|
Życie akademickiePrzedsiębiorczość jednostki to przede wszystkim zaradność
życiowa i umiejętne Aleksander Wesołowski
Człowiek jest istotą albo niereformowalną, z wadami wrodzonymi (nie da się go przekształcić w anioła), albo tak efemeryczną, że przez swoją niewychowawczą materię wymyka nam się z rąk. Sądzę więc, że dlatego jest bytem ciągle „nieznanym” i stąd takie trudności w urabianiu go na jakiś wzór. Najlepsze wysiłki, aspiracje, trud nie dokonują tego, co czasem potrafi przypadek. Po latach, kiedy spróbujemy podsumować nasze i naszych „wychowanków” dni
chwały i klęsk, zauważymy tych, którym się powiodło i tych, którzy, mimo dobrych
warunków i szans, nie tylko nas zawiedli, ale zboczyli z drogi i wykoleili się.
Nauczyciele-wychowawcy dobrze wiedzą, że ich praca, nawet ta najgorliwsza, jest
zawsze ryzykowna i dlatego bardzo trudna do oceny. Tu nie ma nic pewnego. ŻYCIE SZKOŁYCzłowiek to nie tylko materia, którą można zmierzyć, zważyć, ulepić według potrzeb. A jednak, choć niepewność osiągnięcia pożądanego efektu jest bardzo duża, nie należy rezygnować z pracy nad dalszym rozwojem człowieka, także dorosłego. Jaką jednak przyjąć postawę i co robić, skoro zniechęceni do pracy z ludźmi nazwali świadectwo maturalne świadectwem dojrzałości, a prawo nadaje abiturientowi obowiązki dorosłości i odpowiedzialności? Student, zgodnie z prawem, jest człowiekiem dorosłym, a więc odpowiedzialnym za swoje czyny, wiedzę i umiejętności, dlatego należy od niego egzekwować obowiązki i przyrzeczenie ślubowania. Jak to już wielokrotnie powtarzałem, skończyło się wychowanie i wychowawcy, a zaczęła się pedagogika rygoryzmu, zostało więc „samo życie”, które jest najlepszym nauczycielem, bo za błędy bije niemiłosiernie. W szkole wyższej nie ma komitetu rodzicielskiego, wywiadówek. Trzeba zgodzić się z takim stanem rzeczy, boć przecież dorosła młodzież studencka musi wreszcie zacząć żyć na własny rachunek. No właśnie. Ale czy ma żyć „na swój rachunek” poza szkołą i zaniedbywać najważniejszy obowiązek – naukę, czy też „życiem studenta” winna być uczelnia? Jestem za „życiem szkoły”. Pewnie to tradycyjne podejście i ktoś powie: Tak, ale nie dzisiaj! Dziś młodzież studencka bierze się za pracę poza uczelnią, bo musi zarabiać. To przymus i po części moda. Niektórzy zarabiają więcej od rodziców i mają się dobrze, bo jeszcze siedzą u nich. Nie wszyscy – co bardziej „przedsiębiorczy” wynajmują pokój i sprowadzają sobie „koleżankę”. Nie kupują „kota w worku”, jak skończą studia, to może pobiorą się. Niestety, także nie wszyscy. Ci, którym się powiodło są, można rzec, przedsiębiorczy. Nie szkoła ich tego jednak nauczyła, lecz życie. Szkoła winna lepiej przygotować studenta życiowo, bo ma takie możliwości. Najlepsze zawodowo warunki mają uczelnie przyrodnicze i techniczne. Tam bez aparatury, poletek doświadczalnych czy laboratoriów nauczać i studiować się nie da. Natomiast są lub mogą być warunki do przekonania studenta własnym doświadczeniem, że wykład to nie „wodolejstwo”, lecz wiedza praktyczna, sprawdzalna, przekonująca. Taka wiedza i zdobywane w ćwiczeniach laboratoryjnych umiejętności kształtują ciekawość, chęć wybiegania do przodu, zainteresowania i stawianie pytań prowadzących studenta nawet do odkrycia czy wynalazku. Są tam warunki do kształtowania przedsiębiorczości zawodowej, rzutującej częściowo na kształt przedsiębiorczości osobowościowej. Najbardziej zależy mi na tej ostatniej, bo co z tego, że „zawodowiec” będzie przedsiębiorczy jednostronnie? Tu chodzi wszak o wszechstronność! W uczelniach humanistyczno-ekonomicznych warunki przekazywania wiedzy i kształtowania umiejętności i przedsiębiorczości są mniejsze. Niedostatek pomocy naukowych jest powszechnie znany. Nadal królują tablica i kreda, brak jest zainteresowania dydaktyką, tworzeniem pomocy naukowych, czytany z książki wykład nudzi i obraża słuchaczy. Tak więc zgadzam się z tymi, którzy poziom pracy dydaktycznej w uczelniach oceniają jako niski. Nie ma kto wywołać przeżycia, refleksji. A przecież wychowujemy słuchaczy swoją osobowością, dostępnością, wpływem osobistym, oczywiście – przynajmniej poprawnym. Nie warto rozwlekać tego powszechnie znanego problemu. Wniosek jest prosty. Trzeba zadbać o wychowanie wykładowców, aby czuli się odpowiedzialni za słowo i cenili siebie, bo czy chcą, czy nie – są wychowawcami. Drugi problem to poziom organizacji i realizacji struktur wewnętrznych uczelni. Najbardziej konserwatywna jest administracyjna część uczelni, obsługująca studenta, a także pracownika. Jej siłą jest trwanie i niechęć do zmian, a jednocześnie niedostateczna kontrola obieralnych zwierzchników. To oni, przejmując władzę, są najczęściej nieprzygotowani do jej pełnienia i uczą się dopiero od podległego im personelu. I tak to idzie własnym rozpędem. Rzadko kiedy myśli się o udoskonaleniu funkcjonowania tej mitami obrosłej
instytucji. Zresztą niechęć do zmiany stylu pracy jest tak wielka, tak często
sabotowana, że „ręce opadają”. Największą słabością zarządzania uczelnią jest
kontrola, a właściwie jej brak. Mówi się o akredytacji. Winna ona być najpierw
wewnątrz uczelni. Brak odpowiedzialności nadzoru należy do „grzechów głównych”.
W związku z tym kwitnie biurokracja. Pracowici i skromni tylko na tym tracą, a
„fantaści” i egocentrycy wypracowują sobie wysoką lokatę w rankingu. Obraz ludzi
i ich osiągnięć jest najczęściej mało wiarygodny. Sylwetka niektórych działa na
zasadzie „przypiętej łatki”. Komu ją przypną, już tego nie odrobi. Tak bowiem
działają w tej społeczności stereotypy. WYZWANIE I ZADANIENie bawiąc się w krytykę warunków, jakie zastaje student w uczelni, choć bardzo ważnych, zwróćmy uwagę na przedmiot naszego kształcenia, na samą młodzież studencką. Przychodzi ona mając różny poziom nie tylko wiedzy, ale i wychowania, i nastawienia do życia oraz już zdobytych doświadczeń. Najtrudniejsze są początki studiów dla tych, którzy przyszli „z biedy”. Muszą walczyć o byt i osiągnięcie pozytywnej oceny, aby awansować wyżej. Ci z „cieplarnianych warunków”, ułożeni i bardzo dobrze widziani, nie zawsze doceniają możliwości i często nadużywają swobody prowadzącej do zwalniania kroku. Wyróżniają się przede wszystkim działacze, którzy potrafią łączyć naukę z działalnością społeczną. Ci właśnie twierdzą, szczególnie po latach, że przeżyli studia aktywnie i z pożytkiem. Nie tylko nauczyli się czegoś teoretycznie, lecz zaangażowani w życie organizacji studenckiej, w życie szkoły, zdobyli umiejętności rozpoznawania sytuacji, w jakiej się znaleźli, zrozumieli, jak umiejętnie dokonać wyboru wartości prowadzących do sukcesu. Patrząc z perspektywy czasu na niektórych naszych absolwentów – działaczy w organizacjach studenckich, ich aktualne miejsce i rolę w życiu państwowym, gospodarczym czy oświatowo-kulturalnym, mogę czuć się upoważniony do stawiania wniosku, że oprócz zdobytej wiedzy, nawet nie zawsze z najwyższymi ocenami, zdobyli umiejętność radzenia sobie w zmiennych sytuacjach życiowych i wykorzystania ich do osiągnięcia sukcesu życiowego. Przedsiębiorczość jednostki bowiem to przede wszystkim zaradność życiowa i umiejętne reagowanie na bodźce zewnętrzne, to wyczucie szansy i wyboru, zdecydowanie woli, pracowitość, dążność do osiągnięcia celu. Umiejętności stosownych zachowań student nie nauczy się na wykładzie, bo wiedzieć to za mało. Trzeba umieć. A więc trzeba ćwiczyć, uczyć się przez działanie. Należy jednak pamiętać, że nie każdy student jest gotowy do wykazania dobrej woli, odwagi, do uczestnictwa w działaniu. Nie można jednak z tego rezygnować. Idąc za myślą prof. Jerzego Dietla, choć trudno uczyć przedsiębiorczości, trzeba podjąć trud i to duży, by dać społeczeństwu nie maruderów, lecz ludzi czynu, mądrych, z inicjatywą. Można to osiągnąć, jeśli, po pierwsze, uczelnia, jako środowisko wychowawcze, będzie uporządkowana tak, aby samą organizacją życia uczyła porządku i ładu społecznego oraz stosowania w jej funkcjonowaniu zasad głoszonych przez swoich uczonych; po drugie – będzie umiała, w mądrym zorganizowanym procesie dydaktyczno-wychowawczym i naukowym, wciągać studentów do współpracy, współzarządzania uczelnią i jej życiem naukowym, oświatowo-kulturalnym, sportowym, krajoznawczo-turystycznym itp. Trzeba się jednak tym zajmować na co dzień i trochę młodzieży pomóc. Wychowanie w organizacjach studenckich, samorządach, klubach i innych
zespołach, jest nie tylko sprawą studentów i aktualnych sytuacji sprzyjających
lub nie, lecz stanowi wyzwanie i zadanie dla uczelni, jest obowiązkiem, z
którego należy się rzetelnie rozliczyć. Dr Aleksander Wesołowski, socjolog wychowania, rodziny i pracy, jest
emerytowanym docentem Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. |
|