„Lek na COVID-19 bez recepty! Lekarze Ci tego nie powiedzą” – czy to jest tytuł artykułu, który wyszedł spod ręki naukowca? Zdecydowanie tak! Jedyne ograniczenie – trzeba go przeczytać do końca.
Na blogu prof. Dariusza Jemielniaka ukazał się wpis poprzedzony informacją o tym, że popularne leki bez recepty – jak dowodzą badania – mogą leczyć koronawirusa i Omikrona! Autor zastrzega na wstępie, by nie przerywać lektury w tym miejscu. Kontynuując, przywołuje badania opublikowane w prestiżowym czasopiśmie „Pathogens”. Dotyczą one skuteczności przeciwwirusowej dwóch cząsteczek: laktoferyny oraz difenhydraminy. Obserwacje naukowców wskazały, że mogą one działać przeciwko koronawirusowi SARS-CoV-2, a ich równoczesne zastosowanie redukuje namnażanie wirusa aż o 99 proc.!
Laktoferyna występuje w mleku krowim i ludzkim, a w Polsce można ją bez recepty dostać w aptece. Należy do grupy leków antyhistaminowych pierwszej generacji i bywała stosowana w chorobie lokomocyjnej. Difenhydraminę zaś obecnie wykorzystuje się głównie dla jej uspokajającego działania i znajdziemy ją w składzie dostępnego bez recepty leku Apap Noc. Skuteczność difenhydraminy przeciwko COVID-19 potwierdza wiele publikacji naukowych opisujących badania laboratoryjne. Podobnie laktoferyna może mieć pozytywny efekt w terapii COVID-19. To jednak wcale nie oznacza, że te substancje będą działać w tzw. prawdziwym życiu i właśnie tej znaczącej różnicy dotyczy tekst prof. Jemielniaka.
Wstępne wyniki analiz przeprowadzanych w laboratorium mają służyć jedynie preselekcji składników, które warto skierować do dalszych badań. Obecnie przez wąskie sito wieloetapowych badań klinicznych próbuje przedostać się ponad 7 tysięcy preparatów i terapii związanych z wirusem SARS-CoV-2. Ostatecznie dopuszczonych do użytku będzie co najwyżej kilka z nich i to tylko jeśli będziemy mieli szczęście. Zakładanie, że badania prowadzone w warunkach laboratoryjnych na liniach komórkowych czy na zwierzętach są wystarczające do decydowania o sposobie leczenia, jest bardzo groźne. To błędne i niebezpieczne założenie, które całkowicie odrzuca podstawy działania metody naukowej – pisze autor.
Niezrozumienie sposobu działania nauki doprowadziło między innymi do dużego zamieszania w kontekście stosowania amantadyny jako potencjalnego leku na COVID-19. Oliwy do ognia dolali sami naukowcy, którzy jedną ze swoich prac opatrzyli zbyt optymistycznym wnioskiem. Badania potwierdziły jedynie, że amantadyna jest inhibitorem kanałów jonowych kodowanych przez wirusa SARS-CoV-2 w badaniu in vitro. Jednak analizy na szalce laboratoryjnej nie mają nic wspólnego ze skomplikowanym organizmem ludzkim. Aby substancja mogła zadziałać, ważnych jest wiele warunków, takich jak dawka czy sposób dostarczenia preparatu. Mimo że autorzy pracy złagodzili swoje odważne wnioski dotyczące amantadyny dezinformacja poszła w świat i do tej pory trudno naprawić szkody, które wyrządziła.
Autor tekstu rozumie, że w sytuacji ekstremalnej, kiedy chorują nasi bliscy, a my chcemy im pomóc, szukamy rozwiązań dostępnych tu i teraz. Czekanie na zakończenie badań klinicznych dla chorego i jego rodziny może być trudne do zrozumienia. Jednak dla naszego dobra nie powinniśmy decydować się na niesprawdzone i potencjalnie szkodliwe terapie. „Obecnie groźniejszy od wirusa SARS-COV-2 jest wirus dezinformacji” – możemy przeczytać.
Medycyna nie jest idealna i nie zna odpowiedzi na każde pytanie, ale opiera na rzetelnych, solidnych badaniach. Metoda naukowa rzeczywiście jest wymagająca, a podążanie za nią testuje naszą cierpliwość. Jednocześnie jest ona wyposażona w mechanizmy, które w razie niepowodzeń pozwolą nam szybko zaciągnąć ręczny hamulec dla groźnych pomysłów fanów teorii spiskowych.
Oprac. dr Paulina Mozolewska http://naukowka.pl/
O autorze:
Prof. dr hab. Dariusz Jemielniak – członek korespondent PAN, kierownik Katedry Management in Networked and Digital Societies w Akademii Leona Koźmińskiego, Faculty associated w Berkman-Klein Center for Internet and Society na Uniwersytecie Harvarda. Od 2015 członek Rady Powierniczej Wikimedia Foundation.