Aktualności
Sprawy nauki
13 Lutego
Źródło: archiwum
Opublikowano: 2024-02-13

Mieć rację i nie mieć racji

Nauka w Polsce nie dogorywa mimo „licznych terapii szokowych”. Badaczki i badacze uzyskują ważne i przełomowe wyniki, ich prace są coraz częściej cytowane, oni sami mają ambicje faktycznego wpływu na rozwój dziedziny, którą się zajmują. Dziwi więc, że profesor uczelni i wychowawca młodego pokolenia już na starcie podcina im skrzydła – pisze prof. Jacek Kuźnicki, neurobiolog, były członek Rady NCN i jej przewodniczący w latach 2020–2022.

Tytuł mojego tekstu to najkrótsza recenzja artykułu Kamila Minknera, profesora Uniwersytetu Opolskiego, który ukazał się w „Gazecie Wyborczej” kilka miesięcy temu. Uczony ma rację, że trzeba wspierać uczelnie regionalne, bo m.in. pełnią ważne funkcje dla społeczności lokalnej, ale nie ma racji, gdy obwinia Narodowe Centrum Nauki (NCN) za ich niedofinansowanie. Rolą agencji grantowej nie jest finansowanie kształcenia na uczelniach czy wyrównywanie szans. Tym powinno zajmować się Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego poprzez odpowiednio sprofilowane programy.

Prof. Minkner ma rację pisząc, że jest za mało pieniędzy na naukę i szkolnictwo wyższe, ale nie ma racji sugerując, że tę sytuację poprawi wykrojenie na uczelnie regionalne części środków z 1,5 mld złotych rocznego budżetu NCN. To do polityków i rządzących należy kierować żale, że nie uznają nauki i szkolnictwa wyższego za kluczowe dla rozwoju kraju. To od decydentów należy wymagać zmiany obecnej polityki naukowej państwa.

Profesor Uniwersytetu Opolskiego ma rację, że w ministerialnej ewaluacji jednostek naukowych i uczelni „konkretne wydawnictwo albo liczba punktów za artykuł mają większe znaczenie niż jakość tekstu”, ale nie ma racji, gdy sugeruje, iż wszystkie podmioty prowadzące działalność naukową w Polsce stosują zasady ministerialne w swojej wewnętrznej ocenie. Na przykład Polska Akademia Nauk regularnie przeprowadza ewaluację wszystkich swoich instytutów, w której jakość naukową uzyskanych wyników oceniają eksperci, a ministerialne punkty nie mają znaczenia. Co więcej, w niektórych instytutach międzynarodowych bądź instytutach PAN podobnie przeprowadza się ewaluację zespołów naukowych: eksperci, głównie zagraniczni, oceniają jakość i rangę osiągnięć naukowych, a nie wskaźniki bibliometryczne czy ministerialne punkty publikacji, w których te dokonania zostały przedstawione.

Nauka odporna na „terapie szokowe”

Prof. Minkner ma rację, kiedy pisze, że w Polsce „zasady organizacji nauki nie są neutralne, a ze wszech miar mają ideologiczne i polityczne zabarwienie”. Nie ma jednak racji, gdy jako przykład wskazuje Narodowe Centrum Nauki. Jest to bowiem agencja neutralna politycznie i tym należy tłumaczyć chęć jej zlikwidowania w 2023 roku przez Ministerstwo Edukacji i Nauki. NCN przyznaje finansowanie wyłącznie w oparciu o eksperckie oceny merytorycznej zawartości złożonych wniosków. Procedura przyznawania finansowania jest transparentna i niezależna od „politycznego zabarwienia” aktualnych władz. Adresatem zarzutów dotyczących upolitycznienia nauki powinno być, już nieistniejące MEiN. Przecież to jego minister krytykował finansowanie przez NCN grantu w tematyce, którą uważał za ideologicznie niewłaściwą. To przecież tenże minister skrytykował Centrum za odrzucenie grantu w tematyce bliskiej jemu i jego macierzystej uczelni. To on wreszcie krytykował profesorkę, która w oparciu o swoje badania przedstawiła poglądy sprzeczne z prowadzoną przez ówczesny rząd polityką, grożąc przy tym ograniczeniem funduszy instytutowi, gdzie zostały przeprowadzone badania. To są właśnie przykłady upolityczniania i ideologizacji.

Nauka w Polsce nie dogorywa mimo „licznych terapii szokowych”, a w niektórych dziedzinach jest wprost przeciwnie. Pomimo fatalnego finansowania, badaczki i badacze w naszym kraju uzyskują ważne i przełomowe wyniki naukowe, o czym świadczy również stale rosnąca liczba artykułów z polską afiliacją publikowanych w coraz bardziej prestiżowych czasopismach i wydawnictwach naukowych. Wyniki te są zauważane przez naukę światową, a prace coraz częściej cytowane. Systematycznie zwiększa się też udział polskich zespołów w konsorcjach zagranicznych i liczba laureatów prestiżowych grantów europejskich. Dotyczy to prawie wszystkich dziedzin i dyscyplin, również humanistyki i nauk społecznych. Wielu naukowców w Polsce ma ambicje uzyskania wyników mających faktyczny wpływ na rozwój dziedziny, którą się zajmują i ten cel skutecznie realizują. Wielu z nich nie ma kompleksów wobec kolegów z czołowych uczelni, w tym z Uniwersytetu Harvarda. Wierzą, że mogą stworzyć „polski Harvard”, i dziwi, że profesor uczelni i wychowawca młodego pokolenia już na starcie podcina im skrzydła. A jeszcze bardziej niepokoi twierdzenie, że nie należy porównywać stanu polskiej nauki z dokonaniami światowymi, bo jakoby nauka „nie zawsze musi być ŚWIATOWA I GLOBALNA”, a np. nauki społeczne i polityczne powinny być ukierunkowane „na regionalne potrzeby, na rozwiązywanie lokalnych zadań, na obsługę i realizację celów małych społeczności”.

Najwięksi uprzywilejowani?

Ostatni minister MEiN twierdził, że NCN działa źle, bo większość funduszy, którymi dysponuje agencja, kierowana jest do największych ośrodków akademickich, głównie warszawskiego i krakowskiego. Teza, że badacze z regionalnych ośrodków są przez NCN gorzej traktowani, jest błędna i po prostu nieprawdziwa. Większa liczba przyznawanych grantów w tych województwach wynika z różnych czynników, ale z pewnością nie z gorszego traktowania przez agencję ośrodków regionalnych. Najwięcej grantów otrzymują rzeczywiście badacze z największych ośrodków akademickich, bo to stąd płynie gros wniosków. Wystarczy spojrzeć na dane z lat 2011–2021 udostępniane przez NCN: 14,5 tys. naukowców z woj. mazowieckiego złożyło ponad 33 tys. wniosków i uzyskało 32,3% grantów, a z woj. małopolskiego 11 tys. badaczy złożyło prawie 20 tys. wniosków, uzyskując dofinansowanie na 18,5% z nich. Tymczasem w szkołach wyższych w woj. opolskim pracuje około 1,2 tys. naukowców, którzy złożyli 1 tys. wniosków, pozyskując 0,4% grantów, zaś z woj. lubuskiego 1 tys. naukowców złożyło 600 wniosków, otrzymując 0,3% grantów. Zestawienie to pokazuje, że jedną z przyczyn mniejszej liczby grantów w mniejszych ośrodkach jest znacznie niższa liczba wniosków składanych przez nie do NCN. Jest to też wynik mniejszej liczby naukowców i jednostek naukowych skupionych w tych województwach. Dla przykładu: z województwa mazowieckiego o granty NCN aplikowało 266 jednostek, z województwa dolnośląskiego 75, z lubuskiego 8, zaś z opolskiego 7.

W podobnie zróżnicowany sposób MEiN finansowało ośrodki akademickie w Polsce w ramach subwencji podmiotowej. Blisko 40% całej subwencji na rok 2023 trafiło do województw mazowieckiego i małopolskiego, zaś do opolskiego i lubuskiego – jedynie 3%. Czy to znaczy, że MEiN gorzej traktowało badaczy z mniejszych ośrodków? Odpowiedzi na zarzut dyskryminowania przez NCN mniejszych ośrodków udzielił prof. Zbigniew Błocki, były dyrektor NCN. Przytoczył on dane, z których wynika, że „w ramach Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki 61 proc. środków trafiło w 2022 r. do Warszawy i Krakowa, a w przypadku programu Beckera Narodowej Agencji Wymiany Akademickiej – 59 proc. środków. Również środki z zagranicy w dużej części trafiają do Warszawy i Krakowa – 86 proc. grantów Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych (ERC), przyznanych naukowcom pracującym w Polsce, otrzymali badacze z tych dwóch ośrodków”.

Twierdzenie o forowaniu przez NCN naukowców z dużych ośrodków jest również bezpodstawne. W świetle danych z 12 lat działalności NCN najwyższe wskaźniki sukcesu mają jednostki z woj. wielkopolskiego (55%), lubelskiego (54%), a  łódzkiego i mazowieckiego (po 53%). Po drugie, każdy naukowiec, niezależnie od ośrodka, z którego pochodzi, ma szansę na finansowanie swojego pomysłu badawczego, o ile planowane badania są wysokiej jakości i mają potencjał na nowe wyniki naukowe. Po trzecie, każdy wniosek na projekt badawczy podlega tym samym zasadom oceny, której dokonują niezależni eksperci, a nie politycy czy urzędnicy. To naukowcy aplikujący o grant decydują o tematyce swoich badań oraz miejscu i sposobie ich realizacji, a NCN w oparciu o merytoryczną ocenę, a nie uznaniową decyzję, finansuje te pomysły, które eksperci uznają za najlepsze. Niestety, ze względu na chroniczne niedofinansowanie budżetu Centrum, nie wszystkie dobre i bardzo dobre wnioski mogą  być realizowane. Świadectwem tego, jak dramatyczna jest tu sytuacja, był apel przewodniczących międzynarodowych paneli oceniających wnioski w NCN oraz apele polskich środowisk naukowych, m.in. laureatów Nagrody FNP czy polskich beneficjentów grantów ERC. Blisko połowa wniosków, które zostały wysoko ocenione przez ekspertów, nie uzyskała finansowania ze względu na brak środków. Warto przypomnieć, że w ostatnich sześciu latach (2018–2023) budżet NCN wzrósł niewiele ponad 13%. W efekcie zamiast wskaźnika sukcesu na poziomie 25% w latach ubiegłych, w ostatnim konkursie OPUS sfinansowano zaledwie ok. 8% wniosków.

Walka o władzę

W tym kontekście niezrozumiałe jest popieranie krytyki NCN sformułowanej przez dr. Bartosza Rydlińskiego w artykule, w którym domaga się on „zaprzestania samonapędzającego się faworyzowania największych ośrodków”. Agencja nie faworyzuje żadnego ośrodka, bo – jak wyjaśniłem powyżej – przyznaje granty tylko i wyłącznie na podstawie oceny merytorycznej. Natomiast ewaluacja ministerialna w nieznacznej części bierze pod uwagę finansowanie grantowe NCN, uwzględnia zaś przede wszystkim punkty za publikacje, co z kolei nie ma wpływu na oceny wniosków w NCN. A zatem, nie istnieje żaden mechanizm samonapędzającego się faworyzowania jakichś ośrodków, bo przyznawanie grantów i ewaluacja to dwie niezależne procedury. Jedyny mechanizm faworyzowania niektórych ośrodków znajdował się w rękach ministra, który nie wahał się go w ostatnich latach używać, gdy z powodów ideologicznych i politycznych zmieniał punktację czasopism.

Podobno „cała polska polityka naukowa wraz z systemem finansowania jest po prostu walką o władzę – nierzadko o generacyjnym podłożu – oraz o kontrolę nad wytwarzaniem wiedzy, która ma reprodukować, a przynajmniej odzwierciedlać realia późnego kapitalizmu”. Jeśli jest to problem niektórych środowisk czy uczelni, to właśnie dzięki grantom NCN młodzi naukowcy mogą się usamodzielnić naukowo. Ponad połowa funduszy Centrum jest skierowana i wykorzystywana jedynie przez młodych badaczy. Recenzje wniosków grantowych nie są „orężem w manewrach wojennych”, gdyż piszą je naukowcy, w tym zagraniczni, którzy oprócz niewielkiego honorarium niczego więcej nie dostają. Lista projektów zatwierdzonych do finansowania jest ustalana przez zespół ekspercki, który jest zróżnicowany także pod względem geograficznym. To m.in. dlatego opis projektu należy przygotować w języku angielskim. Dzięki temu pomysł badawczy mogą ocenić recenzenci, którzy nie znają krajowych układów i nie mają jak włączyć się w sugerowaną wojnę o władzę. Gdyby wnioski były pisane po polsku, byłyby oceniane wyłącznie przez nasze koleżanki i kolegów z zaprzyjaźnionych lub konkurencyjnych ośrodków w kraju. Wtedy właśnie mogłaby ujawnić się „arena walki o zasoby rzadkie” i walka o władzę. Czy taki system będzie lepszy od obecnie obowiązującego? NCN i inne zagraniczne agencje grantowe „faworyzują język angielski”, bo nauka ma wymiar globalny, nawet wtedy, gdy dotyczy lokalnych zjawisk czy społeczności, a wyniki naukowe powinny być udostępniane do weryfikacji innym naukowcom.

Podsumowując, niektóre tezy i sugestie prof. Minknera są słuszne, w szczególności te dotyczące konieczności wspierania regionalnych uczelni i niedofinansowania nauki, w tym za niskich wynagrodzeń pracowników naukowych i dydaktycznych. Adresatem tych problemów powinni być politycy decydujący o funduszach na naukę. Jednak całościowa krytyka organizacji nauki w Polsce, w tym roli i działalności NCN, jest nieuprawniona, ponieważ nie znajduje uzasadnienia w dostępnych danych.

Jacek Kuźnicki

PS1. Dziękuję Paniom, które znacząco poprawiły ten tekst. Nie podaję ich nazwisk, by nie czuły odpowiedzialności za moje opinie w nim wyrażone.

PS2. Tekst polemiki z tezami artykułu prof. Minkera został wysłany we wrześniu do redakcji „Gazety Wyborczej”, ale nie ukazał się mimo wcześniejszych zapowiedzi jego publikacji. Obecna wersja to uaktualniony skrót wersji pierwotnej.

Dyskusja (1 komentarz)
  • ~Marcin Przewloka 13.02.2024 12:18

    Tylko publikujac po angielsku, i to we WSZYSTKICH dziedzinach naukowych, mozemy wplynac na rozwoj nauki swiatowej. Tylko wtedy mamy szanse na to, ze wyniki badan zostana zauwazone, porownane, wziete pod uwage, dolaczone do innych, juz istniejacych badan, i do tego, ze zainspiruja innych badaczy, niekoniecznie tylko polskich. To samo dotyczy organizacji konferencji czy przygotowywania grantow do oceny.

    Zas co do meritum, nie czytalem tych artykulow w Wyborczej, jednak warto tutaj zauwazyc, ze obecne ministerstwo bardzo duzo mowi o konsultacjach wszystkich mozliwych zmian w nauce z polskim srodowiskiem naukowym. No wiec trzeba bardzo uwazac, z ktorym dokladnie srodowiskiem. Zapewne znaczacy odsetek profesury polskiej nie chce nic zmieniac w kierunku udoskonalenia jakosci polskiej nauki, bo to wiazaloby sie tym, ze wyeliminowaliby samych siebie z gry. Absolutnie niezbedny, konieczny wzrost srodkow na nauke polska powinien isc reka w reke ze zmianami silnie promujacymi jakosc. A nie wszyscy sa na to gotowi....