Nauka przez duże K
12 Października
Opublikowano: 2024-10-12

Dr hab. Karolina Kremens: Mono, solo i mnogo

Od kiedy kieruję zespołem, toczę nieustanne boje o to, by młodzi ludzie, za których jestem odpowiedzialna, mieli dobre warunki pracy. Czy to jednak jest walka, którą mogłabym porównać do sportowej? Chyba nie do końca. W nauce bowiem brakuje przejrzystych i przede wszystkim niezmiennych w danym okresie reguł gry. Trudno zaplanować swoją karierę, nie wiedząc, w jaki sposób będziemy oceniani – mówi dr hab. Karolina Kremens z Uniwersytetu Wrocławskiego, kolejna bohaterka naszego cyklu „Nauka przez duże K”.

W kwietniu tego roku dr hab. Karolina Kremens została wiceprzewodniczącą Komisji Kodyfikacyjnej Sądownictwa i Prokuratury. Komisja zajmuje się przygotowaniem projektów aktów prawnych dotyczących ustroju sądownictwa i prokuratury. Badaczka od września 2021 roku kieruje Inkubatorem Doskonałości Naukowej – Digital Justice na Wydziale Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego. Jej zainteresowania naukowe koncentrują się na porównawczym i międzynarodowym postępowaniu karnym, organizacji i funkcjonowaniu prokuratury, roli płci w procesie karnym oraz wpływie nowych technologii na postępowanie karne. Rozmawia z nią Aneta Zawadzka.

Nie lepiej było poświęcić się karierze prokuratorki?

Kiedy w 2012 roku zadzwonił do mnie mój przyjaciel, dr hab. Wojciech Jasiński, i zapytał, czy chciałabym wystartować w konkursie na stanowisko asystentki w Katedrze Postępowania Karnego na wrocławskim Wydziale Prawa, ku własnemu zdziwieniu i bez sekundy namysłu odpowiedziałam twierdząco, mimo że warunkiem była rezygnacja z pracy w prokuraturze. Tak szybka decyzja po części wynikała z tego, że od zawsze myślałam o pracy na uczelni. Po doktoracie okazało się, że nie ma dla mnie miejsca w Katedrze Kryminalistyki, więc mając ukończoną aplikację prokuratorską zdecydowałam się przejść do prokuratury. Nigdy tego nie żałowałam, bo cztery lata, jakie tam spędziłam, przyniosły mi ogrom wiedzy i wiele doświadczeń, jednak uniwersytet daje mi przede wszystkim zdecydowanie więcej swobody. Tutaj mogę tworzyć rzeczywistość w sposób bardziej indywidualny, bo w dużej mierze wszystko zależy ode mnie.

Wprawdzie prowadzi pani badania podstawowe, ale powiedziałabym z dużym potencjałem aplikacyjnym.

Wśród badań, które miałam szansę prowadzić od razu po rozpoczęciu pracy w Katedrze Postępowania Karnego był projekt dotyczący przyczyn występowania niezrozumiale nierównomiernego obciążenia pracą zarówno prokuratur, jak i poszczególnych prokuratorów. Razem z Wojtkiem Jasińskim założyliśmy, że muszą za tym stać jakieś pozamerytoryczne czynniki. Potwierdziło się to w badaniach, które przeprowadziliśmy w poszczególnych jednostkach prokuratury na terenie całego kraju. Udowodniliśmy, że w prokuraturze cały czas obowiązują tzw. okresy statystyczne, o czym wiedzieliśmy też z własnej praktyki. Pod koniec każdego półrocza, a nawet kwartału, prokuratury muszą zadeklarować, ile spraw zostało skończonych. Wykazaliśmy, że właśnie w tych przedziałach czasowych nieproporcjonalnie wzrasta zarówno liczba umarzanych postępowań, jak i kierowanych aktów oskarżenia. Odkryliśmy także, że w kontekście postępowań przygotowawczych czy sądowych bardzo mocno obciążone są prokuratury rejonowe, o wiele bardziej niż inne. Niestety, statystycznych trendów w prokuraturze nie udało się wyeliminować, choć po pewnym czasie dokonano pewnych zmian i obciążenie poszczególnych jednostek stało się bardziej równomierne. Chciałabym wierzyć, że przyczyniły się do tego także nasze badania.

Niejedyne zresztą, których wyniki mogą zostać wprowadzone do praktyki.

Obecnie kończymy także projekt dotyczący uzasadnionych przeszukań finansowany przez Narodowe Centrum Nauki. Chcieliśmy się m.in. dowiedzieć, jakie argumenty pojawiają się w postanowieniach o zatwierdzeniu przeszukania wydawanych przez prokuratorów. A także, czy są one w ogóle zaskarżane do sądu i jakie są efekty tych ewentualnych zaskarżeń? Wyniki badań aktowych pokazują, że jest to zjawisko stosunkowo rzadkie, zaś postanowienia, czy to prokuratorskie, czy sądowe, są lakoniczne, wręcz blankietowe w swej treści. Ponadto rozważaliśmy, kto powinien być odpowiednim organem dla wydawania takich postanowień. W Polsce to bowiem prokurator wydaje postanowienie o przeszukaniu i zatwierdza je, jeżeli czynność była prowadzona nagle w tzw. czynnościach niecierpiących zwłoki. Z kolei standardem wielu innych państw jest to, że decyzje w tym zakresie, jako ograniczające prawa i wolności jednostki, podejmuje sąd. Myślę, że zarówno te, jak i wcześniejsze badania nad modelem organizacyjnym prokuratury czy rolą prokuratora w postępowaniu przygotowawczym oraz wiele publikacji poświęconych temu obszarowi, przyczyniły się do tego, że niedawno zostałam nominowana na wiceprzewodniczącą Komisji Kodyfikacyjnej Ustroju Sądownictwa i Prokuratury. Warto więc było inwestować czas i energię w pracę naukową nad prokuraturą.

Pracujecie nad całościową ustawą o prokuraturze. Czuje pani brzemię odpowiedzialności?

Oczywiście. Mamy dobry moment na to, aby dokonać zmian w tej jakże ważnej instytucji. Z jednej strony wszyscy, w tym sami prokuratorzy, mają świadomość, że jest potrzeba przemyślenia na nowo sposobu jej funkcjonowania, tak w aspekcie ustrojowym, jak i procesowym. Z drugiej strony, istnieje polityczna wola, żeby inaczej, nie w oparciu o dotychczasowe rozwiązania i poprzednie ustawy, zaprojektować przyszły kształt prokuratury. Mamy też nieco czasu – przynajmniej do wiosny, i przestrzeni, by zajmować się tym projektem. Chcę podkreślić, że przyszło mi pracować w fantastycznym zespole praktyków i teoretyków prawa, w tym prokuratorów wszystkich szczebli, sędziów, także Sądu Najwyższego. Wspólnie dyskutujemy nad poszczególnymi rozwiązaniami. Przed nami jeszcze długa droga, ale jestem przekonana, że tylko w pracy zespołu w takim składzie tkwi możliwość wypracowania dobrych, kompromisowych, ale niekiedy także radykalnych rozwiązań.

Zmienia pani także pole badawcze w pracy naukowej.

Moje zainteresowania kieruję teraz przede wszystkim w stronę kwestii związanych z wykorzystaniem nowych technologii w wymiarze sprawiedliwości w sprawach karnych, ale nie tylko. W Polsce takie badania nie były dotychczas prowadzone na uczelniach na szeroką skalę. Może dlatego, że nie istniała jednostka naukowa, która kompleksowo by się tym zajęła. Dzięki uzyskaniu finansowania z programu Inicjatywa Doskonałości – Uczelnia Badawcza mógł powstać Inkubator Doskonałości Naukowej – Centrum Digital Justice, który tworzyliśmy wspólnie z Wojtkiem Jasińskim. Dzięki temu nasza rozrastająca się grupa badawcza ma możliwości prowadzenia badań na światowym poziomie. Muszę podkreślić, że w realiach polskiej nauki, która ma permanentny problem z pieniędzmi, znalezienie zewnętrznego finansowania dla badań jest kluczowe i bardzo się cieszę, że dzięki temu ministerialnemu programowi, który – mam nadzieję – zostanie przedłużony na dalsze lata, jesteśmy w stanie funkcjonować.

Czyli konkretnie czym się pani teraz zajmuje?

W tej chwili pracujemy na kilku równoległych polach. Razem z moim doktorantem Kamilem Sobańskim prowadzimy badania nad zagadnieniem zdalnych narzędzi wykorzystywanych w postępowaniach karnych. Jego doktorat będzie dotyczył międzynarodowych postępowań karnych, zwłaszcza przed haskim Międzynarodowym Trybunałem Karnym, ale kwestia ta od czasu pandemii COVID-19 ma ogromne znaczenie dla krajowych porządków prawnych i także w tym kierunku będą prowadzone badania. Z kolei pod kierownictwem Wojtka Jasińskiego rozpoczęliśmy w tym roku projekt dotyczący prawa do nieobciążania się w procesie karnym i tego, jak powinno być ono rozumiane w erze cyfrowej. Chcemy znaleźć odpowiedź na pytanie, czy i jak przymus dostarczania haseł do zabezpieczonych zbiorów danych narusza prawo do nieobciążania się, które wykształciło się wszak w czasach zupełnie analogowych. Czy możemy zmusić osobę do ujawnienia hasła do telefonu, żeby uzyskać jakieś informacje? Czy wolno nam przystawić jej telefon do twarzy albo wziąć odcisk palca i przyłożyć do telefonu? Będą to ciekawe badania prawno-porównawcze pokazujące, jak inne kraje radzą sobie z podobnymi kwestiami.

Era cyfrowa na dobre nie wkroczyła jeszcze do prawa?

To, jak współczesne prawo nie odpowiada właściwie na potrzeby zmieniającej się rzeczywistości, było już przedmiotem naszych wstępnych badań we wspomnianym projekcie o uzasadnionych przeszukaniach, gdzie zastanawialiśmy się, czy organy ścigania mogą uzyskiwać swobodnie dostęp do telefonów komórkowych w ramach czynności zatrzymania osoby. Zasada mówiąca o możliwości szybkiego przeszukania osoby i jej rzeczy podręcznych, np. kieszeni płaszcza czy walizki, należy do spuścizny XIX wieku, jak nie wcześniejszej. W czasach, gdy każdy człowiek całą wiedzę na swój temat trzyma w telefonie komórkowym wydaje się, że tak swobodny dostęp organów do tego aparatu jest zbyt daleki.

Inne zagadnienie to arcyciekawe, także metodologicznie, badania dr Katarzyny Parchimowicz nad zagrożeniami stabilności finansowej w kontekście technologii – mediów społecznościowych czy aplikacji komórkowych, klimatu i prania brudnych pieniędzy. Bardzo ważne są także badania dr Kai Kowalczewskiej dotyczące zbierania dowodów za pomocą smartfonów. Jak stają się one w procesie dowodami elektronicznymi, szczególnie w kontekście zbrodni wojennych. Nie można także pominąć świetnych badań współpracującej z nami doktorantki Michaliny Marcii skupiających się nad zagrożeniami, choć nie tylko, jakie stwarza sztuczna inteligencja dla prawa do obrony. Warto pamiętać, że wszystkie przepisy kodeksu postępowania karnego w tym zakresie są po prostu przestarzałe i zupełnie nie odpowiadają nowoczesnym wyzwaniom.

Czy w zakresie stosowania przepisów prawa inne kraje mogą stanowić dla nas wzór?

Nie da się w XXI wieku uprawiać nauki solo i w próżni. Polska nie może być traktowana jak zaścianek, musimy wdawać się w dyskusję z innymi badaczami, tak w kraju, jak i za granicą. Dzięki współpracy z różnymi zespołami możemy łączyć jednocześnie wiele wątków. Wymiana myśli oraz wzajemne inspirowanie się, to jest to, na czym nauka powinna się opierać i w takim też duchu staramy się budować świadomość naszego zespołu. Nie wystarczy, że sama mam genialny pomysł, dopiero skonfrontowanie go z innymi daje jakościowy wynik. Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak fałszywa skromność, nie chcę też deprecjonować w ten sposób swoich umiejętności czy dokonań. Dostrzegam jedynie, że każdy projekt realizowany w zespole jest po prostu zdecydowanie lepszy. Powtórzę z całą mocą – nie byłoby mnie tu gdzie jestem, gdyby nie wsparcie i współpraca badawcza najpierw z zespołem moich koleżanek i kolegów z Katedry Postępowania Karnego, a teraz naszej grupy badawczej w Centrum Digital Justice.

Pytam o odwoływanie się do innych, bo nierzadko w dyskusjach o systemie nauki prawnicy przywołują argument, że ich dziedzina jak mało która zakorzeniona jest na gruncie polskim i jakiekolwiek jej umiędzynarodowienie pozbawione jest sensu.

Moja kariera naukowa rozpoczęła się od prawa porównawczego. Już na etapie pracy magisterskiej, w której zajmowałam się między innymi prawodawstwem amerykańskim, dostrzegłam ogromny walor w tym, że można patrzeć na nasz system prawny z dystansu. W rozprawie habilitacyjnej, która w zasadzie jest całkowicie pracą prawno-porównawczą, przyglądałam się instytucjom oraz instrumentom obowiązującym w czterech systemach: polskim, amerykańskim, niemieckim i włoskim. Uważam, że nie ma sensu wyważać otwartych drzwi i wymyślać niektórych rzeczy na nowo, jeśli można przejąć od innych dobre wzorce. Jednocześnie jestem przeciwniczką ślepego naśladownictwa. Nie przekonują mnie np. obecnie dyskutowane pomysły wprowadzenia sędziów pokoju czy sędziów śledczych do polskiego systemu, na wzór rozwiązań obcych. To, że coś działa gdzieś indziej poprawnie, nie oznacza, że w innym otoczeniu prawnym, a zwłaszcza w warunkach innej kultury prawnej, będzie również działało. Jednak to, że nie będziemy odwzorowywać w skali 1:1 sprawdzonych gdzie indziej pomysłów, nie znaczy, że mamy pozostać w samozachwycie. Na nasze prawo można spojrzeć również krytycznie, nie tylko i wyłącznie z rodzimej perspektywy. Taką możliwość daje właśnie prawo porównawcze.

Zatem publikować też nie tylko po polsku?

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że nauki prawne i prawo jako takie zawsze będzie funkcjonowało w języku polskim. W tym języku piszemy przecież ustawy i komentarze. Trudno pisać projekt polskiej ustawy o prokuraturze po angielsku, gdy jasne jest, że będzie ona obowiązywać w naszym kraju. Wiadomo, że pewien dyskurs na temat naszych rozwiązań musi się odbywać w języku polskim, chociażby ze względów definicyjnych. To jednak nie oznacza, że mamy nie pisać po angielsku czy publikować za granicą. Potrzebne jest działanie równoległe, dwutorowe. I dotyczy to w równym stopniu nauk prawnych.

Pani drugim torem okazała się Kanada.

Od lat współpracuję z Uniwersytetem w Ottawie, gdzie studiowałam i gdzie co dwa lata prowadzę intensywny autorski kurs dla studentów prawa właśnie z zakresu porównawczego procesu karnego. Ostatnio byłam tam jednak aż przez rok. Mogłam w spokoju znaleźć czas na pracę i przedyskutowanie pomysłów na mój projekt ERC Advanced Grant. Niestety, mimo wielu wysiłków, wniosek póki co przepadł i nie zakwalifikowałam się do drugiego etapu. Na początku, owszem, było trochę goryczy, ale dziś patrzę na to inaczej – mogę przemyśleć, co należy poprawić. Dużo czasu spędzam na analizie argumentów z otrzymanych recenzji i konsultowaniu uwag z innymi osobami. Z częścią z nich się zgadzam, inne budzą moje wątpliwości.

To, co z pewnością mnie cieszy, to bardzo dobra ocena mojego dorobku naukowego. Powiedziałabym nawet nieco pokornie, że zdumiewająco dobra, jak na poziom Advanced. Być może przemawia przeze mnie syndrom oszustki, że nie doceniam się wystarczająco, ale pewnie znajdą się i tacy, którzy zarzucą mi megalomanię. Skupiam się na przygotowaniu wniosku, żeby złożyć go ponownie w przyszłym roku. Postawiłam sobie cel, aby uzyskać ten grant. Jeśli się nie uda, spróbuję kolejny raz. Jestem zdeterminowana, bo mam do zaproponowania bardzo ciekawy temat związany z feministycznym spojrzeniem na proces karny. W styczniu wracam na miesiąc do Kanady, aby jeszcze raz przedyskutować nowe wątki i dopracować te wskazane przez recenzentów jako warte uzupełnienia. Mam też głębokie przekonanie, że ta wizyta przysłuży się temu, czym chciałabym się zajmować w przyszłości.

Czyli?

Na przykład rozwijaniem współpracy z Virtual Criminal Justice Network. To jest grupa badaczek zajmujących się zagadnieniami, o których mówiłam wcześniej, a więc narzędziami zdalnymi w procesie karnym widzianymi tak z perspektywy świadków i pokrzywdzonych, jak i oskarżonego. Interesują mnie także aspekty związane ze zdalnym dostępem do rozpraw w kontekście wykluczenia cyfrowego, a także dyskryminacji niektórych grup społecznych, jakiej dopuszcza się sztuczna inteligencja petryfikując nasze uprzedzenia, z których czerpie i na których się uczy. Będę starała się połączyć te wątki i wyeksponować w badaniach projektowanych przeze mnie na potrzeby grantu ERC. Mam nadzieję, że to mi się uda i kolejny wniosek okaże się po prostu lepszy. Jestem bowiem przekonana, że poprzedni był bardzo dobry, ale być może jeszcze niedoskonały.

Teraz to już odzywa się w pani wewnętrzna sportsmenka. Hokejówki przygotowane na kolejny sezon?

Na razie zaczynam trening na rolkach, ale w listopadzie wyjeżdżam na lód. Moja przygoda z hokejem była zupełnie nieplanowana. Kiedy razem z całą rodziną zaczęliśmy się szykować do wyjazdu za ocean, znajomy Kanadyjczyk zasugerował, by mojego syna wysłać jeszcze w Polsce na lekcje hokeja. Ten sport jest tam tak popularny, że gdyby w Kanadzie zaczynał od zera, mogłyby zostać wykluczony z rówieśniczego grona. Syn rozpoczął więc treningi, a mnie, stojącą przy bandach w oczekiwaniu na koniec zajęć, trenerzy namawiali, bym dołączyła do dorosłej drużyny. I tak stałam się członkinią klubu Wataha 71. Przyznaję, że chyba najbardziej inkluzywnej grupy, w jakiej do tej pory funkcjonowałam. W Ottawie z kolei udało mi się wejść w skład żeńskiego zespołu Mid Wife Crises specjalizującego się w ringette. To jest typowo kanadyjska odmiana hokeja, w której gra się prostym kijem, a zamiast klasycznego krążka używa się ringo.

Przenosi pani do nauki zasady obowiązujące na lodowisku?

Dla mnie w sporcie najważniejsza jest zespołowość i umiejętność wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze. Bez przymusu przerabiania ich na tych, kim nie są. Jeśli ktoś, dajmy na to, czuje się doskonałym obrońcą, to nie róbmy z niego napastnika, tylko szlifujmy cechy fenomenalnego obrońcy. Podobnie w nauce. Tutaj także liczy się zespół i umiejętne zarządzanie potencjałem wszystkich jego członków.

A co z porażkami? W nauce chyba są jeszcze bardziej dotkliwe.

Mistrza czy mistrzyni nie poznaje się po tym, jak często upada, ale ile razy wstaje. Rok spędzony w Kanadzie na przygotowywaniu wniosku nie był z pewnością stracony. Oczywiście, gdy otrzymuje się decyzję negatywną, to zawsze boli, niezależnie od tego, czy to ocena grantu, czy artykułu. W każdym przypadku należy natomiast dobrze zapoznać się z krytyką, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka recenzenci wydają się niesprawiedliwi w swojej ocenie, co akurat w moim przypadku nie miało miejsca. Trzeba złapać nieco dystansu i zastanowić się, czy nie mieli jednak racji. Muszę powiedzieć, że nauczyłam się bardzo wiele podczas pisania wniosku. No i w końcu byłam w środku stawki, co uważam za ogromny sukces.

Czy łącząc naukę ze sportem, dwie aktywności, w których porażka jest nieodłącznym elementem, łatwiej się na nią uodpornić?

Rzeczywiście, niepowodzenia są wpisane w nasz zawód. I to jest coś, co też widać wyłącznie wtedy, jeżeli się wyjdzie na międzynarodowe podwórko. Wielu polskich badaczy publikujących w rodzimych czasopismach w życiu nie doznało porażki. W głównej mierze przez to, że proces recenzyjny w zdecydowanej większości polskich periodyków w naukach prawnych jest bezbolesny. Są to zazwyczaj albo bardzo entuzjastyczne recenzje, albo krótkie i niekrytyczne. Nie zdarzyło mi się w Polsce, poza jednym przypadkiem, który zresztą miał niemerytoryczny wymiar, uzyskać negatywnej czy choćby krytycznej recenzji zmuszającej do poprawienia czegokolwiek. A takie praktyki są na porządku dziennym w większości dobrych czasopism międzynarodowych.

Ostatnio jedna z badaczek podzieliła się publicznie informacją, że po trzech latach starań dostała kolejną negatywną recenzję artykułu. To boli, ale trzeba o tym mówić. Dzielić się z innymi, zwłaszcza z młodszymi naukowczyniami i naukowcami, żeby uświadomić im, że tak wygląda nasza praca. Powtarzam swoim doktorantkom i doktorantom, że gdyby publikowali wyłącznie w polskich czasopismach, nie mogliby się dowiedzieć, co powinni poprawić. Im wcześniej to zrozumieją, tym lepiej będą mogli funkcjonować w tym środowisku, do którego chciałabym, żeby aspirowali.

Odnosi pani wrażenie, że w nauce, tak jak na lodowisku, nieraz trzeba mocno zawalczyć o swoje, również łokciami?

Nie da się ukryć. Od kiedy kieruję zespołem, toczę nieustanne boje o to, by młodzi ludzie, za których jestem odpowiedzialna, mieli dobre warunki pracy. Chcę zapewnić im możliwości, których sama byłam kiedyś pozbawiona. Czy to jednak jest walka, którą mogłabym porównać do sportowej? Chyba nie do końca. W nauce bowiem brakuje przejrzystych i przede wszystkim niezmiennych w danym okresie reguł gry. Niepewność, jak będzie wyglądać ewaluacja w okresie, który już trwa, nie pozwala na spokojną pracę. Trudno zaplanować swoją karierę, nie wiedząc, w jaki sposób będziemy oceniani.

Albo kwestia publikacji. Nauki prawne są dobrą ilustracją rozdźwięku między tym, co i gdzie opłaca się publikować, żeby wziąć udział w debacie światowej na dany temat, a tym, czego się od nas wymaga. Z jednej strony jesteśmy oceniani przez NCN czy ERC, gdzie liczy się jakość publikacji nieweryfikowana pod kątem na przykład wskaźnika Impact Factor. Z drugiej mamy program IDUB, gdzie powinniśmy się wpisywać w wymagania bazy Scopus. Jest wreszcie ministerialna lista czasopism, od której zależy ewaluacja, dodatki dla najlepiej publikujących itp. Problem polega na tym, że te rzeczywistości nie tylko się nie pokrywają, ale często są wręcz sprzeczne. W związku z tym badaczki i badacze, zwłaszcza ci dopiero rozpoczynający karierę, są po prostu zdezorientowani i nie wiedzą, którą ścieżką mają podążać.

I znikąd nadziei?

Powiem więcej. Na to nakłada się jeszcze niejasna kwestia tego, w jaki sposób powinno się mierzyć doskonałość naukową. Dobrą ilustracją tych wątpliwości jest tocząca się niedawno dyskusja dotycząca profesury dla dr hab. Natalii Letki. Obrazuje ona to, na czym stoi polska nauka.

No właśnie, na czym?

Wygląda na to, że na pewnych pozaustawowych kryteriach sprowadzonych do triady: mono, solo i mnogo. Chodzi o to, aby mieć w swoim dorobku monografię oraz indywidualne publikacje i to koniecznie w dużej ilości. Miałam niedawno taką wymianę myśli w gronie pięciu badaczek z różnych działów nauk prawnych. Jedna z nich, która nie ma jeszcze habilitacji skonstatowała, że o tych właściwie nieopisanych, ale obowiązujących w naukach prawnych wymogach, nie ma pojęcia. Nie wie, czy to wszystko znaczy, że powinna jednak zdecydować się na monografię, najlepiej indywidualną, bo w wąskiej dziedzinie, którą reprezentuje, cyklem artykułów mogłaby nie uzyskać habilitacji? Mimo że to jest wymóg zupełnie pozaustawowy, to jednak zwyczajowo przyjęty. Jednocześnie dobrze byłoby, aby miała wiele artykułów, żeby nikt jej nie zarzucił, że po doktoracie nie było ich wystarczająco dużo. To są problemy, które realnie przeszkadzają w funkcjonowaniu. W takiej rzeczywistości bardzo trudno jest się poruszać.

Mówi pani o nieformalnym ususie obowiązującym w całej akademii, dobrze znanym jedynie tym, którzy na co dzień w niej funkcjonują, ale przecież pewne specyficzne obyczaje obowiązują i w innych środowiskach.

Ale nie w każdym nieznajomość pozaformalnych zasad może być tak opłakana w skutkach. W nauce doprowadza do załamania bardzo obiecujących karier i odejścia wartościowych ludzi. Kiedy otwieraliśmy Digital Justice Center, trzeba było zatrudnić pracownika administracyjnego. Doradzono mi, bym wzięła na to stanowisko kogoś z rynku. Zrobiłam inaczej i dziś mogę powiedzieć, że była to najlepsza decyzja, jaką podjęłam. Zatrudniliśmy bowiem osobę, która wystarczająco długo funkcjonuje w rzeczywistości akademickiej, by dobrze znać te realia. Wie, jak wyglądają nieformalne ścieżki, pozwalające na osiągnięcie określonego celu w ramach uczelni, w której funkcjonujemy. Mamy ogromne szczęście, że obsługa administracyjna naszego zespołu tak doskonale pracuje. Często zapominamy o tym niesamowicie ważnym elemencie dobrostanu badaczek i badaczy.

Ale zgodzi się pani, że trudno jest myśleć o dobrostanie w sytuacji, kiedy ciągle brakuje pieniędzy?

Mogłabym mówić o niewystarczającej ilości pieniędzy, ale to byłby truizm. Jestem za tym, by zwiększyć środki, do poziomu kilku procent PKB, ale też zabezpieczyć je przed marnotrawieniem. Zresztą wspominała o tym szefowa ERC prof. Maria Leptin na ostatnim spotkaniu w Warszawie. Pieniądze są ważne, ale polska nauka wymaga również potężnych zmian.

W tym kontekście nie można nie wspomnieć o ogromnej roli, jaką od lat odgrywa Narodowe Centrum Nauki. Miało ono wielkie znaczenie dla rozwoju mojej kariery naukowej i mnie jako badaczki. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że byłabym w zupełnie innym miejscu, niż tu, gdzie jestem, gdyby nie finansowanie moich pomysłów badawczych przez Centrum. To jest też świetna ścieżka treningowa przed ubieganiem się o europejskie granty, o czym może świadczyć fakt, że zdecydowana większość polskich laureatów ERC przeszła wcześniej ścieżkę pozyskiwania grantów z NCN. Uważam, że z tym większą troską należy pochylić się nad niskim finansowaniem agencji przez aktualną władzę. To, co jest, to ciągle za mało i z całą mocą trzeba wzywać do zwiększania nakładów. Do czasu aż nie naprawimy całego systemu, będzie niekiedy jedyna szansa na przetrwanie dla wielu wybitnych badaczek i badaczy.

Ze swojej strony staram się stwarzać perspektywy młodym ludziom, którzy ze mną współpracują. Część z nich za pomocą środków zewnętrznych finansuje sobie miejsce zatrudnienia, ale trudno w takiej sytuacji o stabilizację. Moją rolą jako kierowniczki Centrum Digital Justice jest szukanie rozwiązań dla tych, którzy chcą pracować w akademii i są gotowi na to, aby się zaangażować. Niestety, mam także świadomość, że nie dla wszystkich znajdzie się miejsce, ale też i nie wszyscy odnajdą się na drodze naukowej kariery.

Rozmawiała Aneta Zawadzka

Dyskusja (0 komentarzy)