Światowy Dzień Własności Intelektualnej, obchodzony niedawno już po raz 25, skłania do refleksji nad stanem ochrony własności intelektualnej w jednostkach naukowych.
Własność intelektualna to istota działalności wszystkich naukowców, którzy na co dzień pracują nad rozwojem nauki oraz sztuki, wzbogacając kulturowe dziedzictwo i cywilizacyjny dorobek ludzkości. Ochrona twórczości stanowi z kolei wyraz uznania dla autorów i wynalazców, a także jest gwarantem rzetelności naukowej, która powinna być nieodłącznym elementem etosu badacza i fundamentem etyki akademickiej. Brak poszanowania wytworów ludzkiej twórczości – zarówno ze strony prawodawcy czy instytucji naukowych, jak i samych naukowców względem innych naukowców – godzi w samo serce tych ideałów i rodzi liczne pytania o sens pracy badawczej.
Systemy ochrony własności intelektualnej, w tym własności przemysłowej, zasadniczo rozwijały się od XIX wieku. Obecnie funkcjonują na wielu płaszczyznach – od regulacji międzynarodowych, przez prawodawstwa regionalne, aż po krajowe systemy prawnej ochrony twórczości. Kluczowe znaczenie odgrywają jednak akty prawne o zasięgu międzynarodowym, gdyż z uwagi na szeroki zakres obowiązywania wyznaczają one ogólnoświatowe standardy ochrony własności intelektualnej. Polska jako sygnatariusz wielu konwencji i umów nie jest w tym zakresie wyjątkiem. Jak zatem standardy te funkcjonują wśród naszej społeczności akademickiej?
Poza regułami wynikającymi wprost z przepisów ustaw, każda uczelnia ma obowiązek uchwalenia regulaminu zarządzania prawami autorskimi, prawami pokrewnymi i prawami własności przemysłowej oraz zasad komercjalizacji. Regulamin ten powinien określać między innymi prawa i obowiązki uczelni, pracowników, doktorantów i studentów w zakresie ochrony i korzystania z praw własności intelektualnej. Trzeba pamiętać, że każda ze wskazanych grup znajduje się w nieco innej sytuacji, co w istocie uwydatnia potrzebę dookreślenia praw i obowiązków tych osób. Inaczej przedstawiają się one w przypadku utworów pracowników, które zostały stworzone w wyniku pozostawania w stosunku pracy z uczelnią czy instytutem, a inaczej w przypadku prac studentów i doktorantów, w szczególności prac dyplomowych lub rozpraw doktorskich.
Dzięki ustanowieniu ogólnych ram zarządzania własnością intelektualną w jednostkach naukowych wydawałoby się, że stan świadomości prawnej członków wspólnot akademickich powinien być na wystarczającym poziomie. Obowiązkowe zajęcia na studiach z zakresu własności intelektualnej, rozwinięty system sankcji za naruszenie praw autorskich (praw własności przemysłowej) w postaci odpowiedzialności dyscyplinarnej czy naukowej (utrata uzyskanego stopnia bądź tytułu), jak i wspomniane regulaminy zarządzania własnością intelektualną powinny podnosić ów stan świadomości i kształtować wysokie standardy poszanowania praw twórców do ich dzieł. Z pewnością w pewnym zakresie tak się dzieje, jednak praktyka pokazuje, że nie zawsze. Dlatego, bazując na doświadczeniach ekspertów Kancelarii dla Nauki, warto wziąć pod lupę niektóre z występujących w akademii praktyk, które wywołują kontrowersje, choć z prawnego punktu widzenia są dość oczywiste.
Współautorstwo w zespołach badawczych
Pierwsza z tych praktyk to niejednokrotnie stosowana koncepcja współautorstwa utworów powstających w ramach współpracy naukowej w mniej lub bardziej formalnych czy zorganizowanych zespołach badawczych. Wiele konfliktów czy nieporozumień powstaje właśnie na tle podziału zadań, a w rezultacie ustalenia wkładu danej osoby w powstanie danego utworu i odpowiadającej temu strukturze autorstwa. Dlaczego tak się dzieje? Jedną z przyczyn jest niezrozumienie zasad prawa autorskiego.
Polskie prawo autorskie chroni prawa do utworu. Zgodnie z przepisami, utworem jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia. To truizmy, ale dziwnym trafem często właśnie z nich wynikają z nich problemy. Rozkładając przytoczoną definicję na czynniki pierwsze, nawet intuicyjnie widać, że podstawowym, bezwzględnym warunkiem uznania jakiejś pracy za utwór jest działalność twórcza. Zatem to nie pozycja w zespole naukowym decyduje o wielkości udziału w stworzonym utworze, ale wkład twórczy w opracowaniu utworu. Jednak nie każdy „wkład twórczy” w sferze prawa oznacza, że dana osoba może wskazać siebie jako (współ)autora jakiegoś dzieła. Z tego powodu oznaczanie autorstwa w oderwaniu od zakresu prawnie chronionej działalności twórczej w powstanie utworu, w szczególności tzw. dopisywanie osób do publikacji, jest praktyką nie tylko wątpliwą pod względem prawnym, ale i etycznym. Niestety, w niektórych przypadkach względy pragmatyczne – zdobywanie punktów, awansów czy uzyskiwanie innych korzyści – wygrywają z rzetelnością naukową.
Przy okazji trzeba pamiętać, że liczne wątpliwości wiążą się z kwalifikacją takich działań twórczych, które pomimo ich istotnego znaczenia dla rozwiązania danego problemu badawczego, nie zawsze są objęte ochroną prawną. Zgodnie z prawem nie są chronione odkrycia, idee, procedury, metody i zasady działania oraz koncepcje matematyczne. W szczególności często niesprawiedliwe może wydawać się prawo pomysłodawcy do utworu. W orzecznictwie wskazuje się, że pomysł korzysta z ochrony prawnoautorskiej, o ile jest wystarczająco zindywidualizowany i twórczy oraz jeżeli został utrwalony w jakiejkolwiek postaci (wyrok SA w Warszawie z 18 października 2011 r., VI ACa 496/11, LEX). I tu pojawia się zasadniczy problem w pracy naukowej – sam pomysł, który przybiera postać ogólnej koncepcji badań nie uprawnia do tego, by tytułować kogoś twórcą dzieła powstałego z tego pomysłu. Z jednej strony chroni to badaczy przed „zawłaszczaniem” tworzonego przez miesiące czy lata dorobku, ale z drugiej utrudnia hamowanie praktyk polegających na „kradzieży” pomysłów innych naukowców. Dlatego to, co znajduje się na pograniczu prawa, powinno być oceniane z punktu widzenia etyki akademickiej.
Problemy z rozprawą doktorską
Ciekawym przypadkiem jest rozprawa doktorska. Już z samego założenia powinna być ona pracą twórczą, choć nie stricte samodzielną. Niezależnie bowiem od tego, czy powstaje w ramach kształcenia, czy w trybie eksternistycznym, odbywa się to pod kierunkiem naukowym promotora. Bardzo często nawet w wyniku pomysłu promotora, stanowiąc jego rozwinięcie. Rolą promotora jest więc konsultowanie treści takiej pracy, sugerowanie poprawek czy uzupełnień itp. Z tego powodu wiele osób uznaje, że rozprawa doktorska stanowi własność intelektualną promotora. Nic bardziej mylnego. Przede wszystkim powrócić trzeba do wspomnianej wcześniej różnicy miedzy pomysłem a utworem oraz inspirowaniem czy udzielaniem wskazówek a współautorstwem. Tak jak pomysł promotora na temat rozprawy nie uprawnia go do „zawłaszczenia” takiej pracy, tak i pełnienie funkcji opiekuna naukowego zgodnie z przyjętymi zwyczajami akademickimi nie oznacza, że staje się jej on (współ)autorem.
W przypadku rozpraw doktorskich dochodzi też niekiedy do mylnego przekonania o nieograniczonej możliwości korzystania z takiej pracy przez podmiot doktoryzujący. Wynika to częstokroć z błędnego stosowania przepisów dotyczących prac dyplomowych studentów do prac doktorskich, jak też braku świadomości, że korzystanie z dysertacji przez instytucje najczęściej ograniczone jest do wykonywania obowiązków ustawowych związanych z procesem doktoryzowania.
Sztuczna inteligencja
Dotychczas wydawało się, że największym problemem z zakresu praw autorskich w świecie naukowym jest plagiat – ciemna strona niektórych prac dyplomowych oraz skaza na wizerunku uczonego, wywołująca naukowy ostracyzm. Jednak dziś, w XXI wieku, stoimy przed innym wyzwaniem w prowadzeniu działalności dydaktycznej oraz naukowej, a mianowicie korzystaniem ze sztucznej inteligencji, w tym z chętnie używanym przez młodych ludzi narzędziem w postaci ChatGPT. Przede wszystkim rodzi to pytanie, komu można przypisać autorstwo dzieła stworzonego w całości bądź w większości przez AI. W tym zakresie eksperci są co do zasady zgodni – utwór podlegający ochronie prawnej może stworzyć tylko człowiek. Rzecz jasna, przy dziele wygenerowanym przez AI człowiek niczego nie tworzy, ale podpisując się pod pracą stworzoną przez sztuczną inteligencję naruszone zostają wszelkie standardy etyczne i prawne w zakresie własności intelektualnej.
Można przypuszczać, że z powodu darmowej, niemal nieograniczonej możliwości korzystania z narzędzi takich jak ChatGPT problem ten dotknie najliczniejszej grupy w społeczności akademickiej, czyli studentów. Z tego względu na stronie internetowej Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego czytamy, że:
W związku z szybko rosnącą popularnością narzędzia ChatGPT i wzrostem ryzyka wykorzystywania go przez studentów w trakcie pisania prac dyplomowych eksperci z Ośrodka Przetwarzania Informacji (OPI) postanowili pomóc wszystkim promotorom w kraju – dodali nową funkcję do Jednolitego Systemu Antyplagiatowego (JSA). Już od lutego 2024 roku każda jednostka prowadząca studia lub szkołę doktorską może całkowicie bezpłatnie zbadać, czy dana praca dyplomowa została napisana z użyciem sztucznej inteligencji.
Jakkolwiek funkcjonalność ta wydaje się niezwykle potrzebna w nowych realiach pracy badawczej, to nie powinno się na tym poprzestać. Działania ukierunkowane na wykrywanie użycia sztucznej inteligencji powinny obejmować całą wspólnotę uczonych. Dla szacunku i ochrony ludzkiej twórczości takie narzędzia powinny wykorzystywać również np. wydawnictwa i czasopisma.
Podsumowanie
Zaprezentowane wyżej przypadki to jedynie wycinek bardzo wielu wątpliwości i problemów związanych z ochroną własności intelektualnej w jednostkach naukowych. Praktyka pokazuje, że naruszenia prawa autorskiego czy też prawa własności przemysłowej nie są odosobnionymi przypadkami w świecie uczonych.
Czy podnoszenie świadomości prawnej w zakresie własności intelektualnej wśród społeczności akademickiej jest potrzebne? Czy rozwiąże to istniejące problemy? Z pewnością trzeba robić co tylko możliwe, by popularyzować wiedzę o własności intelektualnej. Nie możemy jednak jedynie oczekiwać, że wszystko się zrobi za nas. Dlatego tak kluczowe jest połączenie działań odgórnych – instytucji przedstawicielskich systemu szkolnictwa wyższego i nauki, kadry kierowniczej poszczególnych uczelni i instytutów – oraz działań oddolnych samorządów, kół naukowych, związków zawodowych itp.
Jednak czy tylko brak odpowiedniej wiedzy z zakresu własności intelektualnej jest przyczyną problemów? Wydaje się, że nie. Równie winne są tu czynniki całkowicie pozaprawne, tkwiące w mentalności niektórych akademików. Z jednej strony jest to nonszalancja tych, którzy chcą szybko i łatwo osiągnąć swój cel w postaci ukończenia studiów, zrobienia doktoratu czy też uzyskania awansu. Z drugiej jednak to arogancja osób, które uważają, że ze względu na swój stopień, pozycję, doświadczenie itd. mogą same wyznaczać standardy w zakresie własności intelektualnej, przypisując sobie zasługi czy przywileje, pomimo tego, że ani pod względem prawnym, ani etycznym, takich praw nie mają.
Ciche przyzwolenie, jak i jawny brak reakcji na łamanie praw naukowców czy studentów będzie czynił środowisko akademickie toksycznym. Dlatego autorstwo czy szerzej ujmowana twórczość powinna być chroniona wszelkimi możliwymi sposobami, a problem ten można skwitować apelem, by hasło „jakość, nie ilość” przestało być tylko pustym sloganem i stało się drogowskazem dla wszystkich, którzy uczestniczą w tworzeniu prawa i funkcjonują w akademickich realiach.
r.pr. Barbara Pietrzyk-Tobiasz
Artykuł powstał we współpracy z Kancelarią dla Nauki
Kompilator czyli tzw. sztuczna inteligencja nie uzyska nowych wyników.
A zwykłe naukowe (bajko)pisarstwo jest nic nie warte, niezależnie od tego, czy napisane samodzielnie, czy z kompilatorem
Chat GPT, Deep Dyve, czy jakimkolwiek innym.
Może warto wrócić do starej dobrej szkoły pisania krótkich prac naukowych - rzeczowego opisu uzyskanych wyników.
Bardzo dobry i potrzebny edukacyjny tekst. Gratuluję publikacji na FA.