Czy obowiązujące regulacje prawne mogą zapewnić skuteczną walkę z nieuczciwymi praktykami związanymi z publikacjami naukowymi? To pytanie wydaje się kluczowe z punktu widzenia dyskusji, która prowadzona jest na styku etyki i prawa w odniesieniu do naukowców korzystających z tzw. fabryk artykułów. Można zastanawiać się, czy ryzyko odpowiedzialności dyscyplinarnej i naukowej oraz środowiskowego ostracyzmu rzeczywiście zniechęca do podejmowania takich praktyk.
Pojęcia „spółdzielni publikacyjnych”, „paper mills” itp. – choć coraz częściej używane – mają charakter publicystyczny i nie znajdują odzwierciedlenia w przepisach powszechnie obowiązującego prawa. Innymi słowy, polski prawodawca nie zdefiniował ich w ustawie czy rozporządzeniu, w ogóle terminy te są nieostre (nieprecyzyjne), rozumiane raczej intuicyjnie i dopiero od niedawna obecne w żargonie społeczności naukowej. W konsekwencji są rozumiane różnie oraz wykorzystywane do określenia odmiennych praktyk publikacyjnych, raczej nagannych i ocenianych krytycznie, takich jak np. sztuczne zawyżanie dorobku naukowego polegające na wzajemnym dopisywaniu nazwisk osób spoza faktycznego grona autorskiego, multiplikowanie artykułów zawierających treści wiele razy już wcześniej wyrażone czy jeszcze szerzej: jako generalnie „pójście na ilość kosztem jakości”.
Należy jednocześnie rekomendować ostrożność w ocenach i przed stawianiem zarzutów konkretnym autorom zastanowić się dwa razy – może się bowiem zdarzyć, że np. ze względu na specyfikę danych badań (np. badania eksperymentalne prowadzone przez duże interdyscyplinarne zespoły naukowe), wykazanie wieloosobowego zespołu autorskiego jest uzasadnione, a sytuacja wyglądająca pozornie na „fabrykę publikacyjną” jest w rzeczywistości przykładem wzorowo funkcjonującej grupy badawczej, składającej się z bardziej doświadczonych i młodszych uczonych, przez lata konsekwentnie eksplorujących jedno zagadnienie i opisujących skrupulatnie poszczególne wnioski, etapy prac badawczych i eksperymenty.
Może się też zdarzyć, że dany autor – mając dobre intencje propagowania własnych ustaleń, ich popularyzacji w otoczeniu społeczno-gospodarczym, zainicjowania dyskusji społecznej lub wejścia w dialog z reprezentantami innych dyscyplin naukowych – „zwielokrotnia” przekaz. Ocena danego przypadku wymaga zatem indywidualnej refleksji. Skłaniamy się też ku tezie, że – aby mówić o naganności danej praktyki publikacyjnej – konieczne jest uwzględnienie również motywacji autora. Nie chodzi jedynie o ustalenie, że jego działania miały charakter długotrwały, konsekwentny, zorganizowany, lecz także intencjonalny, tj. świadomie nakierowane były na „ilościowe podkręcenie” dorobku naukowego jak najniższym kosztem, w celu uzyskania wymiernych korzyści w postaci np. awansu naukowego, środków grantowych czy stanowiska akademickiego.
Jak sytuacja ta wygląda w świetle obowiązujących przepisów prawnych przewidujących odpowiedzialność osób nieuczciwie publikujących artykuły naukowe? Nauczyciel akademicki podlega odpowiedzialności dyscyplinarnej za przewinienie dyscyplinarne stanowiące czyn uchybiający obowiązkom nauczyciela akademickiego lub godności zawodu nauczyciela akademickiego. Podobnie pracownicy naukowi i badawczo-techniczni zatrudnieni w jednostkach naukowych Polskiej Akademii Nauk lub instytutach badawczych ponoszą odpowiedzialność dyscyplinarną za rażące naruszenie obowiązków lub uchybienie godności pracownika nauki. Odpowiedzialności dyscyplinarnej podlegają także studenci lub doktoranci. Konstrukcja powołanych przepisów opiera się na odesłaniu do wartości pozaprawnych, zwiększając w sposób naturalny swobodę decyzji organów uczestniczących w postępowaniu dyscyplinarnym.
Warto się więc zastanowić w tym kontekście, czy naukowcy publikujący artykuły naukowe w ramach paper mills mogliby podlegać odpowiedzialności dyscyplinarnej z tego tytułu. Pytanie to powinno spotkać się z odpowiedzią twierdzącą nie tylko z uwagi na naruszenie przepisów prawa pozytywnego, np. ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych czy kodeksu karnego, ale również z uwagi na szeroki zakres znaczeniowy pojęcia „godności” nauczyciela akademickiego lub pracownika nauki, stanowiącej jedną z najistotniejszych kategorii aksjologicznych w polskim porządku prawnym. Wobec tego, nierzetelne publikowanie artykułów naukowych mogłoby stanowić podstawę odpowiedzialności dyscyplinarnej nawet jeżeli dana osoba nie naruszyłaby wprost przepisów prawa, a jedynie postępowała wbrew ogólnym normom zachowania przyjętym w środowisku akademickim. Ponadto z punktu widzenia skuteczności działań należy mieć na uwadze praktykę działalności organów dyscyplinarnych w instytucjach sektora szkolnictwa wyższego i nauki.
Ustawa PSWiN przewiduje katalog kar dyscyplinarnych orzekanych wobec nauczycieli akademickich. Wśród nich znajdują się zarówno te o charakterze mniej dolegliwym (upomnienie, nagana), jak i te wykluczające naukowca ze społeczności aktywnych uczonych (wydalenie z pracy w uczelni z zakazem wykonywania pracy w uczelniach na okres od 6 miesięcy do 5 lat czy pozbawienie prawa do wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego na okres 10 lat). Znacznie węższy katalog kar dyscyplinarnych przewidują ustawa o Polskiej Akademii Nauk i ustawa o instytutach badawczych. Najbardziej brzemienną w skutkach karą jest nagana z pozbawieniem prawa do pełnienia funkcji kierowniczych w instytucie na okres do 5 lat. Może to rodzić pytania, czy nie powinno dążyć się do uspójnienia systemu kar wobec nauczycieli akademickich oraz pracowników naukowych i badawczo-technicznych.
Odpowiedzialność w środowisku akademickim może być połączona z odpowiedzialnością naukową – w związku z uzyskaniem bądź ubieganiem się o stopień naukowy czy tytuł profesora. Warto w tym miejscu przypomnieć przebieg procedur awansowych. W postępowaniu w sprawie nadania stopnia doktora habilitowanego recenzenci oceniają czy osiągnięcia naukowe danej osoby odpowiadają wymaganiom określonym w przepisach PSWiN. Należą do nich osiągnięcia naukowe albo artystyczne, stanowiące znaczny wkład w rozwój określonej dyscypliny. Po raz kolejny ustawodawca posłużył się pojęciem, które jest nieostre. Ocenianie znacznego wkładu w rozwój określonej dyscypliny powinno mieć charakter indywidualny. Istotne jest to, że znaczenie powinna mieć jakość dorobku, a nie liczba publikacji.
Podobnie jest przy nadawaniu tytułu profesora. W ramach tego postępowania recenzenci oceniają wybitne osiągnięcia naukowe krajowe lub zagraniczne albo wybitne osiągnięcia artystyczne. W związku z tym również na recenzentach w obu postępowaniach ciąży odpowiedzialność, aby piętnować nieuczciwe praktyki publikacyjne. Wydaje się, że to właśnie na tych osobach – a zatem nie po stronie prawodawcy i tekstu obowiązującego prawa, a stosujących je w praktyce ludzi nauki – recenzentach, promotorach, komisjach konkursowych, zespołach uczelnianych odpowiedzialnych za jakość prowadzonych badań, komitetach redakcyjnych czasopism itd. ciąży szczególna odpowiedzialność za identyfikację oraz ograniczanie nagannych praktyk typu paper mills czy „spółdzielnie publikacyjne”. Nakazy, zakazy, sankcje i procedury nie zastąpią czynnika ludzkiego w osobie czujnego i odpowiedzialnego krytyka opiniującego jakość dorobku naukowego lub merytoryczną wartość danego tekstu.
Ustawa PSWiN w sposób szczególny eksponuje potrzebę dbałości o rzetelność uzyskanego tytułu i stopni naukowych. W przypadku postępowań w sprawie nadania stopnia doktora, jak i postępowań habilitacyjnych ustawodawca przewidział tożsame rozwiązanie polegające, po pierwsze, na możliwości wznowienia postępowania w razie zaistnienia przyczyn określonych w kodeksie postępowania administracyjnego, a po drugie – stwierdzeniu nieważności decyzji o nadaniu stopnia w razie naruszeń w sferze praw autorskich. Pewną modyfikację tego dualizmu ścieżek prawnych prawodawca ustanowił w odniesieniu do tytułu profesora.
Istotnym zagadnieniem są także odpowiednie regulacje wewnętrzne agencji finansujących badania naukowe, które zdecydowanie łatwiej zmodyfikować aniżeli przepisy prawa powszechnie obowiązującego. Konieczne wydaje się ich dostosowywanie do zmieniających się warunków, w tym braku rzetelności osób ubiegających się o przyznanie grantów. Z tego punktu widzenia wydaje się zasadne, aby recenzenci mieli możliwość oceny całościowego dorobku, a nie tylko wybranych publikacji. Dobrze, że problem ten jest dostrzegany, a poszczególne podmioty pracują nad uszczelnieniem systemu.
Piętnowanie nieuczciwych praktyk związanych z publikacjami naukowymi powinno mieć również przełożenie na tworzone kodeksy etyczne, jak również na politykę wewnętrzną poszczególnych podmiotów sektora szkolnictwa wyższego i nauki. Zasygnalizowaliśmy już, że omawiane praktyki nie są (i nie powinny być) zdefiniowane na poziomie ustaw czy rozporządzeń. Może właściwym miejscem do ich scharakteryzowania i negatywnej oceny są jednak akty tzw. miękkiego prawa (soft law), czyli właśnie kodeksy etyczne, rekomendacje, zalecenia, wzorce dobrych praktyk itp.? Nie należy też zapominać o prewencji, kształtowaniu etyki naukowej, dostarczeniu zajęć metodologicznych, konieczności uświadamiania młodych badaczy o ryzykach i potencjalnej cenie, którą może przyjść zapłacić w przyszłości za „pójście drogą na skróty”, a nawet rzeczy tak przyziemnej (z czym różnie bywa na krajowych uczelniach) jak sprawny program antyplagiatowy, pozwalający precyzyjnie wychwycić teksty opracowane metodą copy-paste.
Biorąc powyższe pod uwagę, należy stwierdzić, że obecne regulacje przepisów prawa – pomimo pewnych niedoskonałości – mogą być odpowiednim narzędziem w walce z opisywanym procederem. Wydaje się, że problem nie leży zatem w braku odpowiednich regulacji, lecz często w milczącej zgodzie na prowadzenie nieuczciwych praktyk, co przynosi katastrofalne skutki dla jakości polskiej nauki oraz środowiska akademickiego. Kluczowe jest właściwe skonstruowanie przepisów wewnętrznych oraz konsekwentne stosowanie polityki ukierunkowanej na piętnowanie tego typu zachowań, a następnie wytrwałe, lecz jednocześnie ostrożne i odpowiedzialne, ich stosowanie.
dr hab. Krzysztof Koźmiński
r.pr. Wojciech Kiełbasiński
r.pr. Barbara Pietrzyk-Tobiasz
Artykuł powstał we współpracy z Kancelarią dla Nauki. Opracowano na podstawie: Ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz. U. z 2025 r. poz. 24); Ustawa z dnia 30 kwietnia 2010 r. o instytutach badawczych (t.j. Dz. U. z 2024 r. poz. 534); Ustawa z dnia 30 kwietnia 2010 r. o Polskiej Akademii Nauk (t.j. Dz. U. z 2020 r. poz. 1796 z późn. zm.); Ustawa z dnia 20 lipca 2018 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce (t.j. Dz. U. z 2024 r. poz. 1571 z późn. zm.).
Uwielbiam tego Pana:) ekspert prawa bankowego, finansowego, NGO, PKA, Komitetu Ekonomiczno-Społecznego Unii Europejski itd itd. Z przyjemnością dziś czytam jego tekst na temat nauki, i jednocześnie powtarzam córce żeby jako lekarz nie ograniczała się do specjalizacji jedynie kardiologicznej ale przy okazji zajęła się neurochirurgią, hepatologią, okulistyką itd. Dziś potrzebujemy więcej ludzi renesansu
tak niestety u nas że lepiej być setnym kardiologiem niż jedynym toksykologiem. A morale naszych uczonych widać -prawie jak piłkarzy,
wystarczy byc -jak Główny Insp Sanit- wygadanym, mieć dostęp do mikrofonu i j3st się ekspertem...,
pisać każdy może lepiej lub czasem gorzej...
@Alek Rachwald: "Biorąc po uwagę, że typowo autor korespondencyjny jest uważany za równoważnego pierwszemu, opisane podejście wydaje mi się specyficznie lokalne."
Równa pozycja wszystkich współpracowników była standardem polskiej szkoły matematycznej, zarówno w Warszawie jak we Lwowie. Ponieważ jak dotąd jest to najlepsze, co zdarzyło się w polskiej nauce, nie wstydzę się tej tradycji i zamierzam ją podtrzymywać.
A cos bardziej podstawowego, zatrudnianie -1 uczony na 4 uczelniach, w kilku strukturach -1 publikacja z 4 afiliacjami. Rektorzy, dyrektorzy nie podkradają dobrych i obiecujących młodych, ale zatrudniają i etacik dają w zamian za gwiazdorów... Punkty idą... potem $. Ostatnie wielkie dzieła medycyny na Politechnikach....
Albo pozorna walka z nepotyzmem, także "fundacje rodzinne"
No i władza gwarantuje dużo publikacji. A winni jesteśmy sami, skoro od zarania doktoraty zdobywało się "nosząc teczkę za profesorem" Zero samodzielnosci, mierny, bierny, bezduszny, ale posłuszny.
I zgadzam sie że takie moralizatorskie artykuły to tylko baśnie o kapciuszku, a dobre Koty w butach wiedzą jak zdobyć pozycję NAUKOWCA mając władzę i dostęp do mikrofonu, etatów
Już dawno w czasopiśmie satyrycznym SZPILKI był na stronie rysunek spikera dziennika telewizyjnego który komunikował:" dziś o godzinie 7:00 przyszedł na świat .... ... -wielki uczony i badacz laureat wielu nagród wybitnych osiągnięć i autor wielu patentów. "
Szanowni Państwo
Wszyscy zgadzamy się, że problem z 'typowo drapieżnymi' czasopismami, które nie zapewniają procesu recenzji jest bardzo poważny, jednak sytuacja, w której naukowiec może zostać 'ukarany' za publikowanie w czasopiśmie zamieszczonym w oficjalnej liście czasopism, przygotowanej i rekomendowanej przed decydentów od kilku lat jest niedopuszczalna. Co najważniejsze, jest to niezgodne z przepisami aktualnego prawa.
Po zasięgnięciu opinii prawników, również spoza Polski, badacz, którego wniosek awansowy z bardzo dobrymi osiągnięciami naukowymi (doktorat, habilitacja lub profesura) zostanie negatywnie oceniony przez recenzentów tylko dlatego, że publikował w niektórych wydawnictwach (nazwy padły w innych komentarzach), ma bardzo dobre podstawy prawne odwołania od takiej decyzji. To opinia grupy prawników, ekspertów w tej dziedzinie. Ponadto, istnieje również ścieżka odwołania do instytucji Unii Europejskiej, które precyzyjnie zweryfikują wykładnię prawną w kraju.
Blokowanie awansu za aktywność naukową, tj. publikacje w niektórych czasopismach z listy ministerstwa , całkowicie zgodną z zaleceniami (punktacja czasopism) stanowi naruszenie aktualnych przepisów, nie tylko związanych z aktualną Ustawą o Szkolnictwie Wyższym i jej rozporządzeniami.
Cały ten artykuł to jedynie ładnie brzmiące gromkie powtarzanie górnolotnych zwrotów o etyce, powinności itd. Ileż ja się tego nasłuchałem w ostatnich kilkudziesięciu latach. Ileż było tych kodeksów etyki PAN, KBN itd. I co z tego wyniknęło? Dokładnie nic! W powyższym tekście też mamy jedynie rytualne zaklęcia i frazesy pozbawione realnej konstruktywnej recepty na patologie publikacyjne wzmocnione dodatkowo od roku 2019 efektami pato-reformy Gowina.
Jeśli za naruszenie kodeksu etyki nie wylatuje się z roboty, to są to tylko puste frazesy, cóż z tego, że na czerpanym papierze i z podpisem rektora/dyrektora/senatu.
Akurat czytając Pana wpisy na forum można jasno wskazać naruszenie kodeksu etyki.
Również pozdrawiam. Chętnie zapoznam się ze szczegółami.
Odezwał się ten który troluje na forach w godzinach pracy. A wszystko z pieniędzy podatnika.
To brzmi jak kazanie, wody lanie, wiara, nadzieja miłość
DOŚĆ KATOLIPY -pisał ksKaczkowski, NAUKOLIPY -chyba też.
@Andrzej Jajszczyk: "Nie zmieniają tej reguły sporadyczne wpadki zespołów ekspertów."
Brzmi to jak: Jest to białe jak śnieg i nie zmieniają tej reguły fakt, że jest czarne jak smoła.
W odpowiedzi do ~Nika 06.02.2025 20:32
„Jasne. Ja będę uczyć moich współpracowników i doktorantów etyki, a oni z tymi 3 publikacjami w bdb czasopismach rocznie będą przegrywać konkursy grantowe. Ich wnioski o nagrody przepadną w konkurencji z papiernikami…”
W konkursach grantowych w takich agencjach jak NCN, FNP czy ERC nie bierze się pod uwagę ministerialnych punktów ani liczby publikacji, ale wyłącznie uzyskane i opublikowane wyniki naukowe. Nie zmieniają tej reguły sporadyczne wpadki zespołów ekspertów.
Panie Profesorze, ja wiem, że tak było, jeździłam do ncn jako ekspert przez kilka lat. Ale kiedy współczynnik sukcesu spadł do 12 zamiast 24% to coś się jednak chyba posypało. Wystarczy 4/5 zamiast 4,5/5 z dorobku i leci się z konkursu (40% wagi w OPUSie). I nie wierzę, że eksperci nie łypią na całokształt, skoro moi ludzie są w stanie wypełnić tabelę eksperymentalnymi pracami ze swojej tematyki z najlepszych czasopism rsc i acs włączając ChemCommun i lądują z 4/5. I jeszcze te prace rzadko mają więcej niż 4 czy 5 autorów. Za proponowane badania to zapewniam Pana, że 4,5/5 to mają spokojnie. Ja naprawdę widzę kto dostaje projekty...
Oczywiście oprócz sprawy papierni dochodzi jeszcze upokarzające niedofinansowanie NCN. Wszystko to rozumiem. Pisałam natomiast jeszcze o nagrodach uczelnianych - tutaj lokalne, rozwijające własną tematykę grupy badawcze mogą sobie...(tutaj niech Pan sobie doda akceptowalne dla siebie określenie). Papernicy rządzą.
Już nie próbuję sama się ubiegać o granty NCN bo jestem za słaba w uszach i to z pokorą przyjmuję. Wykorzystuję swoje umiejętności i "robię" w projekcie innego naukowca. Ale ostatni komentarz nt słabych stron w moim projekcie, który został odrzucony dotyczył WYŁĄCZNIE kolorystyki jednego ze schematów -serio. Tak, tak, zestaw kolorów się nie podobał. Czy za to wynagrodzenie, które biorą eksperci to nie można jednak od nich wymagać jednego merytorycznego zdania!? Pisał Pan, że pozbywacie się takich ekspertów i mam nadzieję, że rzeczywiście tak jest.
Dziękuję za odniesienie się do mojego komentarza.
Spadł do 9, przynajmniej w mojej sekcji. Ostatnio, po zmianach, zaczął znów rosnąć, ale nie wiadomo, czy to zjawisko czy tylko jednorazowy wyskok.
Szacowałam i nie chciałam przesadzić :-) Najpierw było celowe, moim zdaniem, niedofinansowanie "niepokornej" instytucji, rządzącej się pewnymi zasadami. Teraz to już chyba urok albo przemarsz wojsk...
@Alek Rachwald
"A jak w takim razie nauki-ścisłe-ale-nie-biologiczne odnoszą się do pozycji autora korespondencyjnego?"
Mogę odpowiedzieć za siebie - nigdy na to nie zwracaliśmy uwagi, bo to najmniej ważna część pracy naukowej. Zwykle biurokracją zajmował się ten z nas, który dokonał ostatecznej redakcji pracy, bo jemu akurat najłatwiej odnieść się do drobnych uwag redakcyjnych, których jest najwięcej. Słyszałem też o obyczaju inspirowanym pracownikami budowlanymi - po wódkę idzie najmłodszy.
Biorąc po uwagę, że typowo autor korespondencyjny jest uważany za równoważnego pierwszemu, opisane podejście wydaje mi się specyficznie lokalne.
Do prof. dr hab. ZS: Wielki Słownik Języka Polskiego dopuszcza obie formy. A tak z ciekawości: czy zdarza się panu prowadzić rozmowy na poziomie nieco wyższym niż łapaie za słówka?
Ryzyko odpowiedzialności dyscyplinarnej jest póki co tylko teoretyczne, wystarczy popatrzeć, z jakim oporem spotyka się karanie dyscyplinarne zwykłych plagiatorów. W tej sytuacji skromny, znający realia producent makulatury pseudonaukowej prawdopodobnie uważa się za w miarę bezpiecznego. Można też zakładać, że spodziewa się on poparcia ze strony części społeczności akademickiej, a nawet ze strony władz własnej uczelni.
Dopóki takie oczekiwania nie zostaną parę razy publicznie i z hukiem rozwiane, proceder będzie trwał i zwiększał zasięg. To jest ewolucja: do czasu, aż Darwin nie załatwi sprawy, zmutowany organ będzie się rozwijał i doskonalił.
Jest to problem uczelni, których pracownicy uzyskują granty i paja środki na tego typu "dzieła". Nie jest to problem uczelni spoza pierwszej dziesiątki. W uczelniach notowanych w rankingach niżej nie ma pieniędzy na opłaty za druk. Wystarczy mały akt wykonawczy ministra ,- nie można płacić za druk że środków publicznych. Jeszcze inny absurd jest wtedy, gdy naci uczelni dzieła się nowościami imusza za to jeszcze płacić. Papiernię to teraz kolejne alibi dla decydentów wszystkich poziomów, aby nie przygotowywać strategii polityki naukowej. Bo może chodzi o to, aby nasza nauka padła? A gdzie mają być wdrażane potencjalne wynalazki? W Lidla h czy biedronkach? Pozdrawiam wszystkich chcących coś zmienić. I wiecznych malkontentów też.
akurat odwrotnie. Z dotychczasowych doniesień wynika, że papiernie dobrze się rozwinęły na uczelniach spoza czołówki - 3 politechniki.
Jasne. Ja będę uczyć moich współpracowników i doktorantów etyki, a oni z tymi 3 publikacjami w bdb czasopismach rocznie będą przegrywać konkursy grantowe. Ich wnioski o nagrody przepadną w konkurencji z papiernikami i w końcu zaczną mnie traktować (chyba słusznie) jako żałosnego i nieprzystosowanego dziadersa. Skoro obecne przepisy uhodowały to co mamy to chyba jednak niezbyt dobrze działają. Zresztą już mamy na uczelniach pokolenie ludzi, którzy jako swoje osiągnięcie umieją podać głównie liczbę punktów ministerialnych.
Które konkursy grantowe? W NCN na pewno nie, bo tam bierze się pod uwagę od 1-10 publikacji.
Z regulaminu:
"wykaz od jednej do dziesięciu najważniejszych prac opublikowanych lub
przyjętych do druku (wraz z potwierdzeniem) w roku wystąpienia z wnioskiem
lub w okresie ostatnich 10 lat przed rokiem wystąpienia z wnioskiem
i załączenie, w formie plików pdf, od jednej do trzech publikacji spośród
wymienionych w tym wykazie;"
W konkursach grantowych w takich agencjach jak NCN, FNP czy ERC nie bierze się pod uwagę ministerialnych punktów ani liczby publikacji, ale wyłącznie merytoryczne, opublikowane wyniki naukowe. Nie zmieniają tego sporadyczne wpadki zespołów ekspertów.
no to dlaczego tak ważne są nazwiska i stanowiska? szybkie ścieżki znamy i kochamy..
W rzeczy samej
W konkursach grantowych, przynajmniej tych w NCN czy FNP, nie liczą się punkty ministerialne, ani liczba opublikowanych prac, a jakość uzyskanych i opublikowanych wyników naukowych. I nie zmieniają tej zasady sporadyczne wpadki zespołów ekspertów oceniających wnioski.
Ważne jest też zwalczanie naszych polskich papierników, którzy wymyślają wyniki badań - fabrykują dane (np. mają metadane dla połowy deklarowanych wyników) i włączają inne osoby w ten proceder, bo dają im multiplikowaną bazę w excellu do obliczeń. Takie osoby później będę miały problem jak publikacje oszusta zostaną retraktowane. Także są takie częste przypadki, że badania robią studenci. Niektórzy pseudobadacze jednak nie wiedzą nawet jakie firmy oni zbadali, gdyż studenci deklarują tylko liczbę przebadanych firm. W rezultacie jest to fikcyjne badanie firm, a faktyczne badanie opinii studentów. Taki pseudobadacz np. nie wie czy kilku studentów pracujących np. w tej samej firmie np. Play, nie wypełniło ankiety i liczy to jako badanie oddzielnych przedsiębiorstw. Tacy ignoranci badawczy, czy raczej oszuści są niestety łagodnie traktowani na swoich uczelniach jak przynoszą punkty (choć na zewnątrz tacy badacze są traktowani jak oszuści,a także na własnej uczelni poza kliką wspierającą). Jednak takie badania to dezinformacja, a brak dokumentacji badań to działanie nieetyczne, zaś fabrykacja danych to oszustwo. Jak napisano w artykule - nieprzestrzeganie reguł Kodeksów Etyki jest w każdej firmie podstawą sankcji dyscyplinarnych. W sektorze nauki takim kodeksem jest Kodeks Etyki PAN. Takim badaczom grozi konieczność nabycia dojrzałości procesowej w ujęciu sądowym ;).
Obyczaj pierwszego autora jako tego najważniejszego jest standardem w naukach biologicznych ale nie istnieje w naukach ścisłych, tak autorów podaje się alfabetycznie. Niech biologowie z któregokolwiek uniwersytetu najpierw wejdą do pierwszej setki na liście szanghajskiej a dopiero potem zaczną nam dyktować swoje obyczaje.
Biolodzy nie biologowie
Widzę, że jest pan zawzięty. Proszę tu zajrzeć https://poliart.biz/ksiazki-czasopisma-kartografia-i-nuty/162891-biologowie-polscy.html
biolodzy nie biologowie
Profesorze PAN, biolodzy nie biologowie
Profesorze PAN: biolodzy nie biologowie, to w panie można zostać profesorem bez znajomości języka ojczystego?!
A jak w takim razie nauki-ścisłe-ale-nie-biologiczne odnoszą się do pozycji autora korespondencyjnego?
Szanowny Panie Profesorze,
Ten standard (alfabetyczny spis autorów) to chyba trzyma się w matematyce. W chemii od dawna (jestem chemikiem), a w fizyce coraz częściej alfabetyczne listy autorów zanikają na rzecz listy autorów pod względem wkładu pracy w publikacje. Pomijając kolejność autorów, to niezależnie od dyscypliny zawsze jest autor/autorzy korespondujący.
STO
> Tylko instytucjonalny nacisk na indywidualne osiągnięcia ( tj. artykuły gdzie liczy się głównie bycie pierwszym autorem, jedno autorskie monografie ) oraz podwyższenie wymogów w polityce awansowej może ograniczyć te niekorzystne zjawisko.
W pełni się zgadzam z powyższym rozwiązaniem zaproponowanym przez prof. Wrońskiego. Obecne regulacje (np. algorytm ewaluacji) i praktyki środowiska akademickiego nie rozróżniają wiodącej roli czy też nawet udziału poszczególnych autorów w powstaniu publikacji. W efekcie promuje to papiernictwo, bo po co się wysilać i faktycznie wymyślać, prowadzić i ciągnąć badania, skoro można zostać dopisanym jako N-ty autor do publikacji z Pakistanu i system "wynagrodzi" to tak samo. I co inteligentniejsi już to zauważyli i wykorzystują. Wystarczy wspomnieć chociażby wskazany tu w komentarzach przykład krakowskiego informatyka, który w poprzednim roku opublikował 33 artykuły, każdy w innym zespole współautorów z krajów trzeciego świata. I pierwszym autorem jest tylko w jednym z nich, który tak na prawdę nie jest artykułem, lecz rektrakcją.
Jedynym przychodzącym mi na myśl przykładem ogólnopolskim, w którym faktycznie brane jest pod uwagę autorstwo wiodące i indywidualny wkład procentowy w powstanie publikacji, są obecne zasady oceny wniosków o ministerialne stypendium dla wybitnych młodych naukowców. I co ciekawe, były one dokładnie z tych powodów przez niektórych zawzięcie krytykowane, także na łamach artykułów w Forum Akademickim. Teraz już chyba widać jak na dłoni, że proponowane przez krytyków przyznawane takiej samej liczby punktów niezależnie od indywidualnego wkładu autora i liczby współautorów doprowadziłoby do promowania papiernictwa już u najmłodszych naukowców na samym początku kariery.
Wklad procentowy jest w mojej opinii bez sensu, bo bardzo trudno szacować procenty dla różnych zadań autorów publikacji. Każdy kto dzielił procenty w publikacji doswiadczalnej, wiekoautorskiej to wie. Ale zgadzam się, że powinien być szczegółowy opis wkładu autorów w postepowaniach wszelakich, ja ostatnio posługuje się credit i jest jasne co kto zrobił. Jak patrzę na publikacje niektórych kolegów, to się zastanawiam, czy oni "swoje" publikacje chciaz przeczytali.
Trudno mi się zgodzić z ostatnim fragmentem Pana wypowiedzi. Wskazał Pan za pozytywny przykład zasady stypendium ministra dla młodych naukowców, gdzie pod uwagę brane jak autorstwo wiodące oraz indywidualny wkład procentowy w powstanie publikacji. W rzeczywistości jest to fikcja.
Autorstwo wiodące w tym konkursie jest potrzebne tylko do formalnego dopuszczenia do udział w nim (chyba 3 publikacje jako autor wiodący), w praktyce nie skutkuje ono żadnymi gratyfikacjami. Mało tego to autorstwo wiodące jest wykazywane tylko na podstawie decyzji współautorów. Można nie być autorem wiodącym, ale jak koledzy/koleżanki wpiszą, że się nim było to tak jest. Żadne bycie pierwszym autorem itp. nie ma znaczenia.
Dalej w ten sam sposób określany jest wkład procentowy: uznaniowa decyzja współautorów. Mało tego wkład procentowy autora w głównej mierze zależy od liczby współautorów i tabeli przeliczającej ten właśnie wkład od liczby współautorów. W związku z tym w praktyce to tabela wymyślona przez jakiś zespół decyduje o wkładzie autora, a nie jego rzeczywisty wkład. Dlatego bardziej sensowne, z punktu widzenia zdobycia tego stypendium, jest publikowanie jedno-autorskich/mało-autorskich publikacji w czasopismach, gdzie opublikować bardzo łatwo cokolwiek (np. wiele pozycji z MDPI). Dlatego właśnie te zasady są mocno krytykowane, bo głównym kryterium przyznania stypendium dla WYBITNYCH młodych naukowców w Polsce jest liczba współautorów.
Oczywiście nie uważam, że pomysł przyznawania liczby punktów niezależnie od indywidualnego wkładu jest dobry, ale w tej chwili wkład merytoryczny również nie ma znacznie w tym konkursie. Zasady powinny być tak sformułowane aby nie można było manipulować kwestią autorstwa wiodącego (np. konieczność bycia 1 autorem, z równym wkładem lub korespondencyjnym i inne). A wkład w powstanie publikacji powinien być określany na podstawie oceny wkładu merytorycznego, a nie uznaniowego wkładu procentowego. Dlatego jak we wstępie nie zgadzam się z przytoczonym przez Pana fragmentem wypowiedzi.
Wreszcie jakiś rozsądny artykuł po serii bzdur typu Pan Tomza. Wreszcie ktoś nie tomzuje tylko pisze rozsądnie. Natomiast kwestia motywacji jest dziwna.
Mam wrażenie że autorzy wtórują Prof. Tomzik: „Wydaje się, że problem nie leży zatem w braku odpowiednich regulacji, lecz często w milczącej zgodzie na prowadzenie nieuczciwych praktyk, co przynosi katastrofalne skutki dla jakości polskiej nauki oraz środowiska akademickiego.”
Można walczyć organizacyjnie - patrz jak to robią w USA, ale do tego trzeba naukowców i prowadzanych badań. Badania w Polsce raczej nie są prowadzone, gdyż to najzwyczajniej polskim naukowcom się nie opłaca i nie to od nich się wymaga. Jak naukowca może nie być w pracy, to szuka innych możliwości zwiększenia swoich zysków.
Uważam, że nie ma możliwości prawnej walki z " papiernictwem".
Tylko instytucjonalny nacisk na indywidualne osiągnięcia ( tj. artykuły gdzie liczy się głównie bycie pierwszym autorem, jedno autorskie monografie ) oraz podwyższenie wymogów w polityce awansowej może ograniczyć te niekorzystne zjawisko. To program na lata...
Z tym że to będzie premiowało relacje feudalne, gdzie zespoły będą pracowały na feudała, co długofalowo podkopie budowanie zespołów.
W pełni się zgadzam. Obecne regulacje (np. algorytm ewaluacji) i praktyki środowiska akademickiego nie rozróżniają wiodącej roli czy też nawet udziału poszczególnych autorów w powstaniu publikacji. W efekcie promuje to papiernictwo, bo po co się wysilać i faktycznie wymyślać, prowadzić i ciągnąć badania, skoro można zostać dopisanym jako N-ty autor do publikacji z Pakistanu i system "wynagrodzi" to tak samo. I co inteligentniejsi już to zauważyli i wykorzystują. Wystarczy wspomnieć chociażby wskazany tu w komentarzach przykład krakowskiego informatyka, który w poprzednim roku opublikował 33 artykuły, każdy w innym zespole współautorów z krajów trzeciego świata. I pierwszym autorem jest tylko w jednym z nich, który tak na prawdę nie jest artykułem, lecz rektrakcją.
Jedynym przychodzącym mi na myśl przykładem ogólnopolskim, w którym faktycznie brane jest pod uwagę autorstwo wiodące i indywidualny wkład procentowy w powstanie publikacji, są obecne zasady oceny wniosków o ministerialne stypendium dla wybitnych młodych naukowców. I co ciekawe, były one dokładnie z tych powodów przez niektórych zawzięcie krytykowane, także na łamach artykułów w Forum Akademickim. Teraz już chyba widać jak na dłoni, że proponowane przez krytyków przyznawane takiej samej liczby punktów niezależnie od indywidualnego wkładu autora i liczby współautorów doprowadziłoby do promowania papiernictwa już u najmłodszych naukowców na samym początku kariery.
"Nie chodzi jedynie o ustalenie, że jego działania miały charakter długotrwały, konsekwentny, zorganizowany, lecz także intencjonalny, tj. świadomie nakierowane były na „ilościowe podkręcenie” dorobku naukowego jak najniższym kosztem, w celu uzyskania wymiernych korzyści w postaci np. awansu naukowego, środków grantowych czy stanowiska akademickiego."
Skoro miały charakter świadomy i długotrwały, to jak można mieć w ogóle wątpliwości, czy działania były intencjonalne? Nawet jeżeli takie działania nie miały na celu osiągnięcie ww. wymiernych korzyści, to są naganne i intencjonalne nawet w przypadku, gdy ich celem było utrzymanie obecnego stanowiska.
"Biorąc powyższe pod uwagę, należy stwierdzić, że obecne regulacje przepisów prawa – pomimo pewnych niedoskonałości – mogą być odpowiednim narzędziem w walce z opisywanym procederem."
I to jest problem. W dobrze funkcjonującym państwie te regulacje są odpowiednim narzędziem. A nie "mogą być".