Kolejne odcinki „archiwum” pana Marka Wroskiego zawsze czytaem z zainteresowaniem, ktre mona by nazwa niezdrowym – by nie rzec: perwersyjnym. Ani ladu takiej emocji nie wzbudzaj jednak we mnie teksty skdind wietnych publicystw, ktrzy z wyranym zaangaowaniem pitnuj patologie w wiecie akademickim, ale starannie omijaj przy tym jakiekolwiek informacje, ktre by mogy wskaza, o ktr konkretnie uczelni, ktry zakad, ktrego kierownika chodzi... Wemy, ot, wrzeniowy numer „FA”. Pan Leszek Szaruga przedstawi „na marginesach nauki” histori, ktra mogaby by wstrzsajca – dziaania kierownika zakadu cenzurujcego publikacje swoich podwadnych ze wzgldu na zgodno z ortodoksj katolick. Napisaem mogaby, bo nie jest. Nie jest, bo autor starannie omin wszystkie szczegy, ktre by mogy j uwiarygodni – nie wiadomo kto, gdzie, kiedy... Niektrzy po przeczytaniu pokiwaj smtnie gowami nad tym, jak to jest u nas zaciankowo i jak si fundamentalici panosz, a paru innych moe uzna, e to wyssana z palca antyklerykalna propaganda. Wikszo tylko wzruszy ramionami. Nic z tego tekstu nie wyniknie, nawet w lokalnej skali, bo uderzenie w st nie do energiczne byo, by si jakie noyce odezway. Moe nawet pitnowany kierownik si nie rozpozna, a jeli si rozpozna, to odczyta tekst jak kojcy sygna: „najwyraniej mam tak siln pozycj, e nikt nie mie mnie tkn.” Chciabym si myli.
W tym samym numerze „FA” Marek Wroski przedstawi autora prostego sposobu na pomnaanie „dorobku” poprzez wstawianie swojego nazwiska do kserokopii cudzych, gotowych publikacji. O ile to prostsze od mozolnego przepisywania kawakw cudzych tekstw i mudnego pokonywania caego procesu prowadzcego do publikacji plagiatu. Kapitalne, poruszajce i pouczajce. Nie chodzi nawet o to, e kto na taki pomys wpad, ale e niemal mu si udao osign zamierzony cel. Gdyby nie to, e pan Wroski poda nazwiska, nazw katedry i uczelni, sdzibym, e to zwyka ciema. Ale poda, wic nie mog zignorowa wwiercajcego si w mzg pytania: jakim cudem kto w ogle mg sdzi, e mu si uda? A moe, wrcz odwrotnie, to buka z masem i licznym innym si udaje? Wos si od razu jey na gowie, cinienie krwi ronie. Nie wyobraam sobie dziekana czy kierownika zakadu, ktry po tym „donosie” nie zadaby sobie pytania: a czy u mnie przeszedby taki numer?
Tak wic ycz panu Wroskiemu powodzenia. Tak dalej trzyma, kropla dry ska.
Ale po tym wstpie przyzna te musz, e dreszczyk, jaki odczuwam przy czytaniu kolejnych odcinkw „archiwum”, staje si jakby mniej intensywny. Nie chodzi o to, e ostatnio opisywane przypadki s same z siebie mniej ciekawe. Wrcz odwrotnie, ten genialny w swej prostocie numer z podmian nazwiska na kserokopii gotowej publikacji przebija chyba wszystkie poprzednio opisane. Chodzi raczej o to, e historia ta wpasowuje si do „wzorca” wyaniajcego si z kolejnych przypadkw. Pomijajc mniej istotne szczegy odnie mona wraenie, e opisywane s wielokrotnie te same przypadki.
Po pierwsze, wydaje mi si, e w opisanych aferach plagiatorskich nadreprezentowane s dziedziny zwizane z dydaktyk. Nawet w sprawie dotyczcej mechaniki traktorw (czy czego w tym rodzaju) plagiatorska rozprawa dotyczya nie mechaniki traktorw jako takiej, a „metodyki nauczania mechaniki traktorw” (albo jako podobnie). Zastrzegam, e to wraenie oparte na niesystematycznej lekturze kolejnych odcinkw „archiwum”, a nie wynik porzdnych analiz. Ale jeli taka prawidowo by si potwierdzia, to myl, e jej przyczyny warte byyby wnikliwszego rozwaenia. Z jednej strony, dydaktycy – niejako z natury rzeczy – s do popeniania plagiatw predestynowani, skoro znaczna cz ich tekstw przedstawia – si rzeczy – informacje wtrne. Moe wic to tak z rozpdu... Ale moe jest te i tak, e nie cakiem losowy jest dobr ludzi, ktrych kariery id w kierunku zajmowania si raczej dydaktyk chemii ni chemi jako tak, raczej dydaktyk mechaniki ni mechanik? Czy nie jest przypadkiem tak, e katedry „dydaktyki”, „metodyki nauczania” itp. s miejscami, w ktrych znajduj zatrudnienie ci, ktrym – z takich czy innych powodw – nie powiodo si w karierze naukowej, ktrym nie udao si dokona odkry na frontach rozwoju chemii czy mechaniki i zamiast tego pisz doktoraty i habilitacje o nauczaniu chemii albo mechaniki? Czy nie jest tak, e cile dydaktyczne etaty starszych wykadowcw s w wyszych uczelniach raczej przystani dla tych, ktrym si nie powiodo w nauce, ni ciek wiadomie wybieran przez ludzi obdarzonych szczeglnymi uzdolnieniami i pasj nauczycielsk? A jeli tak jest, to si nie dziwmy.
Po drugie, wikszo opisanych plagiatw dotyczy „dzie”, o ktrych z gry mona powiedzie, e maj mizern, jeli nie adn, warto naukow. To s zwykle jakie skrypciki, jakie broszurki, artykuy w lokalnych biuletynach, jakie rozprawy habilitacyjne, ktrych i tak nikt na wiecie nie przeczyta. Nawet jeli nie s po japosku. A najlepszy dowd, e tak jest, to fakt, e plagiaty bywaj odkrywane nieraz dopiero po wielu latach. Mona by ze smutkiem powiedzie, e takiego mamy diaba, na jakiego zasugujemy. W innych krajach nieuczciwo naukowa polega na podkradaniu wynikw albo materiaw naukowych, ktre mog by podstaw publikacji aspirujcych do Nobla albo patentw przynoszcych wielomilionowe zyski – jak w przypadku nieuczciwego wykorzystania szczepw wirusa HIV z konkurencyjnego laboratorium. Albo na nierzetelnym prowadzeniu eksperymentw, dotyczcych kwestii o tak fundamentalnym znaczeniu, e cay wiat wrze po ogoszeniu wynikw – jak w przypadku osawionej „zimnej fuzji”. Albo na faszowaniu skamieniaoci, ktre trafiay na okadki czasopism o wielomilionowych nakadach i – gdyby byy prawdziwe – zmieniyby pogldy na ewolucj ptakw czy ludzi (niejeden przypadek). Tymczasem u nas nieuczciwo naukowa polega najczciej na tym, e jaki nieudacznik przepisuje i ogasza jako swj tekst, ktrego i tak niemal nikt nie przeczyta (poza studentami, dla ktrych bywa to lektura obowizkowa) i ktry jest bez jakiegokolwiek znaczenia dla rozwoju nauki.
Kluczem do ograniczenia plagi plagiatw w Polsce jest cakowite wyeliminowanie z oceny zarwno uczonych, jak i instytucji badawczych, artykuw i innych opracowa publikowanych w lokalnych czasopismach i przez lokalne wydawnictwa. Jeli przestanie si taka twrczo „liczy”, to zmaleje te ochota do jej kopiowania. Podobnie jak w wielu ju krajach, jako rozprawy doktorskie powinno si przedstawia cykle artykuw opublikowanych w powanych, midzynarodowych czasopismach. Przy postpowaniu habilitacyjnym (o ile takie w ogle ma sens) ocenie powinien podlega cay dorobek publikacyjny, a nie przygotowana specjalnie na t okazj rozprawa. A jeli po takich zmianach dalej bd chtni, by kopiowa czyje teksty i drukowa je jako swoje w lokalnych pisemkach, ignorowanych zarwno przez wiat nauki, jak i przez system formalnych ocen uczonych i instytucji – no to niech ju sobie kopiuj. I niech si takimi przypadkami kopocz raczej psychiatrzy ni prokuratorzy...