Nie ma potrzeby przekonywania naukowców do użyteczności ich pracy, ponieważ sama natura odkrywania nowych prawd jest z definicji użyteczna. W tym przypadku można rozważyć różne stopnie użyteczności i pilności, ale jest to kwestia kolejności potrzeb i zadań przedstawianych naukowcom. Nie trzeba również zachęcać naukowców do większej aktywności, ponieważ z natury swojego talentu poznawczego są jednymi z najbardziej aktywnych osób na świecie.
W panującej dziś postawie wobec naukowców ignoruje się rolę pasji badawczej, przywiązując wagę do motywów o wiele słabszych i nie zawsze zgodnych z charakterem pracy naukowej.
Ludzie są skłonni podejmować pracę z różnych pobudek i motywów, takich jak np. chęć użyteczności, potrzeba aktywności, pragnienie uznania, poczucie obowiązku, chęć zarobku. W zależności od stopnia nasilenia poszczególnych motywacji u konkretnego człowieka istnieje wiele sposobów, które można zastosować w celu pobudzenia ludzi do pracy, np. ukazując im doniosłość celów, stwarzając szersze pole do działania, rozdając awanse i odznaczenia, odwołując się do poczucia obowiązku czy też zwiększając wynagrodzenie.
W zawodach, które wymagają wyjątkowego talentu, odwoływanie się do takich motywów traci na znaczeniu. Dla utalentowanych osób naczelnym motywem staje się zamiłowanie, silne pragnienie rozwijania i wykorzystywania swojego talentu. To, co robią z pasją, wykonują najchętniej, więc nie ma potrzeby nakłaniania ich do działania.
Bez wątpienia zawód naukowca wymaga talentu poznawczego. W istocie naukowiec powinien charakteryzować się takimi cechami, jak wnikliwość w rozróżnianiu pozornie podobnych rzeczy, zdolność kojarzenia na pozór ze sobą niezwiązanych informacji oraz krytycyzm w identyfikacji wartości i jakości informacji, które często posiadają pozory prawdy. Pasja towarzysząca temu talentowi manifestuje się jako głębokie zainteresowanie badawcze, które obejmuje niepokój wobec nieznanych faktów oraz pragnienie znalezienia najtrafniejszych odpowiedzi i najbardziej racjonalnych rozwiązań.
Jeśli inne motywacje są zgodne z pasją badawczą, to odwoływanie się do nich jest zbędne, a jeśli są niezgodne, to jest nieskuteczne. Dlatego właściwą strategią wobec naukowców nie jest pouczanie ich, jakie motywy powinni mieć, ale raczej wyszukiwanie i kształcenie odpowiednio zdolnej młodzieży do tego zawodu oraz tworzenie odpowiednich warunków do pracy naukowej.
Nie ma potrzeby przekonywania naukowców do użyteczności ich pracy, ponieważ sama natura odkrywania nowych prawd jest z definicji użyteczna. W tym przypadku można rozważyć różne stopnie użyteczności i pilności, ale jest to kwestia kolejności potrzeb i zadań przedstawianych naukowcom. Nie trzeba również zachęcać naukowców do większej aktywności, ponieważ z natury swojego talentu poznawczego są jednymi z najbardziej aktywnych osób na świecie.
Jeśli chodzi o objawy uznania, dla utalentowanych naukowców są one jedynie naturalną konsekwencją ich osiągnięć, ale nie stanowią motywacji samej w sobie. Za takimi objawami uganiają się natomiast pseudonaukowcy i pasożyty nauki, „feudałowie” starannie reżyserujący swoje wystąpienia w roli „wielkich uczonych”, dopisujący się jako „współautorzy” (oczywiście na pierwszym miejscu) do prac „wasali”, czyli swoich podwładnych. „Feudałowie” uważają każdy sprzeciw w dyskusji za osobistą obrazę, kumulują wszelkie możliwe stanowiska kierownicze i prezydialne w swojej dziedzinie, otaczając się „cmokierami” i „potakiwaczami”, a tępiący zbyt dobrze zapowiadające się talenty. Jest zdumiewające, jak bardzo umożliwiają to stosunki panujące u nas w nauce.
Pasja badawcza to stan psychiczny
Brak zrozumienia motywacji działania naukowców prowadzi również do absurdów, takich jak postrzeganie pracy naukowej jako obowiązku, który należy spełniać w określonych godzinach. Tymczasem z obowiązku można w określonych godzinach sprzedawać znaczki na poczcie, a nawet wykładać na uniwersytecie, ale nie rozwiązywać problemy naukowe. Pasja badawcza nie jest czymś, co można zamówić, zaplanować lub nakazać. Jest to stan psychiczny, który towarzyszy naukowcom przez większość czasu, z wyjątkiem snu (chociaż nie jest wykluczone, że wtedy również). Charakteryzuje się nieregularnymi fluktuacjami koncentracji i odprężenia, które są nieprzewidywalne i niejednostajne.
Naukowiec nie odróżnia „normalnych” od „nienormalnych” godzin pracy ani nauki „służbowej” od „niesłużbowej”. Ten aspekt osobowości naukowca jest niezrozumiały dla różnych „organizatorów” nauki, którzy uważają, że motywacją do pracy naukowej jest dyscyplina polegająca na przebywaniu w budynku instytutu w określonych godzinach, z listami obecności, a nawet – co gorsza – z automatycznymi systemami kontrolnymi. Ci „organizatorzy” utożsamiają kontrolę nad fizyczną obecnością z kontrolą nad myśleniem, jakby jedno miało bezpośredni wpływ na drugie. Kontrola organu myślenia utożsamiła im się z kontrolą organu siedzenia.
I wreszcie trzeba zrozumieć, że próba motywowania naukowców poprzez perspektywę zwiększenia zarobków jest błędnym rozumowaniem. Naukowiec, podobnie jak narkoman, jest gotów nawet ponosić koszty, aby czerpać przyjemność z twórczej działalności, którą uprawia. Już w pradziejach historii nauki istnieją dowody na to. Czy ktokolwiek zapłacił chociażby grosz Pitagorasowi za jego odkrycia dotyczące trójkątów czy Archimedesowi za sformułowanie prawa, które nosi jego imię? Gdyby pasja badawcza naukowców nie miała tak wielkiej przewagi nad motywem zarabiania pieniędzy, któż by rozwijał naukę przez poprzednie dwa i pół tysiąca lat?
Niezależnie jednak od postawy motywacyjnej naukowców muszą oni zdobywać środki na utrzymanie. Faktem jest, że każdy naukowiec, który nie pracuje na kilku etatach lub nie zajmuje wysoko płatnych stanowisk administracyjnych (co jest zaskakujące, bo awansem finansowym dla naukowca jest odejście od pracy badawczej!), wcześniej czy później musi dokonać wyboru dotyczącego swojego stylu życia: 1) Może ciężko pracować na kilku etatach; 2) Może zrezygnować z normalnego standardu życia; 3) Może przyjąć złagodzoną definicję solidności pracy, decydując się na uprawianie chałtury.
Rozstrzygnięcie można by pozostawić samym naukowcom, gdyby interes społeczny nie nakazywał uwolnienia ich od tego wyboru. Do zrewolucjonizowania systemu społecznego i całej gospodarki niezbędni są nie pracownicy naukowi „w ogóle”, lecz badacze, poszukiwacze, a gdzież oni? Jeśli spojrzymy na poszczególnych pracowników naukowych, okaże się, że niektórzy z nich nie są w stanie skupić się na badaniach naukowych. Jedni poświęcają dużo czasu na wykłady na uczelni i zajęcia dydaktyczne, co ogranicza ich możliwość prowadzenia badań. Inni nie mogą poświęcić się badaniom, ponieważ zajmują stanowiska kierownicze, które wymagają pełnienia obowiązków administracyjnych. Niektórzy są zbyt młodzi i nie mają jeszcze wystarczającego doświadczenia, inni zaś są starsi i zmagają się z problemami zdrowotnymi. Ci w średnim wieku mają liczne zobowiązania rodzinne i finansowe, przez co muszą podejmować dodatkową pracę.
Z masy pracowników naukowych należy koniecznie wyróżnić wszystkich tych, którzy mają potencjał wniesienia czegoś nowego do nauki. Należy przyznać im odpowiednie znaczenie i uwolnić ich od obowiązków, które nie są związane z badaniami naukowymi. Poszukiwaczom nowych idei, nowych pomysłów, nowych rozwiązań trzeba zapewnić warunki sprzyjające świeżości umysłu i rozwijaniu inwencji. To przecież proste: wśród problemów nurtujących badacza nie może być problemu utrzymania, bo się te problemy ze sobą gryzą.
Warunków pracy naukowców nie można traktować jako sprawy, o której kiedyś w przyszłości trzeba będzie pomyśleć, „gdy kraj będzie bogatszy”, bo bez jej załatwienia nie będzie bogatszy. Pozostawienie życia naukowców samemu sobie jest błędem, który społeczeństwo za dużo kosztuje.
Parte proxima res continuetur.
dr Paweł Kawalerski
Wojskowa Akademia Techniczna w Warszawie
Tekst opracowałem na podstawie pracy Mariana Mazura pt. Historia naturalna polskiego naukowca (Warszawa 1970) oraz własnej obserwacji uczestniczącej i eksperymentów uczestniczących.
@rfe "Dla mnie naukowcy w polsce, kojarza sie z nauczycielami na uczelniach. uczacych w kolko to samo z ksiazek napisanych w PRL, [...] Wymgajacy uczenia sie na pamiec ksiazek grubasnych po 1000 stron napisanych w glebokiej komunie od studentow. Nie posiadajacy za to wiedzy o najnowszych osiagnieciach nauki, nie znajacy jezykow obcych, nigdy, nie prowadzili badan miedzynarodowych. Takie mam wyobrazenie o nauczycielach z polskich bieda uczelni."
No, w sumie to wyobrażenie jest FAŁSZYWE oraz KRZYWDZĄCE. Wnioskując po treści tej wypowiedzi, chyba nigdy nie widział Pan/Pani choć trochę, jak wyglądają badania naukowe w dziedzinach ścisłych. Fizyk, czy matematyk bez znajomości angielskiego, nie ma czego chyba szukać w świecie nauki, jeśli chce prowadzić badania naukowe. Proszę odwiedzić strony uczelni, a jeszcze lepiej strony ich Wydziałów Matematyki i Informatyki, czy Fizyki, Astronomii i Informatyki Stosowanej itp. itp. i dowie się Pan/Pani, że jednak współpraca międzynarodowa kwitnie w najlepsze, a polscy fizycy i matematycy znają dobrze język angielski (niektórzy także niemiecki, czy francuski, a rosyjski pamięta starsze pokolenie). Inna sprawa, jak się ułożyły kariery pewnego odsetka polskich naukowców, którzy będąc "poza układem", próbują coś działać.
Naukowiec pracuje, będąc w środowisku feudalnym. Jeśli nie ma habilitacji, a jest mgr lub dr, to Jaśnie Państwo Habilitowani traktują go często "z góry", żeby nie powiedzieć lekceważąco. Jak nie zrobi habilitacji i zostanie emerytem, to będzie postrzegany, jako nieudacznik, któremu się nie udało. Oczywiście, nikt nic nie powie. Nieważne, że dr X. zajmował się np. rozwiązaniem pewnego ważnego problemu w logice formalnej, co mu się udało (a co nie udało się pewnemu bardzo znanemu profesorowi), czy że udowodnił pewne twierdzenie, które (przynajmniej na pierwszy rzut oka) stoi w sprzeczności z pewnym bardzo znanym twierdzeniem, znanym z podręczników itd. Nie należał do żadnego klanu naukowego, nie miał więc poparcia, zresztą nie potrafił o nie specjalnie zabiegać, był idealistą, uważającym, że wystarczy mieć tylko dobre wyniki naukowe opublikowane w dobrych czasopismach. No to jest teraz "tylko" emerytowanym doktorem, i tak będzie zapamiętany. Ewentualnie, jak uczy historia nauki, (jeśli już), to za jakieś 30, czy 50 lat ktoś "odkopie" taką czy inną pracę dr X., i wtedy sobie o nim przypomną.
Inny z kolei dr (nazwijmy Y.), fizyk, miał szefa, który sobie "nagrabił" w środowisku, więc dr Y. przepadł w konkursie na adiunkta, i był zmuszony pracować, jako... bibliotekarz. Już nie żyje. Pozamiatane.
Jeszcze inny, też fizyk i też po doktoracie, jest na bezrobociu. Miał tego samego szefa, co dr Y., więc chyba już wszystko jasne.
Dla mnie naukowcy w polsce, kojarza sie z nauczycielami na uczelniach. uczacych w kolko to samo z ksiazek napisanych w PRL, zyjacy w biedzie marazmie. Uwiklani w patologiczne, przemocowe i mobbingowe oraz seksualne relacje na uczelni. Bez wlasnej godnosci, przytakujacym waznym osobistosciom ktorzy sa istotni do ich karier naukowych. Slabi i kiepscy ale wierni.
Bo to jest super praca, co miesiac wpada 3 kola na konto bankowe. Nie posiadaja zadnego szacunku spolecznego ani ze strony studentow, ktorzy udaja ze sie ucza. Osoby ktore nie znalazly szczescia po studiach w sektorze prywatnym. Pelni pasji idealow, wypaleni zawodowo. Wymgajacy uczenia sie na pamiec ksiazek grubasnych po 1000 stron napisanych w glebokiej komunie od studentow. Nie posiadajacy za to wiedzy o najnowszych osiagnieciach nauki, nie znajacy jezykow obcych, nigdy, nie prowadzili badan miedzynarodowych. Takie mam wyobrazenie o nauczycielach z polskich bieda uczelni. Oni ciagle sie probuja doskonalic i uczyc i to trwa juz 30 lat od czasow transformacji