Nowa lista nikogo nie krzywdzi, ani nikomu niczego nie zabrania, za to dowartościowuje tytuły ważne z punktu widzenia polskiej kultury – komentuje ostatnie zmiany na liście czasopism punktowanych doradca ministra nauki dr hab. Paweł Skrzydlewski, prof. PWSZ w Chełmie, który był liderem tego zadania.
Celem publikacji listy czasopism punktowanych w obecnym kształcie było zwiększenie przestrzeni publikacyjnej polskim naukowcom i zahamowanie niekorzystnych trendów ponoszenia dużych opłat za publikacje w zagranicznych czasopismach naukowych. Jak można sądzić, w najbliższym czasie minister – w trybie nadzoru – zwróci się do podległych instytucji o wskazanie wydatkowanych na ten cel kwot. Niemniej, szacunkowe wydatki na ten cel tylko w 2020 roku wyniosły 50–80 mln złotych. Dowartościowanie i zwiększenie reprezentacji polskich czasopism naukowych, szczególnie z obszaru nauk społecznych, humanistycznych i teologicznych, ale także pozostałych dyscyplin, to działania, które można było zrobić niezwłocznie. Zmiany systemowe, słusznie postulowane w ostatnim oświadczeniu Komitetu Polityki Naukowej oraz we wspólnym liście Prezesa PAN oraz rektorów zrzeszonych w KRASP i KRePUZ wymagają czasu i są projektowane. Bardzo liczę na otwartą i konstruktywną współpracę w tym zakresie.
Trzeba sobie uświadomić, że mamy ponad 31 tys. punktowanych czasopism naukowych. Do tego ponad 1,6 tys. recenzowanych materiałów z konferencji naukowych. Aktualna lista nie ogranicza możliwości publikacji polskim naukowcom, tylko je zwiększa. Powstawaniu wykazów czasopism zawsze towarzyszyły duże emocje. Przypomnijmy poprzedni wykaz ministerialny z 2019 roku i wątpliwości – a nawet oskarżenia – jakie pojawiły się w wyniku podnoszenia punktacji w toku oceny ekspertów.
Punktacja czasopism jest w istocie pośrednim instrumentem, związanym z dystrybucją środków finansowych i budowaniem prestiżu polskich czasopism naukowych. Ale nie pełni tylko tej funkcji. W tym kontekście można się zastanowić, w jaki sposób skierować aktualnie wydawane środki na rozwój rodzimych czasopism, żeby w określonym czasie mogły one zwiększać międzynarodowe znaczenie polskiej nauki.
Minister, mimo wielu prób, nie uzyskał odpowiedzi na pytanie: jakie wymierne korzyści przyniesie Polsce przeniesienie większości aktywności publikacyjnej do zagranicznych wydawnictw? Przy założeniu, że istnieje około 3 tysiące polskich czasopism naukowych, musimy pamiętać o tym, że generują one określoną liczbę miejsc pracy i pozwalają rozwijać kompetencje redakcji naukowej. Ich istnienie jest konieczne dla tworzenia się środowiska naukowego w Polsce. W sytuacji ich pominięcia ten rynek jest zagrożony, zagrożona staje się nauka polska, która wymaga rodzimego środowiska dyskusji.
Środowisko naukowe od dłuższego czasu zwracało uwagę na mniejsze możliwości publikacji szczególnie w obszarze HST – uczeni uprawiający badania tego rodzaju mieli mniejsze szanse publikować w czasopismach za 40 i więcej punktów. Taka sytuacja powoduje ograniczenie rozwoju tych obszarów nauki silnie związanych z kulturą i tradycją polską, które również powinny stanowić przedmiot badań, a przecież trudno je ująć w kontekście międzynarodowym. Uzupełnienie listy czasopism punktowanych i podwyższenie punktacji niektórym z nich służy dowartościowaniu publikacji wyników takich badań w języku polskim. Przecież każdy język potrzebuje rozwoju i bez badań naukowych będzie kaleki!
Nie mam żadnych wątpliwości, że czołowe osiągnięcia polskich naukowców powinny ukazywać się w najlepszych zagranicznych czasopismach posiadających 140 i 200 pkt. Niemniej, wykaz czasopism punktowanych z 2019 roku nie zapewnił odpowiednio licznej reprezentacji krajowych periodyków w klasach punktowych 40, 70 i 100 pkt. I to jest fakt.
Jako przykład tego zjawiska podam nauki medyczne. Zgodnie z danymi z systemu RAD-on uprawia je blisko 10 tys. polskich badaczy, a na wykazie czasopism punktowanych MNiSW 2019 mamy raptem ok. 170 krajowych periodyków z tej dyscypliny. A przecież aby wszyscy naukowcy-medycy mogli spełnić wymagania stawiane im w rozporządzeniu, tj. opublikować min. 3 artykuły w ciągu 4 lat, rocznie potrzeba 7500 slotów. Minister nie uzyskał odpowiedzi na pytanie, ile manuskryptów rocznie publikują polskie czasopisma medyczne, przyjmijmy zatem podawaną w literaturze liczbę średnią 24 artykuły naukowe na rok. (Czasopisma zamierzające ubiegać się o indeksację np. w bazie WOS jeszcze zmniejszają tę liczbę – bo jest ona w mianowniku wzoru na wyznaczanie wskaźnika Impact Factor). Daje to przestrzeń publikacyjną 170 tytułów razy 24 artykuły naukowe, czyli 4080 slotów. Dlatego też medycy zmuszeni są do zgłaszania połowy swoich prac do zagranicznych czasopism. Opłaty publikacyjne w czasopismach medycznych często przekraczają 10 tys. zł za artykuł. Zastanówmy się, czy każdy naukowiec-medyk ma równy dostęp do finansowania takich publikacji? Trzeba tu także postawić pytanie czy sytuacja ta służy nauce i kulturze polskiej? Czy tego naprawdę pragniemy? W moim przekonaniu, nie!
Jest dla mnie oczywiste, że prezentowanie najważniejszych wyników badań na forum międzynarodowym w języku angielskim jest bardzo potrzebne i dobre. Jeśli jednak przede wszystkim upowszechniamy wyniki naszych prac, poszukiwań, dociekań w publikacjach obcojęzycznych, dajemy ten produkt innym za darmo, sami się osłabiając. Po co zatem mają uczyć się języka polskiego inni, skoro to, co najważniejsze jest w języku angielskim? To prosta droga do zubożenia naszej rodzimej kultury.
Pamiętajmy o tym, że każdego roku na opłaty publikacyjne w zagranicznych czasopismach wypływa z polskiego budżetu ok. 50–80 milionów złotych, a 280 mln zł kosztuje nas utrzymanie Wirtualnej Biblioteki Nauki. Trudno powiedzieć w jakiej mierze jest to wykorzystywane przez polskich badaczy i na ile służy naszej nauce i społeczeństwu. A przecież dziś wiele zagranicznych uniwersytetów rezygnuje z tego modelu współpracy: Szwecja, Niemcy, Chiny. Jedna z osób, z którymi konsultowałem zmiany, poinformowała mnie, że niespełna 10% wszystkich publikacji ma więcej niż 2 cytacje. To oznacza, że większość tych publikacji jest martwych, nikt ich nie czytuje, nie komentuje, nie polemizuje z postawionymi hipotezami. Wygląda zatem na to, że płacimy spore pieniądze za rzeczy, które mają małe znaczenie w nauce, a powodują znaczący drenaż kasy środowiska naukowego i naszego narodu.
Musimy pomyśleć o własnym dorobku i modelu funkcjonowania polskiej nauki, aby niektóre dziedziny wiedzy, uprawiane w kraju, nie obumierały, ale służyły narodowi polskiemu. Nie wszystkich na świecie interesują zagadnienia, które dla nas Polaków są bardzo ważne. Jeśli nie będziemy mieli odpowiednio punktowanych czasopism polskich, to nie będzie gdzie publikować wyników takich unikalnych badań.
Sytuacja, gdy większość najwartościowszych rzeczy ukazuje się w języku angielskim niejako zmusza kraje ościenne, do niedawna żywo zainteresowane kulturą i językiem polskim, do zwrócenia się w stronę języka angielskiego. A przecież inne kraje: Niemcy, Francja, dbają o swój język, o jego rozpowszechnianie; o to, aby publikacje naukowe ukazywały się w językach narodowych. Warto pójść za tymi dobrymi wzorami państw, które dobrze sobie radzą w przestrzeni kulturowej świata. Nam też to wolno czynić i w moim przekonaniu jest to nasz obowiązek. To bardzo istotne dla zachowania naszej tożsamości.
Przypomnijmy tu ważną sprawę: to nie czasopisma, ale osoby – profesorowie, badacze – tworzą naukę. Chyba za bardzo poszliśmy za pozytywistycznymi, metrycznymi próbami szacowania i ważenia wszystkiego. Zaczęła nam uciekać ważna funkcja nauki, jaką jest poznanie i doskonalenie kondycji osoby ludzkiej, rozwój własnej kultury. Nauka musi być związana i musi służyć rodzinnemu środowisku narodowemu, które umożliwia funkcjonowanie uniwersytetu i prowadzenie badań. Nauka istnieje tylko tam, gdzie jest poznanie prawdy. Bez niej nawet najwyższe punktacje przyznane czasopismom niewiele znaczą.
Jestem przekonany, że zapewnienie jakości w nauce powinno opierać się w znacznie większym stopniu na rzetelnej recenzji naukowej, a nie na „grze w punkty”. Obecnie nie posiadamy mechanizmu weryfikacji świadczenie przez wydawców rzetelnych usług redakcyjnych. To nie tzw. „zasada dziedziczenia prestiżu”, a rzetelna recenzja ma kluczowe znaczenie dla doskonałości działalności naukowej i podnoszenia kompetencji naukowców. Dlatego rzeczywisty dialog recenzencki stanowi o upodmiotowieniu naukowca, który z otwartym sercem poddaje się konstruktywnej krytyce i uczestniczy w prawdziwej debacie naukowej (w tym dzięki zapewnieniu anonimowości i braku konfliktu interesów). Debata ta ma tylko wtedy sens, gdy jest drogą i sposobem poznania prawdy.
Na liście pojawiły się czasopisma, prezentujące wyniki badań regionalnych. Staramy się dowartościować ten rodzaj refleksji u nas w Ojczyźnie. Nikomu nie zakazujemy badania spraw uniwersalnych, światowych, ale badania regionalne, nawet jeśli czasami nieco amatorskie, są niezastąpione w poznaniu zagadnień, którymi nie interesuje się nauka światowa, a które dla nas są ważne. One tworzą grunt do ujawnienia się talentów, a także do budowania identyfikacji narodowej i regionalnej, tak ważnego i trwałego środowiska kultury naukowej.
Trzeba tu przypomnieć, że czasopisma, które minister zaproponował po konsultacjach, są doskonale znane środowisku akademickiemu. Tam ludzie publikują, czytają te prace. To nie rzeczy obecne gdzieś wirtualnie, ale dobrze znane w polskiej kulturze, jak „Archiwa, Muzea, Biblioteki Kościelne” – czasopismo, które jest klasą samą w sobie, wzorem dla archiwistyki i historii. Nie wolno przechodzić obojętnie wobec tego typu osiągnięć. Byłoby wielką stratą i krzywdą dla nauki, gdyby takie czasopisma nie zostały docenione, a dotychczas publikujący autorzy skierowali się do zagranicznych wydawnictw.
Rozporządzenie wskazuje na sposób proponowania przez KEN czasopism do wykazu ministerialnego spośród tych czasopism, które są bazach międzynarodowych SCOPUS, Web of Science, ERIH+ lub otrzymały wsparcie w programie WCN. Jednakże ostateczny kształt listy pozostaje w gestii ministra. Mamy nadzwyczajną sytuację, która wymagała podjęcia szybkich działań w celu odwrócenia niekorzystnych trendów ponoszenia ogromnych kosztów publikacji wyników badań polskich naukowców.
Mimo właściwych intencji, towarzyszących konstruowaniu zasad sporządzania wykazu czasopism punktowanych, tzn. wzrostu widoczności najważniejszych badań polskich naukowców na świecie, widać pewne wypaczenia, które należy w miarę możliwości likwidować. W przeciwnym razie mogą doprowadzić do zapaści ważnych dyscyplin nauki polskiej, takich jak humanistyka i nauki społeczne, a co za tym idzie dużej części naukowego rynku wydawniczego w Polsce. Nie można do tego dopuścić.
Czy krytyka aktualnej listy czasopism jest uzasadniona? Lista nikomu niczego nie odbiera, a daje nowe możliwości, dowartościowuje działalność wielu polskich naukowców przez co wzmacnia ich podmiotowość i buduje poczucie wolności działalności naukowej. Widać to w wielu bardzo pozytywnych reakcjach na zaproponowane zmiany.
Not. Piotr Kieraciński
Szanowni Państwo. Po przeczytaniu powyższego artykułu mam mieszane uczucia. Z jednej strony w pełni zgadzam się z akapitem "Przypomnijmy tu ważną sprawę: to nie czasopisma, ale osoby – profesorowie, badacze – tworzą naukę. Chyba za bardzo poszliśmy za pozytywistycznymi, metrycznymi próbami szacowania i ważenia wszystkiego. Zaczęła nam uciekać ważna funkcja nauki, jaką jest poznanie i doskonalenie kondycji osoby ludzkiej, rozwój własnej kultury. Nauka musi być związana i musi służyć rodzinnemu środowisku narodowemu, które umożliwia funkcjonowanie uniwersytetu i prowadzenie badań. Nauka istnieje tylko tam, gdzie jest poznanie prawdy. Bez niej nawet najwyższe punktacje przyznane czasopismom niewiele znaczą.". Z drugiej zaś strony autor przedstawia kontrowersyjne wypowiedzi. Moją uwagę szczególnie przykuł akapit: "Jest dla mnie oczywiste, że prezentowanie najważniejszych wyników badań na forum międzynarodowym w języku angielskim jest bardzo potrzebne i dobre. Jeśli jednak przede wszystkim upowszechniamy wyniki naszych prac, poszukiwań, dociekań w publikacjach obcojęzycznych, dajemy ten produkt innym za darmo, sami się osłabiając. Po co zatem mają uczyć się języka polskiego inni, skoro to, co najważniejsze jest w języku angielskim? To prosta droga do zubożenia naszej rodzimej kultury.". Pierwsza część przytoczonego tekstu jest w ewidentnej sprzeczności z częścią drugą. Czy w komunikacji naukowej chodzi o to, aby uczyć obcych języka polskiego i aby chować swoje osiągnięcia wyłącznie dla grona wybranych osób? Tam gdzie to konieczne ze względu na krąg odbiorców (np. lokalne badania dot. kultury, języka i historii Polski) trzeba i należy pisać w języku polskim. Natomiast tam gdzie mówimy o dyscyplinach aktywnie uprawianych na całym świecie trzeba pisać po angielsku, aby uzyskać odzew ze strony środowiska i aby dane badania szły do przodu. Przecież angielski to międzynarodowy język nauki. Ergo, nie wyobrażam sobie, aby przedstawiciele dziedzin nauk ścisłych i przyrodniczych, inżynieryjno-technicznych, medycznych czy rolniczych mieli publikować ważne prace (a tu każdy badacz uważa, że wszystkie jego prace są ważne) w języku polskim. No chyba, że im nie zależy na tym, aby inni specjaliści z branży przeczytali to co zostało przedstawione w danej publikacji. Pozdrawiam serdecznie. Leszek Chybowski
I jeszcze jeden komentarz w którym chciałbym zdemaskować bzdurne stwierdzenia:
1. "Trudno powiedzieć w jakiej mierze jest to wykorzystywane przez polskich badaczy i na ile służy naszej nauce i społeczeństwu. "
Na tę bzdurę odpowiedziałem częściowo w swoim poście z dn. 18.02.2021 13:37 (poniżej).
Mamy całą baterię narzędzi mierzących wykorzystanie czasopism i baz literaturowych i na ile się to przydaje. Możemy np. powiedzieć w których z ok. 500 instytucji mających pełen dostęp do licencji krajowych (Springer, Elsevier, Wiley) NIKT i NIGDY nie korzystał ani jeden raz i nie pobrał ŻADNEGO artykułu! Tak, jest taki ogon "uczelni" w których nikt nic nie czyta - nie będę tutaj ryzykował stwierdzenia, że publikuje się tam "swoje" własne czasopisemka, do ktorych piszą i je czytają sami autorzy. Mamy narzędzia które mogą pokazać, np. przy użyciu metod grafowych, że mamy 2 grafy rozłączne .... wiadomo jakie. Nasza koleżanka z ICM p. dr Dominika Czerniawska pokazała takie mechanizmy w swojej pracy doktorskiej z Naukometrii i nadal pracuje nad tymi zagadnieniami.
A na ile się przydaje? Mogę odpowiedzeć czerpiąc wiedzę z moich dziedzin, (nie humanistyki):
High Performance Computing:
Jak wynika z raportów firmy Hyperion (www.hpcuserforum.com/ROI):
HPC-reliant US economic sectors contribute almost 55% of the GDP to the US economy, encompassing $9.8 trillion in value and accounting for over 15.2 million jobs.
The HPC-relevant base of industrial firms in this study represent $3.3 trillion a year in sales and 8.5 million jobs
Financial ROI Results: Results continue to indicate very substantial returns for investments in HPC: $463 dollars on average in revenue per dollar of HPC invested $44 dollars on average of profits (or cost savings) per dollar of HPC
Software:
The Fraunhofer Institute appraised the value of opensource in the EU at €63 billion per year, or 0.4% of GDP. Marginal investments could easily take that to €100bn per annum. 260,000 of the 3m software developers in the bloc (which included the UK at the time of the research) are involved in opensource. Every full-time equivalent employee developing opensource generates four times more GDP. What is working in Europe, is working on Mars: “This the first time we’ll be flying Linux on Mars. We’re actually running on a Linux operating system.”
NB: Przykłądowo: Linux jest projektem otwartym - i to właśnie otwarte a nie "narodowe" projekty przynoszą największe społeczne i ekonomiczne zyski.
2. "A przecież dziś wiele zagranicznych uniwersytetów rezygnuje z tego modelu współpracy: Szwecja, Niemcy, Chiny."
To znowu bzdura oparta na niewiedzy. Wszystkie te wymienione i inne, nie wymienione kraje, jak. np. Węgry, odstąpiły w którymś momencie od negocjacji - ale po jakimś czasie WRÓCIŁY do nich! Żaden z tych krajów nie zerwał umów na stałę - po prostu negocjowali twardo i długo. O czym p. P.S. wydaje się nie wiedzieć zupełnie nic!
NB: W czasie kiedy się to działo udało nam sie to wykorzystać w naszych własnych negocjacjach dla Polski z Elsevier i z oryginalnie wysuniętej ceny 21.5 M Euro udało nam sie dla Polski zbić tę cene do 16.5 M Euro, PLUS Cell, plus 3,000 artykułów w publikowaniu otwartym, PLUS zniżka 20% ceny na dalsze publikowania otwarte.
Pełna informacja nt. tych negocjacji była przekazana w raportach "verbatim" z każdego z dziesięciu spotkań w ciągu czterech miesięcy, do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Panowie, czy aby na pewno znajdujemy się na Forum Akademickim? Warto pamiętać, jeśli już zapominamy o manierach i kurtuazji, że największym moralnym obowiązkiem doktora, doktora habilitowanego i profesora belwederskiego jest troska o własne władze intelektualne. Precyzyjne– sine ira et studio – wyrażanie myśli słowem i pismem w języku ojczystym jest przepustką do publikowania w języku Szekspira.
To nie nie jest "gra w punkty" Szanowny Autorze, tylko tocząca polską naukę, zapominającą o etyce i szacunku do rzetelnych starszych naukowców, w tym inżynierów zawodowców, prawdziwych problemach Polski. Jest niewątpliwie polska odmiana znanego ostatnio wirusa... a nawet, można by rzec gangrrna, zwana "punktozą".
Nie spłaszczajmy sprawy do punktów na KUL, bo ta sprawa dotyczy także wszystkich uczelni technicznych, gdzie wiedza niezbędna dla inżyniera i naukowca, wymagana do planowania, projektowania, realizacji i utrzymania odpowiedniego poziomu bezpieczeństwa technicznego oraz poprawy komfortu życia społecznegi, szczególnie w sytuacji pandemii, dla nas wszystkich, jest istotna.
Proszę pokazać mi punktowane min. 40pkt czasopismo techniczne, w języku polskim??? Powodzenia.
Ktoś powie "to pisz art. zagranicę" a przepraszam, co tzw. Zachód obchodzi np. polskie budownictwo prefabrykowane?
Szanowane czasopisma, w tej dziedzinie, np. Przegląd budowlany czy Inżynieria i budownictwo, zabiegami poprzedników, zostały sprowadzone do poczekalni pt. inne i można za nie uzyskać wow, 5pkt.
Prawie 20 lat temu, kiedy zaczęła się moja praca na uczelni, mieć artykuł w Przeglądzie, to było Coś...
A teraz nie ma gdzie pisać o badaniach nt. aktualnych problemów Polaków, "uwięzionych" w pandemii w mieszkaniach z małymi balkonami czy o badaniach potrzeb i możliwości innych działań inżynierskich.
Latamy na księżyc, jesteśmy niesamowicie elektronicznie rozwinięci, rozwiązujemy robaczki algorytmów, ale gdzie polski student ma przeczytać, jak rewitalizować, modernizować 50% budownictwa w Polsce? Jakie zagraniczne czasopismo jest tym zainteresowane? Co ich obchodzą problemy socjologiczne mieszkańców osiedli w Polsce? Potrafimy tworzyć zespoły międzynarodowe od nanotechnologii.... I super, że mamy takich fantastycznych ludzi, młodych, zdolnych i anglojęzycznych, ale "nie można planować przyszłości, bez poszanowania przeszłości."
A to, że balkony zaczną odpadać, to oczywiście "średniowiecze", ale uwaga głowa, na którą polecą, to już Twoja, nawet jeśli mieszkasz pod miastem, bo pod balkonem możesz przechodzić.... idąc na rozmowę o grancie.
Oczywiście, człowieku od "nadętej" żaby, nadymaj się swoimi hirszami, ale przypomnij sobie ilu ludzi zniszczyłeś, zanim doszedłeś...tych dwóch/trzech cyferek?
A ilu profesorów, starszych traktujesz jak "pracowników klasy C"? Dla mnie to niedopuszczalne, ale dzieje się....
Co z tego co robisz, jeśli nie trafi to do studenta, którego masz obowiązek: nie tylko uczyć, ale nauczyć?
A tak pamiętam, teraz to już tylko hirsze i punktoza oraz język angielski, ale o tym, to już chyba Rej pisał. Niestety drogi naukowcu, to nie jest miarą człowieka odpowiedzialnego za młode pokolenie, bo miarkę tą masz w sercu a nie w kieszeni i piersiówce....
Wracając do rzeczy oczywiście, Szanowna koleżanko, że w projektach są pieniądze na publikacje, o ile masz do nich dostęp..., to super, masz odpowiedzialnego kierownika projektu i to z sercem. W takim razie nałóżmy obowiązek zagranicznej publikacji dla uczestników projektów.... Super.
Nie rozumiem dlaczego lamentujecie, że ktoś zabiera możliwość publikowania anglojęzycznegi???
Bo to zupełnie nie o to chodzi. Zastanów się tylko czy twoje badania są coś warte, czy nic i musisz, żeby je opublikowano, słono zapłacić i to tylko za to.żeby trafiły pod amerykańską, angielską czy chińską wycieraczkę. Albo żebyś "za kasę" mógł być "wielkim" nadętym "światowej klasy naukowcem".
Kolejny mędrzec od tłumaczeń - kochany co twoja Mama czy Ojciec, gdy będąc dumnym z synka, jak sąsiedzi pytają, mówią "a coś tam synek po angielsku pisał", dla nich to "chińskie robaczki". I nawet nie wiedzą o czym synek pisał tylko, że nie po polsku i że chyba ważne bo nagrodę dostał?
I zobacz a Ty za to tylko odpowiednio zapłaciłeś... Chyba, że uważasz, że Rodzice, to recenzja wywodzącą się ze średniowiecza? To przepraszam, nic wi~cej nie dodam.
Oczywiście istnieje ogromna potrzeba rozwoju i pisania w wielu dziedzinach naukowych po angielsku: medycyna, biologia, informatyka, ochrona środowiska itp.
Ale nie można zaprzeczyć, że gdyby ktoś patrzył tylko na hirsze i tym mierzył człowieka, to Ty nie byłbyś tu, gdzie jesteś. Wielu znanych profesorów zwyczajnych tego kraju jest teraz spychana do kąta przez patologię wytworzoną przez punktozę. Ludzie 60+ (k) i 65+(m) nie brylując po salonach punktozy są poniżani przez i na oczach doskonałej, perfekcyjnie anglojęzycznej młodej kadry, podczas gdy teraz jest czas tych Mędrców na pomoc innym, z sercem i bez granic... Szkoda, że w wielu polskich uczelniach nie doceniamy tych możliwości...
I proszę, nie wyśmiewajcie słabszych, bo nauka polska jest jak łańcuch, wytrzymała jak najsłabsze ogniwo.
Jeśli teraz w depczesz bliźniego, to sam dołączysz do niego, bo euforia w punktozie może spłatać Ci figla, że Ty będziesz najsłabszym ogniwem ze środkowego Wschodu Europy.
I ostatnie słowo do kolegów szydzących z niskich H, czytając Wasze komentarze wstydzę się, bo w nich uznajecie, że odpowiedź recenzentów grantu jest prawidłowa, gdy Pani Prof. zw. arch. inż. odpowiedziano, że ze wględu na mały dorobek w tym H kierownika grantu badawczego - nie można go sfinansować.
Sami wiecie, że dorobku prof. zw. tego kraju nie da się zmieścić w skromnych tabelkach, ale niewątpliwie przeczytać taki komentarz przed emeryturą?...
Wiele to mówi o tym, w którym miejscu jesteśmy, jak bardzo jesteśmy wyjałowieni z kultury, tradycji, szacunku i poszanowania przeszłości...
Quo vadis nauko polska?
Smutne, ale prawdziwe.
I proszę Cię, nie szydź, tylko pomyśl, co możesz zrobić dla Polski i mieszkającego w niej człowieka i bez względu na to, gdzie się urodził (Chełm, Poznań, Wrocław czy Gdańsk).
Wszędzie w Polsce są zdolni ludzie, ja nie mam wątpliwości, bo nauczam, a Ty?
Proszę,
Punktoza to patologia, żeby to zobaczyć, nie trzeba tytułów. Reforma min. Gowina miała z tym skończyć, tymczasem pogłębiła problem i podniosła punktozę na poziom wcześniej niespotykany. Ostatnie korekty w liście czasopism łagodzą jej skutki, nie rozwalając jednocześnie tego, co zrobili poprzednicy. Dziwi mnie argumentacja oburzonych korektami o dostępie do światowego obiegu naukowego. To trochę opowieści jak sprzed lat, kiedy miało znaczenie, w jakim periodyku się publikuje. Dziś znaczenie ma, czy jest do tego dostęp i czy da się to wyszukać w sieci. Bez konieczności ponoszenia wielkich kosztów. A oceny dokonuje każdy indywidualny badacz i recenzent - bo na tym polega naukowy dyskurs.
Bardzo dobrze. Wiele polskich czasopism, szczególnie z humanistyki, było niedoszacowanych, a pieniądze na opłaty publikacyjne zasilały budżety zagranicznych wydawnictw w sposób przekraczający zdrowy rozsądek. Każdy z nas siedzących w nauce dobrze wie, że mamy powszechną punktozę i sloty, które trzeba wypełnić, aby awansować, rozwijać się i w ten sposób również rozpowszechniać wyniki swoich badań. Oczywiście należy publikować w zagranicznych periodykach, szczególnie wyniki ważnych i przełomowych badań, ale litości - nie wszystko i nie na siłę. A to widać u kolegów i koleżanek z branży od prawa do lewa. Niektóre zagraniczne wydawnictwa tylko czekają na kolejnych polskich naukowców zmuszanych krajowym systemem oceny do składania swoich tekstów w drogich, zagranicznych czasopismach lub materiałach pokonferencyjnych (opłaty publikacyjne wynoszą od kilkuset złotych do kilku tysięcy złotych). Także dobrze, że jest więcej miejsc, gdzie można w kraju spróbować opublikować swój tekst (również w jęz. angielskim) i niekoniecznie za 5, 20 pkt., ale za 40 i więcej punktów. A co do samej listy - zawsze będzie dyskusja, że ten mógł dostać, a ten nie dostał itd. itp. Czy każdy podział jest sprawiedliwy w 100% ?
Szanowni Czytelnicy, od 2018 roku jestem odpowiedzialny za negocjowanie wszystkich licencji ok. 26,000 czasopism dla czytelników polskich. Oto statystyka:
Wirtualna Biblioteka Nauki to:
ok. 26.000 czasopism i 157.000 książek
Liczba pobrań rocznie ok. 20 mln art. i rozdz. oraz przeszukania baz
Liczba polskich publikacji rocznie ok. 10.700 art. lub książek, w tym 3.900 otwartych w ramach licencji
Koszt roczny netto (2020 r.) w EUR 52.3 mln
Polska jest chyba jedynym krajem na świecie gdzie dostęp w ramach tzw Licencji Krajowej daje dostęp wszystkim osobom z ponad 500 uczelin i jednostek badawczych.
Polska jest pierwszym krajem który wynegocjował 3000 przedpłaconych publikacji w wydawnictwie Elsevier (w latach 2019-2021) oraz ponad 6,000 publikacji w systemie otwartym (przedpłącone) w wydawnictwie Springer. Jesteśmy jedynym krajem gdzie czasopismo Cell zostało włączone do kolekcji standardowej Elsevier. W ramach WBN mamy swobodny dostęp do wszystkich książek wydanych w wydawnictwie Springer od XIX wieku ... (z wyjątkiem roku 2016, ale pracujemy nad tym).
I to wszystko możemy stracić dzięki takim genialnym myślicielom.
Marek Michalewicz, PhD (słabe, bo nie-polskie), Interdyscyplinarne Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego, Uniwersytet Warszawski
Dobrze wiedzieć, dziękuję!
Przy okazji pytanie: czy ta opłata (52.3 mln EUR) jest stała, czy będzie -w perspektywie kolejnych lat- uzależniona jakoś od wykorzystania baz (liczba ściągnięć itp.).
Ceny licencji były narzucane przez wydawców. Naszym zadaniem było wynegocjowanie tego aby nie rosły szybciej niż wskaźnik inflacji, i aby w cenę to zmieścić jak najwięcej dóbr, np. powiększyć ilość periodyków o najwięksej wartości (tak stało się z "Cell"), czasem trzeba było "poświęcić" pakiety o najmniejszym zasięgu, marginalne - co i tak powodowało protesty osób dotkniętych taką stratą. Największym problemem obecnie jest transformacja read-publish, czyli wprowadzenie modelu opłat za otwarte publikowanie, zgodnie z Europejskim Planem S. Jest to trudne zadanie zarówno dla wydawców, jak i odbiorców. Ilość artykułów i czytanych i publikowanych wciąż rośnie, i rośnie również liczba publikowanych tytułów czasopism. W bardzo prostym przeliczeniu pobranie jednego artykułu w Polsce kosztuje nas (bo to koszty które ponosi podatnik) ok. 1 Euro, lub mniej. Jeśli ktoś zechce zakupić dostęp do pojedynczego artykułu środnio cena jes ok. 40 Euro. Dostęp do baz bibliograficznych jest również kluczowy zarówno dla badaczy, jak i administratorów nauki - w wydziałach, uczelniach i w Ministerstwie nauki. Z doświadczenia ostatnich kilkunastu lat wiadomo, że cena absolutna stale rośnie, ale koszt pojedynczego artykułu spada.
Wielkie brawa Panie Marku. To jest niesłychana wartość dodana. W krajach o dobrym finansowaniu nauki, każdy szanujący się Instytut czy Uniwersytet robi to dla swoich pracowników. U nas od lat bieda w bibliotekach szczególnie, więc bez tej akcji, polska nauka byłaby mocno wykluczona z obiegu myśli i idei. Nie wyobrażam sobie pracy bez pełnego dostępy do publikacji z biologii molekularnej i biochemii roślin i pewnie każdy z nas tu zgromadzonych ma tak samo odnośnie swoich dziedzin.
Dziękuję! Osobiście zajmuję się tym dopiero od trzech lat, ale ICM stwarza Wirtualną Bibliotekę Nauki od dobrych kilkunastu lat. Zainicjował to mój poprzednik Prof. Marek Niezgódka. Dodatkowo ICM prowadzi pod kierownictwek dr Jakuba Szprota olbrzymi projekt Otwartej Nauki (http://pon.edu.pl/) - gdzie w ciągu ostanich trzech lat PONAD 1000 POLSKICH czasopism naukowych zostało wprowadzonych do dostępu i obiegu otwartego (tak, właśnie z grupy tych które wyłącznie chce popierać p. P.S.) . Moi koledzy, Natalia Gruenpeter i Jakub Szprot wydali właśnie świetne opracowanie Transformative Agreements: Overview, Case Studies, and Legal Analysis (http://pon.edu.pl/nasze-publikacje?pubid=20 ).
I jeszcze ostatnia uwaga, na marginesie, dotyczy stwierdzeń w powyższym artykule: i) "Jedna z osób, z którymi konsultowałem zmiany, poinformowała mnie, że niespełna 10% wszystkich publikacji ma więcej niż 2 cytacje. " (-to "wiedza" oparta na przekazie anegdotycznym!) oraz ii) "większość tych publikacji jest martwych, nikt ich nie czytuje, nie komentuje, nie polemizuje z postawionymi hipotezami". Moj student, magistrant, opublikował w październiku 2019 roku swoją pierwszą pracę w Computer Science Nature (Open Access) - jego praca w ciągu 2 miesięcy doczekała się 1,400 (słownie: tysiąca czterystu) czytań. W tamtym czasie, bez natychmiastowych cytowań, ale z pewnością zauważona. (czyli: zależy jaka praca!)
Pojawia się przed naszym Narodem wielka szansa: możemy stać się największym, a może jedynym, a z pewnością dominującym w Europe Środkowo-Wschodniej producentem: klęczników (drewno z Puszczy Białowiesjkiej, ćwieki drewniane), biczy ze skóry wołowej do samobiczowania (jeśli przyjdą grzeszne myśli), z pięknymi okruchami krzemienia z narodowych gołoborzy Gór Świętokrzyskich, i oczywiście pasów cnoty produkowanych z narodowej dobrej żeliwnej surówki z Huty w Stalowej Woli (baba daleko nie odejdzie ...ha!).
Nie tylko czerpiemy garściami ze znakomitych wzorców Rewolucji Kulturalnej w Chinach i wzorców zamknięcia Narodu od złych wpływów a'la Khmer Rouge ale dodajemy temu naszą dobrą narodową, łacińską, chrześcijańską = polsko-katolicką tradycję i wartości.
Doskonale Pan to ujął. Też miałem takie przemyślenia, że wraz z wygraną w swoim mniemaniu rewolucją Władza już nie tylko przepisuje historię (Kopernik była przodkiem prezesa!) i na wzór Maoistów zaczyna niszczyć dobra i wartości niezgodne z ich pojmowaniem rzeczywistości. Będzie pewnie coraz silniejszy atak na publikowanie w dobrych międzynarodowych czasopismach, bo przecież tę kasę, która na to idzie lepiej przytulić lokalnie. Przyda się na finansowanie tych właściwych badań, służących narodowi a nie wyimaginowanej wspólnocie. Na przykład takim nad wpływem siły modlitwy na indukcję genów odporności na patogeny ziemniaka. Już widzę taki grant. Poletka z ziemniakami otoczą różne liczby wiernych, np. 10, 50, 100 osób. W trakcie modlitwy będziemy mierzyć liczbę decybeli a z ziemniaków wyizoluje się RNA i za pomocą głębokiego sekwencjonowania zmierzy poziom ekspresji genów R i N. Oczywiście poletka będą zrandomizowane w pięciu powtórzeniach każde. Możliwe, że należałoby jeszcze zbadać, czy udział w modlitwie np. ojca redaktora, nie zwiększa ekspresji genów odporności bardziej niż np. sto zwykłych osób?
Nawet tego nie można nazwać po imieniu parlamentarnie (chociaż...).
Będąc generalnie za dialogiem, uważam, że z Panami Skrzydlewskim i Czarnkiem nie należy nawet rozmawiać. Problemem jest to, że oni nadają słowom znaczenie odmienne od powszechnie przyjętego. Bezrefleksyjne uzasadnienie katolickich dogmatów to dla nich "poszukiwanie prawdy", brak uprzywilejowania dla KUL to "krzywda", a religijnie motywowana opresja to "wolność". Ponadto, Skrzydlewski ma wg Google Scholar 39 cytowań, a Czarnek aż 15, włączając autocytowania (sic!). A więc nawet na lokalnym polskim gruncie są oni właściwie nieznani. "Teraz ku...a my!", jak powiedział klasyk. :-)
A może jakieś racjonalne i poparte badaniami argumenty i tok rozumowania oraz przekonywania zamiast raczenia czytelników "przekonaniami" i "przeświadczeniami"?. "Nie, bo nie. Tak, bo tak" to nie jest dyskurs godny naukowca. Nauka to nie są opinie, nauka to poszukiwanie prawdy. Humanistyka to także poszukiwanie i debatowanie prawdy. Nie opinii. Rozpychanie się łokciami i zasada "teraz k... my" (cyt. Jarosława Kaczyńskiego sprzed lat) nikogo nie krzywdzi? Daje poczucie podmiotowości beneficjentom? No tak... Życzę słodkości w kontemplowaniu się własną podmiotowością! To już nawet nie jest skandal, to jest jakiś surrealistyczny koszmar.... Jak tłumaczyć młodemu pokoleniu, że warto być naukowcem? To jest zaoranie nauki i oświecenia publicznego w Polsce
Dramat! To co mówi ten człowiek to dno i 10 metrów mułu. Jak mamy konkurować z naukowcami z innych krajów publikując tylko "dla siebie"? Czy na tym polega nauka? Ten pan, bo na miano "profesora" nie zasługuje jest szkodnikiem i nie ma tu żadnego znaczenia jego przynależność polityczna, czy duchowa. Zakompleksiony zaścianek!
Niestety jest to stek bredni osoby która jest beneficjentem tych tragicznych i niezgodnych z prawem zmian.
Argumenty przedstawione przez doradcę ministra Szkolnictwa Wyższego mnie przekonują. Poszukiwanie prawdy, która jest najważniejszym celem uczonego może być najdoskonalej wyrażona w macierzystym języku. Spotykam się często z sytuacjami, że tłumacz spłaszcza pierwotną myśl albo nie rozumiejąc do końca kontekstów ją przeinacza. W argumentacji ministerialnej nie wspomniano ani słowem o milionach złotych wydawanych jeszcze w Polsce na tłumaczenia. Niedouczeni angliści, w większości specjaliści od szopingów i efektu cieplarnianego (bo na takich tekstach uczą się języka na współczesnych uniwersytetach) tłumaczą fatalnie! Po co to robić? Na dodatek w jaki sposób nauka stać się może służebna wobec społeczeństwa? Jaki jest sens jej uprawiania. Przecież nasze sprawy są mało interesujące dla anglosasów, a nawet gdyby były to jak bedą do nich się krytycznie odnosić?
Szanowny "~humanisto" (a najprawdopodobniej trollu),
wystarczy dobrać tłumacza o odpowiednich kompetencjach... No i samemu wyuczyć się angielskiego na poziomie wystarczającym dla krytycznej oceny pracy tłumacza (do tego nie trzeba aż CPE...)
Tutaj w tym wystąpieniu politycznym pana doradcy nie ma żadnych logicznych i opartych na badaniach danych i argumentów, to są przeświadczenia niedouka.
To chyba tylko "humaniści" mają ten problem. Nauki przyrodnicze nie istnieją nie publikując na świecie. Równie dobrze możemy zamknąć laboratoria i iść kopać ziemniaki.
Postęp w kopaniu ziemniaków również przychodzi do nas dzięki wynikom badań publikowanych w czasopismach międzynarodowych, również z wysokim IF. Bez publikacji i wymiany myśli na poziomie międzynarodowym możemy co najwyżej wrócić do zaprzęgania kobiety do ręcznej kopaczki, co jest zapewne ideologicznie bliskie inicjatorom najnowszych zmian w punktacji czasopism.
Jaki jest problem aby publikować poza krajem w wysoko cenionych przecież nie zawsze będących na liście ministerialnej czasopismach), czy zmiana która zaszła, zmieniła coś w tym względzie, czy teraz historycy zajmujący się kościołem w Płocku, też muszą pisać w j. angielskim, jakie czasopismo z górnej półki konserwacji przyjmie taki artykuł. Czy najbardziej zdolni naukowcy na świecie z takich obszarów badawczych jak: historia, etnologia, historia sztuki, prawo rodzinne, muszą teraz szukać czasopism poza krajem aby opublikować swoje badania, chyba raczej powinniśmy w naukach społecznych i humanistycznych dzielić się syntezami, czy synteza powstanie bez badań o mniejszej skali? Są nauki gdzie łaciną jest angielski i niech w tym języku publikują ale nie róbmy teraz afery że nie można, raczej działa to tak, że badania szczegółowe, opisowe nie znajdują zainteresowania w periodykach zagranicznych nie ma co się dziwić, a skoro w Polsce są wycenianie mimo dobrych recenzji, znawstwa przedmiotu, odpowiedniej metodologii na 20 pkt to chyba też absurd? czyż nie?
Myślę, że każda dziedzina powinna mieć dobrany sposób oceny czasopism i zasad awansu. Możliwe, że w naukach humanistycznych powinno się również bardziej doceniać ważne konferencje i inne niż publikacja formy dyskursu. Nie o tym jest jednak ta komentowana tu tragifarsa. Tu rozmawiamy o tym, że przychodzi pan prezes klubu Tęcza i mówi, teraz nasza klasa to ekstraklasa i ją tu punktujemy za dwieście, a co tam za tysiąc punktów. Bo jest polska, nasza i tak uważamy. Tak tworzymy nową tradycję!
Nikt, ani jedna osoba nie poparła tak często cytowanego profesura? Niemożliwością to jest, spiskiem, niemiecka gazeta usuwa komentarze prawdziwych Polaków!
A ile dochodu dla budżetu stanowi prowadzenie przez polskich naukowców dużych międzynarodowych grantów? Są to ogromne kwoty, nie mówiąc o prestiżu polskiej nauki na arenie międzynarodowej. Takich projektów nie realizuje się, publikując w polskich czasopismach. Granty pokrywają również koszty publikowania manuskryptów, a więc tym samym pozwalają na wybór dowolnych czasopism o światowej renomie. Zamykając się na polski rynek, utkniemy w martwym punkcie, a jak sami siebie zaczniemy oceniać i recenzować, to będzie koniec obiektywnej, niezależnej nauki.
No dobrze, ale z jakiego powodu za tak ważną kwestie odpowiada akurat teolog z zawodówki w Chełmie?
Dlatego, że ministrem został kolega teolog.
Renomowane czasopismo "Archiwa, Muzea, Biblioteki Kościelne" ma w Google Scholar 5+3+1+3 cytowań za cały okres swojego istnienia. Rzeczywiście wzór do naśladowania .
Urocze. Fenomenalne. Cóż za wspaniala argumentacja! Genialne! Jestem pod wrażeniem.
Nowa lista promuje pseudonaukę (prezentowanie poglądów nie popartych badaniami empirycznymi, bez rygoru metodycznego) i oddala nas od nauki światowej. Dzięki zwiększonej punktacji dla dyscyplin związanych teologią strumień pieniędzy będzie kierowany tam, gdzie nie ma mowy o nawiązaniu dialogu z literaturą światową. Mamy 21 wiek, industry 4.0, a będziemy badać wyimaginowane byty i historię rozwoju religii, która się kończy....
Pan Skrzydlewski będąc jednym z głównych apologetów pseudonauki zwanej teologią, w szczególności teologii katolickiej zasłynął latem 2020 stwierdzeniem, że "Bóg Spinozy jest absurdalny" (w przeciwieństwie do Boga uznawanego przez niego samego), które to stwierdzenie jest podpierane mocą stopnia doktora habilitowanego. Zmiany w punktacji spowodują większą produkcję takiej jakości naukowców, którzy będą wzajemnie recenzować sobie takiej jakości tezy, czyli mają na celu wspieranie polskiej kultury katolicko-feudalnych relacji na wyższych uczelniach.
https://scholar.google.pl/citations?user=zEH_IzQAAAAJ&hl=en
dr hab. z Hi=4, kilkanaście publikacji, tylko w j. polskim, w tym 1 w 2020, 1 w 2018? Czy tylko mi to brzydko pachnie? No tytan pracy!
80 mln to skromna inwestycja w rozpoznawalność nauki polskiej w świecie. Zwraca się wielokrotnie w międzynarodowych grantach.
Zdecydowanie. I wzmacnia rozwój naszego kraju w przeciwieństwie do setek milionów wpompowanych w Rydzyka i TVPIS.
Żadna lista czasopism nie prowadzi do rzetelnej oceny naukowców. Ocenianie artykułu na podstawie tytułu czasopisma jest fundamentalnym błędem. Więcej na ten temat przeczytac można w książce "Dobrze wypełnione sloty" dostępnej bezpłatnie pod adresem. http://bc.pollub.pl/publication/13802
Ma Pan pełną rację. Pobrałem książkę i po chwili lektury czuję, że przeczytam całą z przyjemnością i polecę młodszym członkom naszego zespołu.
Lista, owszem, zabiera punkty i reputację pismom, które pracowały na swoją markę przez wiele lat, a zostały zrównane, lub co gorsza - wyprzedzone przez pisma bez dorobku lub działającymi ledwie od kilku lat. Mówiąc obrazowo: musimy się ścigać, ale na starcie organizatorzy niektórym spuścili powietrze z opon.
Powiem wprost: aż wstyd to pisać, chociaż niektórym - jak widać powyżej - nie wstyd.
Nie tyle spuścili jednym, co raczej drugich napompowali, jak źli chłopcy żabę słomką. Na miejscu redaktorów dmuchanych periodyków rozważyłbym jednak fakt, że na dłuższą metę to nie służyło żabom.
Pełna zgoda