentem PAN. W roku 1999 wygrał konkurs na stanowisko profesora w Międzynarodowym Instytucie Biologii Molekularnej i Komórkowej UNESCO-PAN i kieruje tu Zakładem Biologii Molekularnej. Stryj Jan przypomniał, kiedy o tym mówiliśmy, że obecny wiek będzie epoką biologii, że wiele jest w tej dziedzinie do odkrycia, a kariery osób uprawiających biologię molekularną są szybkie i wyraziste.

Ród Żyliczów obfituje w badaczy w rozmaitych specjalnościach, rozmaicie naukowo utytułowanych. Co krzepiące, tradycja naukowa wydaje się trwać, a może rozwijać. Z wnuczką doc. Marka i on, i rodzice wiążą nadzieje, sama zaś mówi o swoich wyraźnie naukowych zainteresowaniach. Będzie miała, ukończywszy dwa fakultety, szerokie pole poszukiwań.

Kiedy spytałam, jaki rys rodzinnej tradycji cenią najbardziej i pragną, aby trwał, powiedzieli zgodnie nie o pasjach badawczych ani nawet intelektualnych ciekawościach (to zdaje się im oczywiste), lecz o wspominanej kilkakroć tolerancji, otwartości na inne kultury, przy gorącym przywiązaniu do własnej i wielkim, odwiecznym zgoła, patriotyzmie. Za cechę, którą należy troskliwie pielęgnować, może niekiedy przekonywać młodych o jej wartości, panowie Żylicze uważają altruizm, praktykowany zarówno w środowisku współpracowników oraz uczniów, jak poprzez zatrudnienia społeczne.

Co kilka lat odbywają się zjazdy rodzinne z udziałem kilkudziesięciu osób. Podczas ostatniego, w Gdańsku, ktoś z uczestników zauważył: – Nie ma tu nikogo kogo trzeba by się wstydzić.

Tekst powstał na podstawie audycji Rody uczone, nadanej w Polskim Radiu BIS w styczniu 2000 r.

Uwagi