Raz zrobiony wyłom w tamie broniącej kluczowych wartości i standardów wyznaczanych przez NCN spowoduje, że kolejne grupy interesów będą domagać się zmian tylko dla nich korzystnych. I choć „każde środowisko ma prawo lobbować za korzystnymi dla siebie rozwiązaniami” to „rola Rady NCN polega też na tym, by na te sugestie patrzeć całościowo”. Tym razem tak się nie stało! – pisze prof. Jacek Kuźnicki, były członek tego gremium i jego przewodniczący w latach 2020–2022.
Komu służy Rada Narodowego Centrum Nauki? Zadaję to pytanie po zapoznaniu się z ostatnimi decyzjami tego gremium przedstawionymi w kolejnym odcinku cyklu „Zapiski z Rady”, który został opublikowany na portalu www.forumakademickie.pl. Chodzi w szczególności o decyzję określoną jako „poluzowanie ograniczeń dotyczących zatrudniania na stanowisku post-doc w grantach”. Moja krótka wypowiedź, którą uzasadniam poniżej, jest taka: takimi decyzjami Rada służy grupom interesów, a nie rozwojowi nauki w Polsce. Co więcej, raz zrobiony wyłom w tamie broniącej kluczowych wartości i standardów wyznaczanych przez NCN spowoduje, że kolejne grupy interesów będą domagać się zmian tylko dla nich korzystnych, stawiając Radę wobec kolejnych nacisków. I choć „każde środowisko ma prawo lobbować za korzystnymi dla siebie rozwiązaniami” to „rola Rady NCN polega też na tym, by na te sugestie patrzeć całościowo”. Tym razem tak się nie stało!
Decyzja Rady znosząca niemożność finansowania zatrudnienia wypromowanego przez siebie doktora na stanowisku postdoka z funduszy grantu NCN została uzasadniona m.in. tym, iż wsłuchano się „w głosy płynące ze środowiska…”. Były to głosy niektórych kierowników projektów, którzy pytali: „dlaczego, skoro mam osobę po doktoracie i jest to naprawdę wybitny specjalista w danym obszarze, nie mogę go zatrudnić, lecz jestem zmuszany do wybrania gorszego kandydata?”. W tak postawionej sprawie są co najmniej trzy elementy warte omówienia.
Po pierwsze, swoją decyzją Rada NCN przymyka oko na to, że obligatoryjne przecież konkursy na stanowisko postdoka w grantach NCN będą w rzeczywistości rozstrzygane przed ich ogłoszeniem. Jak zatem to się ma do rzetelności konkursów jako jednego z głównych standardów wprowadzonych przez agencję? Wiara w to, że „Komisje rekrutacyjne zyskały tym samym większą swobodę” jest nieuzasadniona w świetle powyższych głosów kierowników oraz opinii jednego z nich, który wręcz publicznie deklarował, że konkurs będzie fikcyjny, bo zatrudni swojego byłego doktoranta. Kolejnym argumentem Rady było to, że „Inni z kolei odwoływali się do aktualnych realiów, twierdząc, że kandydatów na postdoków po prostu brakuje”. Jak decyzja Rady ma zwiększyć pulę osób, które po zrobieniu doktoratu w Polsce, będą starały się o stanowisko postdoka? Moim zdaniem będzie odwrotnie, decyzja ta spowoduje, iż potencjalni kandydaci z innych placówek i z zagranicy zniechęcą się do aplikowania o stanowiska postdoka z obawy o ustawianie konkursu pod określoną osobę, czyli de facto zmniejszy ich liczbę.
Zapowiedź Rady, że „Za jakiś czas sprawdzimy, jak w obecnym kontekście to nowe rozwiązanie zadziała” bez wskazania, w jaki sposób to będzie zbadane, nie sposób uznać za uspokajającą. Czy NCN będzie domagać się protokołów z każdego konkursu na postdoka z informacją, ilu było kandydatów i kto ostatecznie został zatrudniony?Wytyczne Komisji Europejskiej zawarte w Europejskiej Karcie Naukowca i Kodeksie Postępowania przy rekrutacji pracowników naukowych wskazują, że konkursy powinny być otwarte, powinny sprzyjać wymianie ekspertyz oraz wymuszać mobilność naukowców.
Po drugie, takie stanowisko kierowników jest myśleniem o dobru własnym, a nie o dobru zatrudnianych młodych ludzi. Jego konsekwencją będzie ograniczanie kariery zdolnych doktorów, uniemożliwienie im zdobycia nowej wiedzy, pracy w nowym środowisku, poszerzenia horyzontów i nabrania nowej perspektywy. Spowoduje utrzymywanie hierarchizacji w nauce, hamowanie wymiany doświadczeń i współpracy między ośrodkami naukowymi. Co więcej, publikowanie na stażu podoktorskim z udziałem promotora doktoratu znacząco obniży szanse takich osób na uzyskanie grantu ERC Starting.
Po trzecie, nie ma żadnych ograniczeń w zatrudnianiu „naprawdę wybitnych specjalistów” z innych funduszy, niż granty NCN. Dlaczego jednak to właśnie ze środków Centrum te osoby mają być finansowane? Przecież zarówno uczelnie, szczególnie dofinansowywane w ramach programu IDUB, jak i instytuty PAN, mają fundusze, które mogą być wykorzystywane na zatrudnienie osób potrzebnych do zakończenia badań czy ze względu na umiejętności techniczne, którymi dysponują.
Granty NCN nie powinny być w Polsce jedynym źródłem finansowania postdoków. Decyzja Rady spowoduje, że w budżetach nowych grantów będzie więcej planowanych stanowisk dla postdoków, co bez merytorycznego uzasadnienia zwiększy budżety takich grantów, czyli doprowadzi do zmniejszenia liczby finansowanych projektów. Jeśli więc słuszny apel do polityków o zwiększenie budżetu NCN nie przyniesie efektu, co niestety jest prawdopodobne, wówczas „Rada NCN będzie musiała podejmować działania, by utrzymać wskaźniki sukcesu”. Zatem „nieuniknione stanie się zawieszenie niektórych konkursów oraz rzadsze ogłaszanie innych, m.in. OPUS do jednego rocznie, a MAESTRO raz na dwa lata”.
Za omawianą decyzją Rady stały też argumenty, mówiące, że „Słaba mobilność, […] dziś wydaje się być mniej poważnym problemem”, nie trzeba już młodych badaczy „poddawać dodatkowej presji” i że należy im „pozostawić swobodę w podejmowaniu decyzji”. W rzeczywistości większość młodych ludzi po zrobieniu doktoratu nie chce wyjeżdżać za granicę, a decyzja Rady ten problem ograniczonej mobilności tylko wzmocni. Z doświadczeń moich oraz innych osób, które poszukiwały postdoków, wynika, że wcześniejsze regulacje działały dobrze, ponieważ na te stanowiska kandydowały osoby z innych ośrodków niż te, w których uzyskały doktoraty. Wewnątrzkrajowa mobilność nie była już problemem, ale dzięki decyzji Rady może stać się nim ponownie.
Zdaję sobie sprawę, iż broniąc wcześniejszych ograniczeń w zatrudnianiu na stanowisku postdoka z grantów NCN narażam się dużej grupie osób. Swoją odpowiedź dla osób na kierowniczych stanowiskach, którzy mnie za to krytykują, zawarłem w artykule opublikowanym w numerze 9/2020 FA (Postdok pańszczyźniany?). Natomiast młodym doktorom polecam myśleć nie tylko o kilkuletnich profitach, wynikających jedynie z tymczasowego zatrudnienia w grancie NCN byłego promotora, ale o dalekosiężnych efektach kontynuowania pracy tymi samymi technikami, nad tymi samymi tematami i w tym samym środowisku. Atrakcyjność na rynku pracy wynika z elastyczności i wszechstronności, dlatego namawiam młodych doktorów do szukania nowych wyzwań w nowych zespołach badawczych, gdzie będą mogli nadal rozwijać się. To, czego nauczycie się na stanowisku postdoka, zdeterminuje waszą przyszłość nie tylko w akademii.
prof. Jacek Kuźnicki, członek Rady NCN w latach 2018–2022
i jej przewodniczący w latach 2020–2022
Przedstawione poglądy wyrażają osobiste opinie autora i niekoniecznie reprezentują opinie instytucji, z którymi jest związany.
Prof. Junior Kuźnicki zapomniał jeszcze w ostatnim akapicie doradzić młodym doktorom, że jak będą wracać do kraju z tych zagranicznych postocow to idealnie do jednostek naukowych, gdzie pracuje ich tata prof. i prezes PAN, który nie tylko wymosci dla nich pozycje ale i wyda pozwolenie na otworzenie nowego instytutu jak zapragną być dyrektorem. Zawsze to beda mieli większe szanse, ze nie beda musieli odejsc z nauki po tym zagranicznym postdocu jak większość ich kolegow.
Facet totalnie oderwany od rzeczywistości. Znalezienie obecnie post-doca graniczy z cudem. Oczywiście można znaleźć jakąś miernotę z Indii czy Pakistanu, w tym czasie nasi mądrzy ludzie idą pracować do biedronki, bo jakiś "filozof" zachłyśnięty zachodnim bełkotem ubzdurał sobie że tak będzie lepiej. Sam nic w życiu nie osiągnął ale będzie życie innym ustawiał. Zgadzam się, że mobilność rozwija, ale nic na siłę. Straciłem też wielu zdolnych doktorantów, którzy po doktoracie poszli pracować do słabych jednostek przez tą głupią zasadę. Tam zostali zawaleni dydaktyką, nie mieli dostępnej aparatury a i ich naukowy poziom poleciał w dół. Ciągle im pomagam i wspieram a mogliby wiele osiągnąć gdyby zostali w mojej grupie i ze mną pracowali, a tak przez tą głupią zasadę, ja nie zatrudniłem nikogo na post-doca bo nie było odpowiednich kandydatów (NCN dostał zwrot pieniędzy) a kolejny młody człowiek jest sfrustrowany, załamany i stracił swoją możliwość między innymi dzięki panu panie Kuźnicki. Jedyną Pana zasługą było niszczenie potencjału młodych Polaków, wspierając miernych hindusów, pakistańczyków czy innych.
Pozdrawiam!
Ofiara systemu NCNowskiej wizji "polskiej" nauki. Nie pasuję do tej wizji, bo za dużo lat jestem po doktoracie... ale, o dziwo!!! zgarniam etat postdoca za etatem w prestiżowych ośrodkach naukowych w Wielkiej Brytanii startując z pensją najwyższą w moim przedziale wynagrodzeń dlatego, że mam duże doświadczenie w pracy laboratoryjnej, oczywiście w znacznej mierze zdobyte w Polsce i opłacone przez NCN.
Oxford zaprasza, nie bójcie się aplikować jeśli chcecie robić naukę na najwyższym poziomie i publikować swoje wyniki w najlepszych czasopismach naukowych, a nie jest Wam to dane we własnym kraju, bo ktoś się uparł, że zrobi rewolucję w polskiej nauce bez względu na sputoszenie jakie sieje wśród polskiego potencjału intelektualnego.
@Naukowiec na emigracji
Widze, ze kolega jest raczej zwolennikiem dark blues. Ja z kolei wole light blues.
:-)
Natomiast warto zauwazyc, ze jakkolwiek nie jest to niemozliwe, to jednak obecnie zostanie postdokiem az do emerytury jest w Wielkiej Brytanii dosyc trudne.
Dyskutowanie o tym do czego zmusić młodego naukowca jest tragiczne :D feudalizm w tej, czy innej formie w nauce zawsze na propsie. dobrze, że idzie niż - może problemy finansowania stanowisko się same rozwiążą.
Do póki w radzie naukowej NCNu zasiadać będą leśne dziadki z minionej epoki, które to również nie wyjeżdżały nigdzie to dziś będą uczyć młode pokolenie jak ma żyć, co jest etyczne według nich a co nie, świeci pośród świętych! W rzeczywistości klika mędrców z poprzedniej epoki układającą się i wspierającą między soba. Wskaźniki NCNu są tragiczne mając na uwadze liczbę ERC jakie dostajemy w Polsce.
"Wytyczne Komisji Europejskiej zawarte w Europejskiej Karcie Naukowca i Kodeksie Postępowania przy rekrutacji pracowników naukowych wskazują, że konkursy powinny być otwarte, powinny sprzyjać wymianie ekspertyz oraz wymuszać mobilność naukowców."
To są tylko zalecenia, nie musimy się do nich stosować.
"Spowoduje utrzymywanie hierarchizacji w nauce, hamowanie wymiany doświadczeń i współpracy między ośrodkami naukowymi. "
- Proszę podać metodę w jaki sposób chce Pan zmierzyć te efekty.
"Granty NCN nie powinny być w Polsce jedynym źródłem finansowania postdoków."
- Ale są. Jakieś konkretne alternatywy?
"Decyzja Rady spowoduje, że w budżetach nowych grantów będzie więcej planowanych stanowisk dla postdoków, co bez merytorycznego uzasadnienia zwiększy budżety takich grantów, czyli doprowadzi do zmniejszenia liczby finansowanych projektów. "
- Czyli wychodzi na to, że większość woli zatrudniać swoich. Mamy na siłę robić dobrze mniejszości?
"W rzeczywistości większość młodych ludzi po zrobieniu doktoratu nie chce wyjeżdżać za granicę,"
- I co z tego? Na tym polegają między innymi wartości patriotyczne. Mamy wysyłać ludzi na siłe, ryzykując że wybitny naukowiec nie wróci, mimo, że wydaliśmy na jego kształcenie pieniądze? Gdzie jest w tym interes Polski?
"Natomiast młodym doktorom polecam myśleć nie tylko o kilkuletnich profitach, wynikających jedynie z tymczasowego zatrudnienia w grancie NCN byłego promotora, ale o dalekosiężnych efektach kontynuowania pracy tymi samymi technikami, nad tymi samymi tematami i w tym samym środowisku. "
- Sugeruje Pan, że każdy OPUS/Sonata w Polsce, jest kontynaucja poprzednich badan, a nowe badania beda prowadzone tymi samymi technikami? Czy może tylko te, w których zatrudni sie swojego doktoranta? To po co w takim razie są w budżetach projektów pieniądze na aparaturę? Dla picu?
Co do tych kilkuletnich profitów to dla mnie nie jest niczym dziwnym, że ktoś woli zarabiać 6 tysięcy niż 4. I tak samo nie dziwi mnie, że ktoś zwyczajnie nie ma ochoty zmieniać całego swojego zycia w imię idei.
"Z doświadczeń moich oraz innych osób, które poszukiwały postdoków, wynika, że wcześniejsze regulacje działały dobrze, ponieważ na te stanowiska kandydowały osoby z innych ośrodków niż te, w których uzyskały doktoraty."
Czy Pan czytał własną wypowiedź? Regulacje działały dobrze bo działały? A niby jak miały kandydować osoby z tego samego ośrodka skoro było to zabronione? Rozumiem, gdyby napisał Pan, że regulacje działały bo zgłaszali się dobrzy specjalisci i nikt nie miał problemów ze znalezieniem odpowiedniego postdoca do swojego projektu.
To tak jakby napisać, że zakaz sprzedaży w niedzielę działa bo nikt nie kupuje w niedziele. Pozwolę sobie podsumować taki tok myślenia w sposób młodzieżowy: xD
Dodajmy, że w przypadku Autora mobilność na nic się zdała. Po powrocie do kraju nie opublikował zadnej pracy w naprawdę bardzo dobrym czasopiśmie z górnej półki. Nigdy też nie zdobył grantu ERC.
Jak to? Przecież w 2020 udało się opublikować 3 prace w prestiżowym (w końcu 140 pkt) czasopiśmie "szwajcarskiego" wydawnictwa MDPI!
W nauce jak i w życiu nic nie należy robić na siłę. Mobilność narzucona staje się często wygnaniem. Dobrze, że pan Kużnicki nie jest już członkiem a tym bardziej przewodniczącym Rady NCN.
Czy Rada NCN, w dyskusjach na temat promowania mobilności polskich naukowców (w tym przypadku post-doców), brała pod uwagę zastosowanie metody marchewki, a nie kija? Mam tu na myśli wyższe uposażenie (np. o 2-3 tys. PLN/miesięcznie) dla post-doca finansowanego przez NCN, który zdecyduje się na wyjazd z miasta. Wówczas taki świeżo upieczony doktor miałby możliwość zostania, ale za niższe wynagrodzenie lub wyjazdu mając w kieszeni dodatkowe "mobility allowance".
Przeraża mnie i ten pomysł i nienawiść do mobilności.
Mnie i mój związek niszczy psychicznie nie mobilność , a pracownicy własnej, macierzystej uczelni.
Wyjeżdżamy z partnerką (jesteśmy razem 16 lat lat) razem, na 9 miesięcy, na pół roku, na 4 miesiące w ramach mobilności. Bywa trudno, ale dajemy sobie radę. Najgorzej było kiedy utknąłem za granicą w trakcie pandemii na wymianie. To pandemią była problemem, nie mobilność. Nie zdradzamy się ani będąc w rodzinnym mieście ani za granicą. Bo zdrada nie wynika z tego, że się ma do niej okazję, tylko z tego, że nie potrafi się budować silnego związku. Do czego niestety uczelnie często się nie nadają, bo zamiast atmosfery zaufania, dają poczucie strachu, czasem zastraszenia, w tym o własną przyszłość. I ta atmosfera wpływa nie tylko na pracę, ale też na najbliższych. A przemoc jest codziennością. Wystarczy spojrzeć na badania KRD w zakresie zdrowia psychicznego doktorantów. Sam w samorządzie interweniowałem w wielu takich sprawach. I międzyuczelniami wymienialiśmy się takimi doświadczeniami.
Moja praca, umiejętności, z reguły były bardziej docenianie za granicą. Relacje z naukowcami budowane tam bardziej trwałe. Nikt też nie traktował mnie tam jak śmiecia. Jako filolog krytykę moich umiejętności słyszałem od Polaków, a native filolodzy, przeciwnie, chwalili. Jak tu na macierzystej uczelni czuć się bezpiecznie?
Nie, nie chcę obrzucać kamieniami polskich uczelni i chwalić zagranicznych. Znam ich problemy. Słyszę od koleżanek i kolegów. Ale chcę pokazać, że szuka się źródła problemu nie tam, gdzie on jest, a nadal milczy w sprawach kluczowych.
Opowieści o mobilności mają dwa główne niegeneralizowalne założenia:
1. Każdy naukowiec nie ma korzeni. Nie ma rodziny (np. małżonka - który ma swoją wymarzoną pracę w konkretnym miejscu i nie chce jej zmieniać; dzieci - które mają przyjaciół, z którymi nie chcą się rozstawać; rodziców/dziadków - którzy wymagają opieki albo chociaż troski i wyprowadzenie się daleko od nich oznacza czasami tak wielkie rzeczy jak to, że nie zdąży się ich zobaczyć przed śmiercią, a czasami tak małe, jak to, że nie pojedzie się zrobić schorowanej babci duże zakupy), nie ma przyjaciół (wiem, że to trywialne, ale przypominam, że wśród młodszych naukowców bardzo popularne są np. gry TTRPG czy planszowe jako sposób spędzania czasu z przyjaciółmi - a to wymaga spotykania się twarzą w twarz), nie ma własności (czy to mieszkania/domu, czy to mebli w nich, czy książek). Naukowiec ze swojej natury umie wstać i przeprowadzić się bez żadnego kosztu własnego (pominę tu już fakt, że w grantach nie ma żadnych kosztów relokacyjnych - a np. każdy porządny Big Tech oferuje swoim pracownikom solidne kwoty na to). Ot, dzisiaj wstaje w jednym wynajętym mieszkaniu w Toruniu, a jutro kładzie się spać w drugim wynajętym mieszkaniu we Wrocławiu albo innym Bordeaux - tak po prostu.
2. Każdy temat w nauce jest równie dobrze i bezstronnie reprezentowany w więcej niż jednym ośrodku naukowym w Polsce. Zajmując się bardzo nawet niszową dziedziną można zawsze znaleźć inny ośrodek zaczepienia - nie istnieją badania prowadzone tylko w jednym miejscu (ten punkt budzi moje szczególne oburzenie, bo nie mam miejsca w Polsce, które by chociaż się czymś jakkolwiek podobnym do moich zainteresowań zajmowało...). W dodatku nie ma żadnych animozji między osobami zajmującymi się tak bliskimi tematami - wszystkie spory (czy to merytoryczne, czy międzyludzkie) w polskiej nauce to mit. Trzymamy się za ręce i radośnie śpiewamy o miłości wzajemnej. Nikt nikomu nie podkłada nogi, nie obmawia nikogo, nie oskarża o mobbing. Wszystko jest wspaniałe.
Zgadzam się z całością i mam szczerą nadzieję, że fetysz mobilności umrze śmiercią naturalną nie tylko w polskiej nauce. W niektórych krajach upadek systemu i niechęć młodych ludzi do godzenia się na takie warunki sprawiają, że pozostaje próba realizowania projektów - często bardzo ambitnych - rękami zdesperowanych ludzi z krajów rozwijających się. Publicznie nikt tego nie powie, ale już w rozmowie prywatnej tak - rodzi to szereg problemów, związanych z wiarygodnością i jakością uzyskanych wyników. W Polsce z kolei próby wymuszania mobilności skutkują tym, że najlepsi kandydaci w ogóle nie decydują się na pozostanie w nauce - jest to chyba zajęcie dla sierot bez bliskich, bo założenie rodziny w takich warunkach i za takie pieniądze jest wątpliwe.
Gdzieś zupełnie na boku, mam wrażenie, że decydenci przyjęli jako aksjomat, że mobilność oznacza wyższą jakość pracy. Nie widziałem nigdy cienia dowodu tej tezy. Trochę zbyt dogmatyczne podejście, jak na naukowców.
3x TAK. Znacznie wzrosła liczba naukowców z krajów trzeciego świata (w NZ głównie Indie, Pakistan i Iran) i nie zawsze to są naukowcy na dobrym poziomie. Za to naszych doświadczonych specjalistów zmusza się do odchodzenia z nauki.
Panie Profesorze! Żyje Pan trochę w bańce profesorskiej. Znaleźć dobrego postdoka jest szalenie trudno, proszę podpytać osób z Pana dziedziny, na pewno to powiedzą. Są projekty, w których przez rok-dwa lata nie można znaleźć postdoka, bo nie ma specjalistów. O pardon są, ale mają ten "defekt", że są z tej samej jednostki. Na siłę zatrudniane są osoby bez doświadczenia. W NZ z dzisiejszymi technikami i publikacjami, które powstają, nie ma czasu na uczenie kogoś technik od zera, nie na postdoku, nie w grancie, który trwa kilka lat. Co ma zrobić osoba, która zrobiła doktorat w bardzo dobrym instytucie, nie ma możliwości wyjechania na postdoka i nie chce się wyprowadzać z miasta? Czy mamy ją traktować jak oszusta tylko dlatego, że chce pracować w tej samej jednostce i ktoś ma jakąś wizję nauki, która odstaje od realiów? W czym problem? Za 5 lat nie będzie komu pracować w nauce, bo ludzie wypadają z systemu właśnie przez takie sytuacje. Proszę porozmawiać z młodymi doktorami, młodymi kierownikami projektów z NCN. Jest ogromny problem ze znalezieniem doktorantów, o postdokach nawet nie wspominam.
Jest problem bo jest to ciężka, kiepsko płatna praca. Często obarczona kontaktem z przemocowymi ludźmi. Więc tak, chętnych coraz mniej. I w tym jest problem.
Tymczasem moje znajome słyszały od promotorek, że "albo zarabianie, albo doktorat". A żyć z czegoś trzeba.
Dokładnie tak jest. Gdy ja zrezygnowałem z post-doc'a w bardzo dobrym projekcie to kierownik szukał kogoś na moje miejsce ponad dwa lata, (mimo, że był to bardzo ciekawy grant w dziedzinie dynamicznie się aktualnie rozwijającej) a pod nosem miał bardzo dobrych młodych doktorów, obytych w temacie, ale nie mógł ich zatrudnić. Kontynuowałem z zespołem grantowym współpracę praktycznie pro-bono bo temat projektu był ciekawy, ale wolałem zarabiać gdzie indziej.
Pamiętam jak kilka lat temu uczestniczyłem w spotkaniu, na którym pewien znany profesor pełniący wysokie funkcje w ERC przedstawiał jak wygląda przyznawanie grantów w tej instytucji. Opowiadał historię młodej badaczki z UK, która złożyła wniosek o grant ERC. Komisja była zachwycona, zarówno samym pomysłem badawczym, jak i dotychczasowym dorobkiem wnioskodawczyni. Już miała pozytywnie ocenić wniosek, lecz w ostatniej chwili ktoś zauważył, że wszystkie swoje badania realizowała w jednej uczelni i z tego powodu wniosek został odrzucony. To, że tą uczelnią był Cambridge czy tam Oxford i że prawdopodobnie na każdej innej uczelni dziewczyna miałaby gorsze warunki do prowadzenia pracy badawczej już nikt nie zauważył. Wspomniany profesor był wręcz dumny z siebie że wniosek został odrzucony i się tym chwalił. Słuchając tego czułem obrzydzenie, podobnie jak zresztą większość pozostałych uczestników spotkania, co zostało potwierdzone w rozmowach po jego zakończeniu.
Z moich obserwacji wynika, że w Polsce wspomniany wymóg mobilności jest forsowany głównie przez profesorów, których szczyt kariery przypada na schyłkowe lata ustroju słusznie minionego, kiedy uzyskali od partii paszport otwierający im drogę na zachodnie uczelnie. Faktycznie w tamtych czasach wyjazd na zachód był konieczny dla jakiegokolwiek sensownego rozwoju naukowego. Nie zauważają oni, że od końca lat 80 trochę się jednak zmieniło. Żelazna kurtyna upadła, już 30 lat temu. Pojawił się wynalazek o nazwie Internet, a po pandemii praca zdalna stała się wręcz powszechna. W tej chwili fizyczna obecność na innej uczelni czy wyjazd za granicę nie są konieczne aby prowadzić badania na światowym poziomie, czy też uzyskać dostęp do literatury czy laboratoriów. Ja na przykład realizuję w tej chwili dość przełomowy projekt wraz z zespołem z USA, przebywając cały czas w Polsce. A w USA nigdy fizycznie nawet nie byłem.
Na szczęście z moich obserwacji wynika, że podejście opisane w pierwszym akapicie zanika. Wśród młodych naukowców jest ono całkowicie niezrozumiałe i powoduje wręcz obrzydzenie. Starsze pokolenia także zaczynają dostrzegać absurd i kontrproduktyność tych wymagań, co zaczyna być widoczne, choćby właśnie w ostatniej decyzji rady NCN. W tej chwili wymogu mobilności bronią już jedynie najbardziej betonowi przedstawiciele minionego pokolenia, co widać chociażby po nazwiskach i życiorysach. Wśród młodego pokolenia, dla którego otwarte granice czy praca zdalna to normalność, sztywne wymogi mobilności są całkowicie niezrozumiałe i tak jak wspomnieli inni komentujący, są postrzegane głównie jako element przemocy ekonomicznej, mający na celu jak najdłuższe utrzymanie młodego naukowca w statusie prekariusza i uniemożliwienie mu budowy kapitału i uzyskania niezależności finansowej czy też założenia rodziny. Szanowni panowie profesorowie, czasy się zmieniły, rozwój technologiczny postępuje i należy się z tym pogodzić. Tej rzeki już nie zawrócicie, nawet takimi atakującymi artykułami jak ten.
Pouczająca historia. Rozumiem sens wyjazdu do mocnego ośrodka. Nie rozumiem sensu wyjazdu dla samego wyjazdu w epoce internetu. Pracę można pisać razem przez internet, technika daje możliwość nie tylko słuchania głosu rozmówcy i oglądania jego twarzy, można też razem pisać wzory na tablicy. Że co, że osobiste kontakty są ważne? Temu służą krótkoterminowe wyjazdy wymienne i konferencje, w ciągu tygodnia można wypić naprawdę dużo wódki.
są jeszcze nauki eksperymentalne, przez internet słabo idzie faza badań. Plus poznanie innego systemu, organizacji pracy w jednostkach - przez internet się nie da. Dla naukowców z dobrych jednostek mobilność może nie jest potrzebna (często sami chcą być mobilni), ale dla tych, którzy pracują w mniej topowych miejscach (albo wręcz grajdołach naukowych i organizacyjnych) zmiana miejsca pracy (czy staż, chociażby krótki) jest bezcenny. Tylko jak Ci drudzy mają się zorientować, że tkwią po uszy w nieproduktywnym, czasem przemocowym zespole bez ruszenia się z miejsca? Ale zgadzam się, może warto mobilność promować marchewką a mniej kijem. Tylko zaraz Ci "niepromowani" powiedzą, że są dyskryminowani. I koło się zamknie w świetle prawa pracy .
@Profesor PAN
Moze w tydzien mozna wypic duzo wodki, ale nie za bardzo da sie przeprowadzic serie ekperymentow wlacznie z ich analiza.
Do tego czesto potrzebne sa miesiace, szczegolnie jesli sie wezmie pod uwage dostep do jakies mocno specjalistycznego sprzetu i nieprzewidywalnosc pewnych warunkow prowadzenia eksperymentu.
Dla eksperymentatorow argumenty istniejacego internetu, Teams oraz powszechnej pracy zdalnej w ogole nie wchodza w gre.
No właśnie, naukowiec ma siedzieć nad swoją retortą i wlepiać w nią gały a nie szwędać się po świecie. O ile dobrze pamiętam, od kiedy pan znalazł swe miejsce w Southampton, już się nie wałęsa po obcych ośrodkach.
@Profesor PAN
Jezdze tu i tam, ale tylko krotkoterminowo.
Jednak gdybym wczesniej "nie wałęsał po obcych ośrodkach" to nie mialbym najmniejszych szans na pozycje, ktora obecnie mam. I nie oczekiwano od kandydatow polrocznego postdoka, tylko dlugiego wyjazdu do przynajmniej jednego osrodka, ktory to wyjazd byl owocny.
Pamietajmy, ze w artykule powyzej jest mowa wlasnie o postdokach, stad moje komentarze.
I juz niezaleznie, uznaje sie, ze pomimo iz ktos juz ma ta stala pozycje, to jednak od czaqsu do czasu rowniez powinien wyjechac na przynajmniej kilka miesiecy zeby sie czegos nowego nauczyc. Stad idea 'sabbaticals'.
A jeślibym nazwał owe podróże nie mobilnością tylko poszukiwaniami, to byłbym bardzo daleki od prawdy?
@Profesor PAN
Pewnie nie. Nazwa nie jest tutaj istotna.
Wazne jest, zeby wykonac jakis ruch, a jak sie go nazwie.... to jest mniej wazne.
Ja tutaj czytam na forum, ze ani "mobilnosc", ani "poszukiwania" nie sa dobre, bo wymagaja wyjazdu. Zmiany miejsca pracy, czasem tematu pracy. Tak wiec jak zwal, tak zwal, ale generalnie te "podroze" nie sa mile widziane.
Ja osobiscie nigdy nie myslalem, ze to jest az tak problematyczne, ale moze nie myslalem nad tym wystarczajaco duzo, to tez jest mozliwe. Po prostu wyjechalem z rodzina i tyle.
Otóż proszę pana, jeśli wprowadzimy prawny wymóg "mobilności", to całkiem sporo ludzi będzie jeżdzić na postdoki czy sabbatikale bez celu - nie ze względu na naukową użyteczność tylko dlatego, że tak każą.
@Profesor PAN
"Szwędanie się bez celu" jest bez celu.
Nikt nie jezdzi na postdoki czy sabbatikale bez celu.
Miejsca wyjazdu nie sa przypadkowe, stoi za tym jakis plan, cos, co chcemy osiagnac. Myslalem, ze to jest oczywiste.
Po prostu w naukach eksperymentalnych nikt sie niczego nie nauczy przez internet. Przez internet mozna sie zapisac na kurs analizowania wynikow seksencjonowania. Ale nikt sie nie nauczy, jak hodowac organoidy przez internet. Nauczenie sie i zastosowanie technik mikroskopowych wymaga fizycznej obecnosci. W innych dziedzinach jest tak samo. Taka jest natura rzeczy i miedzy innymi wlasnie dlatego mobilnosc jest uwazana za cos wpisanego w nasza prace.
Teraz byc moze latwiej mi wyslac doktoranta, aby przywiozl nowa technike do labu, niz jechac samemu, ale od czasu do czasu sam tez gdzies pojade, wlasnie w tym celu.
A dla mnie jest różnica między podróżą do kokretnego miejsca albo w poszukiwaniu kokretnego miejsca a szwędaniem się bez celu. Co kraj to obyczaj.
W jednym z moich wniosków Recenzent NCn uznał, że realizacja wniosku w konsorcjum będzie problematyczna że względów logistycznych. Relacją Katowice - Wrocław.
W punkt. Lepiej tego ująć nie można.
Łączenie kwestii mobilności postdoków z niedofinansowaniem NCN-u i ograniczeniem liczby konkursów wydaje mi się bardzo niesmaczne. Analiza zasadności budżetu należy do zadań ekspertów powoływanych przez NCN. Jeśli we projekcie jest niepotrzebne stanowisko, to powinno zostać zauważone, i odbić się negatywnie na ocenie wniosku. Nie będzie tak, że wnioskodawcy nagle zaczną planować nieuzasadnione stanowiska tylko dlatego, że poluzowano zasady zatrudnienia.
W mojej opinii ta wymuszona mobilność w Polsce jest jednym z czynników dlaczego w sektorze nauki mamy selekcję negatywną pracowników i ogromne niedobory młodej kadry naukowej.
Na wyjazdy zdecydują się tylko osoby, które "dla idei" zgodzą sie na żałosne zarobki, ciągłe zmienianie miejsca zamieszkania (a przez to na przykład brak możliwości wzięcia kredytu na mieszkanie), czy tez porzucenie założenia rodziny. Potem dziwić się, że jest ogromy kryzys chorób psychicznych wśród naukowców, kiedy najbardziej podstawowe potrzeby osób nie są zapewnione.
W międzyczasie osoby, które porzuciły karierę naukową mogą się rozwijać w swoim miejscu zamieszkania i piąć się na szczeblach kariery. Inna kwestia, że w sektorze przedsiębiorstw wyjazdy też się zdarzaja, jednakże jest to dodatkowo płatne i nie trwa 2-8 lat, tylko max. parę tygodni.
Ja mam jednak inny obraz rzeczywistości: selekcję negatywną w nauce polskiej mamy przez mobilność, ale dlatego, że osoby z potencjałem, gotowe szukać optymalnych miejsc rozwoju naukowego, wyjeżdżają za granicę do dobrych laboów i tyleśmy ich widzieli. Właśnie następny doktorant z mojego labu obiera kierunek zachód, , z żoną, która znajdzie pracę w mig. Ostatnio z kolegą wspominaliśmy naszych magistrantów i doktorantów, są wszędzie tylko nie w Polsce. Bo i nie mają do czego wracać. Nigdzie nie jest słodko, ale u nas już od dawna jest gorzko...zdarzają się wyjątki, powroty ze względów osobistych i rodzinnych, ale większość nie wraca, bo i do czego? I jeszcze jedno- koło roku 2015/18 wydawało mi się, że przepaść między europejską nauka a naszą się zmniejszyła i gonimy, teraz już wiem,cze to był sukces przejściowo-chwilowy. Dystans znów jest nie do nadrobienia.
Niektórzy pewnie jadą na Zachód, ale większość naprawdę obiecujących młodych ludzi opuszcza akademię najpóźniej po zrobieniu doktoratu. Trudno się dziwić. Wszak nauczyciel akademicki, w odróżnieniu od balkonu, raczej nie utrzyma czteroosobowej rodziny. W niektórych branżach na start dostają pieniądze lepsze, niż zarabia profesor uczelni. Po dwóch latach zarabiają lepiej, niż profesor belwederski. A my tu dyskutujemy o wymuszaniu mobilności, i to stosując jakieś wielkie słowa typu "kluczowe wartości i standardy". Wygląda to dość groteskowo, bo kto z mózgiem w odpowiednim miejscu chciałby przez następne pięć czy dziesięć lat uprawiać pielgrzymki po ośrodkach naukowych, zamiast spróbować ułożyć sobie życie? Dziś obroniła się moja kolejna magistrantka. Bardzo, bardzo dobra. Pytała wcześniej, jak wygląda rzeczywistość doktoratu i czasu po jego obronie. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że nie za różowo. Nie zdecydowała się. Uważam, że podjęła słuszną decyzję.
@M
" Właśnie następny doktorant z mojego labu obiera kierunek zachód, , z żoną, która znajdzie pracę w mig. Ostatnio z kolegą wspominaliśmy naszych magistrantów i doktorantów, są wszędzie tylko nie w Polsce. "
A no czyli mozna wyjechac, tak? Wyjezdzaja ludzie z malzonkami lub bez, dokladnie tak jak Pan/i pisze w swoim komentarzu. I bardzo dobrze. To teraz prosze sobie wyobrazic, ze czesc z tych osob wroci do Polski, poniewaz jest w stanie znalezc dla siebie dobre srodowisko do pracy. I to juz jest wlasnie wszystko, czego polskiej nauce potrzeba, w sensie mobilnosci.
Jak mlodzi naukowcy z Niemiec jada na postdoki w rozne miejsca na swiecie, to tez nie wszyscy wracaja. Niektorzy zostaja na dluzej lub na stale w innych krajach, nie ma w tym zlego czy nienormalnego.
Problem w Polsce polega na tym, co rowniez Pan/i zauwazyl/a w swoim komentarzu: "nie mają do czego wracać". To tutaj jest gigantyczny problem, a nie w tym, ze ci ludzie wyjechali. Polska nie stwarza warunkow dla naukowcow, ktore sa artakcyjne na tyle, zeby przyciagnac ludzi z innych krajow lub nawet "swoich wlasnych" naukowcow.
Mobilnosc nie musi zreszta oznaczac wyjazdu z kraju (chociaz ta opcja jest najlepsza). Mozna zmieniac miejsce pracy w obrebie tego samego kraju; wazne zeby pracowac w dobrych osrodkach.
Wydaje mi sie, ze do tych wyjazdow potrzeba sporo pozytywnego myslenia, dobrego nastawienia. Ciekawosci swiata i odbioru tego kroku w karierze jako pewnego rodzaju przygody.
"Wydaje mi sie, ze do tych wyjazdow potrzeba sporo pozytywnego myslenia, dobrego nastawienia. Ciekawosci swiata i odbioru tego kroku w karierze jako pewnego rodzaju przygody."
Miód na moje uszy :-)
Tak powinien myśleć każdy naukowiec... ;
Zauważ, że zaznaczyłem "wymuszona mobilność" :) czyli ludzie, którzy by chcieli zostać w projekcie, a są poniekąd zmuszani i przez to wypadają ze środowiska, bo na wyjazdy sie nie godzą.
Jeśli ktoś chce wyjechać to wyjedzie i tak, a zachód przyjmie z otwartymi rękami, bo tam też coraz mniej ludzi jest zainteresowana pracą naukową.
Mobilnosc w sensie zmieniania miejsca pracy jest obecnie wpisana w etos pracy naukowej. Nie wiem, czy w przyszlosci sie to zmieni, ale na razie tak jest. Zmiana miejsca pracy nawet w obrebie tego samego kraju czy nawet miasta jest lepsza, niz zero mobilnosci.
To jest troche tak, ze pilot samolotu, ktory lata na trasach miedzykontynentalnych, nie moze oczekiwac, ze codziennie bedzie jadl obiad z rodzina w domu. No nie bedzie, takiego dokonal/a wyboru, co do miejsca pracy. Podobnie osoby, ktore rozwazaja prace naukowa, powinny myslec o mobilnosc.
Beda wyjatki, oczywiscie, sa tacy, ktorzy z jakiegos waznego powodu nie sa w stanie sprostac temu wymogowi, ale w wiekszosci przypadkow mobilnosc powinna byc wpisana w sciezke kariery naukowej.
To najpierw zapewnijmy postdokom odpowiednie wynagrodzenie, pozwalające komuś np. z Kielc wynająć mieszkanie w Poznaniu lub Wrocławiu. Przez jakiś czas musi też utrzymać współmałżonka (o ile ten zdecyduje się na przeprowadzkę) aż do znalezienia nowej pracy. Przy obecnych pensjach adiunktów oznaczałoby to znaczące pogorszenie jakości życia.
Post-doc w projekcie ncn zarabiał więcej niż ja, kierownik projektu, profesor uczelni, w swojej instytucji. On i ja tak samo musieliśmy gdzieś mieszkać. Pensje są niskie, ale większość pracowników nauki o pensjach post-docow może pomarzyć.
@Borsuk
Tak, poziom wynagrodzenia jest kluczowy. Bez tego trudno mowic o mobilnosci polskich naukowcow, jak rowniez trudno oczekiwac, ze naukowcy z zagranicy beda przyjazdzac do Polski na postdoki.
Tym nie mniej trzeba uwazac z pewnymi oczekiwaniami, bo wysokosc pensji w nauce w raczej niewielu krajach mozna uznac za "bardzo atrakcyjne". Na przyklad, postdocy w takich miejscach, jak San Francisco, New York, Londyn, nie maja latwo i czesto wynajmuja pojedyncze pokoje, poniewaz nie stac ich na wynajecie mieszkania. Chyba, ze trafi sie miejsce z akademikami dla postdokow (dosyc popularne na uczelniach w Nowym Jorku), jednak bez tego, na wolnym rynku, czesto jest bardzo trudno.
Będąc "z wszystkim" organizacyjnie kilkanaście-kilkadziesiąt lat za "zachodem" warto nie powielać błędów, które tam zostały popełnione gdy ich gospodarki były na aktualnym etapie naszej gospodarki. Powinniśmy iść własną ścieżką a nie robić to co w USA 30 lat temu albo co robią aktualnie bo to są inne realia.
Powinno się raczej spoglądać tam gdzie jest lepiej a nie gorzej, choć tak jak Pan napisał - na całym świecie naukowców się głodzi, wtedy chętniej biorą zlecenia "na życzenie" ;)
Tym niemniej uważam za patologiczne myślenie, że naukowiec do 30 roku życia ma wynajmować pokój jak student lub jeździć od miasta do miasta jak cyrkowiec.
@Nawigator
Ze wszystkich znajomych, ktorych mam, a ktorzy spedzili sporo czasu za granicami swoich krajow, glownie wlasnie na postdokach, zaden nie skarzy sie na ten czas, ktory spedzili jako nomadzi. Tak, finansowo czasami bylo nam trudno, ale to wszystko jest wpisane w ta cala przygode. Jest to czesc naszego doswiadczenia.
Powtarzam, moze to sie zmieni, ale obecnie w dobrych osrodkach naukowych zatrudnianie kogos, kto jest stamtad, albo kogos kto nigdzie nie wyjechal za granice, jest bardzo rzadkie. Jak wiec dostosowac sciezke kariery w "polskim wydaniu" ze sciezkami kariery w wydaniu europejskim czy tez swiatowym? To jest wyzwanie.
Panie Marcinie, ale po co dostosowywać? To jest w mojej opinii największy błąd w myśleniu, że musimy robić to samo będąc w zupełnie innej sytuacji. To jest zaszłość z czasów kiedy trzeba było być na miejscu być kontakt z nową technologią. Byłem w kilku zagranicznych ośrodkach i nigdzie mnie nic nie zaskoczyło ani nie dowiedziałbym się niczego czego nie wiedziałbym wcześniej. Aktualnie jedyne co może mieć znaczenie w mobilności to wyjątkowe stanowisko badawcze w jakimś miejscu żeby przeprowadzić badania, których u siebie się nie da (i nawiązanie kontaktów ale to jest w mojej ocenie przewartościowane bo większość Profesorów szuka tylko kogoś kto po prostu będzie "na nich robił" i stąd post dokami często są ludzie z biedniejszych krajów, którzy potrzebują się wybić a więc mają więcej motywacji do akceptacji słabych warunków pracy). W mojej działce 3 miesięczny wyjazd to aż nadto co trzeba gdzieś spędzić. Współczesną naukę ciągną post-doc'y bo mają już dość wiedzy i doświadczenia (w porównaniu do doktorantów) i jeszcze dużo energii i zapału (w porównaniu do Profesorów) i warto żeby się szanowali a nie byli kolejną, bardziej rozwiniętą, formą doktoranta do wyssania przez Uczelnie.
@Nawigator
"Po co dostosowywac?"
Dobra odpowiedz na to pytanie ma kilka roznych aspektow, ale jeden z nich, byc moze najwazniejszy, jest taki, ze zaobserwowano, iz mobilnosc pomaga w pracy naukowcow. Miedzy innymi w pewnym stopniu zapobiega budowaniu zaleznosci mafijnych, nepotyzmowi i redukuje chow wsobny w osrodkach naukowych (NB, sa to sprawy czesto przedstawiane jako problem w srodowisku polskim). Jest tez w duzym stopniu "disruptive", jesli chodzi o pomysly i idee, o zupelnie nowe podejscia do robienia nauki. I oczywiscie pomoga budowac nowe wspolprace i cale sieci nawzajem wspierajacych sie naukowcow. Generalnie mobilnosc ma otwierac rozne drogi, dawac nowe mozliwosci.
Jest tego wiecej, ale absolutnie nie jest moim celem tutaj robienie jakichs wykladow i prezentacji, ktore mialyby cos popychac czy "reklamowac". Natomiast bardzo praktyczny efekt braku mobilnosci jest taki, ze jako srodowisko polska nauka moze zwyczajnie nie pasowac do pewnych oczekiwan, w konsekwencji pozbawiajac sie dostepu do niektorych 'resources'. Na przyklad, ktos, kto nie jest mobilny, nie dostanie grantu ERC. Wazne jest aby zdawac sobie sprawe ze wszystkich plusow i minusow podejmowanych decyzji. Bez zadnego fanatyzmu, tylko z wiedza i otwartym umyslem.
Można dyskutować. Znam ludzi, którym wyjazdy bardzo pomogły. Znam takich, którzy tylko zmarnowali czas, a nawet się uwstecznili. Ja swoje wspominam dobrze, choć nie mogę powiedzieć, że bardzo rozwinęły mnie naukowo. Ot, ciekawe doświadczenie i okazja do poznania ciekawych ludzi, trochę fajnych badań. Ale, warto to zaznaczyć, nie były to wyjazdy bardzo długie, bo te uważałem ze bezsensowne. Tak, z taką ograniczoną mobilnością zrobiłem habilitację. Tak, jestem w stanie publikować w bardzo dobrych czasopismach.
Sprawa ERC jest dla mnie patologiczna. Tak, jak w NCN zbytnią uwagę poświęca się kierowaniu projektami w przeszłości, tak w grantach ERC tym konikiem jest mobilność. Oczywiście, nie ma się co obrażać na rzeczywistość. Ale wygląda to na pewne systemowe skrzywienie. Celem konkursu grantowego powinno być wyłonienie najlepszych wniosków. Kropka. Jeśli wniosek jest bardzo dobry, a dorobek kandydata/kandydatki wskazuje, że potrafi prowadzić badania na poziomie, to utrącanie go w imię bożka mobilności samo się komentuje. Jest to o tyle intrygujące, że system w krajach Europy Zachodniej zaczyna trzeszczeć w szwach. Lokalna młodzież nie pozwala się tak traktować. Znaleźć dobrych kandydatów na stanowisko post-doc z krajów trzeciego świata nie jest łatwo. Ostatnio pewien znajomy z dawnych czasów, z jednego z bardzo rozwiniętych krajów Europy Zachodniej, bardzo namawiał szefa mojego zespołu na odnowienie współpracy. W praktyce - chciał, by młodzi badacze od nas pojechali do niego w charakterze rąk do pracy. Prawie wszyscy obecnie tam pracujący przyjechali z Azji i niestety nie zawsze pracują tak, jak by oczekiwano. Co ciekawe, wśród młodych u nas wcale nie było wielkiego entuzjazmu do tego pomysłu.
Poznawanie nowych środowisk i metod pracy jest ważne ale obecnie bardzo wielu dobrych młodych naukowców przez wymogi dot. mobilności i umiędzynarodowienia rezygnuje z pracy na uczelni. Wiek post-doków to już czas kiedy ludzie mają ustabilizowane życie - rodzinę, mieszkanie na kredyt, zobowiązania. Aktualne stawki dla post-doc'ów w NCN (tak jak wszystkie inne) nie są już też w żaden sposób konkurencyjne (w naukach technicznych) a osoba, która zostanie post-doc'iem godzi się na stałą wypłatę, bez opcji podwyżki, przez 3-4 lata! Sam zrezygnowałem po roku z pracy na tej pozycji gdyż w ostatnich latach wszyscy dookoła otrzymywali podwyżki a na tym stanowisku nie ma takiej opcji. Nie można również pracować równolegle (kolejny absurd dla zatrudnionych w grantach NCN).
Wg Autora efektem mobilności post-doc'a jest rozwijanie kariery zdolnych doktorów, umożliwienie im zdobycia nowej wiedzy, pracy w nowym środowisku, poszerzenia horyzontów i nabrania nowej perspektywy (parafrazując). Nie jest to prawdą. W obecnym świecie można to wszystko osiągnąć krótszymi wyjazdami i "współpracą zdalną".
Mam wrażenie, że wśród polskich "elit naukowych" panuje fetysz umiędzynarodowienia i mobilności. A być może tu chodzi o coś więcej czyli o danie szansy przyjazdu post-doc'om z Indii i innych krajów azjatyckich? Chyba tylko im obecne stawki mogą się wydawać atrakcyjne.
Tym niemniej muszę się zgodzić z Autorem, że ryzyko hodowli wsobnej znów znacząco wzrośnie a jest to zjawisko w Polsce powszechne i o bardzo negatywnym wpływie na jakość nauki.
Po 11 latach pracy na uczelni nie łudzę się już nawet, że ktoś znajdzie złoty środek albo chociaż będzie próbował coś zmienić na "obiektywny +" bo patologia w światowej (nie tylko polskiej!) nauce rośnie z roku na rok.
@Nawigator
Pisze Pan, ze "ma wrażenie, że wśród polskich "elit naukowych" panuje fetysz umiędzynarodowienia i mobilności".
W jednostkach zagranicznych bardzo rzadkie jest zatrudnianie na niezaleznej pozycji kogos, kto juz poprzednio pracowal w tej jednostce. W zeszlym tygodniu Profesor Leptin mowila wlasnie o tym, iz wazny jest pewien poziom dostowania sciezek kariery naukowej w Polsce do tych, ktore dzialaja w innych krajach EU (i nie tylko zreszta). Tak wiec raczej nie jest to "polski fetysz".
Ale rzeczywiscie, sprawa wynagrodzenia jest kluczowa; wazne sa i inne praktyczne aspekty. Wlasnie dlatego w komentarzu do tego artykulu, o ktorym wspomnial Profesor Kuznicki, napisalem, iz nie jestem pewien, czy w Polsce ostatecznie da sie skutecznie wypromowac ta sciezke kariery, w ktorej mobilnosc jest tak wazna.
Poprzednie obostrzenia miały jakiś sens, ale także pewne wady. Może można było ustalić, że osoba może pracować z grantów NCN tylko przez jakiś czas po zakończeniu doktoratu, np. do roku. Wtedy byłby czas na znalezienie postdoca lub ewentualne przeniesienie się do przemysłu, a promotor mógłby kontynuować projekt, zatrudniając osobę, która świetnie go realizuje. Promotor nie musi „łapać” kogoś z zagranicy – wiadomo, jak jest z tymi postdocami (myślę, że w 80% przypadków to marnotrawstwo środków).
Przechodząc do rzeczy, pozostaje pytanie, jak traktować postępowanie NCN w przestrzeni ostatnich lat. Przecież widać tutaj niespójność działań, wpływ różnych lobbystów, ale zgadzam się, że „każde środowisko ma prawo lobbować za korzystnymi rozwiązaniami”. Dziwna jest również polityka zwiększenia współczynnika sukcesu poprzez ograniczenie częstotliwości składanych grantów – moim zdaniem, skończy się to tym, że zwiększą się kwoty grantów, a tylko bardzo wąska grupa będzie je dostawała. Może warto poważnie zastanowić się nad reformą NCN, bo widać, że standardy działania tej instytucji uległy znacznemu obniżeniu i jakość cały czas spada. Ale może to tylko moje odczucia."
Nie jest chyba tajemnica, że rada załatwia głównie swoje interesy. Wielu członków rady ma doktorantów których chce zatrzymać na post doku. Wiele zmian w regulaminie wynika z osobistych potrzeb członków rady. Komu służy rada? Samym sobie.
Mobilność krajowa za wynagrodzenie post-doca w NCN? To chyba śmieszny żart... A zmiana jednostki w takim np. Krakowie, gdzie tak naprawdę jedyną instytucją naukową jest UJ też nie jest prosta...
Czy to naprawdę takie dziwne, że po zrobieniu doktoratu ludzie nie chcą się co chwile przeprowadzać, tylko np. założyć rodzinę? Wymagamy od Naukowców żeby robili badania, popularyzowali naukę, zajmowali się administracją, a jeszcze co 3 lata zmieniali miejsce zamieszkania... żałosne
Nie wiem jaką dziedzinę Pan/Pani reprezentuje, ale z tym Krakowem to bym nie przesadzał, dla ST są jeszcze co najmniej dwa instytuty PAN oraz nienajgorsze grupy badawcze na PK i UR.
Co do reszty wypowiedzi - podpisuje się obiema rękoma. Wymaganie mobilności zagranicznej jako warunku koniecznego, dla ludzi tworzących Inteligencję tego narodu jest absurdalne. Jeżeli kraj ma być dobry, to dzieci muszą się rodzić przede wszystkim w tzw. "dobrych rodzinach".
Może warto powiedzieć jedną rzecz. Mobilność powinna być wymagana od tych, którzy chcą prowadzić własne badania. Dlaczego? Bo mobilność jest jednym z elementów, które budują samodzielność i jakość naukową. Skoro NCN tak dba o mobilność i doskonałość naukową, dopuszcza do sytuacji, w której granty typu SONATA (znalazłem takie granty, a w publikacja z tych grantów widzę tam promotorów :-) ) można składać bez mobilności (np. postdoca lub składania grantu w innej jednostce niż ta, w której robiło się doktorat). Zdaje się, że Pan Profesor Kuźnicki oraz ówczesna rada wprowadzili obostrzenie, tylko zdaje się, że nie tam, gdzie powinny być.
Każdy zawód ma swoje za i przeciw. Z tego, co wiem, w Polsce naukowiec ma sporo urlopu – czy przypadkiem tak nie jest? A tak poza tym, wyjazd za granicę bardzo dużo daje, zarówno pod względem naukowym, jak i z wielu innych powodów, na przykład dziecko może nauczyć się języka. Z reguły przedszkola lepiej działają w państwach, do których się wyjeżdża. Nikogo nikogoo przecież nie zmusza do bycia naukowcem.
Jasne, dziecko nauczy się języka. A co ze współmałżonkiem naukowca? Ma też rzucić wszystko z dnia na dzień i szukać pracy za granicą? A może będziemy rekomendować tzw. "małżeństwa korespondencyjne"? Z wyjazdami jest tak jak z ze wszystkim innym: jednym służą, innym niekoniecznie. Po owocach ich poznacie.
Prawda to. Wymuszanie mobilności naukowców to zazwyczaj zamach na trwałość związków. Ja, chcąc wyjechać, musiałabym poprosić męża (1) o porzucenie pracy lub (2) czasowe rozstanie. Nie wiem, co gorsze.
@Ela
@maciej
Prosze Panstwa, prosze porozmawiac, podpytac grupe (na przyklad 10) osob, ktore wyjechaly na te kilkuletnie postdoki, jak im sie to udalo zrobic. Jak to zorganizowali? Oczywiscie, okolicznosci kazdej osoby sa inne, ale mysle, ze pewien poziom pozytywnego myslenia w tym kierunku oraz - co wazniejsze - zebrania dobrych informacji, moze tutaj pomoc.
W koncu znaczaca wiekszosc tych, ktorzy zostaja w nauce w krajach Europy Zachodniej, czy tez w Stanach, jezdzi na te postdoki. Jakos im sie udaje. Moze tez sa strony internetowe dla tych, ktorzy rozwazaja wyjazd; korzystanie z doswiadczen innych osob moze sie przydac.
>W koncu znaczaca wiekszosc tych, ktorzy zostaja w nauce w krajach Europy Zachodniej, czy tez w Stanach, jezdzi na te postdoki. Jakos im sie udaje. Moze tez sa strony internetowe dla tych, ktorzy rozwazaja wyjazd; korzystanie z doswiadczen innych osob moze sie przydac.
Znam te doświadczenia - życie w samotności, zdrady małżeńskie, rozwody, w najgorszym razie sprawy o przekraczanie granic ze studentami. Wybitnie warto korzystać z takich doświadczeń (to oczywiście sarkazm). Kiedy widzi się kolejną osobę w Stanach, która przeżywa kryzys małżeństwa, bo tenure-track position ma pół kontynentu dalej od miejsca, gdzie współmałżonek ma dobrą pracę, to naprawdę mobilność jest ostatnim, czego się chce w życiu.
@Ktoś, kto nie chce się doxować przed polską społecznością naukową
Jesli jedna osoba ma swietna prace, ktorej nie chce zostawic/zamienic i dana para na pewnio nie chce sie rozdzielac, to zwyczajnie podejmuja decyzje, ze druga osoba szuka pracy tylko lokalnie, albo modyfikuje swoje oczekiwania zawodowe. Ludzie przeciez ze soba rozmawiaja, a takie rzeczy, jak czas na postdoka, nie sa zadna niespodzianka i temat nie pojawia sie z dnia na dzien, tylko ludzie dyskutuja i planuja. Podobnie zreszta z szukaniem stalej pozycji po postdoku. Tych rzeczy nie lapie sie nagle jak grype, tylko planuje z duzym wyprzedzeniem.
Tak wiec jesli ktos "tenure-track position ma pół kontynentu dalej od miejsca, gdzie współmałżonek ma dobrą pracę", to znaczy, ze tak dana para zdecydowala. I nie ma to nic wspolnego z mobilnoscia, tylko raczej z lokalna dostepnoscia pozycji typu tenure-track w danej konkretnej specjalnosci.
>druga osoba szuka pracy tylko lokalnie, albo modyfikuje swoje oczekiwania zawodowe
Czyli poświęca się dla małżonka biorąc dużo gorszą ofertę, kiedy może mieć znacznie lepsze zatrudnienie, tak? Zatem teraz nie tylko od naukowców wymagamy poświęceń w imię nauki, ale od ich małżonków też? Jeśli ktoś bierze ślub zaraz po studiach magisterskich, ma wtedy najpierw przez kilka lat być na utrzymaniu małżonka (bo za pensję asystenta tj. de facto za minimalną krajową czy - jeszcze gorzej - za te ochłapy dla niepoznaki zwane stypendium doktoranckim nie da się utrzymać), a potem, kiedy małżonek już zaczął robić karierę, awansować itd, taki świeżo upieczony doktor, ma go najpierw trzymać w niepewności (czy będzie właściwy konkurs, czy uda się dostać posadę itd), a potem przypomnieć mu o konieczności "zmodyfikowania swoich oczekiwań zawodowych" tj. porzucenia własnej kariery w imię tego, że na posadzie adiunkta nadal zarabia się grosze w porównaniu z pracą w dowolnym korpo? Wspaniałe perspektywy. Doprawdy wyborne.
>Tych rzeczy nie lapie sie nagle jak grype, tylko planuje z duzym wyprzedzeniem.
Może i by mi było prosto w to uwierzyć, gdyby właśnie w naszej grupie badawczej nie znikał po roku (z 3 możliwych) postdoc, bo jednak tej osobie udało się w Stanach dostać własny grant (co nie było oczywiste - poprzednie wersje tego wniosku przepadły z dobrą oceną, a z braku finansów, więc zakładanie, że teraz się uda, nie było też uprawnione).
>lokalna dostepnoscia pozycji typu tenure-track w danej konkretnej specjalnosci
Ale wiesz, że to działa w obie strony? Drugi małżonek może też mieć wykształcenie w konkretnej dziedzinie, w której dostępność satysfakcjonujących miejsc pracy jest większa w jednym miejscu niż w innym. I jeśli obojgu uda się już znaleźć miejsce, które im odpowiada, wymaganie (jak chce autor komentowanego artykułu) mobilności rozwala im życie w imię aksjomatycznie przyjętego założenia o pozytywnym wpływie tejże mobilności na naukę.
To trochę tak, jakby absolwent Akademii Sztuk Teatralnych zasłaniał się rodziną mówiąc, że nie będzie grał wieczorami w teatrze, ponieważ musi te wieczory spędzać z żoną i dziećmi. Mobilność to część zawodu naukowca, o ile, oczywiście, ktoś to powołanie traktuje poważnie.
Jak słyszę to słynne "powołanie", to mi się nóż w kieszeni otwiera. Nie, Panie Profesorze, to nie powołanie, to praca. Za którą należy się płaca. Oczekiwanie, że dorosły człowiek, który powinien (i pewnie by chciał) już dawno zabierać się za próbę stworzenia rodziny, będzie jeździł po świecie za grosze pozwalające na wegetację w wynajętym pokoju, jest niepoważne, szczególnie przy obecnych zarobkach w sektorze prywatnym. Pokazuje to tylko, jak bardzo przegniły i nieżyciowy jest cały zachodni system "uprawiania" nauki.
Szczerze radzę zmianę zawodu.
Doprawdy, Panie Profesorze? Nie jestem księdzem. Uczę studentów, promuję magistrów i doktorów, pracuję naukowo z dobrymi efektami, wykonuję masę obowiązków administracyjnych, i jeszcze regularnie wmusza mi się obowiązki popularyzatorskie. Tak wygląda obecnie praca na uczelni, ale ta bardziej na dole, nie w kadrze zarządzającej. Za pensję pozwalającą przeżyć w dużym mieście, ale już niekoniecznie założyć rodzinę. A w naukach eksperymentalnych wszystko to zabiera mnóstwo czasu, niewiele już pozostaje, by ewentualnie (i oczywiście za zgodą rektora) pracować jeszcze w innej branży.
Możemy oczywiście udawać, że nie widzimy, że system się chwieje w posadach. Że najlepsi studenci nie są zainteresowani doktoratem, bo w sektorze prywatnym po czterech latach będą już cenionymi i dobrze opłacanymi pracownikami. Że coraz więcej doktorantów rezygnuje w trakcie, lub zaraz po obronie. Przyjrzałem się ostatnio strukturze zatrudnienia na moim wydziale. Wśród ludzi nieco tylko młodszych, niż ja, została garstka pasjonatów (zarówno mężczyzn, jak i kobiet), raczej niezainteresowanych życiem osobistym. Poza nimi, są już prawie wyłącznie kobiety, które mają dobrze/bardzo dobrze zarabiających narzeczonych i mężów (żaden z nich, co oczywiste, nie jest naukowcem). Bo tylko one mogą sobie pozwolić na pracę za takie pieniądze, nie martwiąc się jednocześnie o utrzymanie rodziny. Nie jest to oczywiście zarzut pod adresem jakości ich pracy. Wiadomo jednak z innych branż, że w polskiej rzeczywistości postępująca feminizacja zawodu oznacza, że jest on skrajnie nieatrakcyjny finansowo. Zresztą, także te kobiety coraz częściej zastanawiają się, czy jest sens dalej to ciągnąć. Niektóre już uznały, że nie ma sensu.
Taki system powstał przez ostatnie 20-30 lat, i jeśli szybko nie uczynimy go bardziej atrakcyjnym dla młodych ludzi, to za chwilę nie będzie już komu w nim pracować. Wymuszony prekariat (praca młodych naukowców spełnia wszystkie kryteria tego pojęcia w rozumieniu Standinga) na pewno atrakcyjny nie jest. Mówienie o misji czy powołaniu tym bardziej. To już przerabialiśmy przy lekarzach. Gdy okazało się, że za grosze nikt pracować nie chce, nagle w ramach powołania znalazły się jednak pieniądze na godną płacę.
Ależ ja nigdy nie twierdziłem, że naukowcy mają być źle opłacani - wręcz przeciwnie. Uważam jedynie, że długoterminowa mobilność jest, poza nielicznymi wyjątkami, niezbędnym elementem uprawiania nauki na światowym poziomie. Jestem także gorącym przeciwnikiem "chowu wsobnego" na uczelniach i w innych instytucjach naukowych.
A co złego jest w rzeczonym "chowie wsobnym"? Przebiegłem w pamięci, jakie zjawiska mogłyby ilustrować pojęcie i znalazłem jeden wyrazisty przykład: lwowska szkoła matematyczna. Wszystko się kręciło wokół jednego uniwersytetu, jednej politechniki, jednego pisma i dwu knajp, w których wysiadywali godzinami Banach z Mazurem, później dosiadali się do nich młodzi Ulam i Kac. Cała polska matematyka jest z tego. Fakt, że moblilność uratowała życie Ulamowi i Kacowi, Schauder już nie zdążył. Ale to było w wyjątkowych okolicznościach, mamy nadzieję, że się oe nie powtórzą.
I ja to rozumiem. Ale obecnie problemem nie jest chów wsobny, tylko niedobór zdolnych ludzi, którzy chcieliby pracować w nauce. Młodzi ludzie nie chcą wyjeżdżać na kilka lat i ja im się nie dziwię. W odróżnieniu od wyjazdów z lat 80. i 90., te obecne nie opłacają się zwykle finansowo, a zyski naukowe nie równoważą kosztów na innych polach. Obowiązujący system zaś próbuje wymuszać takie zachowania, jednocześnie oferując nędzne wynagrodzenie. Dopóki nie zmieni się to drugie, nie widzę sensu w tym pierwszym.
Polska nauka (czy raczej ludzie nią zarządzający) musi pilnie odrobić lekcję, którą już dawno odrobiły firmy prywatne. Nie można w dłuższej perspektywie utrzymać ekspertów na światowym poziomie, oferując im jednocześnie niestabilne formy zatrudnienia oraz zarobki na poziomie szeregowych pracowników dowolnej korporacji. Tak wygląda rzeczywistość w zawodzie. I tak wygląda od lat, rosną jedynie wymagania, natomiast płace realnie spadają. To się nie może udać.
Ani go bardziej nie zepsujemy. Nie wiem, być może w niektórych dyscyplinach chów wsobny stanowi problem. W mojej to raczej niemożność zatrzymania osób, które się do nauki nadają, jest obecnie największą przeszkodą. Wymuszona mobilność połączona z kiepskimi zarobkami sprawiała, że jedyni kandydaci na stanowisko post doc zazwyczaj pochodzili z Indii, Pakistanu i Iraku. Zwykle nie byli równie dobrzy, jak lokalni kandydaci, których zatrudnić się nie dało.
Zgadzam się, że problem może być rozwiązany tylko całościowo. Chów wsobny powoduje, że ci, którzy zdecydowali się na kilka lat pracy za granicą czy po prostu w innym ośrodku mają problem ze znalezieniem bardziej trwałego zatrudnienia. Żenująco niskie zarobki i niskie współczynniki sukcesu w konkursach grantowych odstręczają od nauki wiele zdolnych osób. Ale systemu nie naprawimy przez utrwalanie stanu obecnego.
A dlaczego? Nic pan nie wie o profesjonalnych osiągnięciach pana ukrywającego się pod kodem sdf. Może są one większe niż pańskie i moje? Jeśli nie podoba się panu, że sdf nie chce się pokornie zgodzić na los, który mu zaprojektowali starsi i posiadający więcej władzy, to przypomnę, że brak pokory jest też w misji naukowca - ma podważać to, co mijające pokolenie uznawało za pewnik. Przez setki lat Słońce kręciło się wokół Ziemi ale teraz będzie odwrotnie, przez setki lat naukowcy tułali się po świecie, teraz będą korzystać z internetu i telefonu. Nie ma postępu bez rewolucji naukowych.
Powołanie? Powołanie to może mieć ksiądz i ewentualnie żołnierz ale tylko podczas wojny. U wszystkich innych to jest zawód, który uprawia się przede wszystkim dla pieniędzy. Pan nie?
Nie
Czyli dla władzy? Władza w świecie nauki zawsze wydawała mi się absurdem. Władza zwierzchnia potrzebna jest ludziom bez kręgosłupa i osobowości (a takich jest większość), którzy potrzebują wyrażnego polecenia, by ruszyć ręką. Taka władza jest korzystna i dla rządzonych i dla rządzących. Naukowcy powini mieć w sobie energię i indywidualność, więc władza nad naukowcami najcześciej sprowadza się do niszczenia tych, bez których nauka nie ma sensu.
Zawsze zazdrościłem Amerykanom, że każdy uniwersytet ma swój doktorat i odpowiednik habilitacji (tenure) i nikt im niczego nie zatwierdza. W Polsce wysokie komisje zatwierdzają, gdzie mam prawo publikować. Nikt w tych komisjach nie ma śladowego pojęcia o mojej dziedzinie.
Jednak chyba łatwiej zagrać wieczorem w teatrze niż przeprowadzić się z rodziną do innego miasta...