|
Rody uczone (51)Niezwykle mocne więzi rodzinne, wyrażające się w najbardziej naturalnym Magdalena Bajer
Na obrazie Matejki Hołd pruski widnieje postać czarnowłosego, ciemnookiego młodzieńca w stroju pazia. To przodek pani prof. Zofii z Niklewskich Gumińskiej – Węgier Józef Heged?sz, uczeń wielkiego malarza. Uciekłszy ze swojej ojczyzny, gdzie ojciec kazał mu zostać lekarzem, przybył do Małopolski i zupełnie się spolonizował. Do końca życia malował tam wnętrza kościołów, a także obrazy. Kiedy się ściemniało i musiał przerywać pracę, opowiadał wnuczce Zosi historię Polski, przy blasku bijącym z otwartych drzwiczek pieca. Drugi dziadek, którego pani profesor także dobrze pamięta, był dyrektorem banku w rodzinnym Inowrocławiu, jego żona zaś ukończyła szkołę handlową, co w jej czasach było rzadkie. WIELKOPOLSKIE PRZYWIĄZANIABronisław Niklewski, ojciec pani Zofii, kształcił się w Niemczech w chemii oraz biologii. Po studiach zaproponowano mu tam posadę, postanowił wszakże wrócić do Polski i znalazł się w Dublanach – rolniczym ośrodku Uniwersytetu Jana Kazimierza. Zdecydowany wyjechać na Jawę ze swym mistrzem, spotkał przybyłą z wycieczką do Dublan absolwentkę seminarium nauczycielskiego, córkę węgierskiego malarza, ożenił się i został w Galicji. Po pierwszej wojnie światowej, spędzonej z żoną i dwoma synami na Węgrzech, Bronisław Niklewski znów nie skorzystał z propozycji pracy poza Polską, wrócił do Niepodległej i objął katedrę na Wydziale Przyrodniczym UJ. Wkrótce jednak powstający właśnie w Poznaniu uniwersytet upomniał się o krajana – Inowrocław to wszak Wielkopolska – kierując doń ofertę zorganizowania Wydziału Rolnego. Wiązało się to z potrzebą sprowadzenia profesorów z różnych miast, zanim rodzimi absolwenci staną się nauczycielami akademickimi. Prof. Niklewskiemu udało się zgromadzić odpowiednich ludzi na odpowiednie katedry. Miał już wtedy znaczący dorobek. Jak mówi jego uczeń i zięć, prof. Stefan Gumiński, szczególnie doniosłe było zaprzeczenie błędnemu przekonaniu o przyczynach strat azotowych w oborniku. Było to odkrycie fundamentalne dla chemii rolnej, o dużym znaczeniu praktycznym, jako że zapoczątkowało odpowiednie przechowywanie obornika. Prof. Niklewski odkrył również trzy gatunki bakterii ważne dla gospodarki wodorowej w uprawie roślin. Był pionierem badania związków próchniczych i ich aktywności fizjologicznej, a we wszystkie te prace angażował właścicieli majątków z dużych obszarów Wielkopolski. Bo też bardzo był „wielkopolski” ten założyciel „rodu uczonego”, bardzo również typowy dla tamtej epoki schyłku niewoli i początków niepodległości, kiedy pomysły oraz energia w ich urzeczywistnianiu potrzebne były na każdym polu życia społecznego. Badania nad obornikiem i wchodzącymi w użycie sztucznymi nawozami weryfikowały się od razu na dworskich i chłopskich polach, a zainicjowane przez prof. Niklewskiego międzynarodowe sympozja „próchnicze”, których w międzywojniu zdążyło się odbyć osiem, przyczyniły się do odkryć z zakresu już nie samej chemii rolnej, ale mikrobiologii. W TYM SAMYM DUCHUMatka przyszłej pani profesor i trojga jej, także uczonego, rodzeństwa, krótko pracowała w szkole, do czego przygotowało ją seminarium. Zajmowała się domem, jednak nie tylko własnym. Po jej śmierci policzono organizacje społeczne, które w Poznaniu prowadziła albo nimi współkierowała – było ich 15. Szkoły: mechaniczna dla chłopców, gospodarstwa dla dziewcząt, tanie kuchnie, szwalnie i opieka nad chorymi, dla których robiono przetwory z ogrodowych owoców. Na żadne Boże Narodzenie czy Wielkanoc nie było jej w domu, bo urządzała Wigilię i święcone najbiedniejszym. Wszystko to przyniosło pani Karolinie Niklewskiej, jeden z czterech pierwszych w Polsce papieskich orderów Pro Ecclesia et Pontifice. Podczas drugiej wojny światowej, kiedy synowie byli w AK, a córki w konspiracyjnym harcerstwie, ona zaś nie wiedziała o ich losie, mówiła, że kiedy sama służy innym, Pan Bóg opiekuje się jej najbliższymi i prowadziła kuchnię dla żołnierzy. Pośród takich wzorów, przy wysokich wymaganiach pod adresem ducha i umysłu, w oczekiwaniu gotowości do wysiłku dla innych i dla „rzeczy powszechnych”, rosło młode pokolenie. Ważnym dla czwórki rodzeństwa, potem dla przyjaciół i ważnym do dzisiaj miejscem jest Biała Chata w Dębkach nad morzem, koło Żarnowca, kupiona przed wojną od Kaszuba i natychmiast gorąco ukochana. Rodzeństwo pozostało przy rolnictwie, najogólniej mówiąc, gdyż Marian Niklewski – ten który „odkrył” Dębki w wieku lat 8 i namówił rodziców do kupna chaty, piszący, że drugiego takiego miejsca nie ma na świecie – był po wojnie profesorem chemii rolnej w Szczecinie. Młodszy brat Bronisław również ukończył chemię w Zurychu, dokąd zagnały go wojenne losy. Później pracował w Anglii, by zakończyć życie w Stanach Zjednoczonych, gdzie znalazły się po wojnie jego dzieci. Najmłodsza siostra, Krystyna Niewitecka, jest inżynierem w dziedzinie drobiarstwa i pracuje w Poznaniu, podtrzymując wielkopolską tradycję rodziny. W tym samym kręgu doświadczeń, zainteresowań i uznawanych wartości, wyrastał przyszły członek rodziny, obecny prof. Stefan Gumiński, związany ze starszym pokoleniem Niklewskich przez naukowe terminowanie u mistrza Bronisława, a z młodszym przez małżeństwo z jego córką Zofią. Jest synem wykształconego w agronomii ziemianina z Małopolski, który nowocześnie gospodarował prowadząc w swoim majątku praktyki rolnicze dla młodzieży, prezesując Towarzystwu Rolniczemu i udzielając się w ruchu spółdzielczym. Syn wybrał się na studia leśnicze do Poznania, ale akurat ten kierunek zamknięto, więc zapisał się na biologię po to, by poznać przyszłą żonę. Dalej studiował w Krakowie, zostając pierwszym magistrem wybitnego hydrologa Karola Starmacha, po wojnie więzionego przez UB. Prof. Gumiński robi dygresję w opowieści rodzinnej, mówiąc: Proszę sobie wyobrazić, że udało mi się spowodować, by Uniwersytet Wrocławski nadał tytuł doktora honoris causa mojemu krakowskiemu mistrzowi. JEDNA DROGAW sierpniu 1939 roku Zofia Niklewska miała zdane wszystkie egzaminy kończące studia biologiczne w Poznaniu. Dyplom odebrała znacznie później, a 4 września odbył się jej ślub ze Stefanem Gumińskim. Wojnę przeżyli przenosząc się najpierw na wschód, aż na Podole, po czym przez zieloną granicę wrócili do Generalnej Guberni, zatrzymując się w Dzierążni, majątku matki Stefana, gdzie znaleźli się również jego teściowie. W 1942 roku przyszedł na świat najmłodszy Gumiński, Janek, jego ojciec zaś niebawem znalazł się w więzieniu, aresztowany przez nowe władze Polski za przynależność do AK. Wyciągnął go stamtąd przedwojenny sędzia wojskowy, wówczas w armii Berlinga, za obietnicę wstąpienia do tegoż wojska. Stefan Gumiński po partyzanckich przejściach do wojska się nie nadawał, poradzono mu pojechać do Lublina, gdzie powstawał Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej. Szczególnym zrządzeniem losu zaczął tam wykładać prof. Bronisław Niklewski. Po roku cała rodzina przeniosła się do Poznania, gdzie Stefan Gumiński napisał pracę doktorską, obronioną następnie w Krakowie. Droga naukowa i kariera rysowały się jasno, mimo ciężkiej choroby synka państwa Gumińskich. Po trzech latach wszakże zjawił się w Poznaniu urzędnik z ministerstwa, żeby „zrobić porządek”. profesor mówi: – Mego teścia posłali na przedwczesną emeryturę, nie wypłacając jej przez wiele miesięcy, a mnie wyrzucili na zbity pysk. Za sprawą prawych i dobrych ludzi ze środowiska naukowego, dr Gumiński dostał asystenturę w Uniwersytecie Wrocławskim u wybitnej specjalistki w dziedzinie botaniki, prof. Heleny Krzemieniewskiej. Po trzech latach zrobił habilitację, co zaraz przyniosło propozycję zorganizowania Zakładu Fizjologii Roślin w Wyższej Szkole Rolniczej (osobliwa analogia do biografii teścia i jego pionierskiej pracy w przedwojennym Poznaniu). W 1956 roku prof. Krzemieniewska odeszła na emeryturę zostawiając w testamencie przykazanie: Nikogo innego nie bierzcie na moje miejsce tylko Gumińskiego. Zasiadł więc Stefan Gumiński „na dwóch stołkach” zostając rok później profesorem. Do emerytury kierował Zakładem Fizjologii Roślin UWr. W tym miejscu dygresja topograficzno-biograficzna. Profesorowie Zofia i Stefan Gumińscy mieszkają na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu, opodal wspaniałej gotyckiej katedry z jednej strony i równie pięknego kościoła Panny Marii na Piasku z drugiej. Za plecami niejako mają Ogród Botaniczny uniwersytetu, na którego terenie stoi budynek mieszczący dawniej zakład pana profesora. Sakralna przestrzeń Wyspy Tumskiej (są tu jeszcze inne świątynie) jest właściwym miejscem dla ludzi mocno związanych z Kościołem tradycją rodzinną i własną pracą w KIK-u, którego uczony był członkiem-założycielem i pierwszym prezesem. PANI DYREKTORDroga naukowa Zofii z Niklewskich Gumińskiej naznaczona była trudem i cierpieniem z powodu choroby syna (gruźlicy kręgosłupa). Przez półtora roku godziny spędzane przy leżącym dziecku były wypełnione lekcjami łaciny i matematyki, których pani Zofia udzielała uczennicom gimnazjum sióstr urszulanek, żeby sprostać nadzwyczajnym wydatkom. Gdy tylko to było możliwe, zgłosiła się do Katedry Ogrodnictwa w uniwersytecie z propozycją pracy. Dostała do przestudiowania stertę francuskich czasopism, w których wiele wtedy pisano o hydroponicznej uprawie roślin rodem z Japonii. Później dano jej pod opiekę szklarnię, żeby takich upraw i u nas spróbować. Prof. Gumińska stała się pionierką hydroponików w Polsce, a warto przypomnieć, że w latach 60. zapanowała wielka moda na malownicze ogródki, także domowe, gdzie rośliny rosły bez ziemi, czerpiąc pożywienie z wody. Uprawy ziemne, choć może nie trzeba ich nazywać tradycyjnymi, również interesowały prof. Gumińską. Otrzymawszy etat w tworzonym Ogrodzie Botanicznym uniwersytetu, najpierw popatrzyła z rozpaczą na obszar zarośnięty chwastami, nie ogrodzony, bez jednej szklarni. Potrzeby ogrodu były pośród uniwersyteckich wydatków na dalekim miejscu, musiała więc pani dyrektor używać przemyślnych forteli, żeby go urządzać. Niewiarygodnie brzmią dzisiaj wspomnienia o zatrudnianiu murarzy na etatach woźnych albo konieczności zabiegania o zgodę na „czyny społeczne” pracowników i studentów w Ogrodzie Botanicznym, zamiast w jakimś eksponowanym miejscu miasta, gdzie przenoszono cegły z jednej sterty na inną. Cegłę na budynki dała kuria, a kiedy były gotowe, zaczęły się wojaże po Dolnym Śląsku w poszukiwaniu roślin. Wszystkiemu sprzyjał ówczesny, pierwszy rektor UWr. Stanisław Kulczyński, sam botanik, którego zakład naukowy mieścił się na terenie ogrodu. Jednym z pomysłów na utrzymanie już urządzonego Ogrodu Botanicznego była loteria – roślin, całych ogródków, akwariów itp., sprzedawanych przez pracowników pani profesor. Dzisiaj jest to jedno z najpiękniejszych miejsc w mieście, gdzie ludzie się spotykają, żeby oglądać a to rododendrony i azalie, a to tulipany lub irysy. W „uczonych rodach” nie są rzadkie małżeństwa kolegów, podobnie jak dziedziczenie naukowej specjalności przez jedno, czasem i więcej pokoleń. W rodzinie Niklewskich i Gumińskich wspólnota zainteresowań wydaje się szczególnie pełna. I nie tylko dlatego, że Zofia i Stefan mają wspólne publikacje, bardziej może z powodu tożsamości głównych rysów w tradycji obu ich domów i wychowania, jakie odebrali. Społecznikostwo Karoliny Niklewskiej przybrało u córki postać wytrwałej pracy, bez oglądania się na własną sytuację. Ojcowe działania w celu podniesienia stanu rolnictwa wysublimowały się u Stefana Gumińskiego w pracę nad naukowymi podstawami nowoczesnej uprawy i ofiarną dydaktykę. Spośród zastępu uczniów profesora, trzej są profesorami, a w Ogrodzie Botanicznym UWr., gdzie, jak słyszę, trwa duch czasów pionierskich, pracuje następne pokolenie wychowanków Zofii Gumińskiej. Tekst powstał na podstawie audycji Rody uczone, nadanej w programie BIS Polskiego Radia SA, w kwietniu 1999 r., sponsorowanej przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej. |
|