O ponad 28% wzrósł odsetek polskich naukowców publikujących w jednym z „drapieżnych czasopism” w zaledwie rok po wprowadzeniu nowych zasad punktacji. Dziś stanowią oni już 94,6% autorów tego tytułu. Uczelnie wydały na ich artykuły blisko 800 tys. euro – wynika z analizy dokonanej przez zespół polskich badaczy.
O „drapieżnych czasopismach” piszemy na łamach „Forum Akademickiego” od dawna. Nie są bowiem zjawiskiem nowym w świecie nauki. Po raz pierwszy określenia tego użył przeszło dekadę temu Jeffrey Beall, emerytowany bibliotekarz z Uniwersytetu Colorado-Denver, który niedługo potem rozpoczął systematyczne wyszukiwanie i indeksowanie tytułów niezapewniających jakości publikowanych w nich artykułów i czerpiących dochody z nierzetelnych praktyk. W kwietniu 2021 roku, w artykule Jolanty Szczepaniak, opublikowaliśmy jako pierwsi listę ponad 400 potencjalnie drapieżnych tytułów, które znalazły się w ministerialnym wykazie czasopism naukowych. Mimo upływu lat walka z tym zjawiskiem nie jest ani trochę łatwiejsza, na co ogromny wpływ mają bez wątpienia atrakcyjne możliwości współpracy z „predatory journals”. Dla wydawców to zatem okazja do zarobku, dla naukowców – szansa na szybkie zwiększenie swojego dorobku publikacyjnego. A dla uczelni dysponujących środkami publicznymi?
Sprawie przyjrzeli się naukowcy z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza i Uniwersytetu Warszawskiego. W artykule, który ukazał się w „Public Money & Management”, dowodzą, że w ostatnich latach radykalnie zmieniły się strategie publikacyjne niektórych polskich naukowców, co w konsekwencji pociągnęło za sobą zwiększenie sum publicznych pieniędzy wydawanych na „drapieżne czasopisma”.
Sugeruje to nie tylko akceptację tego rodzaju publikacji, ale jest również przykładem bardzo nieefektywnego wykorzystywania środków publicznych. Co więcej, wyniki są sprzeczne z celem reformy edukacji, ponieważ stwarza to jedynie pozory umiędzynarodowienia i poprawy jakości publikacji – przekonuje prof. Magdalena Musiał-Karg z Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Źródeł takiego stanu rzeczy autorzy analizy doszukują się w reformie szkolnictwa wyższego i nauki z 2019 roku. Wprowadzono wówczas proces oceny oparty na „prestiżu” publikacji. Punktem odniesienia, zarówno dla pojedynczych naukowców, jak i ich uczelni, stała się tym samym ministerialna lista czasopism. Każdej pozycji na tym wykazie przyznano określoną liczbę punktów (20, 40, 70, 100, 140 lub 200). Początkowo liczba ta opierała się na cytowaniach, współczynniku wpływu oraz indeksacji w uznanych bazach czasopism. Wykaz był jednak kilkakrotnie modyfikowany i nie brak w nim czasopism, które wypełniają kryteria „drapieżnych”. Nic zatem dziwnego, że zwiększyło to ich popularność wśród polskich naukowców.
Chcąc zdobyć jak najwięcej punktów, wielu polskich badaczy stanęło przed pokusą publikowania w tytułach, w których tzw. Article Processing Charge gwarantuje publikację ich artykułów. Ponieważ proceder ten opłaca uczelnia, oznacza to w praktyce wydawanie pieniędzy publicznych. Co więcej, wiele uczelni motywuje naukowców, oferując dodatkowe korzyści finansowe tym, którzy zdobędą więcej punktów dla swoich uczelni – te pieniądze też często pochodzą ze środków publicznych – przyznaje dr hab. Łukasz Zamęcki z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego.
Jak wyliczają autorzy, polski wykaz obejmuje ponad 450 czasopism o wątpliwych standardach wydawniczych i etycznych (nieco ponad 1% z 41 tys. wszystkich tytułów na liście). Niektóre z nich otrzymały wysokie lub bardzo wysokie noty – często przewyższające najbardziej prestiżowe światowe tytuły. Naukowcy wzięli pod lupę jedno z takich „drapieżnych” czasopism. Nie dość, że opłata w nim kosztuje 650 euro, to jeszcze na swojej stronie internetowej podaje fałszywy Impact Factor – nie było bowiem nigdy indeksowane w Journal Citation Reports, zaś w 2018 roku zostało usunięte z bazy Scopus. Publikacje w nim obejmują zakres nauk przyrodniczych, społecznych i humanistycznych. Analiza przeprowadzona przez polski zespół wskazuje, że o ile w 2018 r. (a więc jeszcze przed wprowadzeniem nowych zasad punktacji czasopism) nie publikował tam żaden polski autor, o tyle już rok później naukowcy z Polski stanowili 28,5%, w kolejnym roku odsetek ten wzrósł do 84,7%, by w 2021 osiągnąć zawstydzający poziom 94,6%.
Oznacza to w praktyce, że w tym okresie przeznaczono na publikacje artykułów w „drapieżnym czasopiśmie” 791 050 euro, z czego tylko w 2021 roku 544 700 euro – raportuje dr hab. Joanna Rak z Wydziału Nauk Politycznych i dziennikarstwa UAM, dodając że nie analizowano etapów recenzowania ani weryfikacji, lecz jedynie przesłanie, opłacenie i publikację.
Na kwoty, o których mowa składają się m.in. koszty tłumaczeń oraz właśnie opłaty APC. Jak podkreślono, uczelnie motywowały naukowców, przyznając także nagrody finansowe oraz dodatkowe premie wynikające z projektów wspierających rozwój doskonałości naukowej. Warto przy tym dodać, że niektóre uczelnie poszły inną drogą i przestały finansować artykuły w czasopismach, których praktyki wydawnicze budzą istotne zastrzeżenia etyczne. Jedną z pierwszych, o czym pisaliśmy w FA, był Uniwersytet Ekonomicznych w Poznaniu.
Przepisy stworzyły mechanizm zachęcający badaczy do publikowania artykułów przy wykorzystaniu środków publicznych. Wpłynęło to na strategie publikacyjne niektórych polskich badaczy, którzy postanowili przestawić się na czasopisma o wątpliwej jakości i standardach etycznych – podsumowują autorzy artykułu, który ukazał się w „Public Money & Management”.
Oprócz nich w skład zespołu weszli: dr hab. Maciej Hartliński (Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie), dr hab. Paweł Laidler (Uniwersytet Jagielloński), dr hab. Piotr Sula (Uniwersytet Wrocławski) i dr hab. Łukasz Tomczak (Uniwersytet Szczeciński).
Mariusz Karwowski
chcialem sie odniesc do cytatu Pana dr hab., ktory nie rozumie, jak wiekszosc naszych naukowcow posiadajacych stopnie i tytuly, ze podobnie jak NIE MA DARMOWYCH OBIADOW, tak NIE MA DARMOWYCH PUBLIKACJI I NIGDY NIE BYLO.
"Chcąc zdobyć jak najwięcej punktów, wielu polskich badaczy stanęło przed pokusą publikowania w tytułach, w których tzw. Article Processing Charge gwarantuje publikację ich artykułów. Ponieważ proceder ten opłaca uczelnia, oznacza to w praktyce wydawanie pieniędzy publicznych. Co więcej, wiele uczelni motywuje naukowców, oferując dodatkowe korzyści finansowe tym, którzy zdobędą więcej punktów dla swoich uczelni – te pieniądze też często pochodzą ze środków publicznych – przyznaje dr hab. Łukasz Zamęcki z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego."
ludzie, zrozumcie raz na zawsze, ze koncerny typu Elsevier, Wiley, Springer ... to nie sa towarzystwa dobroczynne !!!!!
dorosli ludzie z tytulami i stopniami twierdza ze publikowali ZA DARMO ... ale przy okazji zrobili transfer praw autorskich (!!!!,) a zeby ich artykul ktos przeczytal legalnie instytucja w ktorej pracuja potencjalni czytelnicy musi miec wykupiona subskrypcje (tak zwany model subskrypcycjny !!!!). TE WYDAWNICTWA NA NICH ZARABIALY skoro do tej pory istnieja.
w tym momencie wiekszosc czasopism z tradycjami i renoma wydawanych przez te koncerny sa "transformative" czyli przechodza docelowo na open access z koniecznoscia uiszczenia oplaty za usluge wydawnicza (oslawione APC). czy w tych czasopismach publikacja w open access i uiszczenie APC jest gwarancja opublikowania????
za chwle wszystkie czasopisma beda open access z koniecznoscia uiszczania APC. dlaczego? sprawa jest prosta. model subskrypcyjny dzialal bardzo dobrze kiedy funkcjonowaly wydania papierowe. biblioteka wykupywala subskrypcje i wydawnictwo przysylalo fizyczny egzemplarz wydania. teraz model subskrypcyjny NIE OPLACA SIE ZADNEMU WYDAWNICTWU. dlaczego? mysle ze problem lezy w "szarym" lub "czarnym" obiegu artykulow, ktore w formie elektronicznej latwo udostepnic biednemu koledze ktorego instytucji nie stac na subskrypcje.
I co? I nic... Przecież rzetelne analizy o ERSJ były publikowane - również na łamach Forum Akademickiego - co najmniej od 2 lat. Mimo to listy nie zmieniono, mało tego - bezskutecznie walczyłem by przynajmniej nie dawać na mojej poprzedniej uczelni za to nagród. Argument był taki, że "prawo nie działa wstecz" i "nie można karać publikujących w dobrej wierze naukowców". Tymczasem już w momencie publikacji listy ministerialnej ERSJ nie spełniało wymogów formalnych, bo już nie było indeksowane na Scopus ani Web of Science.
Absolutna katastrofą było przyjęcie 2 zasad: a) konieczności wypełnienia 4 slotów przez każdego pracownika b) pierwiastkowanie punktów poniżej progu 100 - przy publikacji za 100, 140 i 200 pkt pojawiła się więc pokusa robienia spółdzielni autorskich na zasadzie "ja dopisze ciebie, a ty mnie". W ten sposób cała masa cwaniaków bezboleśnie wypełniła sloty i to płacąc APC/APF ze środków publicznych. A uczciwi naukowcy wyszli na frajerów.
Problemem nie są 'predatory journals', ale open access. UE nie powinna zachęcać (albo wręcz wymuszać) do tego procederu, ponieważ jest on oparty na klasycznym konflikcie interesów i wcale nie poprawia dostępu do badań.
Ciekawe jest to, że środowisko naukowe wie, które to są czasopisma zwłaszcza w naukach społecznych. A mimo wszystko ministerstwo daje ciche przyzwolenie. Nie reaguje. Powinno się podjąć radykalne kroki. Weryfikacja listy i zakaz finansowania z publicznych pieniędzy tych oszukańczych pseudo czasopism. Twórcy reformy wykazali się skrajnym lenistwem. Nie zadbano o wprowadzenie polskich czasopism do światowego obiegu. Doprowadziło to wyprowadzenia pieniędzy polskiego podatnika do oszustów.
Niestety największymi przeciwnikami mdpi są badacze, którzy mają opublikowane teksty w czasopismach z mdpi...
Autorzy nie wskazują czasopism, które wzięli po lupę. I jak to ma się do wiarygodności i etyki badań naukowych???
Autorzy nawet nie podali czasopisma, które analizowali, co powoduje, ze ich badania nie są powtarzalne., Podawane procenty nie mogą zastąpić liczb. ani porządnie przygotowanych tabel.
W mojej opinii, obecna praktyka publikacyjna w setkach nowych płatnych czasopism
gdzie recenzentami może zostać prawie każdy kto chce i się, zgłosi, niszczy obiektywność polskiej polityki awansowej,, i kreuje jednostki wydziałowe na zasadzie " U nas mały Fiat 126p jest lepszy od Mercedesa" . Niestety, od propagandy sukcesu nic jeszcze dobrego i prawdziwego nie powstało., Zaś Fiat 126p nawet z przylepionym znaczkiem firmowym Mercedesa,, nadal jest małym Fiatem....
- Dokładnie tak. Niestety jednak ten system (płacę za otwarty dostęp - piszę tu nawet o niedrapieżnych ale szanowanych starych wydawnictwach-pismach) powoduje, że widoczność (a więc cytowania itd...) mają ci którzy zapłacili. Znając tę zasadę od dawna NIGDY - ale to NIGDY nie zapłaciłam za opublikowanie czegokolwiek - płaciło się za indeks... i tak raz zapłaciła moja instytucja (UW) za publikację książkową w wydawnictwie należącym do ... prof. tegoż UW...
EUROPEAN RESEARCH STUDIES JOURNAL
Wystarczy wyrzucić drapieżne czasopisma z listy ministerialnej i problem zniknie.
Lista ministerialna ma tyle problemów (świerszczyki za 140 vs uznane czasopisma z JCR za 70, gdzie nakład pracy jest lekko 10x większy), że wywalenie ERSJ czy kilku innych szlagierów ewaluacji nie naprostuje tego nonsensu.
Grosze! Na publikacje w MDPI poszło ponad 100 milionów ale nikt o tym głośno nie powie bo za dużo ludzi jest w to u oczonych.
Ok ale tam wyciągają błędy...przykład IJERPH...kto na nich skargi pisze? Głównie inne wydawnictwa bo nie dopasowali dobrego modelu na czas ( co już robią)
zresztą nie wrzucajmy do 1 worka. W wielu czasopismach z MDPI publikują Nobliści.
A co to sa czasopisma co Nobliści publikują? Chyba polscy Nobliści.
Coraz głośniej mówią. U mnie na uczelni już się tego od ponad 1,5 roku nie finansuje i nie daje nagród