Czy etat dydaktyczny jest ucieczką przed „slotozą”? – zastanawia się na swoim blogu dr hab. Stanisław Czachorowski, który podjął decyzję o przejściu na takie stanowisko.
Autor bloga Profesorskie gadanie w najnowszym wpisie zdradza kulisy swojej decyzji, a przy okazji dzieli się refleksjami związanymi z systemem ewaluacji pracy pracowników naukowych oraz dydaktycznych. Rozpoczyna od przedstawienia obecnej sytuacji zatrudnionych na etatach dydaktycznych. Od dawna taki rodzaj stanowiska jest kojarzony jako gorsza ścieżka rozwoju niż droga powiązana jedynie z badaniami naukowymi. Takie podejście sprawia, że nauczyciele akademiccy mogą być deprecjonowani, dlatego autor postanowił wyjaśnić swoją decyzję o dobrowolnym przejściu do puli pracowników dydaktycznych.
Znana naukowcom punktoza (określenie znane również jako slotoza) polega na kierowaniu swojego rozwoju w taki sposób, aby otrzymać za swoje zasługi najwięcej możliwych punktów. Są one kluczowe w ocenie dorobku pracownika. Autor porównuje to zjawisko do uczenia się dla ocen, nie dla samej wiedzy w szkole.
Nowy sposób ewaluacji pracowników uczelni sprawił, że wiele instytucji chętniej zamienia etaty pracowników na te typowo dydaktyczne. Jest to częsty zabieg stosowany w przypadku osób, które przez ostatnio okres wliczający się do oceny nie mogą się pochwalić wieloma publikacjami. Umieszczenie ich w grupie nauczycielskiej pozwala uczelniom lepiej wpasować się w klucz oceny jednostki i otrzymać lepsze noty.
Ewaluacja jest potrzebna do oceny tego, jak radzi sobie jednostka oraz poszczególny pracownik w realizowaniu zadań badawczych, które opłacane są ze środków publicznych. Autor zauważa, że ocena pracowników zajmujących się innymi dziedzinami jest stosunkowo prosta, jednak osąd jakości pracy naukowca i dydaktyka nie należy do najłatwiejszych. Obowiązki pracownika uczelni można zakwalifikować do trzech grup: realizowanie badań naukowych, prowadzenie zajęć dydaktycznych oraz upowszechnianie wiedzy. W świecie akademickim liczy się jednak niemal wyłącznie praca naukowa, którą stosunkowo łatwo ocenić na podstawie liczby oraz jakości opublikowanych prac. Dwa pozostałe obszary są niezwykle trudne do osądu i z tego powodu bardzo rzadko podlegają solidnej ewaluacji. Wystarczy jedynie prowadzić zajęcia dydaktyczne i nie popełnić żadnego większego błędu. Właśnie z tego powodu taki rodzaj etatów od dawna był traktowany jako niższa kategoria. Do grona pracowników dydaktycznych bardzo często włączano pracowników, którzy nie otrzymali awansu lub nie realizowali zadań badawczych na wystarczającym poziomie.
Autor jest aktywnym naukowcem, który z racji swojego dorobku nie musiał rezygnować z etatu badawczego. Przejście na etat dydaktyczny było jego niewymuszoną wolą. Z jednej strony chciał mieć więcej czasu na rzetelną realizację projektów związanych z edukacją i popularyzacją, których jest beneficjentem. Etat dydaktyczny traktuje jako czasową (kilkuletnią) możliwość skupienia się na innych niż badawczych zadaniach, z otwartą drogą powrotu na ścieżkę typowo naukowo-badawczą. Drugim powodem decyzji jest podejście do uprawiania nauki. Autor nie godzi się na gonitwę za punktami oraz na wyścig szczurów. Przejście na etat dydaktyczny sprawi, że zadania badawcze, które wciąż ma zamiar realizować, nie będą tylko obowiązkiem, a swobodną pracą twórczą.
Profesor podkreśla, że ocena jakości pracy pracownika instytucji naukowej jest konieczna, jednak samo przygotowanie się do niej nie powinno być tak czasochłonne. Dotyka również problemu istnienia tzw. spółdzielni publikacyjnych, w ramach których ich członkowie wzajemnie dopisują swoje nazwiska do publikowanych prac, aby dobrze wypadać w rankingach.
Twórca bloga z uśmiechem wspomina takie okresy swojej pracy, w których ocena jego dokonań była rzadka i pozwalała mu na swobodę twórczej pracy. Jego zdaniem presja związana z oceną nie przynosi nauce żadnych korzyści, a może prowadzić do wypalenia zawodowego pracowników.
Publikowanie wyników swoich prac jest nieodłącznym elementem pracy badawczej, jednak poza upowszechnianiem swoich wniosków szerokiemu gronu naukowców, publikowanie daje również badaczowi możliwość wglądu w swoje rozważania. Dodatkowo etaty dydaktyczne na uczelniach wciąż są powiązane z pracą badawczą, aby nauczyciel miał doświadczenie spraw, których sam uczy. Jest to według niego rozwiązanie, które powinno zostać utrzymane.
Ostatnim argumentem jest fakt, że nie traktuje on swojej pracy jedynie w kontekście ciągłego pięcia się wyżej. Jego zdaniem misja naukowca powinna również zawierać czas na wykorzystanie zdobytych umiejętności w swobodnej pracy oraz przekazanie zdobytej wiedzy i doświadczenia młodszym pokoleniom badaczy.
Na końcu tekstu autor zgrabnie podsumowuje swoją decyzję oraz wytyka największe problemy polskiego szkolnictwa wyższego. Według profesora jest to brak konsekwencji reform i zmian oraz ogromne niedofinansowanie tego obszaru, bez którego ciężko oczekiwać istotniejszych zmian.
oprac. dr Paulina Mozolewska http://naukowka.pl/
O autorze:
Dr hab. Stanisław Czachorowski, prof. UWM, pracuje na Wydziale Biologii i Biotechnologii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Zawodowo zainteresowany chruścikiami (Insecta: Trichoptera). Uważa, że uprawianie nauki należy łączyć z jej popularyzacją, dlatego od sierpnia 2005 roku prowadzi bloga, a od maja 2020 autor roku również fanpage na Facebooku. Ma także swój kanał na YouTube.
Na początku trzeba zadać sobie pytanie: kto jest zainteresowany wysoką pozycją polskiej nauki? Nasi sąsiedzi? Nasz rząd? Raczej nie. Silne środowisko akademickie to elita narodu, która może łatwo demaskować nieudaczność rządu (jeśli jest oczywiście prawdziwą elitą, która ma posłuch w narodzie).
A więc jeśli tak jest, to wystarczy udawać, że się reformuje uczelnie, a tak naprawdę przyczyniać się do ich upadku.
Jeśli rząd chciałby rzeczywiście reformować naukę w dobrym tego słowa znaczeniu, to przede wszystkim:
1. musiałby mieć kompetentne zespoły doradcze
2. musiałby przeznaczyć więcej pieniędzy na naukę (obecnie jesteśmy na szarym końcu w UE)
3. musiałby stworzyć dogodne warunki do transferu wiedzy z uczelni do przemysłu/firm (niskie podatki, preferencyjne kredyty, odpędzanie nieuczciwych kontrahentów)
4, musiałby zrezygnować z nękania uczelni notorycznymi akredytacjami, sprawozdaniami, raportami...
5. musiałby uprościć cały system uwalniając od biurokracji, socjalistycznych modeli (zarządzanie przez niekompetentne osoby, \"Centralna Komisja\" ds. habilitacji i tytułów profesorskich)
6. musiałby zdecydować się na model, w którym tylko część maturzystów (np. 10%) będzie studiowała, żeby zachować wysoki poziom nauczania i nie marnować pieniędzy podatnika.
Ale jak już widzieliśmy nie to jest celem rządu jak i sił, którym ten musi ulegać. Słabe, niedofinansowane uczelnie łatwo \"rzucić na kolana\" i zagrozić zmniejszeniem dotacji. A przy okazji można odłożyć trochę pieniędzy na bardziej \"szczytne\" cele. Lekcje z historii nie poszły na marne: Niemcy i komunistyczna Rosja (ZSRR) dobrze wiedziały, że polskiego środowiska akademickiego trzeba dobrze strzec, a czasem nawet eksterminować.... Na szczęście czasy się zmieniły, ale nie o takich zmianach marzyliśmy....
Pozdrowienia dla akademików