Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1999

Spis treści numeru 4/1999

Pozytywiści, konserwatyści...
Poprzedni Następny

Dwie linie przodków – po mieczu i po kądzieli – złożyły się na duchowe wiano
mojego bohatera i narratora opowieści o tradycjach swojej rodziny, profesora,
którego kilka pokoleń studentów historii sztuki w Uniwersytecie Warszawskim
uważa za najlepszego wykładowcę: Adama Jerzego Miłobędzkiego.

Magdalena Bajer

Franciszek Starowieyski, Portret Adama Miłobędzkiego (Podłóg nieba i zwyczaju polskiego)Prapradziadek profesora brał udział w wojnie siedmioletniej, należąc do świty marszałka Henryka Bruhla. Pradziadek był „napoleonistą” z serca, co zaświadczył czynami: udziałem w wojnach napoleońskich, w tym wyprawie na Moskwę. Przeżycia tego czasu opisał w zachowanym pamiętniku, uważanym przez potomnych za główne źródło do dziejów rodziny Miłobędzkich. A była to rodzina średnioniższoszlachecka, jak rodziny mazowieckie na ogół, z drobnymi urzędnikami powiatowymi, ale bez senatorów, co jest dla dawnej Polski miernikiem stratyfikacji społecznej. Gniazdo – Miłobędzin – miała w okolicach Sierpca, ale już pradziadek prof. Adama Jerzego gospodarował w majątku pod Ostrołęką.

OD POWSTANIA DO POWSTANIA

Dziadek, urodzony w latach 40. ubiegłego wieku, był studentem Instytutu Politechnicznego, który wówczas miał siedzibę w Puławach. Z gronem kolegów poszedł do powstania 1863 r., stawiając się na punkt koncentracyjny w Kazimierzu Dolnym. Mój rozmówca odnajduje w tym fakcie nitkę wiążącą jego samego z Kazimierzem, o którym pisał prace naukowe i zawsze był tą miejscowością zafascynowany. Dziadek studiował po powstaniu matematykę w warszawskiej Szkole Głównej i pracował jako inżynier powiatowy w kaliskiem. Wnuk nazywa go pozytywistą.

W Kole, dziesięć lat po powstaniu, urodził się Tadeusz Benon Miłobędzki, od którego zaczyna się inteligencka tradycja rodziny i także „ród uczony” bierze początek, choć syn Adam do tych określeń zgłasza zastrzeżenia. Uściślając: „pokolenia ludzi z wykształceniem wyższym”, dodaje: Wydaje mi się, że ojciec wywarł na mnie największy wpływ, jeśli chodzi o postawę życiową. Najwięcej mu zawdzięczam. I znów słyszę, że była to, najogólniej mówiąc, postawa pozytywisty. Tadeusz Miłobędzki kończył rosyjskie gimnazjum filologiczne w Kaliszu, w ciężkich apuchtinowskich czasach, kiedy za powiedzenie słowa po polsku dostawało się sześć godzin kozy, jeżeli się było katolikiem. Po maturze poszedł na rosyjski Uniwersytet Warszawski, gdzie po roku studiowania prawa przeszedł na wydział przyrodniczy, poświęcając się na całe życie chemii. Na początku nowego stulecia był już asystentem prof. Wagnera w Politechnice Warszawskiej, mając kilka opublikowanych prac. Wagner – Rosjanin, wybitny specjalista w dziedzinie terpenów, węglowodorów będących składnikiem olejków roślinnych i kwiatowych – familiarnie traktował swoich współpracowników, urządzając co dwa tygodnie tzw. „popojki”, podczas których asystentom Rosjanom podawano wódkę, Polakom – węgierskie wino, jako że w Polsce wódki się nie pijało w takim stopniu, jak to robili oficerowie kawalerii armii rosyjskiej.

Tadeusz Miłobędzki uzupełniał studia w Bernie i w Lipsku, gdzie miał trudności z przyjęciem na uniwersytet, ponieważ nie przywiózł ze sobą świadectwa maturalnego, co bardzo rygorystycznie sprawdzano, wiedząc, że w Rosji można było dostać się na studia po szkole realnej. Znajomość greki przekonała egzaminatorów o pełnym średnim wykształceniu adepta.

Przed pierwszą wojną światową pracował w polskiej, nieoficjalnej, oświacie (co legitymuje go jako pozytywistę), wykładając na rozmaitych kursach, organizowanych przez Muzeum Przemysłu i Techniki oraz inne społeczne instytucje, które to kursy były de facto wyższymi studiami. Doktoryzował się podczas wojny w Uniwersytecie Jagiellońskim, a kiedy zaczęto organizować szkoły akademickie w Warszawie zgłosił się na uniwersytet, następnie zaś przeniósł do powstałej właśnie Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, zostając jej pierwszym wybranym rektorem. Niedługo pełnił tę funkcję, gdyż zaczęto tworzyć polski uniwersytet w Poznaniu (w 1919) i to pochłonęło Tadeusza Miłobędzkiego na następnych dziesięć lat. Wrócił do Warszawy w r. 1929 obejmując katedrę chemii nieorganicznej w politechnice. Podczas drugiej wojny uczył w liceach, prowadząc równocześnie tajne ćwiczenia z analizy chemicznej dla studentów.

Po Powstaniu Warszawskim, jeszcze w konspiracji, zaczął wykładać w Krakowie, a od r. 1945 był profesorem zwyczajnym UJ, by znów wrócić do Warszawy i na politechnikę, której laboratoria trzeba było dźwigać z gruzów, urządzać i „zasiedlać” wychowankami. Nie spamiętamy wszystkich funkcji, jakie profesor pełnił w życiu zakończonym w 1959 r., a naznaczonym tak bardzo zmiennymi obrotami losu w tym miejscu świata, gdzie pracował ze wszystkich sił, aby ludzie byli mądrzejsi. Podobnie, jak nie zdołam wymienić nawet najważniejszych publikacji ani spisać udziału w rozlicznych towarzystwach naukowych.

Po mieczu mamy jeszcze wśród przodków prof. Adama Miłobędzkiego jego stryja, młodszego brata ojca, który ukończywszy Instytut Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa w Puławach poświęcił się państwowej służbie leśnej i wprowadzeniu w niepodległej Polsce leśnictwa nowoczesnego. Znów trudno pokrótce wyliczyć wszystkie szczeble i poziomy tej służby, sięgające m.in. kierownictwa Inspekcji Głównej w Dyrekcji Naczelnej Lasów Państwowych, a także, od r. 1934 do śmierci w r. 1938, Działu Produkcji Drzewa w tejże instytucji. Józef Miłobędzki był również bardzo płodnym publicystą, ogłaszając artykuły we „Wszechświecie”, „Lesie Polskim”, „Echach Leśnych” oraz obszerniejsze prace. Podobnie jak brat, z pasją angażował się w kształcenie pracowników służb leśnych, a także nauczycieli szkół podstawowych, w zakresie wiedzy o lasach. Uprawiał popularyzację tej wiedzy na rozmaitych poziomach, aby kształtować w społeczeństwie rozumienie i miłość do tego jego bogactwa, jakim są lasy.

Po Miłobędzkich miał więc Adam Jerzy dziedziczyć owo szerokie spojrzenie ogarniające wszystkie potrzeby, wszystkich warstw narodu, który on sam, przychodząc na świat w r. 1924, zastał już niepodległym, a dopiero się w niepodległej Ojczyźnie urządzającym.

PO KĄDZIELI

W macierzystej linii tradycja akademicka sięga dwu pokoleń wstecz. Cioteczny dziadek mojego rozmówcy, Marian Baraniecki, był profesorem matematyki w Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego córka wyszła za mąż za wielkiego uczonego fizyka, czy może fizykochemika, jak dzisiaj by go nazwano, Mariana Smoluchowskiego.

Dzieci drugiej córki również związały się z uniwersytetem, robiąc kariery akademickie. Jeden z XIX-wiecznych Baranieckich był inicjatorem zawiązania w 1858 r. Towarzystwa Paryskiego Lekarzy Polskich (sam był lekarzem), którego program przedstawię za artykułem w „Roczniku” Towarzystwa: Głównym obowiązkiem każdego lekarza polskiego jest czuwać nad dawną sławą gniazda ojczystego a skupiać wokół niego, jakby w ognisku zwierciadła, ważniejsze zasługi rodaków rozsypanych pośród różnych narodowości, z którymi je nieraz cudzoziemcy mieszają. Niechaj wszyscy ludzie wyższego ukształcenia robią podobnie w każdej gałęzi nauk i sztuk, a łatwo nam będzie przekonać tym sposobem świat ucywilizowany, że Polacy zdolni są, przy korzystniejszych okolicznościach, zajmować jedno z ważniejszych stanowisk między narodami pod względem intelektualnym.

Matka prof. Adama Miłobędzkiego studiowała w Krakowie polonistykę, nie ukończyła jednak studiów. Podczas I wojny światowej uczyła polskiego na znanej w Warszawie pensji panny Kowalczykówny. Później, do końca życia zajęta była pisaniem i wydawaniem podręczników z tego przedmiotu dla szkół powszechnych. Syn wspomina jej żywe i wyrafinowane zainteresowania literackie, doskonałą znajomość francuskiego, związaną z rocznym pobytem w Paryżu, przypadłym akurat na belle epoque sprzyjającą rozwijaniu i zaspokajaniu wszelkich zamiłowań kulturalnych. Matka na pewno lepiej rozumiała kulturę europejską niż mój ojciec, który był bardziej związany z tradycją polską.

W domu rodzinnym pana profesora – szczególnie zapisał się tu okres poznański – bywali wszyscy ci wybitni naukowo, a niezwykle aktywni i zaangażowani w pracę u podstaw ludzie, tworzący nowy polski uniwersytet. Przez czas jakiś należał do tego grona Władysław Tatarkiewicz. Pozostał w Poznaniu, ściągnięty tam „dla początków”, wielki archeolog Józef Kostrzewski. W trwałą przyjaźń obróciła się znajomość państwa Miłobędzkich ze znakomitym językoznawcą prof. Henrykiem Ułaszynem, który podczas drugiej wojny, jak wielu ludzi z uniwersytetu poznańskiego, znalazł się w Warszawie. Był właściwie reliktem pewnej mentalności i pewnej postawy, jeszcze oświeceniowej.

JESTEM Z XIX WIEKU

Mój ojciec o wyprawie Napoleona na Moskwę, mając lat osiem i dziewięć, słyszał jeszcze od ludzi, którzy brali w niej udział. Między mną i Napoleonem jest tylko jedna osoba – mego ojca. Stąd ja, który urodziłem się jako bardzo późne dziecko, mam jakieś szczególne zrozumienie dla XIX wieku. Czuję się spadkobiercą tej epoki, przy całym krytycyzmie, jaki mogę mieć. Dopytywałam, co to znaczy „szczególne zrozumienie”? Prof. Adam Miłobędzki czuje się depozytariuszem tego, co historycy nazywają „przedłużonym trwaniem”, tj. na przykład takiej wiedzy o tym, co działo się po Powstaniu Styczniowym, jakiej źródła historyczne nie podają, a która przenosi się drogą ustną z pokolenia na pokolenie. Dziadek po kądzieli był radcą Prokuratorii Generalnej Królestwa Polskiego, jednej z trzech instytucji, które przetrwały (były jeszcze: Heroldia i Poczta Polska), mającej za zadanie pilnować przestrzegania kodeksu Napoleona. Przykładem przechowywania w rodzinnej tradycji wiadomości z bardzo odległych czasów jest zasłyszana od znajomego profesora botaniki opowieść o tym, które to rodziny opuściły hetmana Żółkiewskiego pod Cecorą.

Prof. Miłobędzki nie widzi żadnej analogii między wiekiem XIX, a naszymi czasami, których jako człowiek rozumiejący historię nie „wycenia”, stwierdzając: To, co się dzisiaj dzieje, jest właściwie dla mnie zupełnie obce. Biorę w tym udział i staram się pewne wartości dawne przechowywać.

Będąc już na emeryturze, profesor prowadzi cotygodniowe seminarium, gdzie „mówi się o wszystkim – dosłownie”, gdyż mistrzowi mniej zależy na przekazywaniu wiadomości z zakresu historii sztuki, dostępnych dzisiaj w podręcznikach i monografiach, bardziej na wspólnym, głośnym myśleniu o wszystkim, co ważne.

W historii sztuki zaś ma wielki dorobek: 140 publikacji, w tym Zarys dziejów architektury w Polsce, współautorstwo Atlasu zabytków architektury w Polsce, wykłady w Szwecji, Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, działalność w międzynarodowych organizacjach zajmujących się ochroną zabytków, i, jak poprzednie pokolenia Miłobędzkich, wiele pełnionych funkcji oraz zainicjowanych przedsięwzięć.

Zainteresowanie sztuką „szło przez matkę”, pasja architektoniczna dała o sobie znać już w gimnazjum Batorego, które Adam Miłobędzki ukończył maturą, zdaną na tajnych kompletach w r. 1942. Była to matura i humanistyczna, i matematyczno-fizyczna, gdyż „była taka jakaś ambicja wtedy”. Studiował architekturę, początkowo też tajnie, ukończył studia w r. 1949. Potem była półtoraroczna asystentura u prof. Bogdana Guerquina w Krakowie i czas, kiedy, jak mówi profesor, zorientowałem się, że jako architekt nie mam tak wielkich zdolności, żeby się utrzymać w jakiejś wysokiej klasie i zacząłem dyskontować moje zainteresowania historyczne. Źródła tego postanowienia są właściwie dawniejsze – jeszcze podczas wojny, w tajnym Zakładzie Architektury Polskiej Politechniki Warszawskiej, późniejszy profesor porządkował przeźrocza potrzebne do pracy wybitnego uczonego Gerarda Ciołka o ogrodach. Drugim, po Henryku Guerquinie, mistrzem stał się prof. Romuald Gutt, dzięki któremu Adam Miłobędzki, jak mocno podkreśla, nie został „zabytkowiczem” i nie zaprojektował ani metra „fałszywego zabytku”. Prof. Gutt był wykształcony w Szwajcarii, w słynnej szkole projektowania (i tego, co nazwalibyśmy dzisiaj przemysłem artystycznym) w Winterchur. Wykształcony wszechstronnie – często cytował Goethego – przekazał swoim dobrym uczniom owo szerokie spojrzenie oraz wrażliwość na to, co w artystycznym modach stanowi trwałe sedno. Na koniec naszego spotkania prof. Miłobędzki wypowiedział niepokojące memento: „Przylepianie” się wielkiego biznesu do władzy będzie decydować o przyszłym kształcie Warszawy. Przywiązanie do XIX wieku, które wyznał, pozwala zrozumieć, że w Krakowie czuje się na swoim miejscu, dlatego, że tam zachowała się jakaś dawna hierarchia, każdy wie kim jest, jakie miejsce w społeczeństwie zajmuje, została jeszcze resztka takiego porządku, jaki jest w wielkich burżuazyjnych miastach zachodnioeuropejskich.

Krytycznie oceniając aktualne życie naukowe, którego większą część, zdaniem profesora, stanowi „rzemiosło”, wiąże on nadzieje z odrodzoną – w Krakowie – PAU, która być może ocali zerwaną ciągłość tradycji.

Tekst powstał na podstawie audycji „Rody uczone”, nadawanej cyklicznie w Programie I Polskiego Radia SA, sponsorowanej przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej.

Uwagi.