Za nadsyłane teksty wydawca żąda wcześniejszej zapłaty, po otrzymaniu pieniędzy kontakt się urywa, a tekst nie jest publikowany. Ewentualnie może się pojawić na stronie fałszywego czasopisma, ale de facto nie ma wtedy żadnej wartości w świecie akademickim.
Drapieżne czasopisma są tematem bardziej medialnym i częściej analizowanym niż temat porwanych czasopism. Tymczasem kradzież lub przejęcie tożsamości czasopisma są równie niebezpieczne dla nauki. To nie tylko jawne łamanie prawa, ale też zjawisko, które coraz trudniej wykryć, i z którym w praktyce nie ma jak walczyć. W literaturze takie czasopisma określane są jako „porwane”, „ukradzione”, „sklonowane” (hijacked journals, stolen journals, cloned journals), a także „zreplikowane” (replica journals) lub „zrabowane” (robbed journals).
Na czym polega proceder?
Fałszywy wydawca dąży do tego, aby wprowadzić naukowców w błąd w celu osiągnięcia zysku. Tworzy stronę, która imituje witrynę wiarygodnego czasopisma – kopiuje elementy witryny oryginalnego, wiarygodnego czasopisma, adresy, dane wydawnicze (np. ISSN, IF, informacje o indeksowaniu w bazach danych), a także układ i szatę graficzną. Ma ona wyglądać jak oryginalna strona czasopisma, a autor ma mieć wrażenie, że publikuje dla wiarygodnego tytułu. W istocie pada ofiarą cyberprzestępców.
Gdzie pojawiają się różnice, które wskazywałyby na sklonowaną witrynę? Na fałszywej stronie najczęściej zmienia się skład redakcji, usuwane są numery telefonów i adresy mailowe, a do kontaktu najczęściej służy anonimowy formularz. Może wystąpić też różnica w profilu czasopisma, języku (czasopismo przechodzi na język angielski) i częstotliwości jego wydawania w porównaniu z czasopismem oryginalnym. Za nadsyłane teksty wydawca żąda wcześniejszej zapłaty, po otrzymaniu pieniędzy kontakt się urywa, a tekst nie jest publikowany. Ewentualnie może się pojawić na stronie fałszywego czasopisma, ale de facto nie ma wtedy żadnej wartości w świecie akademickim.
Oszustwa phishingowe
Porywanie czasopism można uznać za formę internetowego phishingu (journal phishing), czyli oszustwa polegającego na podszywaniu się pod inną osobę lub instytucję w celu wyłudzenia poufnych informacji, zainfekowania komputera szkodliwym oprogramowaniem czy też nakłonienia ofiary do określonych działań. W przypadku porwanych czasopism przestępca preparuje stronę internetową i zwabia na nią autorów w celu wyłudzenia pieniędzy w ramach opłaty za publikacje – zasada działania jest więc taka sama.
Domena internetowa porwanego czasopisma wygląda podobnie jak domena oryginalnego tytułu, różnić się mogą pojedynczym znakiem lub rozszerzeniem. Co więcej, przestępcy tworzą niejedną spreparowaną witrynę, może być kilka różnych wersji, w tym adresy wykorzystujące wygasłe domeny periodyków.
Liczba porwanych czasopism
Trudno określić liczbę działających porwanych czasopism. Jalalian i Dadkhah zebrali 90 tytułów w 2015 roku. W momencie zamknięcia listy Bealla w 2017 roku znajdowało się na niej 115 tytułów. W sieci krąży kilka list porwanych czasopism, jednak nie wiadomo, czy są one aktualizowane. Dlatego najcenniejszym obecnie narzędziem dla naukowców może być baza Retraction Watch Hijacked Journal Checker, która na początku lipca 2022 roku wykazywała 153 tytuły. Wzrost liczby porwanych czasopism przybrał na sile podczas pandemii Covid-19, co odzwierciedlało globalny trend wzrostu cyberprzestępczości.
Choć liczebność zidentyfikowanych i ujawnionych porwanych czasopism nie jest imponująca, to nie można im odmówić skuteczności. Oszukują nie tylko autorów, wnikają też do liczących się baz danych. Z drugiej strony przyjęty model działania powoduje, że zazwyczaj nie funkcjonują zbyt długo w sieci. Przeważnie publikują jak najwięcej tekstów w jak najkrótszym czasie – badania podają, że w ciągu 5 miesięcy w 2015 roku 10 porwanych czasopism opublikowało 2442 artykułów, a pojedynczy numer może obejmować nawet 1500 tekstów.
Czym porwane czasopisma różnią się od drapieżnych?
Część praktyk porwanych czasopism jest zbieżna z praktykami drapieżnych wydawców: eksploatują złotą drogę OA, czerpią zyski z APC oraz oszukują autorów, obiecując rzetelny proces redakcyjny i wydawniczy. Drapieżne czasopisma operują nowo stworzonymi tytułami i nie dążą do pojawienia się w wiarygodnych bazach danych, porwane z kolei starannie imitują cechy i zawartość istniejących tytułów oraz starają się przeniknąć do renomowanych baz, którym ufają naukowcy. W rezultacie artykuły częściej zgłaszane są do porwanych czasopism niż do czasopism drapieżnych, to sprawia, że zjawisko jest bardziej szkodliwe dla nauki niż drapieżne czasopisma. Ale to niejedyna różnica.
W odróżnieniu od drapieżnych, które celują w nieetyczne praktyki, a ich działalność w zasadzie mieści się w granicach prawa, porwane czasopisma tę granicę przekraczają. Przechwytują lub podrabiają domenę wiarygodnego tytułu, kradną tożsamość czasopisma, bezprawnie wykorzystują dane osobowe jego redaktorów i autorów, nielegalnie korzystają z elementów identyfikacji wizualnej oraz przejmują pieniądze wpłacane przez autorów w ramach APC. Kradną też coś więcej – wypracowany latami prestiż i renomę wiarygodnego czasopisma. Dlatego w literaturze taka forma oszustwa określana jest to też jako brandjacking.
Brak zainteresowania czy brak rozwiązań?
Pomimo tego, że porwane czasopisma są trudniejsze do zidentyfikowania i bardziej szkodliwe z uwagi na konsekwencje dla środowiska naukowego, w literaturze cieszą się znacznie mniejszym zainteresowaniem niż drapieżne. O ile w latach 2013-2020 w Web of Science zaindeksowano 640 artykułów z frazą „predatory journals”, to tekstów z określeniem „hijacked journals” było zaledwie 43.
Niestety ze zjawiskiem tym jest trudno walczyć, mimo jawnego łamania prawa i podszywania się pod inne podmioty. Ich właściciele nie zdradzają swojej tożsamości, a domeny porwanych czasopism mogą rejestrować w dowolnym państwie. Dlatego też nie są w stanie objąć ich krajowe lub unijne regulacje prawne. Wiarygodne czasopisma, które padły ich ofiarą, mogą jedynie przestrzegać przed działalnością przestępców i istnieniem sfałszowanej strony.
Kto porywa czasopisma?
Badacze podejrzewają, że za porywaniem czasopism stoją zwykle osoby ze sporą wiedzą w zakresie tworzenia i zarządzania stronami www, ale także takie, które są doskonale zorientowane w zasadach ewaluacji, awansów, promocji, przyznawania grantów itp. Znają one wymagania stawiane naukowcom i presję związaną z koniecznością publikowania w renomowanych, międzynarodowych czasopismach oraz tytułach, które mogą pochwalić się IF (ale niezbyt wysokim, aby nie wzbudzić podejrzeń u autorów). Mogą to być osoby, które początkowo działają jako autorzy-widma (tzw. ghost writers), albo które pomagają naukowcom w publikowaniu tekstów, dopiero później zaczynają na pełną skalę działać jako pseudonaukowe wydawnictwa (ghost publishers).
Fałszywe, sklonowane strony nie są trudne do utworzenia, wystarczy podstawowa wiedza na temat tworzenia stron internetowych i używania systemów typu CMS (Content Management System). Osoby, które ją mają, dodatkowo wiedzą, jak ukryć swoją tożsamość w sieci: rejestrują domeny, korzystając z pomocy firm anonimizujących tę usługę, celują w zagraniczne serwery i fałszywe skrzynki mailowe. Wiedzą, jak zorganizować fałszywą konferencję lub spreparować witrynę czasopisma, które pozorować będzie stronę czasopisma wydawanego wyłącznie w drukowanej wersji albo takiego, które nie inwestuje w rozwój, promocję i pozycjonowanie posiadanej strony.
Dla istniejących stron przestępcy rejestrują domeny z końcówką .org lub .com, co ma wprowadzić w błąd autorów i uwiarygodnić sfałszowane czasopismo, ale unikają domen powiązanych z krajem, co mogłoby zdradzić ich tożsamość i prawdziwe pochodzenie. Dodają też hiperłącza do wiarygodnych baz danych tam, gdzie pojawiają się odniesienia lub statystyki dotyczące realnego, wiarygodnego czasopisma. Częstą praktyką jest też zmienianie wpisów w Wikipedii oraz podmienianie linków, które zamiast do oryginalnych, prowadzą do fałszywych stron i przekierowują do nich ruch internetowy.
Historia porwań i najbardziej znani porywacze
Porywanie czasopism zostało po raz pierwszy wykryte w sierpniu 2011 roku na fałszywej stronie sciencerecord.com. Witryna ta powstała na bazie wygasłej domeny, wykupionej przez osobę posługującą się pseudonimem Ruslan Boranbaev. Działały na niej trzy czasopisma podszywające się pod wiarygodne tytuły: „Science Series Data Report”, „Innova Ciencia” i „Science and Nature” oraz siedem nowych, drapieżnych tytułów.
Ruslan Boranbaev wielokrotnie usiłował też „porwać” czasopismo „Archives des Sciences”, rejestrując fałszywą stronę sciencearchive.com oraz archiveofscience.com, a w sierpniu 2012 skupił się na czasopiśmie „Wulfenia”, dla którego zarejestrował domeny wulfeniajournal.at oraz miltidisciplinarywulfenia.org. Kolejną domenę – revistas-academicas.com – utworzył dla kilku porwanych czasopism indeksowanych przez WoS: „Natura”, „Doriana” i „Cahiers des Sciences Naturelles”. Odpowiada też za inne porwane tytuły: „Jokull”, „Pensee”, „Revista Kasmera”, „Sylwan” i „Tekstil”.
W 2013/2014 roku odbywały się wielokrotne ataki na czasopismo „Afnidad”. Tutaj osoby posługujące się pseudonimami Jane Madlan i James Robinson rejestrowały witryny afnidad.org, afnidadjournal.es i afnidadjournal.org. James Robinson jest osobą zarejestrowaną pod adresem skrzynki pocztowej w Dubaju, a jako Tomas Publishing wydawał też sześć drapieżnych czasopism. Oprócz „Afnidad” atakował też inne tytuły, takie jak „Journal of the American Medical Association”, „Agrochimica”, „Cadmo”, „Kardiologiya”, „Systems Science” i in.
Oprócz Ruslana Boranbaeva i Jamesa Robinsona w latach 2011–2015 cyberprzestępczą działalność w zakresie porywania czasopism „uprawiał” profesor informatyki jednego z uniwersytetów w Arabii Saudyjskiej, współzałożyciel platformy WordPress Experts. Z grupą współpracowników z Pakistanu dokonał kradzieży co najmniej sześciu czasopism naukowych: „Journal of Technology”, „Journal of Advances in Science and Technology”, „Magnt Research Report”, „Scientific Khyber”, „Saussurea” i „Texas Journal of Science”.
Jak się „porywa” czasopisma?
Początkowo drapieżny tytuł można było stosunkowo prosto wykryć, o ile autor był świadomy zjawiska porywania czasopism. Wystarczyło, że porównał adres internetowy witryny z listą czasopism naukowych w bazie Web of Science, inny adres od razu wskazywał na drapieżne czasopismo. Jednak nawet w renomowanych bazach zdarzały się błędy, linkowano do sklonowanej, fałszywej strony, a nie oryginalnego czasopisma.
Niemniej oszuści liczyli na nieuwagę autorów i podrabiali przede wszystkim niszowe, wyspecjalizowane czasopisma, często z nieanglojęzycznych krajów. Rejestrowali domeny niemal identyczne, ale różniące się pojedynczym znakiem lub innym detalem, który łatwo pominąć. Celowali też w czasopisma nieobecne w sieci, takie, które nie mają stron internetowych i wydawane są wyłącznie w wersji papierowej. Sprawiało to, że jedynie strona fałszywego czasopisma była dostępna online.
Obecnie, gdy rozpowszechnił się proceder przechwytywania domen, czyli kupowania domen, które nie zostały ponownie opłacone i wygasły, rozpoznanie porwanych czasopism jest znacznie trudniejsze, czasem nawet niemożliwe. Zdarzają się też ataki hakerskie na strony wiarygodnych czasopism, to spotkało np. czasopismo „Talent Development and Excellence”. Generalnie w wielu przypadkach ofiarami porwań padają czasopisma, które niedostatecznie inwestują w bezpieczeństwo i aktualność stron internetowych. Przestępcy mocno stawiają na SEO (Search Engine Optimization), do tego stopnia, że w Google na pierwszych miejscach rezultatów wyszukiwania znajdują się fałszywe witryny, a nie oryginalne, wiarygodne strony czasopism.
Modus operandi porywaczy
Aby „porwać” wiarygodne czasopismo przestępcy przyjmują różne modele działania:
Kradzież tożsamości czasopisma
W świecie akademickim kradzież tożsamości może objąć tożsamość nie tyle człowieka, ile legalnego, wiarygodnego czasopisma naukowego. W 2013 roku „Nature” ostrzegał naukowców przed fałszywymi witrynami dwóch czasopism, które w oryginalnej wersji nie miały własnych stron internetowych. Chodziło o „Archives des Sciences”, multidyscyplinarne szwajcarskie czasopismo założone w 1791 oraz „Wulfenia”, czasopismo botaniczne wydawane przez Muzeum Regionalne Karyntii w Klagenfurcie w Austrii.
Na podrobionych stronach oszuści skopiowali nie tylko realne tytuły i inne szczegóły czasopism, ale też dane kontaktowe, IF oraz ISSN. Redaktorzy dowiadywali się o naśladowcach od ofiar – autorów, którzy zgłosili teksty i przesłali pieniądze, ale ich teksty nie zostały opublikowane. Stawki APC wynosiły ponad 500 dolarów, a pieniądze były przesyłane do dwóch banków w Armenii. Podrobione strony były na tyle przekonujące, że zostały uwzględnione w bazie Thomson Reuters, odpowiedzialnej za Scientific Citation Index i obliczanie IF czasopism.
Czasopismem ze sklonowaną wersją jest „Sylwan”, najstarsze w Polsce i jedno z pierwszych na świecie czasopism naukowych z zakresu leśnictwa, założone w 1820 roku w Warszawie. Przestępcy wykorzystali layout strony i do oryginalnego tytułu dodali określenie „English Edition”. Inne polskie czasopisma, które padły ofiarą cyberprzestępców, to „Inżynieria Chemiczna i Procesowa”, kwartalnik wydawany przez Polską Akademię Nauk, „Systems Science”, czasopismo wydawane przez Oficynę Wydawniczą Politechniki Wrocławskiej oraz „Polish Polar Research”, periodyk wydawany pod auspicjami Komitetu Badań Polarnych Polskiej Akademii Nauk.
Ofiarą „porwania” stało się też islandzkie czasopismo „Jokull”, którego tematyka koncentruje się na szeroko pojętych naukach o ziemi. Na sklonowanej stronie skopiowano ISSN i dane o IF, ale dodano do tytułu określenie „Journal”. Jeśli tak przygotowana strona drapieżnego czasopisma nie wprowadzi autorów w błąd, to może to zrobić Google. Po wpisaniu hasła Jokull do wyszukiwarki pierwsze w wynikach wyszukiwania pojawia się drapieżne czasopismo. Inne przykłady porwanych czasopism, w przypadku których cyberprzestępcy wykorzystali kradzież tożsamości, to „Tierärztliche Praxis” lub „Turkish Journal of Physiotherapy and Rehabilitation”.
Przechwycenie domeny czasopisma
Wraz rozwojem technologii internetowych, a konkretnie możliwością przechwycenia domeny, porwanie czasopisma stało się znacznie łatwiejsze dla przestępców i trudniejsze do wykrycia. Oszuści doprowadzają do tego, że wiarygodne czasopismo traci kontrolę nad własną stroną internetową i domeną (a nawet nad archiwalnymi plikami), a drapieżnik przejmuje nie tylko tożsamość czasopisma i jego witryny, ale i ruch sieciowy. I niestety nie ma prostego sposobu na zidentyfikowanie czasopisma, które w ten sposób ukradło tożsamość innego tytułu.
Na internetowym rynku każdy może kupić domenę, a sprzedająca ją firma nie będzie weryfikować, czy nabywca ma prawa do danej domeny. A kupowanie wygasłych domen o komercyjnym potencjale stanowi sporą część tego rynku. Euromed Communications mógł być jedną z pierwszych ofiar przejęcia domeny. Brytyjski wydawca biomedycznych książek i czasopism stracił swoją domenę w wyniku niezapłaconego rachunku za odnowienie rejestracji domeny na kolejny rok. Została wykupiona, wobec czego wydawca przeniósł materiały na nową domenę. Jednak osoba lub podmiot, która przejęła dotychczasowy adres, jak się okazało w późniejszym czasie, dokonała „porwania” czasopisma „GMP Review”. Wydawca zaczął otrzymywać maile od naukowców, którzy twierdzili, że opłacili żądaną kwotę za artykuł w „GMP Review”, ale nie doczekali się ani odpowiedzi, ani publikacji. Pod adresem dotychczasowego czasopisma działała bowiem jego kopia, w której usunięte zostały dane mailowe i telefony do wydawcy, a do kontaktu służył wyłącznie formularz.
Podobny los spotkał czasopismo „Ludus Vitalis”, którego domena została przejęta, a zawartość strony skopiowana. Tylko że tym razem przestępcy poszli o krok dalej – przyjmowali teksty do publikacji w fałszywej wersji czasopisma za 150 dolarów.
Podszywanie się pod czasopisma, które zakończyły działalność, zmieniły tytuł lub ISSN
Przestępcy wykorzystują nie tylko domeny, których rejestracja nie została przedłużona. Przejmują też takie, które miały przerwę, zakończyły działalność albo zmieniły tytuł lub ISSN. Przykładem takiego czasopisma jest „Linguistica Antvierpiensia”, którego ISSN, po zakończeniu działalności w 2012 roku, przejął drapieżny wydawca. Czasopismo działa teraz jako „Linguistica Antverpiensia, New Series – Themes in Translation Studies” z nowym numerem ISSN (2295-5739), ale równolegle funkcjonuje jego porwany odpowiednik o tym samym tytule, który wykorzystuje dawny ISSN tego czasopisma (0304-2294). Co więcej, w bazach danych (m.in. ministerialnym wykazie) tytuł ten zestawiony jest z ISSN sklonowanej wersji, a nie tej wiarygodnej.
Atak hakerski
Notowane są też przypadki pełnego przejęcia kontroli nad oryginalnymi stronami czasopism. Porwanie strony wiarygodnego czasopisma, które indeksują i do którego linkują renomowane bazy danych, jest dla przestępców najkorzystniejsze, gdyż nie muszą dodatkowo uwiarygadniać swojej działalności. Wykorzystują ponadto email spoofing (tworzenie wiadomości e-mail ze sfałszowanym adresem nadawcy w celu ukrycia prawdziwego źródła, z którego wysyłane są maile), rozsyłając do naukowców zaproszenia do publikowania w fałszywym czasopiśmie.
W przeciwieństwie do czasopism, które wciąż funkcjonują i zmagają się z podszywającymi się pod nie drapieżnymi tytułami, „Talent Development and Excellence” zostało zhakowane, dosłownie przejęte przez oszustów razem z oryginalnym adresem; niestety do tej pory działa pod nim drapieżny wydawca. Strona oryginalnego tytułu przestała istnieć, czasopismo nie zostało więc „porwane”, ale w zasadzie unicestwione.
Jak rozpoznać porwane czasopisma?
Jest kilka sposobów, by rozpoznać potencjalnie fałszywe, porwane czasopismo, a niektóre odpowiadają sposobom na rozpoznanie drapieżnych czasopism. Co więcej, w sieci krąży wiele – bardziej lub mniej aktualnych – list porwanych czasopism. Jednak tak naprawdę naukowcy nie dysponują jednym, wiarygodnym i aktualnym narzędziem, które pozwoli rozróżnić sklonowane, porwane wersje czasopism od oryginałów.
Pierwszym miejscem, w którym można sprawdzić wiarygodność tytułu czasopisma, powinny być renomowane bazy danych oraz tzw. białe listy czasopism. Tutaj znaleźć powinny się informacje o ISSN, wydawcy, kraju pochodzenia; niestety rzadziej albo wcale dołączany jest link kierujący do strony czasopisma. Trzeba na to uważać zwłaszcza w przypadku baz typu Scopus czy Web of Science, które nie tylko nie zawsze podają hiperłącze do strony czasopisma, ale zdarzało się im uwzględniać linki do porwanych, sklonowanych wersji czasopism. Co więcej, potrafią przestać indeksować czasopismo, nie podając przyczyny, także w sytuacji, gdy dany tytuł został porwany i indeksowano sfałszowaną wersję czasopisma, a nie oryginał.
Obecnie naukowcom pozostaje wnikliwe sprawdzenie informacji o czasopiśmie poprzez wyszukiwarkę Google, ale także poprzez akademickie blogi, media społecznościowe i fora. Google będzie zapewne pierwszym wyborem, ale tutaj również trzeba uważać, bo wyszukiwarka nie rozróżni prawdziwego czasopisma od sklonowanego, a ponadto porwany tytuł może być znacznie lepiej wypozycjonowany niż oryginalny.
Porwane czasopisma zazwyczaj nie udostępniają informacji i archiwów o opublikowanych tekstach, a jeśli uda się takowe pobrać, okazuje się, że artykuły są niskiej jakości, nie odpowiadają tematyce czasopisma albo są skopiowane z zupełnie innego tytułu. Ponadto obiecują błyskawiczne recenzje i publikacje tekstów. W przeciwieństwie do drapieżnych tytułów, które zwykle mają oficjalnie przypisane numery ISSN i tytuły, porwane czasopisma naruszają również prawa intelektualne autentycznych czasopism, kopiując ich numery ISSN i tytuły. Jeśli zaproszenie do publikacji w czasopiśmie nadeszło drogą mailową, wtedy można nabrać podejrzeń.
Warto także sprawdzić stosowane przez czasopismo identyfikatory obiektów cyfrowych (DOI). Prefiks identyfikatora przypisany jest do określonego wydawcy, więc artykuły z określonym identyfikatorem powinny odsyłać na stronę wydawcy. Dlatego warto przejść na stronę www.doi.org i wyszukać teksty z określonego tytułu – identyfikatory powinny odsyłać na realną stronę czasopisma. Jeśli adres się różni, wtedy można podejrzewać, że czasopismo ma sklonowaną wersję.
Charakterystyczne jest też to, że na stronie umieszczane są spreparowane informacje na przykład o składzie redakcji, bez afiliacji czy informacji kontaktowych. Oszuści będą chcieli pozostać anonimowi, więc realnych informacji nie znajdzie się ani na stronie czasopisma, ani w danych uzyskanych z baz WHOIS lub DNS, podmioty lub osoby rejestrujące daną domenę będą korzystać z usług firm zapewniających anonimowość w sieci. Przy okazji warto sprawdzić też datę rejestracji domeny (niedawna data rejestracji czasopisma z wieloletnią praktyką powinna budzić podejrzenia) oraz lokalizację (hostowanie) strony internetowej czasopisma, np. na stronie http://ipaddress.com. Podejrzenie powinny wzbudzić czasopisma, których kraj rejestracji nie zgadza się z danymi adresowymi na stronie lub jest całkiem utajniony.
Warto też sprawdzić dostęp do archiwalnych zasobów czasopisma. Nawet jeśli jakieś są, to mogą być skopiowane z innych witryn, choć częstszą sytuacją będzie brak dostępu do egzemplarzy archiwalnych, a okno dostępu będzie stale wskazywać błąd dostępu lub „tymczasowo” niedziałający link. Nierzadko wydawcy uprawiają recykling tekstów, wykorzystując je w wielu różnych tytułach, tworząc swoiste sieci porwanych czasopism.
Bazy danych i infiltracja cytowań
Drapieżne czasopisma, które powstały na bazie „porwanych” tytułów, przeniknęły do wielu źródeł, choćby do bazy Scopus. Dzięki temu nie tylko uwiarygadniały swoją działalność, ale rozszerzały zasięg, trafiły też do innych źródeł, między innymi do baz udostępnianych przez Światową Organizację Zdrowia.
Scopus weryfikuje jakość indeksowanych czasopism i reaguje na zgłoszenia o nieprawidłowościach, jednak szkoda, że proces ten nie jest transparentny. Scopus nie informuje użytkowników, że konkretne czasopismo, które przestano indeksować, zostało zidentyfikowane jako porwanie, a to pozwala oszustom działać dalej.
Co więcej, zjawisko porwanych czasopism doprowadziło do stworzenia nowego fenomenu, nazwanego infiltracją cytowań (citation infiltration). Ma on miejsce wtedy, gdy w tekstach w renomowanych, recenzowanych czasopismach naukowych cytowane są artykuły z porwanych wersji czasopism. Autorzy, którzy cytują tego typu teksty, nie zdają sobie sprawy, że czasopismo zostało porwane. Myślą, że korzystają i powołują się na wiarygodne, zrecenzowane teksty, ale w praktyce cytują artykuły opublikowane przez nierzetelny, sklonowany tytuł.
Porwane czasopisma w ministerialnym wykazie
Jedną z najważniejszych baz dla polskich naukowców jest ministerialny wykaz, który opiera się m.in. na bazie Scopus. Podobnie jak baza wydawnictwa Elsevier, tak i obszerna lista udostępniona przez Ministerstwo Edukacji i Nauki nie jest wolna od fałszywych czasopism. Aby to zweryfikować, przeprowadzono analizę dostępnych źródeł, porównano ponad 30 tysięcy czasopism, które znalazły się w wykazie Ministerstwa (wersja z 21 grudnia 2021 roku) z następującymi listami:
W rezultacie okazało się, że w wykazie znajduje się ponad 150 tytułów, które pojawiają się również na krążących w sieci listach porwanych czasopism. Wiele podrobionych stron już nie działa, hiperłącza są nieaktywne, a wyszukiwarki ich nie indeksują, dlatego nie stanowią niebezpieczeństwa dla autorów. Jednak ponad 80 wciąż ma aktywne „porwane” odpowiedniki, które mogą wprowadzić autorów w błąd.
Jolanta Szczepaniak