Od października na uczelnie wrócą studenci i rozpocznie się realizacja pensum przez nauczycieli akademickich. O pracy na uczelni z perspektywy matki napisała na swoim blogu dr Marta Wróblewska.
W swoim najnowszym wpisie na blogu Zaplecze naukowe dr Marta Wróblewska przyznaje, że miała okazję pracować poza uczelnią, na stanowisku urzędniczym. W tym czasie przypominała sobie czasem o jednej z zalet pracy naukowej – elastyczności. Po roku pracy na uczelni zweryfikowała jednak swoje wcześniejsze założenia, zwłaszcza przez pryzmat młodego rodzica.
Autorka wyliczyła na początek, ile godzin zajęć musi realizować, aby wypełnić pensum. W jej przypadku jest to dwadzieścia godzin pracy w tygodniu, które realizuje przez dziesięć miesięcy w roku. Jak sama przyznaje, na pierwszy rzut oka nie wydaje się to dużo. Wiele osób w ten sam sposób ocenia pracę nauczycieli w szkołach, jednak tak samo jak w ich przypadku, praca w akademii również nie kończy się na liczbie godzin, podczas których prowadzi się zajęcia. Prowadzenie zajęć obejmuje przygotowanie się do nich, np. poprzez stworzenie sylabusów, ale również czas poświęcany na kontakt ze studentami i studentkami, wypełnianie obowiązków promotora oraz sprawdzanie prac zaliczeniowych i dyplomowych.
Jednak dla nauczyciela akademickiego to wciąż nie koniec listy obowiązków. Kolejną porcję zadań często realizuje się podczas dwumiesięcznych „wakacji”. Autorka zalicza do nich przygotowanie wniosków konkursowych i grantowych, a także przygotowywanie publikacji naukowych. Zaznacza jednak, że praca „w swoim tempie i z dowolnego miejsca na świecie (działeczka, przyczepa nad morzem) to niezwykły atut tej pracy”. Plusem dla młodej mamy jest także wydłużenie czasu na składanie wniosków grantowych przez wiele organizacji finansujących projekty naukowe. „Często mamy naukowcy mogą liczyć na dodanie 1,5 roku za każde urodzone lub przysposobione dziecko” – czytamy. Na takie same przywileje nie mogą liczyć jednak ojcowie.
Elastyczność pracy na uczelni ma jednak również swoje ciemne strony. Blogerka ostrzega, że czasami praca może „rozlać” się na życie prywatne. Jak mawia jeden z jej przyjaciół: „na uczelni pracujemy osiemnaście godzin na dobę. Ale za to możemy wybrać, KTÓRE osiemnaście godzin”. Do wad autorka zalicza także ograniczony sens korzystania ze zwolnień lekarskich. Obowiązki pracownika na zwolnieniu nie są przejmowane i trzeba je odpracować. To oznacza, że pracownicy wykonują 100% pracy, a otrzymują za to tylko 80% wynagrodzenia.
Autorka swoje podejście do pracy na uczelni oceniła z perspektywy matki oraz swojej indywidualnej sytuacji. Mimo oczywistych trudów, uważa, że to jej wymarzona praca. „Na uczelni nie ma raju mam. Ale nie ma go też nigdzie indziej” – podsumowuje.
Ze swojej strony dodałabym jeszcze, że badacze zajmujący się innymi dziedzinami nauki chyba największą część swojej pracy poświęcają, a przynajmniej chcieliby móc poświęcić na same badania naukowe. Poza składaniem wniosków grantowych i przygotowywaniem publikacji wiąże się to również z planowaniem badań, przygotowaniem zamówień odczynników, przeprowadzaniem eksperymentów, zbieraniem danych oraz ich analizą i czasem potrzebnym na wyciągnięcie wniosków. To bardzo czasochłonne zadania, które wymagają skupienia.
Umiejętność łączenia wielu rodzajów obowiązków jest według mnie jedną z ważniejszych kompetencji, którą powinien (dla własnego dobra) posiąść młody naukowiec. Szkoda tylko, że bardzo często musi się tego uczyć samodzielnie.
Oprac. dr Paulina Mozolewska http://naukowka.pl/
O autorce:
Dr Marta Wróblewska – pracę doktorską w obszarze lingwistyki stosowanej obroniła w 2019 r. na University of Warwick. Obecnie jest zatrudniona jako pracownik naukowo-dydaktyczny na Uniwersytecie SWPS w Warszawie, w Katedrze Anglistyki. Na swoim blogu pisze o nauce, komunikacji naukowej, ewaluacji nauki, a także kwestiach związanych z językiem i dyskursem.