Aktualności
Sprawy nauki
09 Stycznia
Źródło: archiwum prywatne
Opublikowano: 2024-01-09

Kruk z kluczem w dziobie

Widmo krąży nad polską nauką. Widmo następnej ewaluacji. A wraz z nim mnóstwo pytań. Według jakich zasad nowy minister będzie rozdzielał pieniądze? Jaki system oceniania wprowadzi? Liczyć się będą bardziej międzynarodowe publikacje czy tytuły i godności?

Nie ulega wątpliwości – i tu chyba wszyscy się zgadzają – że uniwersytetom i akademii potrzeba przede wszystkim więcej pieniędzy. Konkretnie: znacznie więcej pieniędzy. W polskiej nauce są całe obszary (głównie w naukach humanistycznych i społecznych) chronicznego niedofinansowania. Historyk albo filozof nie potrzebuje może kosztownego laboratorium, cyklotronu czy superkomputera, ale powinien mieć środki na udział w zagranicznych konferencjach (i to częściej niż raz na kilka lat). Również wysokość pensji nie może drastycznie odstawać od średniej europejskiej; w ostatnich latach parokrotnie spotkałem się z sytuacją, gdy obcokrajowiec wygrywał konkurs o etat w polskiej instytucji naukowej, po czym rezygnował ze stanowiska poznawszy wysokość przyszłej pensji.

Należy zatem podkreślać za każdym razem: największą patologią polskiej nauki jest jej strukturalne, wieloletnie niedofinansowanie. Niczego nie da się naprawić, dopóki nie usunie się tej podstawowej przeszkody. Nie ma mowy o międzynarodowej mobilności i konkurencji, jeśli mediana pensji postdoka nie wystarczy na wynajęcie mieszkania. Nie będzie wysypu międzynarodowych projektów tak długo, jak długo podstawowym źródłem literatury naukowej dla polskich badaczy pozostaną pirackie serwery. Wydaje się, że gdyby ministerstwo nauki miało dziś własny herb, widniałby w nim kruk z kluczem w dziobie.

Maratonu nie pobiegniemy

Lata nędzy wyćwiczyły polskich akademików w strategiach przetrwania. Są w nich naprawdę dobrzy. Szkopuł w tym, że nie ma tu miejsca na ulubioną maksymę europejskiego systemu grantowego „high risk – high gain”. Żadnego ryzyka, bo jeden błędny krok i instytut spada w przepaść deficytu. Nie da się jednocześnie walczyć o przetrwanie i uprawiać nauki na światowym poziomie. Oczywiście można jeszcze ćwiczyć ten wychudzony organizm w kolejnych katabolicznych sprawnościach, ale trudno oczekiwać, że pobiegnie w maratonie.

O ile postulat większego finansowania nie budzi kontrowersji, o tyle sposób podziału tych funduszy między naukowców – zdecydowanie tak. Na razie stoimy wśród ruin i zgliszczy starego porządku. System parametryczny został przez ministra Czarnka skutecznie skompromitowany. Z przyznania 200 punktów „Pedagogice Katolickiej” można żartować, a nawet tworzyć memy, ale pytanie, czy słuszne jest na tej podstawie traktowanie ewaluacji według kryteriów ilościowych jako groteskowej biurokracji, niemającej nic wspólnego z rzeczywistą hierarchią osiągnięć.

Kolejną kluczową do rozstrzygnięcia kwestią jest bowiem sposób mierzenia jakości dorobku i odsiewania ziarna od plew. Niektórzy uważają, że najlepiej nie mierzyć w ogóle, bo każda próba ewaluacji nieuchronnie prowadzi do gry pozorów i marnotrawienia czasu naukowców. Zwolennicy maksymalnej autonomii zdają się mówić: „dajcie nam pieniądze i nie zawracajcie głowy, jak coś odkryjemy – damy znać”. Takie podejście może wydawać się kuszące, ale trudno będzie przekonać do niego ministra finansów lub opinię publiczną. Alternatywą dla punktów i slotów ma też być ocena ekspercka, problem w tym, że nie bardzo wiadomo, jak miałaby wyglądać. Nikt nie zaprojektował jeszcze takich narzędzi. Diabeł wszak tkwi w szczegółach: kto powoływałby ewaluatorów, według jakich kryteriów, jak wyglądałyby mechanizmy oceny i co gwarantowałoby ich transparentność oraz bezstronność?

Społecznicy, strażnicy, podróżnicy i… autorytety

Na końcu każdego takiego łańcucha pytań i odpowiedzi znajduje się kwestia fundamentalna: czego właściwie oczekujemy od badaczy w naukach humanistycznych i społecznych? Zdaniem części polityków nadrzędnym zadaniem powinno być produkowanie narracji cementującej wspólnotę narodową. Inni oczekują od naukowców aktywnego włączenia się w wojnę idei o to, jak lepiej urządzić świat. Pragmatycy położą nacisk na przekazywanie studentom wiedzy i umiejętności, które ci zdołają korzystnie sprzedać na rynku pracy, zaś dla tradycjonalistów najważniejsze będzie pielęgnowanie akademickich tradycji i dorobku poprzedników. Coraz większa grupa uczonych za kluczowe uważa publikowanie w międzynarodowym obiegu i poddawanie swoich odkryć ocenom badaczy z innych państw i kontynentów. Istnieje wreszcie środowisko naukowców, dla których najważniejszy jest osąd krajowych czytelników i możliwość bezpośredniego oddziaływania na debatę publiczną.

Cztery typy wzorów osobowych wyznaczają pole rozważań nad etosem naukowca: „społecznik-aktywista”, „strażnik katedry”, „konferencyjny podróżnik”, „publiczny autorytet”. Pamiętając o tym, że w obrębie nauk społecznych i humanistycznych każda dyscyplina może mieć odmienne wzory prowadzenia sporów badawczych (w jednej preferowaną platformą komunikacji są czasopisma, a w innej monografie), warto rozgraniczyć perspektywiczne strategie kariery od tych dysfunkcyjnych.

Konieczna wymiana „naukowego DNA”

Przekleństwem niejednego tekstu akademickiego jest styl nudny i hermetyczny. Powszechnie panuje założenie, że im więcej tasiemcowych zdań, zawiłych sformułowań, banalnych obserwacji opatrzonych tuzinem odsyłaczy do literatury teoretycznej – tym bardziej naukowa jest praca. Miarą jakości tekstu czyni się mękę czytelnika. Jeśli ktoś pisze w sposób przystępny, lub – co jeszcze gorsze – ciekawy, naraża się na zarzut, że uprawia publicystykę i sprzeniewierza regułom profesji. Tymczasem humanistyka i nauki społeczne, jeśli nie potrafią komunikować swoich odkryć szerszemu gronu odbiorców, wyradzają się w akademicki rytuał, odgrywany jedynie wewnątrz środowiska i wyłącznie na jego użytek. To właśnie książki i artykuły pisane przez naukowców, ale czytane przez ludzi spoza korporacji, stanowią modelowy przykład „wdrożenia”, skądinąd tak cenionego przez ministerialną sprawozdawczość.

Z obserwacji własnego poletka badawczego wiem też, że wiele narracji historycznych prowadzonych jest w oderwaniu do dziejów powszechnych, tak jakby Polska była samotną wyspą, na którą nigdy nie oddziałują wydarzenia w innych krajach i na innych kontynentach. Nabrzmiałe pretensją pytanie: „dlaczego humanistom każe się pisać po angielsku?” można skontrować: „dlaczego humaniści mieliby odrzucać poznanie świata opisanego w innych językach?”. Komparatystyka wykraczająca poza granice narodowego kontekstu pozwala pełniej oddać istotę analizowanych zjawisk i procesów. Dialog z badaczami z innych akademickich światów jest okazją do wymiany „naukowego DNA”: wzbogaca metodologię, poszerza perspektywy, podsuwa nowe pytania.

Krzysztof Szczygielski w ciekawym tekście na łamach „Polityki” pisał, że spór o przyszłość nauki to spór między „aspirującym centrum” a „zadowolonymi peryferiami”. Jest w tej diagnozie wiele prawdy: naukowcy są ofiarami zaniedbań polityków, ale też środowiskowych patologii. Zacznijmy od tego, że polska kultura akademicka nie ceni negatywnego feedbacku – krytyka z reguły traktowana jest jako towarzyski nietakt, albo atak personalny („zazdrości dorobku”, „chce mnie wygryźć”, „mści się”). Dlatego część badaczy szerokim łukiem omija międzynarodowe czasopisma, gdzie ostateczny kształt tekstu trzeba negocjować z anonimowymi recenzentami.

Pasja czy konformizm?

„Strażnik katedry” to wciąż jest jeszcze dominujący ‘role model’ na wielu uniwersytetach. Liczą się przede wszystkim stopnie i tytuły i to je utożsamia się z jakością badań. Nieraz ta hierarchia bywa skrajnie sformalizowana. Widziałem takie ośrodki i wydziały: magister nie mógł polemizować z doktorem, artykuł badacza po habilitacji z definicji uważano za lepszy i dojrzalszy niż młodego doktora. Profesor tytularny wszędzie zaś był bogiem. Ponieważ awanse miały formę kooptacji do cechu, karierę akademicką często (choć nie zawsze) optymalizowano według kryterium konformizmu: nie podpaść, nie polemizować, nie wkraczać na cudze pola badawcze. W dodatku doktorat, habilitację i profesurę dostawało się właściwie z automatu: za wysługę lat i zadrukowanie odpowiedniej ilości papieru. Jedynym faktycznym kryterium selekcyjnym była zgoda na głodowe zarobki w pierwszych kilkunastu latach zatrudnienia. W świecie przed reformą Gowina przejście wszystkich szczebli awansów gwarantowało ostateczne uwolnienie się od formalnych ocen – samodzielny pracownik naukowy samą swoją obecnością dawał jednostce „minima kadrowe”, w praktyce niczego więcej od niego nie oczekiwano. Pisał, gdzie chciał i ile chciał. Nie chciał pisać – nie było sprawy. Dlatego uczynienie z międzynarodowych czasopism punktu odniesienia w ocenie dorobku zostało przez „strażników” odebrane jako forma marginalizacji, zakwestionowania życiowego kapitału i osiągnięć.

Mam nadzieję, że nowy minister nauki nie tylko zdobędzie dla badaczy dodatkowe fundusze, ale stworzy podwaliny systemu premiującego bardziej dociekliwość i pasję niż intelektualny konformizm. Skorzystają na tym sami naukowcy, skorzysta też społeczeństwo.

Piotr Osęka, Zakład Najnowszej Historii Politycznej

Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk

Dyskusja (7 komentarzy)
  • ~Maciek 10.01.2024 12:10

    Bardzo dobry i przystępny artykuł. Trudno nie zgodzić się z autorem, gdyż po 1989 r. polska nauka podlegała zaplanowanym, cyklicznym cięciom finansowym, dokładnie co dekadę. Pewnym finansowym kołem ratunkowym rokrocznie rzucanym polskiej nauce stały się fundusze strukturalne Unii Europejskiej, bez nich mielibyśmy do czynienia z całkowitą zapaścią tego sektora. Zaniedbania w zakresie niedofinansowania polskiej nauki idą nie w lata, a dekady, gdyż od upadku realnego socjalizmu nad Wisłą minęło już 34 lata. W bieżącym 2024 r. nakłady na szkolnictwo wyższe i naukę wyniosą 31 mld zł./8 mld USD, a w tym samym czasie Republika Federalna Niemiec łoży 143 mld USD na naukę rocznie, Francja 68,5 mld USD, Wielka Brytania 54,9 mld USD itd. Polska pod względem finansowania nauki zajmuje odległe 35 miejsce w Europie, czyli jesteśmy w ogonie. Trwałe niedofinansowanie polskiej nauki jest jedną z największych patologii współczesnej Polski. Wstyd po prostu wstyd.

  • ~Kuba 10.01.2024 09:04

    Z całym szacunkiem - to są pierdoły. Tak naprawdę potrzebne są drastyczne zmiany strukturalne: na początek zamknięcie ze 30 publicznych uczelni wyższych. Polski, a właściwie to żadnego innego kraju również, nie stać na taki wersal. Wtedy X kasy (przy tym samym % PKB na szkolnictwo wyższe) dzielimy nie na 100 a na 70 uczelni i - bang - mamy skąd finansować obiecane podwyżki. Wystarczy przejrzeć wyniki ostatniej ewaluacji - są uczelnie, które nie maja ani jednej dyscypliny A (!), a w niektórych przeważają C (!). Jak się sprawdzi ich publikacje, to nie wiadomo, czy śmiać się czy płakać - powtórki, streszczenia, jakieś miałkie dywagacje, omawianie w kółko tych samych teorii i nazwisk. To jakieś żarty, a nie nauka.
    Dodatkowo - masowe odchudzanie wydziałów humanistycznych i społecznych. Wydział Socjologii i Pedagogiki na SGGW. Po kiego? Socjologią wsi zajmuje się pewnie 100 innych badaczy w innych ośrodkach. Bezpieczeństwo narodowe lub Bezpieczeństwo wewnętrzne na co drugiej uczelni? Po kiego? A w ilu ośrodkach mamy historię, kulturoznawstwo, filozofię, archeo? Po co wypuszczamy co roku tylu aktorów?
    Nauka, przynajmniej ta publiczna, zawsze będzie niedofinansowana, więc nieustannie trzeba nad nią stać z brzytwą i ciąć.

  • ~Jacek 10.01.2024 06:45

    Jeszcze inaczej pozycjonuje się tutaj nauka prawa. Co do zasady i w większości dotyczy ona prawa polskiego. Jej umiędzynarodowienie poprzez pisanie tekstów po angielsku u regulacjach stricte polskich kończy sie śmiesznością. I np. polski Sąd Najwyższy cytuje polski tekst o polskim prawie z polskiego czasopisma napisany po angielsku. A niestety taka jest konieczność punktozy.

  • ~Krzysztof 09.01.2024 22:55

    Podwojenie obecnych pensji z wyrównaniem za dwa ostatnie lata, żebyśmy mogli odbudować/zbudować minimalne oszczędności. Za dwa lata możemy rozpocząć dyskusję o ewaluacji.

  • ~Anna 09.01.2024 21:20

    Jeżeli ktokolwiek będzie chciał promować dorobek nauczycieli akademickich, powinien stawiać na interdyscyplinarne wyksztalcenie i dorobek tych , którzy tworzą to środowisko. Jednak nie te zagraniczne ,,wycieczko- konferencje,, i niekoniecznie zrozumiale w swym zasttosowaniu i zrozumieniu artykuły ale ciekawe koncepcyjne rozprawki nie obciążone balastem watpliwych punktów powinny być weryfikatorem oceny .

  • ~Robert 09.01.2024 20:57

    To wszystko znamy od lat, zabrakło jednak wątku jeszcze jednego - przełożenia na dysydentów. Obawiam się, że diagnozę to my potrafimy sformułować, i to - jak dowodzi powyższy tekst - sprawnie. Tylko nie dostajemy narzędzi do rozwiązywania problemów. W zamian za to ministra z przypadku - zapewne zacnego człowieka, ale merytorycznie niespecjalnie znającego realia akademickie.

  • ~Jakub 09.01.2024 13:31

    Ma Pan rację. Stawia Pan dobre pytania i jasno pokazuje paradoksy i trudności z obecnym systemem. Pozdrawiam