Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 2003

Spis treści numeru 3/2003

Garewicz potomoek Hertzów

Poprzedni Następny

Rody uczone (73)

Wątek działalności publicznej, charakterystyczny dla dziejów rodzin inteligenckich, gdzie splata się zazwyczaj z aktywnością intelektualną, jest i w tym rozległym rodzie obecny.

Magdalena Bajer

Prof. Jan Garewicz

Zmarły ponad rok temu profesor filozofii Jan Garewicz najsilniejsze związki duchowe miał z Hertzami, którym też najwięcej miejsca w rodzinnej opowieści poświęcił. Do bardzo rozgałęzionego rodu należą również Libkindowie, Muszkatowie, Krzywiccy, Kramsztykowie. Polski Słownik Biograficzny zawiera liczne biogramy owych postaci z rodzin żydowskich przejętych ideą asymilacji oraz powszechnego oświecenia i z rodzin polskich przejętych pragnieniem poprawienia świata.

O przodkach po mieczu wnuk wiedział niewiele, poza tym, że pochodzili z Kurlandii. Ojciec późniejszego profesora urodził się w roku 1874, jako średni wiekiem z pięciorga rodzeństwa.

Rodzinna legenda mówi o dawniejszym protoplaście po kądzieli, prapradziadku lekarzu, który pono wyposażył w wyższe wykształcenie jedenastu spośród dwunastu swoich synów (chętnie dawała temu wiarę jedna z ciotek upatrując w tak odległej przeszłości źródło własnego lekarskiego powołania). Kiedy Napoleon z Wielką Armią zatrzymał się w miasteczku, gdzie mieszkali, powiedziano mu, że tylko w domu lekarza znają francuski. Posłał po kogoś z mieszkańców, ale praprababka stanowczo zażądała, by ten, kto ma interes, do niej się pofatygował. Jan Garewicz znał tę historię od matki i jej braci, wśród których był Benedykt Hertz, a Benedykt Hertz, bajkopisarz, był człowiekiem o bardzo wybujałej fantazji i nigdy nie mam pewności, czy to, co mówił, było prawdą, czy też jego wymysłem. Prawdą potwierdzoną dokumentami jest to, że pradziadek napisał pierwszy modlitewnik dla kobiet wyznania mojżeszowego po polsku.
Po pradziadku, Benedykcie – to imię przeplatało się w rodzie z imieniem Józef – przechowywano, zniszczoną podczas wojny, laurkę, jaką otrzymał od przyjaciół z nader ważnej okazji: W rodzicielskim stanąłeś Benedykcie rzędzie; pierworodny uświęcił syn Twoje dziedziny... Wyszukany styl mówi o tym, iż przyjaciele biegle władali polszczyzną i odznaczali się dowcipem. Wedle wiedzy Jana Garewicza, pradziadek był kupcem, ale przyjaciół miał głównie w kręgach warszawskiej bohemy. W domu często gościli pisarze, malarze, aktorzy i publicyści najprzedniejszej miary, a rozmawiano o sztuce, o tym, co robić, aby Polacy odzyskali niepodległość i aby byli do niej przygotowani.

POLSCY PATRIOCI

Rodzina Hertzów była „zupełnie spolonizowana”, wychrzczona od paru pokoleń. Dziadek Józef brał udział w manifestacji patriotycznej i został zesłany na Syberię. Działo się to na początku roku 1862, ale jego fotografię można oglądać w każdej niemal książce o Powstaniu Styczniowym. Władze carskie w pierwszej grupie ukaranych za przygotowywanie powstania zesłały niemal samych Żydów, żeby pokazać, że to oni są elementem antypaństwowym. Gdy skazańcy dotarli piechotą do Tomska, ogłoszono amnestię, jednak zanim wrócili, upłynął prawie rok.
Józef Hertz napisał wiele listów z niezmiernie interesującymi relacjami o tym, jak przyjmowano jego i towarzyszy w polskich, a później także rosyjskich dworach. Mają one opinię ważnego źródła do badań historycznych i socjologicznych. Pozostawił też dziennik, który w 1916 roku drukował „Świat”. Po powrocie bardzo prędko został ponownie zesłany, a towarzyszyli mu tym razem dwaj młodsi bracia, jako że zbrojnie walczyli w „partiach leśnych” z zaborcą.

Matka przyszłego profesora filozofii rosła w atmosferze podziwu dla czynów patriotycznych i ofiar ponoszonych przez jej ojca oraz stryjów, a „druga atmosfera” młodości to były nastroje – także patriotyczne – panujące na pensji Jadwigi Sikorskiej. Opowiadała synom, jak przemyślnie tajono fakt, że wykłady odbywają się po polsku. Gdy pojawiała się znienacka inspekcja carska, przełożona zapraszała wizytatora do swego gabinetu, a tzw. dama klasowa przebiegała wszystkie sale z podniesionymi rękami, co było sygnałem do szybkiego zebrania polskich książek w przygotowany worek i wyniesienia ich do komórki na węgiel.

Benedykt Hertz, najstarszy syn Józefa, ten którego wnuk stryjeczny podejrzewał o ubarwienie rodzinnych dziejów, urodził się w roku 1872. Zmarł po II wojnie światowej. Studiował w Zurychu i Paryżu na przełomie wieków XIX i XX. Wyróżniał się działalnością na polu społecznym i oświatowym w kręgach radykalnej inteligencji warszawskiej. Pisywał do pism uchodzących za postępowe: „Krytyki”, „Głosu”, „Robotnika”. Pozostał trwale w literaturze polskiej, jako autor wciąż chętnie czytanych utworów dla dzieci, głównie bajek. Na Jana Garewicza wywarł spory wpływ, nasycając klimat jego dzieciństwa rozumną miłością Ojczyzny, pragnieniem służenia tym jej obywatelom, którym przywilejów nie dało urodzenie ani majątek, mocnym przekonaniem o potrzebie jak najpowszechniejszego kształcenia społeczeństwa. Z perspektywy paru dziesięcioleci i doświadczeń ostatniej wojny oraz przemian społecznych, jakie po niej nastąpiły, mój rozmówca określa to mianem postawy lewicowej, w tym dość tradycyjnym rozumieniu, akcentującym najsilniej sprawiedliwość społeczną, urzeczywistnianą poprzez równość głównych życiowych szans, przede wszystkim właśnie zdobywania wiedzy.

POLSCY INTELIGENCI

W pokoleniu Benedykta Hertza wszyscy mieli wyższe wykształcenie albo solidne „przygotowanie artystyczne”. Młodszy brat bajkopisarza Henryk Hertz-Berwiński był aktorem, a dwójka jeszcze młodszych zawodowo parała się muzyką. Trzeba też wiedzieć o nieco dalszym rodzinnym kręgu, gdyż wpływał na aurę domową i na wychowanie następnego pokolenia. A spektrum poglądów społecznych i politycznych było tam szerokie: Jedna kuzynka to siostra Teresa Landy z Lasek, inna – Zofia Dzierżyńska.

Nauczycielem wuja Benedykta był Adolf Dygasiński, a matkę braci Garewiczów uczył historii wybitny badacz dziejów Władysław Smoleński, za co – przewrotnie – wdzięczność należy się władzom carskim, które zamknęły polski uniwersytet, sprawiając, iż profesorowie uczyli w szkołach. W domu Hertzów bywali: Reymont, Rydel, Żeromski...

Wątek działalności publicznej, charakterystyczny dla dziejów rodzin inteligenckich, gdzie splata się zazwyczaj z aktywnością intelektualną, jest i w tym rozległym rodzie obecny. Benedykt Hertz, związany najpierw długo z Warszawą, został sekretarzem krakowskiej redakcji „Naprzodu”, pisma bliskiego rządowi Ignacego Daszyńskiego, później redaktorem naczelnym „Przeglądu Wileńskiego”. Jeden z koligatów Libkindów (zmienili nazwisko na Lubodzieccy) ministrował w rządzie londyńskim Sikorskiego.

Najżywszym wszakże nurtem zainteresowań i działań pozostają, aż po biografię Jana Garewicza, kwestie społeczne, pragnienie naprawy świata poprzez umożliwienie wszystkim ludziom rozwinięcia posiadanych talentów, urzeczywistnienia umiłowanych idei, programów i wizji.

Wymowne tego świadectwo to dorobek Aleksandra Hertza, urodzonego w roku 1895, który był socjologiem, a jest – poprzez ten dorobek – klasykiem socjologii. Studiował w Warszawie i Wiedniu. Należał do grona uczonych, którzy w niepodległej Polsce formułowali podstawowe i aktualne zadania badań nad społeczeństwem, w którym to gronie byli m.in. Maria i Stanisław Ossowscy. Wykładał w wileńskim Instytucie Badań Europy Wschodniej (program tej placówki był, jak to dzisiaj widać, prekursorski) oraz w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej. Ta ostatnia była wielką pasją Aleksandra Hertza, co zaowocowało pionierską w skali światowej książką Socjologia teatru. Od roku 1940 do śmierci w roku 1983 żył i pracował w Ameryce. Tam ogłosił pracę, uznaną za klasyczną, Żydzi w kulturze polskiej. Dla synowca, dziedzica humanistycznych zainteresowań, choć nie socjologicznych akurat, najważniejsze są studia Hertza nad totalitaryzmem, które przyniosły jeden z pierwszych w świecie zarysów teorii totalitaryzmu. Publikował wyniki tych badań pod skromnymi tytułami: Szkice o totalitaryzmie, Drużyna wodza.
Zainteresowania społeczeństwem cechowały także trzech braci Garewiczów. Najstarszy – ojciec Ireny Krzywickiej – był współzałożycielem Bundu. Ojciec Jana – lekarzem kilku specjalności, który nie lubił medycyny, a wypadło mu ją studiować z konieczności rodzinnej. Najmłodszy miał wykształcenie techniczne i stopień doktora. Wszyscy, wcześniej czy później, trafiali na Syberię. Młody medyk za referat o socjalizmie, wygłoszony na zebraniu kółka samokształceniowego.

DOM  - SZKOŁA - WOJNA

– Żyłem w domu atmosferą Powstania Styczniowego, chociaż było to pół wieku później. O własnym żydowskim pochodzeniu Jan Garewicz dowiedział się mając kilkanaście lat. Nie dlatego, by rodzice fakt ten specjalnie ukrywali, ale z powodu owej „zupełnej asymilacji” (Józef Hertz przyjął chrzest w roku 1888) i gorącego patriotyzmu, dyktującego hierarchię, w której nadrzędnym dobrem była niepodległość, a równym z nią godne życie wszystkich Polaków. On sam był chłopcem „bardzo wierzącym, wręcz dewotem”.

Szkołę kończył znakomitą, jeżeli idzie o poziom i wyposażenie. Na lekcjach przyrody dwaj uczniowie mieli dla siebie mikroskop, a na lekcjach niemieckiego uczono ich tak dobrze, że gdy wybuchła wojna z Abisynią bez trudu pisali po niemiecku referaty o historii, geografii i dniu dzisiejszym tego kraju. Ucząc się łaciny poznawali nie tylko język, ale kulturę starożytną. Gimnazjum Zgromadzenia Kupców w Łodzi rodzice wybrali troskliwie, aby synom zapewnić dobre wykształcenie w dobrych warunkach.

Stosunki wśród uczniów zmieniły się i popsuły w drugiej połowie lat 30. Ktoś przyniósł do klasy hitlerowską Horst Wessel Lied i niektórzy chłopcy uczyli się tego na pamięć, ku zgorszeniu i oburzeniu innych. Rozgorzały spory polityczne. Wydzielono rząd ławek dla Żydów.

W domu hołubiono, jak to parokroć podkreślał mój rozmówca, tradycje powstańcze, ale rodzice interesowali się żywo bieżącą sytuacją polityczną, dostrzegając niebezpieczeństwo nacjonalizmu. Najgorszym przezwiskiem było słowo „endek”, jakkolwiek ojciec nie uważał się za piłsudczyka. Młodszy syn brał z całego bogactwa utrwalonych pokoleniami postaw tradycję demokratyczną, tj. tolerancję, przyznawane każdemu prawo wyboru poglądów, narodowości – niezależnie od pochodzenia – a równocześnie polskość. Jego młodzieńcza religijność była w głównej mierze opcją moralną i składnikiem patriotyzmu.

– Wojna to był szok ogromny. Z powodu pochodzenia żydowskiego rodzina nie ucierpiała, gdyż niedługo przed jej wybuchem przeniosła się z Łodzi do Warszawy, urywając ślad. Ojciec umarł podczas okupacji. Starszy brat zginął w Powstaniu Warszawskim. Matkę Niemcy wywieźli do Oświęcimia i tam zamordowali. Jan Garewicz nie zdołał ukończyć tajnej podchorążówki, bo zachorował na gruźlicę. Został sam.

Nawrót choroby uniemożliwił mu zaraz po wojnie studia w Uniwersytecie Łódzkim. Pojechał na Dolny Śląsk, żeby umrzeć, pracując na byle jakiej posadce i leżąc popołudniami przy otwartym oknie. Wyzdrowiał jednak, czego nigdy nie umiał sobie racjonalnie wytłumaczyć. W 1946 roku wrócił do Warszawy i zapisał się na Wydział Ekonomii SGH (ostatni rocznik przed zmianą nazwy uczelni na SGPiS).

MARKSISTA, DYSYDENT, SCEPTYK

Gdy Jan Garewicz był asystentem Edwarda Lipińskiego, zaczęła się ekonomia marksistowska, której za Boga nie mogłem zrozumieć. Pomocą miał tu być materializm dialektyczny, a że katedrę tegoż (razem z materializmem historycznym) objął właśnie Julian Hochfeld, początkujący badacz przeniósł się tam. Przypomnieć należy, że materializm dialektyczny uważano wówczas za filozofię, zatem asystentura u Hochfelda była początkiem „filozoficznej drogi”. Idąc nią dalej, w roku 1953 dostał się na studia doktoranckie w UW i pod duchową opiekę Tadeusza Krońskiego. U Krońskiego nie musiano się zajmować ściśle i wyłącznie marksizmem. Tematem doktoratu stała się filozofia Schopenhauera, którą prof. Garewicz badał do końca życia.
Jeszcze na studiach wstąpił do ZMP, choć, jak uważa, i bez tego utrzymałby się w uczelni, jako bardzo dobry student. Była to prosta droga do partii, ale nie przyjęto go do niej ze względu na pochodzenie. Wtedy wierzyłem, że komunizm jest jakimś rozwiązaniem. Nie było dla mnie kolizji pomiędzy patriotyzmem i socjalizmem. Uważałem, że w sytuacji, kiedy Polska jest zależna od Rosji, innej drogi nie ma. Do partii dostał się w roku 1956. A od stycznia 1957 był już w... opozycji. Legitymację oddał prawie 10 lat później (jego żona Hanna Buczyńska również) w proteście przeciwko usunięciu z partii Leszka Kołakowskiego. Wtedy dr Garewicz pracował w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN i miał otwartą drogę do kariery naukowej oraz awansów w środowisku akademickim, co ów krok przekreślił. Habilitację zrobił w roku 1974, ale stopnia docenta nie przyznano mu aż do „Solidarności”.

W Sierpniu współorganizował „Solidarność” w instytucie i został pierwszym przewodniczącym koła związkowego, pełniąc tę funkcję do roku 1989. W latach 80. znów działał konspiracyjnie, organizując pomoc potrzebującym, kolportując podziemne wydawnictwa. Odszedł ze związku po „wojnie na górze”, nie akceptując postępowania Lecha Wałęsy. Gdy porzucał partię, wyłożył swoje racje w liście do sekretarza (był nim Jan Strzelecki), odchodząc z „Solidarności” napisał do „Gazety Wyborczej”, pozbawionej właśnie znaczka związkowego obok tytułu.
Lata 80., z całą robotą organizacyjną, były zarazem okresem wytężonej pracy naukowej. Ciągle nad Schopenhauerem, ale i nad recepcją francuskich socjalistów w Niemczech, nad przekładami wielkich filozofów: Maxa Schelera, Karla Jaspersa i innych. Tradycja rodzinna odezwała się w tłumaczeniach literackich: Maxa Frischa, Friedricha D?rrenmatta, Tomasza Manna. Niektóre robił wspólnie z kuzynką Ireną Krzywicką.

– Jestem z natury społecznikiem, a nie politykiem. To zdanie profesor powtórzył kilka razy, nie powołując się na tradycję rodzinną, choć ten jej wątek jest niezwykle bogaty i różnorodny. Pytałam, czy „Solidarność” przyjął jako nawiązanie do dziedzictwa II Rzeczypospolitej ponad okresem zła, czy też jako kolejną możliwość robienia czegoś dla społeczeństwa. Opowiedział się stanowczo za drugą wersją swoich motywacji, dodając, iż dobra passa II Rzeczypospolitej skończyła się ze śmiercią Piłsudskiego. Pytałam, do czego powinniśmy nawiązywać w III RP i usłyszałam, że do Zygmunta Augusta i jego dewizy: Nie jestem panem ludzkich sumień, do unii polsko-litewskiej, do tradycji jagiellońskiej. Mój rozmówca nie był pewien, czy można się spodziewać efektów takiego oddziaływania na umysły, ale nie miał wątpliwości, że jest konieczne. Uważał za najważniejsze teraz zadanie inteligencji „póki ona istnieje”, kształtowanie tolerancji, swobody myślenia, walkę z wszelkiego typu fanatyzmem, będąc w tym przekonaniu wiernym całemu dziedzictwu duchowemu Hertzów, Libkindów, Kramsztyków i Garewiczów. Po doświadczeniach własnego życia nie podzielał jednak niezachwianej wiary pokoleń swoich przodków w to, że wykształcenie skutecznie uzbraja przeciwko demonom egoizmu stanowego, narodowej megalomanii, ksenofobii. Utracił część wiary w znalezienie takiego oręża i formułował nadzieje ostrożnie: – Być może szkoła ma tu więcej do powiedzenia niż dom. Mógłby mieć dużo do powiedzenia Kościół, ale robią coś poszczególni jego przedstawiciele, niezbyt liczni, a nie Kościół jako całość.

Prof. Garewicz deklarował sceptycyzm. Nie tylko co do skuteczności, ale i treści działań wychowawczych. Powiedział mi na koniec: – Obawiam się, że poza kantowski nakaz postępowania zawsze tak, byśmy człowieczeństwo traktowali nie jak środek, ale jak cel – nie wyjdziemy. Byłoby to jednak dużo.

Tekst powstał na podstawie audycji „Rody uczone”, nadanej w Programie BIS Polskiego Radia SA w maju 2001 r.

 

Komentarze