W wielu uniwersytetach mechanizmy ewaluacji spowodowały, że odsetek badaczy maleje. Jakie to będzie miało konsekwencje dla jakości kształcenia? Studentów zaczną w najbliższym czasie uczyć osoby, które już w ogóle nie prowadzą badań naukowych. Jeśli grupa ta zaczyna dominować w uniwersytecie, to czy to jest dalej uniwersytet? – mówi w wywiadzie dla FA prof. Piotr Jedynak, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Czy nastąpią oczekiwane przez część naukowców projakościowe zmiany na UJ? Czy z problemem tzw. fabryk artykułów mierzą się też na najstarszej polskiej uczelni? Jaka jest sytuacja finansowa uniwersytetu? Co dalej z „Kamionką”? Czy należy odstąpić od bieżącej ewaluacji? O tych kwestiach z prof. Piotrem Jedynakiem, rektorem UJ, rozmawia Mariusz Karwowski.
Czy Uniwersytet Jagielloński ma ambicję stać się wiodącym ośrodkiem naukowym nie tylko w skali ogólnopolskiej?
Takie ambicje powinna mieć każda polska uczelnia. Na obecnym etapie rozwoju Uniwersytetu Jagiellońskiego bardziej niż na krajowe zwracamy uwagę na międzynarodowe kryteria oceny działalności naukowej. Jednocześnie jesteśmy świadomi, że od lokalnych uwarunkowań nie uciekniemy, bo co cztery lata musimy poddawać się ministerialnej ocenie. Te dwa modele, w mojej ocenie, nie są ze sobą spójne. Spełnianie doraźnych kryteriów, które są przewidziane w polskim systemie oceny działalności naukowej, u niektórych badaczy, jak to mamy okazję obserwować, nie idzie w parze z dążeniem ku doskonałości.
A jak to dążenie wygląda z perspektywy zarządzającego najstarszą polską uczelnią?
W pierwszej kolejności jesteśmy zainteresowani tym, żeby osoby nowo zatrudniane na stanowiskach badawczych i badawczo-dydaktycznych przejawiały duże zaangażowanie w pozyskiwanie i realizację grantów, zarówno krajowych, jak i zagranicznych. Choć to nie jest specjalnie odkrywcze, to jednak w polskim systemie nauki i szkolnictwa wyższego wcale nie stanowi oczywistości. Zdarzają się uczelnie, które przez cały rok nie zdobywają ani jednego grantu, niezależnie z jakiego źródła. Więc jeśli nasi młodzi badacze, w tym doktoranci, uzyskują w ostatnim konkursie PRELUDIUM najwięcej w Polsce, bo aż 55 grantów, to traktujemy to jako dowód właściwego podejścia do rekrutacji – skutecznie zachęcamy ich do tego, żeby weszli na ścieżkę grantową. Z kolei doświadczonych badaczy chcemy motywować, żeby odważniej aplikowali o granty zagraniczne, a tych, którzy już to robią, zamierzamy jak najlepiej wspierać również od strony administracyjnej.
Na czym to zachęcanie polega?
Z jednej strony mamy rozbudowany system zachęt organizacyjno-motywacyjnych, z drugiej – kładziemy nacisk na dzielenie się wiedzą przez tych badaczy, którzy prestiżowe granty już pozyskali. Dla przykładu, podczas wykładu inaugurującego bieżący rok akademicki prof. Karol Życzkowski opowiadał nie tylko o tym, na czym polega fizyka kwantowa, ale wplótł też wątki motywacyjne dla badaczy, którzy wykazują wymagany potencjał do ubiegania się o europejskie granty. Problemem jest bowiem to, że np. do ERC, ale też do innych grantodawców, trafia z Polski niewielka liczba wniosków. Z tego później bierze się niewielka liczba laureatów. Stawiamy więc na ekspansję w tym względzie, ale sensowną, czyli opartą o właściwy potencjał badawczy.
Co to znaczy?
W mojej ocenie, na uniwersytecie takim, jak nasz, większe znaczenie powinny mieć właśnie takie przejawy doskonałości, jak publikacje w najlepszych czasopismach, prestiżowe granty ERC czy również Centra Dioscuri. Warto dodać, że wśród tych ostatnich wszystkie trzy uczelniane znajdują się właśnie na UJ. Nasza polityka idzie właśnie w takim kierunku, żeby jak najwięcej osób aplikowało o ambitne granty. Również z programu Horyzont, gdzie mamy coraz więcej sukcesów.
Jak rozumiem, chciałby pan, żeby było ich jeszcze więcej. Co stoi na przeszkodzie?
Oczywiście, że chciałbym. Nasi badacze oczekują profesjonalnego wsparcia administracyjnego od chwili ubiegania się o grant aż po jego rozliczenie. To jest chyba jedna z najsłabszych stron wszystkich polskich uniwersytetów. Przyznaję, ta pomoc w naszym uniwersytecie nie jest tak dobra, jak mogłaby być. Zakładamy, że w pierwszej części obecnej kadencji skupimy się właśnie nad poprawą tej kwestii, bo to, że mamy utalentowanych badaczy, nie podlega dyskusji. Natomiast wsparcie administracyjne, świadomość procedur obowiązujących w grantach to jest to, czego potrzebują polskie uczelnie, również ze strony Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Polska obecność w Brukseli w zakresie lobbingu naukowego jest prawie niezauważalna.
Kilka miesięcy temu kilkoro naukowców z UJ wskazało w specjalnym liście obszary działania uczelni, w których – ich zdaniem – konieczne jest wprowadzenie projakościowych zmian. Mówili też o tym niedawno na naszych łamach. Czy zgadza się pan z przedstawionymi postulatami?
Z grupą, która skierowała ten list, spotkałem się dwukrotnie, przy czym trzeba pamiętać, że to są w większości przedstawiciele nauk przyrodniczych i ścisłych. Dlatego ich uwagi w dużym stopniu koncentrują się wokół zarządzania infrastrukturą badawczą, dostępności do laboratoriów. Nie stanowi to problemu w naukach humanistycznych czy społecznych. Badacze, o których mówimy, akcentują to, że sami mają stworzone bardzo dobre warunki. Potwierdzam, mamy bardzo konkurencyjną ofertę, która obejmuje udostępnienie badaczowi, w zależności od rodzaju grantu, od 1 mln do 2 mln zł dodatkowych środków na badania, oraz profesjonalną obsługę project managera i inne korzyści.
Autorzy listu swoich postulatów nie kierowali jednak w swoją stronę, bardziej chodziło im o stworzenie środowiska sprzyjającego naukowej jakości, a więc uwzględnienie analogicznej polityki wobec pozostałych.
Rzeczywiście, taki jest charakter uwag zgłoszonych do kierujących uczelnią. Wyróżnijmy jednak kilka warstw problemu. Mam przekonanie, że prowadzimy niezłą politykę motywacyjną wobec osób pozyskujących prestiżowe granty i to jest z pewnością duży plus naszej polityki. Osoby, które są zatrudnione na stanowiskach badawczo-dydaktycznych, należy motywować, żeby wyszły ze strefy komfortu i ubiegały się o granty. Realizacja grantów jest wyzwaniem nieporównywalnym z tradycyjną pracą badawczą – grant należy pozyskać, zrealizować i rozliczyć zarówno pod względem naukowym, organizacyjnym, jak i finansowym. Chcemy, żeby jak najwięcej osób się na to zdecydowało, bo szczególnie w naukach przyrodniczych i ścisłych bez finansowania grantowego nie ma prawdziwych badań. Środki z subwencji są bowiem niewystarczające. Uważam, że system dodatków motywacyjnych jest u nas dobrze przemyślany.
No dobrze, a co szwankuje?
To, co jest słabszą stroną, to zarządzanie infrastrukturą badawczą. Sygnatariusze listu wskazali, że brakuje powszechnego dostępu do zasobów infrastrukturalnych, że jeśli ktoś ma swoje laboratorium, to staje się w nim monopolistą. Nie zawsze tak jest, ponieważ w znacznej części naszych laboratoriów jest jasno określony dostęp dla różnych grup badawczych, niemniej jednak staramy się unowocześnić to podejście. Jesteśmy na etapie prac nad centralną bazą infrastruktury badawczej w Uniwersytecie Jagiellońskim i wprowadzenia zasad dostępu do urządzeń. Jeśli ktoś realizuje grant, będzie mógł z tego korzystać. Chodzi nam o to, żeby uniknąć podwójnego czy potrójnego kupowania tej samej aparatury badawczej tylko dlatego, że zespoły badawcze robią to odrębnie.
Świetnym przykładem prawidłowej i nowoczesnej polityki infrastrukturalnej jest Centrum Promieniowania Synchrotronowego Solaris. To jest jednostka ogólnokrajowa, organizacyjnie zlokalizowana w Uniwersytecie Jagiellońskim, która buduje core facilities dla wielu zespołów badawczych. Opiera się na formule konkursowej, w której zespoły składają aplikacje, aby uzyskać czas na pomiary. Służy to między innymi prowadzeniu badań interdyscyplinarnych. Kiedyś pracowali tam głównie fizycy, a dziś badacze z wielu różnych dyscyplin. To bardzo pozytywny przykład, jak rozporządzać infrastrukturą z korzyścią dla wielu zespołów.
W liście wybrzmiał jeszcze jeden poważny zarzut – dziedziczenie stanowisk.
Od mniej więcej półtora roku wprowadziliśmy politykę otwartej, transparentnej i merytorycznej rekrutacji. Ten dokument przewiduje coś, czego do niedawna nie było: możliwość odwołania się od wyników konkursu. Rozpatrujemy te odwołania na poziomie ogólnouczelnianym. Robi to komisja ponadwydziałowa, więc jeśli ktoś na poziomie wydziału uzna, że kryteria z jego punktu widzenia były nietransparentne, to weryfikuje to komisja ogólnouczelniana, złożona z przedstawicieli różnych jednostek. Wtedy na pewno nie można już powiedzieć, że jest ona za tym, żeby ktoś coś dziedziczył. Komisja weryfikuje, czy kompletna dokumentacja konkursowa na poziomie wydziału była przygotowana porządnie, czy nie i czy konkurs przebiegał prawidłowo.
Druga rzecz: mamy dwa typy rekrutacji. Pierwsza, w projektach, gdzie wpływ na to, kogo się rekrutuje, ma kierownik projektu i powołana za jego pośrednictwem komisja. W tej materii nie można nam czegokolwiek zarzucić. Jeśli ktoś kieruje projektem badawczym i przewiduje zatrudnienie niezbędnych osób, to ma pełną swobodę w ich pozyskaniu, tak aby współpracować z wykonawcami kompetentnymi i potrzebnymi do zrealizowania projektu z sukcesem. Jakakolwiek ingerencja w ten proces wpływałaby na wzrost ryzyka niezrealizowania projektu. Zatem sfera zatrudniania w projektach na stanowiska badawcze zależy prawie w całości od kierownika.
A co w przypadku pracowników badawczo-dydaktycznych?
Rekrutujemy tu zwykle w miejsce kogoś, kto odchodzi na emeryturę. O ile w przypadku działalności naukowej badacz dysponuje swobodą w zakresie wyboru swoich zainteresowań, o tyle program studiów jest mimo wszystko sformalizowany. Zatem dla utrzymania właściwego poziomu kandydaci powinni spełniać wymagania nie tylko naukowe, ale także dydaktyczne. Jeśli kierowalibyśmy się wyłącznie doskonałością naukową, co sugerują autorzy wspomnianego listu, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że w okresie kilku lat zatrudnimy osoby reprezentujące jedynie wycinki dyscyplin i programów studiów, które są prowadzone na wydziałach. W efekcie powstanie znacząca luka w kompetencjach dydaktycznych.
Oczywiście, może się zdarzyć, że na uniwersytecie, który zatrudnia 9 tys. osób, nie da się wykluczyć sytuacji, w której w pojedynczych przypadkach bardziej utalentowani kandydaci nie znajdują uznania komisji rekrutacyjnej, ale to ryzyko oceniam dziś jako niewielkie. W jednostkach typowo badawczych, jak np. Małopolskie Centrum Biotechnologii czy Jagiellońskie Centrum Rozwoju Leków, nie stawiamy wymagań dydaktycznych, bo te jednostki nie prowadzą zajęć. I tam rekrutacja może być oparta wyłącznie o wąsko rozumianą doskonałość naukową.
Natomiast na wydziałach, które realizują również proces kształcenia, musimy brać pod uwagę profil kandydata, musi on chociaż w części spełniać wymagania wydziału. Żeby to uzasadnić posłużę się hipotetycznym przykładem z Wydziału Prawa i Administracji. Załóżmy, że mamy lukę w katedrze prawa pracy i kandydatów, którzy reprezentują tę sferę, ale jednocześnie jednego o nieznacznie lepszym od nich dorobku, ale reprezentującego prawo karne. Czy będzie on potrafił prowadzić zajęcia z prawa pracy? Wybór komisji konkursowych nie jest więc tak łatwy, jak mogłoby się wydawać. Dodam, że czasem, jeśli mamy bardzo utalentowanego kandydata, który nie spełnia kryteriów konkursowych, bo jego profil rozmija się z ogłoszeniem, mimo wszystko staramy się znaleźć dla niego miejsce w uniwersytecie po to, żeby nie tracić świetnych naukowców.
Podobnie jest w przypadku limitu miejsc w szkołach doktorskich. Nasza polityka polega na tym, że jeśli w jakiejkolwiek dyscyplinie mamy więcej kandydatów niż miejsc, to zawsze jesteśmy otwarci na zwiększenie limitu, żeby ci nadal znakomici kandydaci nie trafili gdzie indziej albo w ogóle rezygnowali z kształcenia.
Jeden z autorów listu, uczestniczący w niedawnym spotkaniu z panem, wspomniał mi, że idea listu zostanie wykorzystana w kolejnej aplikacji do konkursu IDUB, który już na horyzoncie. Jakie plany ma UJ względem drugiej edycji?
Jesteśmy, podobnie jako pozostałe polskie uczelnie, zainteresowani dalszym uczestnictwem w tym programie. W pierwszej kolejności jednak musimy zadbać o to, by druga edycja programu IDUB nie została anulowana decyzjami politycznymi. Np. w bieżącym roku kalendarzowym, w przeciwieństwie do lat poprzednich, środki na realizację programu uszczuplają budżet nauki i szkolnictwa wyższego. Wcześniej były to środki dodatkowe. Wprowadzenie programu IDUB traktuję jako jeden z nielicznych plusów ostatnich reform w tym sektorze. Ocena śródokresowa przeprowadzona przez zagranicznych ekspertów przeszła pozytywnie. Zakładam, że podobnie będzie podczas oceny końcowej.
Prof. Sebastian Glatt z Małopolskiego Centrum Biotechnologii UJ, również jeden z sygnatariuszy listu, za kilka miesięcy kończy pracę w Polsce i przenosi się do Wiednia. Dlaczego nie udało się go zatrzymać?
Na podjęcie pracy w konkretnym miejscu składa się zazwyczaj splot czynników: nie tylko kwestia jakości miejsca pracy, atrakcyjności oferty pracodawcy, ale również na przykład atrakcyjność miasta, sytuacja zawodowa osób bliskich itd. Okres pracy prof. Glatta w naszym uniwersytecie i jego osobiste sukcesy był jednocześnie bardzo dobrym okresem dla rozwoju Małopolskiego Centrum Biotechnologii, czyli jednostki, w której był zatrudniony. Zresztą on sam na Zamku Królewskim w Warszawie, podczas odbierania Nagrody Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, podkreślał, że stworzono mu w Krakowie świetne możliwości, że MCB UJ jest jednostką zbudowaną według światowych standardów, z międzynarodową radą, z ewaluacją zespołów badawczych, z elastyczną infrastrukturą.
Na razie UJ zdaje się przyciągać jedynie badaczy z zagranicy z krakowskimi korzeniami, że wspomnę głośne nazwiska Ewy Chrostek czy ostatnio Kamila Mamaka. Kiedy zarzucicie wędkę na tych, którzy jeszcze nigdy tu nie byli?
Myślimy o tym, żeby cały czas był napływ obiecujących badaczy, ale także doświadczonych, klasy światowej, dlatego staramy się uatrakcyjniać naszą ofertę. Dla laureatów grantów mamy naprawdę konkurencyjne wynagrodzenia, dodatki projektowe są satysfakcjonujące, limitowane tylko standardami unijnymi. Uniwersytet jest postrzegany jako jeden z najlepszych w Polsce, do tego Kraków jako miasto ma bardzo dobrą reputację. Mówię o tym, bo pracujemy też nad poprawą onboardingu, czyli adaptacją pracowników, którzy przyjeżdżają spoza uniwersytetu. Mamy procedurę, która dzieli odpowiedzialność za to pomiędzy jednostki administracji centralnej a jednostkę, w której ma pracować przyjeżdżający do nas. Wdrożyliśmy już to rozwiązanie i mam nadzieję, że przyniesie dobre rezultaty.
Wracając do prof. Glatta, nadal mu kibicujemy i liczymy na podtrzymanie dotychczasowych relacji. Nie obrażamy się z tego powodu, że odchodzi, raczej widzimy w nim ambasadora naszego uniwersytetu i partnera dla naszych badaczy. Relacje z takimi naukowcami chcemy utrzymywać, żeby móc rozwijać współpracę międzynarodową, zapraszać na wykłady gościnne, wysyłać grupy badawcze. Patrzę na to przez pryzmat korzyści, które możemy odnieść w przyszłości, montując np. wspólne konsorcja międzynarodowe.
Podsumowując ten wątek, czy postulaty zawarte w liście laureatów grantów ERC i Dioscuri mają szansę na realizację?
Tak, jesteśmy gotowi zrealizować zamierzenia nie tyle nawet sygnatariuszy listu, co plany wyborcze całej ekipy, która kieruje obecnie uniwersytetem, a także strategię rozwoju uczelni, bo wszyscy myślimy podobnie. Uważamy, że uczelnia jest jedna, dla wszystkich członków jej wspólnoty, a laureaci grantów ERC nie powinni być jedynymi interesariuszami. Doceniamy to, że odważnie sformułowali swoje stanowisko, w trosce o dobro uniwersytetu mieli odwagę nam je zakomunikować, tym niemniej musimy mieć na uwadze także pozostałych badaczy, wśród których nie brakuje przecież doskonałych naukowców. Chcielibyśmy zatem porozmawiać ze wszystkimi zainteresowanymi, również z osobami pełniącymi funkcje kierownicze, bo trzeba poznać perspektywę poszczególnych grup pracujących na uczelni. W tym celu przygotowujemy otwarte spotkanie, będzie to okazja do publicznej dyskusji o zaletach i słabościach konkretnych rozwiązań. Nie chciałbym z niej kogokolwiek wykluczać. Pamiętajmy, że na uniwersytecie pracuje około 5 tys. badaczy, a list podpisało mniej niż 10 osób. Aktualnie realizujemy łącznie 1043 projekty badawcze, w tym 204 międzynarodowe. Trzeba zatem wysłuchać uwag wszystkich, którzy w trosce o uniwersytet chcą je wyrazić, w tym innych osób realizujących granty.
Ostatnio głośno w środowisku akademickim o tzw. fabrykach artykułów. Czy macie do czynienia z tym problemem?
Uniwersytet, który dba o swoją reputację, nie może sobie pozwolić na jej rujnowanie poprzez nieetyczne praktyki. Już po poprzednich doświadczeniach ewaluacyjnych, ale także obserwując tendencje światowe, podjęliśmy zasadnicze decyzje dotyczące na przykład unikania czasopism drapieżnych. Nie finansujemy pracownikom publikacji w „predatorach”.
Niestety, jednym z powodów, który popycha część badaczy do udziału w „papierniach”, jest obowiązujący w Polsce mechanizm ewaluacji. W minionym tygodniu Kolegium Rektorskie UJ przedstawiło stanowisko, które jasno wskazuje, że system ewaluacji z tak mocnym komponentem sankcji w postaci obniżenia subwencji, utraty uprawnień akademickich itd., wywołuje u osób pełniących funkcje kierownicze, a więc dziekanów, dyrektorów instytutów, oraz pojedynczych badaczy reakcje obronne lub adaptacyjne, polegające na tym, że za wszelką cenę chcą spełnić kryteria tego modelu.
Wszystko to, pomijając indywidualne wybory ludzi, którzy kierują się ambicjami lub komfortem, a czasami może są nieobdarzeni wystarczającym talentem, żeby uczciwie opublikować coś w dobrym czasopiśmie, składa się na przyczyny obecnego stanu rzeczy. Na naszym uniwersytecie nie dostrzegamy istotnych symptomów tego zjawiska, ale oczywiście przy 5 tys. osób, które realizują badania, nie można wykluczyć sytuacji, w której ktoś z tej metody skorzystał.
Widzi pan jakieś rozwiązanie?
Moim zdaniem, brakuje dostosowanych do współczesności standardów etycznych. Kodeksy wartości akademickich często są przestarzałe i akcentują problemy sprzed 20 lat. Niezależnie jednak, czy to narzędzie skuteczne, czy nie, profesjonalne podejście powinno polegać na tym, że komunikujemy swoim pracownikom, gdzie są granice etyczne, a gdzie zostają przekroczone, bo wtedy mamy prawo egzekwować ich przestrzeganie.
Powinniśmy skończyć nadprodukcję publikacji wymuszoną często narzędziami ewaluacyjnymi i wtedy usuniemy przynajmniej jedną z głównych przyczyn patologicznych praktyk. Oczywiście, nie zapobiegnie to w całości tym zjawiskom. Żeby proces naprawy etyki publikacyjnej przebiegł skutecznie, wymagana jest bowiem nie tylko zmiana polityki na uczelniach, ale też inna polityka czasopism i całych koncernów wydawniczych. Na to, co się ukazuje w tych tytułach, wpływ mają również standardy w nich obowiązujące i recenzenci. Tak żeby nie dochodziło do sytuacji, w której publikacje powstałe w sposób nieetyczny, oparte na fałszywych danych, nagle publikowane są w wysoko punktowanych czasopismach.
Rektorzy uczelni medycznych są za odstąpieniem od bieżącej ewaluacji. Czy pan byłby również skłonny do tego się przychylić?
W naszym stanowisku postulujemy, by najlepiej odstąpić od ewaluacji, ale wiemy, że to pociągnie szereg perturbacji, ponieważ z wynikami oceny powiązane są: subwencja, uprawnienia akademickie i tak dalej. Mając więc świadomość, że ta opcja może się okazać niemożliwa, bardziej opowiadamy się za utrzymaniem kategorii z poprzedniej ewaluacji, przy czym jednostki naukowe, w których dyscypliny nie posiadają kategorii lub posiadają kategorię niższą niż B+, miałyby możliwość dobrowolnego poddania się ewaluacji na dotychczasowych zasadach. Nie chcemy doprowadzić do sytuacji, w której w wyniku wszystkich wypaczeń i nieetycznych działań, na skutek błędów konstrukcyjnych tego modelu, dojdzie do tego, że niektóre jednostki niesłusznie utracą uprawnienia akademickie. Przykładowo, gdyby małe uniwersytety reprezentujące kilka dyscyplin utraciły uprawnienia akademickie, nastąpiłaby tam degradacja kadrowa, awansowa, pojawiłyby się perturbacje związane z kontynuacją kształcenia doktorantów. Skoro w krajach, które traktujemy jako bardziej doskonałe naukowo, gdzie uniwersytety są zdecydowanie wyżej plasowane w międzynarodowych rankingach, nie ma represyjnego modelu, to znaczy, że nie jest on panaceum na jakość naukową.
I jeszcze jeden argument słabo przebijający się w dotychczasowej dyskusji. Model ewaluacji sprzyja i wymusza w przypadku wielu uczelni tzw. inżynierię etatową, czyli „kombinowanie” z przenoszeniem osób na stanowiska dydaktyczne, z dzieleniem dyscyplin i tak dalej. Uniwersytet Jagielloński ma najwyższy wskaźnik w Polsce, jeśli chodzi o udział pracowników badawczych i badawczo-dydaktycznych w ogóle nauczycieli akademickich – wynosi powyżej 90%.
Natomiast w wielu innych uniwersytetach te mechanizmy ewaluacji spowodowały, że odsetek badaczy maleje. Jakie to będzie miało konsekwencje dla jakości kształcenia? Zaczną studentów w najbliższym czasie uczyć osoby, które już w ogóle nie prowadzą badań naukowych. Chcę uzmysłowić, że to nie jest tylko dyskusja o jakości badań naukowych. To jest również dyskusja o jakości kształcenia, bo cały czas mówi się, że jakość kształcenia zależy od jakości badań. Jeśli ktoś nie prowadzi badań, nie ma takiego obowiązku, i grupa ta zaczyna dominować w uniwersytecie, to czy to jest dalej uniwersytet?
W przestrzeni publicznej pojawia się od jakiegoś czasu postulat zmniejszenia pensum. Czy patrzy pan na ten pomysł jako możliwy do realizacji?
Mamy na UJ bardzo elastyczny system zarządzania pensum, który przewiduje wiele możliwości jego obniżenia. Pamiętajmy, że jeśli mamy obniżać pensum, to w zamian powinniśmy oczekiwać wzrostu aktywności i doskonałości badawczej. Jestem przeciwnikiem automatycznego obniżania pensum i dostrzegam w tym pomyśle próbę ucieczki przed zmniejszającą się liczbą studentów: żeby nie doszło do restrukturyzacji zatrudnienia, obniżmy pensum – spada liczba godzin, spada liczba kandydatów, a my nadal utrzymujemy tę samą grupę pracowników. Wydaje mi się, że nie jest to dobry argument. Jest nim natomiast zastąpienie dzisiejszej aktywności dydaktycznej większym zaangażowaniem badawczym.
Zresztą, pensum zależy od ścieżki kariery, którą się wybrało. Mamy badawczą, gdzie nie ma pensum w ogóle, badawczo-dydaktyczną z mniejszą liczbą godzin i dydaktyczną z największą. Udział pracowników dydaktycznych wśród ogółu nauczycieli akademickich na UJ nie jest duży.
Jaka jest obecnie sytuacja finansowa UJ? Potrzeby i oczekiwania, wydaje się, są duże, czy jest szansa na pozyskanie środków spoza budżetu, np. poprzez stworzenie własnego kapitału zakładowego?
Sytuację finansową UJ nazwałbym stabilną. Wynika to z kilku powodów, np. tego, że znaczną część środków pozyskujemy spoza subwencji. Mamy w tej kadencji do zrealizowania kilka ważnych zadań inwestycyjnych. W każdym przypadku staramy się pozyskiwać środki zewnętrzne, ponieważ środki własne uczelni byłyby niewystarczające. Bardzo korzystna dla nas okazała się np. ostatnia emisja obligacji skarbu państwa, z której UJ, podobnie jak i inne uczelnie, pozyskał sporo środków. Niemniej jednak politykę inwestycyjną prowadzimy odpowiedzialnie i kierujemy się zasadą zrównoważenia budżetu. Musimy pamiętać, że uniwersytet jest ogromnym pracodawcą i nie możemy sobie pozwolić na nieracjonalne decyzje.
Co dalej z „Kamionką”?
Nasze stanowisko jest jednoznaczne. Jesteśmy zainteresowani zwiększaniem liczby miejsc w akademikach, natomiast jako instytucja publiczna musimy się kierować racjonalnością ekonomiczną, jakością tych miejsc i ich lokalizacją. „Kamionka” jest najgorszą z możliwych lokalizacji spośród tych, które bierzemy pod uwagę w tej dyskusji.
Niedawno kupiliśmy akademik od Collegium Medicum, który jest położony od najbliższego wydziału niecałe 2 kilometry. Za rozsądną sumę, w bardzo wysokim standardzie, który na dodatek pozwala zwiększyć jeszcze liczbę miejsc. Ogłosiliśmy też przetarg na budowę nowego akademika na III Kampusie. Uczy się tam co trzeci nasz student, a nie ma ani jednego miejsca w akademiku. Koszt uzyskania jednego miejsca w tym nowym obiekcie, o bardzo wysokim standardzie, spełniającym wszystkie niezbędne wymagania, będzie zdecydowanie niższy niż koszt remontu akademika przy ul. Kamionka. Gdyby ten ostatni chcieć dostosować do obecnych wymagań (np. w zakresie dostępności), wpłynęłoby to znacząco na zmniejszenie liczby miejsc, bo konieczne stałoby się poszerzenie korytarzy. Jednym słowem, inwestowanie w przebudowę „Kamionki”, jest całkowicie nieefektywne ekonomicznie. A nasze zasoby finansowe nie są nieograniczone i decydując się na przebudowę złamalibyśmy dyscyplinę finansów publicznych. Dlatego priorytetem jest dziś budowa nowego akademika na Ruczaju, zwiększenie liczby miejsc w kupionym akademiku na ul. Racławickiej, a także poprawa komfortu w istniejących akademikach.
Warto jeszcze dodać, że akademik, który był miejscem strajku, w minionych czasach pełnił funkcję hotelu robotniczego, ongiś przekazanego uniwersytetowi i standardy tam obowiązujące nawet dla osób w pełni sprawnych są bardzo ryzykowne, nie mówiąc o osobach ze szczególnymi potrzebami. Centrum Dostępności UJ wydało opinię, w której jednoznacznie wskazuje, że priorytetem powinien być nowy akademik na Ruczaju, który będzie spełniał wszystkie wymagania.
Widzi pan szansę na dogadanie się ze studentami?
Nasze relacje ze studentami, w tym samorządem studentów będącym formalną reprezentacją tej grupy, uważam za bardzo dobre. Współpracujemy na bieżąco, uzgadniamy kluczowe kierunki działania, wspólnie pracujemy dla poprawy jakości kształcenia, sytuacji studentów i dobra uniwersytetu. Samorząd studentów, komisje wchodzące w jego skład, koła naukowe i inne studenckie organizacje wykonują cały szereg bardzo pożytecznych, nieraz innowacyjnych aktywności. Inaczej jest niestety z nielicznym gronem zrzeszonym w Krakowskim Kole Młodych Inicjatywy Pracowniczej. Dialog jest w tym przypadku o tyle trudny, że grupie tej – mówię to po więcej niż połowie roku doświadczeń – nie przyświeca jako nadrzędny cel rozwiązanie problemu liczby miejsc w akademikach. Przez kilka miesięcy, jako grono kierujące uczelnią, byliśmy przez członków tej grupy bezpodstawnie atakowani personalnie, ostatnio o ich metodach działania mieli okazję przekonać się także senatorowie naszego uniwersytetu. Uważamy, że dialog jest jedną z ważniejszych wartości akademickich. Koło Młodych z kolei promuje wartości wynikające ze sprzeciwu i to najlepiej radykalnego i konfliktowego, co samo deklaruje w swoich mediach społecznościowych. Przy tak odmiennym spojrzeniu na akademię, trudno o dialog.
Kilka dni temu Europejskie Stowarzyszenie Uniwersytetów, do którego należy również UJ, wydało stanowisko na temat wolności akademickiej. Z jednej strony podkreślono, że to siła napędowa nauki, ale z drugiej – coraz bardziej zagrożona, podobnie jak autonomia uczelni. W Polsce też?
Generalnie polski system szkolnictwa wyższego zapewnia wolność akademicką, pojmowaną jako możliwość wyboru zainteresowań naukowych, swobodę wyrażania myśli itd. Natomiast czasami może dochodzić do jej nadużywania i stanowić pretekst do przekraczania granic tej wolności. W ostatnich latach obserwujemy wzrost aktywności przedstawicieli środowiska akademickiego w mediach.
Co naturalne, naukowcy są cenionymi ekspertami w swoich dziedzinach, zajmują różne stanowiska, ale nieraz trudno oddzielić społeczną rolę pracownika naukowego, wykraczającą poza aktywności akademickie, od tego, co robi na uczelni. Jeśli przy czyimś nazwisku pojawia się afiliacja, to jako przedstawiciel uniwersytetu powinien przestrzegać wartości akademickich. Nie jest to łatwe do rozstrzygnięcia, zwłaszcza gdy dochodzi do skrajnych wypowiedzi, które naruszają etykę, a czasem dobra osobiste innych osób. Uważam, że wolność akademicka jest kluczową wartością, autonomia uniwersytetu jest niezbędna, żeby kształtować politykę naukową, żeby dawać swobodę badaczom. Wypowiedzi publiczne pracowników uczelni powinny być jednak zgodne z wartościami akademickimi.
Rozmawiał Mariusz Karwowski
Od ponad ćwierćwiecza funkcjonuje opracowany przez CIA plan rozwalenia naszego systemu edukacji i nauki.. Podstawiono na ilość kosztem jakości.
Co z tego, że 80-90% ma maturę, skoro 3/4 z nich nie potrafi rozwiązać z matematyki, które ich rodzice rozwiązywali w . piątej, szóstej klasie SP.
Dzisiaj 80% absolwentów politechniki nie potrafi zrobić praktycznie tego, co robili absolwenci szkół zawodowych..
Wykładowców rozlicza się z ilości studentów bo od tego zależy wielkość dotacji.
Kolega, wykładowca na politechnice chciał swym studentom więcej wiedzy przekazać to wylądował " na dywaniku" u dziekana, , bo skargę złożyło kilku jego słuchaczy - oczywiście ci, którzy nie rozumieli o czym wykladowca mówi.
W swej kilkudziesięcioletniej praktyce miałem różnych pracowników. Był np. mechanik utrzymania ruchu po podstawówce, który w 5 minut usunął awarię urządzenia z czym .mgr inż po politechnice nie poradził sobie przez dwie godziny mając do dyspozycji pełną dokumentację techniczną.
Dla mnie UJ nie jest żadną prestiżową uczelnią współcześnie. Dlatego jest prestizowa bo została założona przez królów w średniowieczu? Ilu noblistów wydawała po 1945? Ich sławnym absolwentem jest Andrzej Duda to kwintesencja polskiej nauki.
Niezły kabaret nam tu wierchuszka naukowa, reaktorowa, prezesowa, gremia prezydialne z PAN-em na czele serwują na temat nauki i oceny, by nie ewaluować, oceniać, sprawdzać ile to publikacji mają i gdzie publikują, a broń boże by nie zapytali, czy coś jako pierwszy autor z nich coś napisał. Pryncypał z mojej działki naukowej członek PAN sam z siebie od dekady nic wielkiego nie wydał. Buja się na tym kim jest i jak można żyć z tego. W publikacjach jeśli są to Oni są na końcu przeważnie. Mechanizmy znane mi z dawnych lat, jak mówili "ja już nic nie muszę, bom wielki profesor i kierownik, itd.. i dopisanie minie należy się jak ... buda." Podpuszczają nas by dyskutować o drapieżnych czasopismach, choć sami nie wiedzą co to jest, nie znają prawa, które obowiązuje, dyskutują o papiernikach i o wszystkim byle by im nie dobierano się do skóry. Wszystko są w stanie powiedzieć i co to i kto musi, choć sami mają niewielkie osiągnięcia, ale mają habilitację i encyklika prof. Józefa Betona im na to pozwala i gawiedź może przywoływać i im mówić, że są niczym, bo nie mają habilitacji.
Muszę przyznać, że Pan Rektor ma niezwykły tupet mówiąc o sposobie zatrudniania i komisji odwoławczej. Kilka faktów, które może kiedyś ktoś wyciągnie bardziej na światło dzienne. Komisja odwoławcza, której obecny Pan Rektor był przewodniczącym NIGDY (według mojej najlepszej wiedzy potwierdzonej przez różne osoby na UJ) nie uznała żadnego odwołania. Wręcz każdy na UJ powie "nie ma sensu się odwoływać, bo absolutnie co byś tam nie napisał/nie napisała to i tak odpiszą, że wszystko było ok". Co więcej na odwołania zawierające masę argumentów, skonsultowane z wieloma osobami na uczelni, odpisują jednym zdaniem "proces rekrutacji został przeprowadzony prawidłowo". Odpisuje tak nawet jeśli sposób przeprowadzenia konkursu czy skład komisji są niezgodne z zasadami, które uczelnia sama na siebie nałożyła. Te zasady nie są przestrzegane i absolutnie nikogo to nie obchodzi, ale oficjalnie jest dokument dotyczący tego jak powinny być przeprowadzane konkursy i jak powinien wyglądać skład komisji. W praktyce pracę dostaje ten kto ma największe plecy, znajomych (również w komisji, bo nawet promotorzy nie mają w zwyczaju się wyłączać) itp. Polecam kiedyś komuś przestudiować dokładnie rekrutacje, składy komisji, kto wygrywa i jak sprawami zajmuje się komisja rekrutacyjna. Myślę, że byłby to bardzo ciekawy materiał. Biorąc pod uwagę, że Pan Rektor był przewodniczącym komisji odwoławczej i w związku z tym doskonale zdaje sobie sprawę co tam się wyrabia, to wypadałoby się nie odzywać, a nie opowiadać takie bzdury.
Szanowni Państwo
Wszyscy zgadzamy się, że problem z 'typowo drapieżnymi' czasopismami, które nie zapewniają procesu recenzji jest bardzo poważny, jednak sytuacja, w której naukowiec może zostać 'ukarany' za publikowanie w czasopiśmie zamieszczonym w oficjalnej liście czasopism, przygotowanej i rekomendowanej przed decydentów od kilku lat jest niedopuszczalna. Co najważniejsze, jest to niezgodne z przepisami aktualnego prawa.
Po zasięgnięciu opinii prawników, również spoza Polski, badacz, którego wniosek awansowy z bardzo dobrymi osiągnięciami naukowymi (doktorat, habilitacja lub profesura) zostanie negatywnie oceniony przez recenzentów tylko dlatego, że publikował w niektórych wydawnictwach (nazwy padły w innych komentarzach), ma bardzo dobre podstawy prawne odwołania od takiej decyzji. To opinia grupy prawników, ekspertów w tej dziedzinie. Ponadto, istnieje również ścieżka odwołania do instytucji Unii Europejskiej, które precyzyjnie zweryfikują wykładnię prawną w kraju.
Blokowanie awansu za aktywność naukową, tj. publikacje w niektórych czasopismach z listy ministerstwa , całkowicie zgodną z zaleceniami (punktacja czasopism) stanowi naruszenie aktualnych przepisów, nie tylko związanych z aktualną Ustawą o Szkolnictwie Wyższym i jej rozporządzeniami.
Rektor UJ: "[...] większe znaczenie powinny mieć właśnie takie przejawy doskonałości, jak publikacje w najlepszych czasopismach, prestiżowe granty ERC czy również Centra Dioscuri. [...]". Panie Rektorze, ale w nauce w ogóle nie o to chodzi! Czy Pan wie, czemu służy nauka?
No jak to, przecież Jego Magnificencja powiedział wyraźnie, że w nauce chodzi o prestiż.
Pan Gowin wziął sobie z Uniwersytetu Jagiellońskiego kilku pomocników m.in. Rektorów Popiela i Jedynaka oraz prof. Górniaka i prof. Kistryna (prorektorów). Nagrodą dla panów naukowców były takie zmiany w Ustawie 2.0, a potem w Statucie UJ, które zlikwidowały i tak już pozór demokratycznego wyłaniania władz. Rządzi teraz oligarchia, która w pełni kontroluje procesy awansów i zmian na najwyższych stanowiskach. Wszystko jest gorzej zabetonowane niż w czasach panowania cesarza Józefa. Ale trudno odmówić jednego sukcesu rektorowi. Otóż 1.5 roku temu wprowadził na UJ uczciwe procedury rekrutacji. NIEWIARYGODNE!!! Uniwersytet Jagielloński wprowadził uczciwe kryteria rekrutacji w 2023 r.!!!!!!!!!!!!!
Najśmieszniejsze, że to ta właśnie trupa profesorska stanowiła merytoryczne zaplecze dla gowinowskich patologii, które już po 5 latach obowiązywania tej pożal się Boże „konstytucji”, stały się powszechne. Może dobrze byłoby zapytać tych Panów co właściwie mieli na. myśli z tą reformą, poza zaklepania miejsc dla swoich karier?
Jeszcze więcej dajcie pracy administracyjnej polskim naukowcom, to będzie lepiej. Absurdalne reguły zakupów, przetargi, remonty pomieszczeń, my musimy na uczelni robić wszystko, bo nasza administracja się rozrasta i coraz mniej robi. Niby jest elektroniczny obieg dokumentów, ale jak panie w administracji się pokłócą to zasady się zmieniają i trzeba cześć papierków podpisanych do nich przynosić. A w międzyczasie człowiek prowadzi zajęcia dla studentów. I z administracji nie dostanie maila ze coś jest nie tak. Oni odkładają sprawę na kupkę nierozwiązanych. Trzeba latać i się dopytywać, aż panie łaskawie się nad tym pochylą. Jak idzie się dopytać o przetarg to rzucają cały regulamin do przeczytania. Jak nadal uniwersytety będą mieć tak nieudolną administrację, która zarabia o wiele więcej od naukowców i się z nich śmieje to nigdy nie będzie dobrze.
Mam dokładnie takie same przemyślenia. Wiecznie naburmuszona administracja obrażona, że cokolwiek musi robić.
Ot takie wzmożenie. Widocznie okazuje się w ostatnim roku okresu ewaluacji, że wyniki slabe? No to zawiesić ewaluację. Albo zrobić, ale pod warunkiem, że jak słabo nam wyjdzie to ignorujemy wyniki.
To gdzie konkurencyjność.
Trzeba te ewaluację zrobić, a jednocześnie nie narzekać i proponować nowe zasady. Gdzie są propozycje? Chociaż zarysy. Słychać tylko narzekanie.
A może wrócić do demokracji na uczelniach likwidując monarszą władzę rektorów.
do Jan W.
- upominasz się o konkurencyjność na SKOMPROMITOWANYCH zasadach?
Opracowanie nowych zasad oceny wymaga dialogu ze środowiskiem i CZASU, którego do 2026 nie mamy, więc chyba lepiej nie oceniać WCALE niż kolejny raz ocenić wg CHORYCH kryteriów.
Przecież kryteria są takie same jak przy poprzedniej ewaluacji. Od momentu poprzedniej ewaluacji było pełno CZASU na opracowanie nowych zasad. Niestety ten okres został zmarnowany.
W tym czasie naukowcy dostosowali się do panujących reguł. Papiernicy nie wpływają istotnie na ewaluację, bo i tak jest limit slotów na osobę. Gorsze w tym względzie są inne praktyki.
Informacje o papermills rozpoczęły ferment w środowisku. Na ile on będzie miał moc sprawczą zmian, zobaczymy.
Jest absurdem i gigantyczną stratą czasu, energii i pieniędzy, to wszystko, co się dzieje w procesie przygotowania do tzw. ewaluacji. Przenoszenie ludzi na etaty dydaktyczne, tworzenie na siłę dwudyscyplinowców, publikowania śmieciowych publikacji byle uciec z N0 i zapełnić jeszcze trochę slotów, dobieranie współautorów pod dyktando aplikacji do "optymalizacji" wyniku, przepisywanie przydziału artykułów z jednych na drugich, etc, etc.
A we wszystko to angażują się wydawałoby się poważni ludzie. Jak mamy dogonić tych lepszych?
Dobrze, że wywiad wychodzi poza tą "bieżączkę" i prezentuje trochę myślenia strategicznego.
> A we wszystko to angażują się wydawałoby się
> poważni ludzie. Jak mamy dogonić tych lepszych?
Myślisz, że w UK przy przygotowaniach do REF było inaczej? O naiwności! Tam układ był jeszcze bardziej bandycki, bo autorzy byli podkupywani wraz z publikacjami z lat poprzednich.
> Dobrze, że wywiad wychodzi poza tą "bieżączkę"
> i prezentuje trochę myślenia strategicznego.
Nigdzie nie wychodzi tylko bije pianę propagandową. Tam nie ma żadnej treści poza kolejnym wyznaniem wiary w kult "cargo" i przyrodzone prawo UJ do bycia IDUB-em, bo "Mickiewicz wielkim poetą był".
Paper mills oraz predatory to dwa różne pojęcia. Paper mills dotyczy prestożowych czasopism. Dlaczego w dyskusji w której uczestniczą ludzie nauki miesza się te pojęcia? Przecież działanie papierni polega na umożliwieniu publikowania w prestiżowych czasopisma sfabrykowanych wyników. Nikt uczestniczacy w papierni nie chce publikować w prefatorach bo to mija się celem papierni.
Jak można w "prestiżowych" czasopismach publikować sfabrykowane wyniki? To pytanie raczej do "prestiżowych" wydawców.
> Dlaczego w dyskusji w której uczestniczą
> ludzie nauki miesza się te pojęcia?
Bo nie chodzi o wyjaśnienie, ale o zaciemnienie? Bo trzeba by się odnieść do co najmniej jednego rektora i kilku prorektorów jadących na papierniach, czy to pakistańskich, arabskich lub chińskich (tamże te wrogo skolonizowane "renomowane" czasopisma), albo wierzchem na doktorantach wysłanych do CERN. A tu już tak niewygodnie, bo to osobnicy z tego samego KRASP, nieprawdaż?
do ~Ireneusz
Panie Ireneuszu, chyba myli Pan Uniwersytet ze szkołą zawodową. Jak zapewne Pan wie, na Uniwersytecie istnieje pojęcie Mistrza. Kto zatem miałby być tym Mistrzem? Osoba, która nie prowadzi żadnych badań, jest dyletantem badawczym? Przecież mistrzostwo szlifuje się poprzez badania, dysputy naukowe i podobne aktywności. Nauczyciel, który jedynie odtwarza wiedzę innych, jest oczywiście pożądany w procesie kształcenia, ale z pewnością nie na poziomie akademickim.
Na uniwersytetach studenci, a na końcu studiów absolwenci uzyskują tytuł zawodowy. Tylko nieliczni uzyskują stopień doktora, a już zupełnie niewielu tytuł profesora. Moim zdaniem dydaktyka musi być na pierwszym miejscu. Oczywiście profesorowie, doktorzy, ale też wielu studentów realizuje proces badawczy. Rozwiązują problemy naukowe. Publikują wyniki badań.
Jedni mają talent i pasję badacza i inni są świetnymi wykładowcami. a badania naukowe do nie pociągają .
I tak niech pozostanie.
Misją systemu szkolnictwa wyższego i nauki jest prowadzenie najwyższej jakości kształcenia oraz działalności naukowej, kształtowanie postaw obywatelskich, a także uczestnictwo w rozwoju społecznym oraz tworzeniu gospodarki opartej na innowacjach.
Czytaj więcej w Systemie Informacji Prawnej LEX:
https://sip.lex.pl/akty-prawne/dzu-dziennik-ustaw/prawo-o-szkolnictwie-wyzszym-i-nauce-18750400
Panie Ireneuszu,
absolutnie się z Panem zgadzam - misją systemu szkolnictwa wyższego i nauki jest prowadzenie najwyższej jakości kształcenia - aby jednak to zrealizować musimy mieć kadrę o odpowiednich kompetencjach, przystających do obecnej rzeczywistości. Nie ubliżając nikomu, na Uczelniach mamy co najmniej 30-50% osób, które nie powinny tam pracować. Pracownicy Uczelni powinni prowadzić badania, publikować oraz prowadzić dysputy naukowe (także ze studentami), m.in. o tych badaniach oraz innych wynikach, które jak Pan widzi kształtują dynamicznie naszą rzeczywistość. I tutaj również się zgadzam, bo dotyczy to zarówno aspektów technicznych, jak i społecznych, w tym obywatelskich. Tylko kompetentna i dobrze opłacana kadra może spełnić te wymogi.
Cyt. "Moim zdaniem, brakuje dostosowanych do współczesności standardów etycznych. Kodeksy wartości akademickich często są przestarzałe i akcentują problemy sprzed 20 lat. Niezależnie jednak, czy to narzędzie skuteczne, czy nie, profesjonalne podejście powinno polegać na tym, że komunikujemy swoim pracownikom, gdzie są granice etyczne, a gdzie zostają przekroczone, bo wtedy mamy prawo egzekwować ich przestrzeganie."
Proszę zatem zakomunikować swoim pracownikom, że niemal dokładnie 5 lat temu (jutro mija rocznica), przynajmniej jeden z nich, będąc jednym z recenzentów w pewnej Komisji Habilitacyjnej, PRZEKROCZYŁ te granice etyczne. Taki wniosek płynie wprost z jego recenzji. Wypowiedział się tam mianowicie m.in. o tzw. pozostałym dorobku, który dotyczył dziedziny Y., z której NIE MIAŁ opublikowanej ani jednej pracy, ANI JEDNEGO abstraktu referatu na konferencję. Komisja ta orzekła, że ów dorobek jest.. słaby, NIE PODAJĄC przy tym ŻADNEGO uzasadnienia. Niech Pan Rektor wyobrazi sobie sytuację, że JEGO dorobek z ekonomii, oceniają np. biolodzy, czy chemicy, i uznają go za słaby, też nie podając przy tym żadnego uzasadnienia. Byłoby Panu przyjemnie ?
Drogi Panie Rektorze (mojej niegdysiejszej Alma Mater)
O marnowaniu talentów ludzi uzdolnionych w dziedzinach ścisłych, czy też o fantasmagoriach rozmaitych Komisji Habilitacyjnych jakoś Wasza Magnificencja nie raczył wspomnieć...
choćby takich, że UJ i inne uczelnie, by sobie dodać we własnych oczach wielkości tworzą kryteria habilitacyjne niezgodne i rygorystyczniejsze niż ustawa, no bo ustawka wazniejsza
Uniwersytet Uczelnia Uczyć, czyli przede wszystkim uczyć młodych ludzi jak żyć, przekazywać im wiedzę kompetencje i umiejętności. To zadania Uniwersytetów. Prowadzenie badań podstawowych oraz stosowanych nie może być wymuszane. Robione pod presją czasu i pieniędzy do niczego pożytecznego nie prowadzą. Efekt to tysiące nieczytanych i niewykorzystanych publikacji często ogłaszanych w drogich czasopismach.
Uniwersytet Uczelnia Uczyć, czyli przede wszystkim uczyć młodych ludzi jak żyć, przekazywać im wiedzę kompetencje i umiejętności. To zadania Uniwersytetów. Prowadzenie badań podstawowych oraz stosowanych nie może być wymuszane. Robione pod presją czasu i pieniędzy do niczego pożytecznego nie prowadzą. Efekt to tysiące nieczytanych i niewykorzystanych publikacji często ogłaszanych w drogich czasopismach.