Zdecydowana większość członków Rady Narodowego Centrum Nauki opowiedziała się za odstąpieniem od Planu S i taką rekomendację gremium to przedstawiło dyrektorowi agencji. To on podejmie ostateczną decyzję.
Narodowe Centrum Nauki od samego początku działania cOAlition S jest członkiem tego międzynarodowego porozumienia najważniejszych agencji i fundacji finansujących badania naukowe. Konsorcjum, które liczy obecnie ponad dwadzieścia podmiotów (m.in. agencje z Norwegii, Austrii, Francji, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii i Szwecji), zostało zawiązane we wrześniu 2018 roku przy wsparciu Komisji Europejskiej i Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych (ERC). Głównym celem miało być umożliwienie otwartego dostępu do wiedzy i dążenie do zredukowania kosztów publikacyjnych. Postulaty z tym związane zawarto w Planie S.
Zakłada on pełny i natychmiastowy dostęp do recenzowanych publikacji naukowych, które powstały w wyniku badań finansowanych ze środków publicznych. Opiera się na 10 zasadach, wśród których na pierwszym miejscu wyszczególniono: autorzy lub ich instytucje zachowują majątkowe prawa autorskie do swoich publikacji, które muszą zostać udostępnione na otwartej licencji. W kolejnych punktach podkreśla się między innymi, że instytucje finansujące nie wspierają „hybrydowego” modelu publikowania oraz zobowiązują się, że oceniając osiągnięcia naukowe w trakcie podejmowania decyzji o finansowaniu, ocenią wartość samej pracy i nie będą brać pod uwagę kanału publikacji, jego współczynnika wpływu (lub innego wskaźnika czasopisma) ani wydawcy.
Główne założenia Planu S stanowią nie tylko zestaw konkretnych postulatów, lecz także strategię działania, która zmierza do zmiany całego pejzażu komunikacji naukowej (…) Plan S nie dąży wyłącznie do zapewnienia otwartego dostępu, ale również do systemowej poprawy całej komunikacji naukowej – pisał kilka dni temu na naszych łamach dr Maciej Maryl, założyciel i kierownik Centrum Humanistyki Cyfrowej Instytutu Badań Literackich PAN.
W 2020 r. polska agencja grantowa, na bazie Planu S, przyjęła Politykę dotyczącą publikowania w otwartym dostępie wyników badań finansowanych lub współfinansowanych ze środków publicznych. Zawiera ona m.in. informacje o ścieżkach publikacyjnych spełniających kryteria zgodności z Planem S czy o kwalifikowalności kosztów. Miało to doprowadzić do zmian w praktykach wydawniczych czasopism subskrypcyjnych i hybrydowych.
Nie wszystko jednak poszło zgodnie z (nomen omen) planem. Dylematy, przed jakimi stają dziś naukowcy, dobitnie opisała dr Anna Anetta Janowska, pełnomocniczka rektora ds. otwartego dostępu w Szkole Głównej Handlowej.
Wydaje się, że zasady Planu S stoją w sprzeczności z wymaganiami dotyczącymi publikowania w wysoko punktowanych czasopismach, najlepiej o międzynarodowym zasięgu, stawianymi przed badaczami. Niestety czasopisma te najczęściej znajdują się w rękach prywatnych wydawnictw, takich jak np. Elsevier czy Springer, i dostęp do nich jest dla czytelników płatny. Nie jest to więc droga Open Access. Z drugiej strony czasopisma funkcjonujące jako full Open Access zazwyczaj nie są wysoko punktowane, są to bowiem często czasopisma młode, o jeszcze nieugruntowanej opinii w środowisku akademickim i o niskim impact faktorze. Publikowanie w nich jest więc jeszcze wciąż mało opłacalne z punktu widzenia budowania indywidualnego dorobku oraz parametryzacji uczelni – czytamy w jej artykule opublikowanym w internetowej „Gazecie SGH”.
Przed rokiem, wsłuchując się w głosy płynące ze środowiska, NCN ogłosił złagodzenie polityki otwartego dostępu.
Problem tkwi w podejściu wydawców, którzy starają się utrudniać bezkosztową ścieżkę publikacji. Dlatego będziemy bardziej elastycznie do tego podchodzić. Chcemy, by publikacje, które powstają w ramach badań przez nas finansowanych, były rzeczywiście dostępne dla wszystkich – zapowiadał w wywiadzie udzielonym „Forum Akademickiemu” prof. Zbigniew Błocki, ówczesny szef Centrum.
Na niewiele się to jednak zdało. Naukowcy, wobec braku wystarczających środków na finansowanie otwartego dostępu w najlepszych czasopismach, mieli coraz więcej wątpliwości co do korzyści wynikających z Planu S. Sygnalizowali je wielokrotnie, m.in. w listach do agencji. Szukając rozwiązania problemu, Rada NCN zaczęła na poważnie rozpatrywać scenariusz odstąpienia od tej inicjatywy. Nadarzającą się ku temu okazją jest wygasająca z końcem tego roku dotychczasowa umowa na udział NCN w konsorcjum cOAlition S. W ostatni piątek podjęto uchwałę w tej sprawie.
Większość Rady opowiedziała się za decyzją o rezygnacji. Na 22 głosujących 19 było za, jeden przeciw, 2 osoby wstrzymały się od głosu – informuje prof. Anetta Undas, przewodnicząca Rady NCN. – Wolą większości Rady NCN jest wspieranie idei otwartej nauki, ale podobnie jak w przypadku m.in. prestiżowej niemieckiej DFG czy agencji grantowych z Belgii, Włoch i Hiszpanii – już bez udziału w konsorcjum cOAlition S. Rada NCN wypowiedziała się przeciw nakładaniu na grantobiorców ograniczeń rozliczenia projektu poprzez konieczność udostępniania w otwartym dostępie publikacji powstałych w czasie jego realizacji – dodaje prof. Undas.
Taką właśnie rekomendację przedstawiono dyrektorowi Narodowego Centrum Nauki prof. Krzysztofowi Jóźwiakowi. Teraz ruch należy do niego, bo to w jego gestii pozostaje ostateczna decyzja co do przedłużenia (bądź nie) umowy z cOAlition S. Opinia Rady NCN nie jest w tym wypadku wiążąca.
Mariusz Karwowski
Bardzo mądra decyzja. Nareszcie!
Bardzo dobra decyzja. Należy popierać otwarty dostęp, ale w modelu diamentowym (czasopismo publiuje za darmo), a gdy jest to niemożliwe -- w modelu zielonym (samodzielne udostępnianie preprintów/postprintów w arXiv i repozytoriach uczelnianych). Wyprowadzanie co roku tak ogromnych środków publicznych do zagranicznych wydawnictw, płacąc im za to, że łaskawie opublikują artykuł, który przecież sami napisaliśmy i za darmo im dostarczamy, jest kompletnym absurdem.
Tylko należy pamiętać o jednym - czasopisma diamentowe muszą być przez kogoś finansowane, czy to przez uczelnię wyższą pod którą będą podlegały czy fundację, instytut naukowy itp - tam też potrzebni są ludzie i opłaty za korektę, skład, druk. Publikowanie w modelu diamentowym tylko pozornie jest bezpłatne, dla autora i użytkownika tak, ale nie dla samego wydawnictwa...
OA to nie darmowe publikowanie. Problem w tym, że technika cyfrowa pozwala dziś publikować o wiele taniej niż w przypadku druku tradycyjnego. Jeżeli połączymy to z "kosztami" recenzji u prestiżowych wydawców, nic nie usprawiedliwia tak wysokich środków, które trzeba przeznaczać na publikacje! OA zmienia zasady, naruszając jednocześnie interes ekonomiczny największych wydawców. Może zamiast płacenia za gold OA, finansować i wspierać model diamentowy i zielony.
Jesteśmy w miejscu, w którym dla naukowca jest ważniejszy IF, niż prawdziwy zasięg. Ale jak ma być inaczej, skoro punkty za publikacje są wyznacznikiem jakości pracy naukowej?
Gold OA to często kwoty jak z kosmosu, więc wpieranie diamentowego OA byłoby świetnym rozwiązaniem, zielony co do zasady jest bezpłatny - ale można wspierać finansowo rozwój repozytorium instytucjonalnego
Nie zdziwiłbym się bardzo, że z tego 1% PKB na naukę to lwia część idzie na opłacanie się wydawnictwom.
Polska zawsze była bardzo interesującym krajem.
Plan S to nie jest polski wymysł. Wysokie APC płacą również zagraniczne instytucje. Niestety. I nie jest to wina Planu S, tylko wynaturznego systemu. Open Access, zamiast zapewniać szeroki dostęp do wiedzy stał się do pewnego stopnia nowym źródłem dochodu dla wydawnictw komercyjnych. Uważam, że to nie Plan S należy odrzucać, a raczej lobbować za zmianą systemu ewaluacji.
Ale 1% PKB na naukę to pomysł zdecydowanie polski. To jest nasze, przez nas wykonane, i to nie jest nasze ostatnie słowo!
Oczko wypadło temu ewaluacju.
Punkt 10 Planu S:
10. Instytucje finansujące zobowiązują się, że oceniając osiągnięcia naukowe w trakcie podejmowania decyzji o finansowaniu oceniać będą wewnętrzną wartość samej pracy i nie będą brać pod uwagę kanału publikacji, jego współczynnika wpływu (lub innego miernika dotyczącego czasopisma) ani wydawcy.
Czyli punktozę czasopism diabli biorą. Jest oczywiste, że polscy naukowi mandaryni nie mogli się zgodzić na coś takiego.
Ten akurat punkt sprawia wrażenie ryzykownej utopii, niczym „władza ludu”. Komisja zbierze się, przestudiuje dzieła maniaka publikowane własnym sumptem, potem publikacje jego konkurenta z Nature/Science, a następnie oceni „wewnętrzną wartość samej pracy”, bez brania pod uwagę „kanału publikacji”? Wolne żarty. Na koniec okaże się, że granty dostają ci, co mają znajomych… gdzie trzeba. Rankingi czasopism punktowanych są jednak pewnego rodzaju bezpiecznikiem w systemie, zapewniają minimum przejrzystości konkursów. Choć oczywiście nie należy otaczać ich kultem, publikowanie nie jest celem samym w sobie.
Tak proszę pana, na tym i nie na niczym innym polega nauka. Komisja ma się zebrać, przestudiować dzieła maniaka publikowane własnym sumptem, potem publikacje jego konkurenta z Nature/Science, a następnie ocenić wewnętrzną wartość samej pracy, bez brania pod uwagę kanału publikacji. Bo jeśli Nature i Science są takie wspaniałe od zewnątrz, to już nie potrzebują żadnych artykułów w środku, prawda?
Najśmieszniejsze, że jest to wykonalne i wcale nie tak trudne, wystarczy być rzetelnym profesjonalistą a nie nadętym bucem, który ocenia książkę nie po treści a po okładce. Są tacy ludzie, jest ich sporo i nawet niekiedy o czymś decydują. Instytut Claya nie miał żadnych problemów z uhonorowaniem Grigorija Perelmana za potwierdzenie hipotezy Poincaré, mimo że swych prac nie opublikował ani w Science ani w Nature ani w żadnym innym piśmie tylko po prostu umieścił w repozytorium ArXiv czyli tak jakby wydał własnym sumptem. I nie przyjął miliona dolarów czyli jest ewidentnym maniakiem.
Godfrey Hardy też nie miał problemu z docenieniem Srinivasa Ramanujana, który nawet nie publikował własnym sumptem ale opisał wyniki w liście. Tak, kiedyś nauka tak wyglądała. Wolę ją od tej dzisiejszej.
Otóż to! Nie miejsce publikowania, a treść publikacji. O tym mówi Plan S. To deklaruje NCN. A w eksperckiej ocenie wniosków mamy często "publikacja o niskim IF"?!
To miało być taniej.
Minimalny koszt publokacji on line to 2000 $.
Sumaryczne koszty są ogromne a publikuje sie w słabych
czasopismach, które sztucznie generuja indeksy oceny, patrz MDPI.
Obowiazująca w większości płatnych czasopism zasada to, płacisz i masz.
To nie do końca tak działa. Fakt, publikacja OA w czasopiśmie komercyjnym jest droga, bo w ten sposób wielkie wydawnictwa znalazły sobie dodatkowe źródełko pozyskiwania publicznych pieniędzy. Mają monopol na wysoko punktowane czasopisma (taki Elsevier jest właścicielem ponad 3 tys. journali). Ale problem leży w tym, że brakuje spójnej strategii związanej z ewaluacją nauki. Szczególnie w Polsce nacisk na przynoszenie punktów sprawia, że naukowcy w pierwszej kolejności szukają środków na APC w wydawnictwach komercyjnych. To jest wynaturzenie idei OA. Nie wylewajmy dziecka z kąpielą!
W pełni się zgadzam. Ruch OA zrodził się ze sprzeciwu wobec stale rosnących kosztów dostępu do publikacji naukowych. Dziś po tylu latach wysiłków, stajemy w punkcie wyjścia. Idea OA zostaje zawłaszczona przez komercję, która nadal każe sobie płacić za dostęp do wiedzy generowanej za publiczne pieniądze. Co musiało się zmienić, żeby zostało "po staremu"? NCN dezerteruje. Historia zatacza koło. Gdyby publiczne środki przekazywane na "otwarte publikowanie" w czasopismach, przekierować na rozwój drogi "green open access", wypracować zasady recenzji w repozytoriach (m.in. środki, które idą do wielkich wydawców, przeznaczyć na wynagrodzenia dla recenzentów), zacząć punktować tę ścieżkę komunikacji naukowej? Ale potrzeba odwagi i determinacji. Naukowcy piszą publikacje, naukowcy je recenzują, instytucje nauki (uczelnie, grantodawcy) płacą za ich wydanie podmiotom zewnętrznym?!
Nauka bez "prestiżu", też jest nauką (Peter Suber, Otwarty dostęp ... https://open.icm.edu.pl/handle/123456789/6598).
Myślę, że to krok w dobrym kierunku.
Zawsze mnie intrygowało, dlaczego kiepsko opłacani polscy uczeni zmuszani są (od pewnego czasu) do publikowania w modelu OA nie tylko samych artykułów, ale też tzw. "metadanych" (najczęściej szczegółowych wyników pomiarów, które w artykule syntetycznie zobrazowano na wykresach), na dodatek z licencją uprawniającą każdego do komercyjnego (sic!) korzystania z tych danych. Piękne "żerowisko" dla korporacji a branży AI oraz firm farmaceutycznych do zasysania darmowych danych… Forsując taki model NCN ewidentnie działał w interesie podmiotów zewnętrznych; państwo polskie jedynie za to wszystko płaciło.
To nie jest polski wymysł. Otwieranie danych badawczych to trend globalny. I są plusy i minusy jak widać. Plusem jest większa transparentność badań na przykład. A także możliwośc skorzystania z badań innych, niepowtarzanie badań o podobnym charakterze. A to, że firmy komercyjne na tym korzystają... Może trzeba jednak sugerować inna licencję CCBY NC.
To jest zła decyzja. Tak jak pisałem w komentarzu do moim zdaniem bardzo trafnego tekstu dr Maryla, problem z wynikającymi z planu S wymogami NCN ma tylko ten, kto nie ma świadomości alternatyw i nie chce mu się podjąć minimalnego wysiłku w tym kierunku.
Tutaj to widać:
"Wydaje się, że zasady Planu S stoją w sprzeczności z wymaganiami dotyczącymi publikowania w wysoko punktowanych czasopismach, najlepiej o międzynarodowym zasięgu, stawianymi przed badaczami. Niestety czasopisma te najczęściej znajdują się w rękach prywatnych wydawnictw, takich jak np. Elsevier czy Springer, i dostęp do nich jest dla czytelników płatny."
Publikowanie w Elsevier czy Springer zgodne z wymogami NCN naprawdę nie jest trudne. Dostęp jest płatny, ale przecież właśnie w Elsevier i Springer ministerstwo wykupuje naszym instytucjom pule artykułów. Po drugie są subskrypcje instytucjonalne, np. mój uniwersytet w CUP. Po trzecie wiele dobrych projektów powstaje we współpracy międzynarodowej, w której współautorzy zagraniczni mają własne środki lub subskrypcje. Po czwarte są otwarte repozytoria, owszem nie wszyscy wydawcy pozwalają wstawić tam wersję AAM bez embarga, ale znaczna część tak. Jeśli to wszystko nie rozwiązuje problemu, to to naprawdę są już sytuacje wyjątkowe, w których można użyć właśnie tej puli 2% z NCN, albo kosztów pośrednich grantu NCN, albo środków własnych jednostki (skoro artykuł jest wybitny i musi koniecznie pójść dajmy na to w PNAS, to wyjątkowo można go sfinansować choćby ze środków IDUB).
No nie zawsze można problem rozwiązać w taki sposób. Warto wziąć pod uwagę dyscyplinę, w jakiej dany badacz prowadzi swoje badania. Owszem, ministerstwo miało umowy z Elsevierem i Springerem (kończą się właśnie). Nie wszystkie uczelnie mają umowy instytucjonalne. Nie wszystkie wydawnictwa zgadzają się na udostępnienie wersji AAM bez embarga. A 2% od niezbyt dużych grantów w naukach społecznych to akurat niewiele na pokrycie horrendalnie wysokich APC komercyjnych czasopism. Jestem zdania, że powinniśmy raczej lobbować za zmianą systemu ewaluacji, żeby nie dawać komercyjnym wydawcom kolejnego narzędzia, za pomocą którego windują do granic absurdu opłaty APC. Młode czasopisma full OA, wcal nie drapieżne, tylko rzetelne, działające zgodnie ze sztuką, pobierają APC tylko na pokrycie swoich kosztów operacyjnych. Nie wiem co uzasadnia ceny typu 3000 lub 5000 EUR w takim Springerze czy Elsevierze. I się nie dowiem, bo nie ma tutaj żadnej przejrzystości, jeśli chodzi o opłaty. A one rosną, podobnie jak przez lata dramatycznie rosły ceny subskrypcji. Taka ciekawostka na koniec, wyczytałam, że profit margin Elseviera, największego wydawnictwa naukowego, sięga 40% ! Tyle nawet nie ma właściciel Google!
Trudno odmówić słuszności, ale to są argumenty 'z dużego kwantyfikatora' (OK, pewnie sam trochę jestem winien, bo sam zacząłem "problem ma tylko ten, kto...").
Owszem nie wszystkie pisma (hybrydowe) Elsevier i Springer są w subskrypcji, nie wszystkie instytucje mają swoje umowy, nie wszystkie pisma zgadzają się na AAM bez embarga, nie wszystkie artykuły są w dużej współpracy m-nar, i nie wszystkie granty np. w HS są odpowiednio drogie, żeby 2% starczyło na opłatę. Ww. rozwiązania nie pokryją 100%, ale pokryją większość, a w pozostałych przypadkach są motywacją do rozwiązań systemowych np. na poziomie polityki uczelni - nie płacimy za indywidualny OA, zamiast tego inwestujemy w subskrypcje u kilku wydawców. Nie jest to idealne, ale to rozwiązanie prorynkowe, które nam daje oszczędności, a wydawcom ścina ten profit margin.
Druga rzecz, to nie wymogi NCN pompują pieniądze do kieszeni koncernów. Przecież właśnie NCN nie pozwala wydawać 'swoich' środków na hybrydowe wcale, a na full OA daje 2% (+ ew. z innych pośrednich). Tu zgoda, że potrzebne jest inne podejście do ewalucji, żeby docenić publikowanie we wspomnianych pismach nowej fali i bardziej patrzeć, czy ktoś publikuje np. w Glossa, czy w MDPI (który oceniam tu negatywnie jako całość ze względu na ich politykę, a nie poziom, bo ten jest różny).
Chyba wszyscy zgodzimy się, że naukę trzeba otwierać. To że zrezygnujemy z wymogu OA niekoniecznie przyniesie korzyści społeczne, w szczególności nie musi wcale ograniczyć odpływu pieniędzy publicznych do koncernów, tylko zmieni ich kanał, bo nauka dalej będzie w ich rękach, tylko za paywallem. Trzeba zatem iść w kierunku rozwiązań, które wykolegują z nauki duże drapieżne koncerny. Moją wymarzoną propozycją jest model repozytoryjny z oceną artykułów bardziej przypominającą recenzję wniosków grantowych, gdzie agencja wynajmuje recenzentów a po zakończeniu procesu tylko 'przystawia pieczątkę', że dany artykuł pozytywnie przeszedł firmowany przez nią proces recenzyjny. Pozostaje 'tylko' przenieść prestiż z czasopism na takie właśnie podmioty certyfikujące :).
Sławku, Ministerstwo wykupuje tylko niektóre moduły Elseviera - nauki ścisłe i przyrodnicze. Niestety to nie są te moduły, w których publikuja nauki społeczne. Otwarcie dostępu dla artykułu w Elsevierze to obecnie 4500 dolarów. Ostatnio, żeby rozliczyć raport roczny Preludium BIS zapłaciłam z własnej kieszeni 17 000 PLN i drugi raz tego nie zrobię. Próbuję przez mój (nasz) uniwersytet załatwić wprowadzenie tego czasopisma (czy modułu) do tej niebiańskiej puli, jak na razie bez skutku. Ale nadal będę publikować w ich czasopiśmie bo jest dokładnie zbieżne z moją problematyką i nie muszę udowadniać redaktorom czy recenzentom, że praca wpisuje się w profil czasopisma. Poza tym czasopismo ma renomę w środowisku i o to chodzi, nie tylko o punkty. I nie będę poszukiwać zagranicznych autorów, których powinnam dopisać do artykułu, żeby akurat przez ich uczelnię mieć bezpłatny dostęp. Nie wszystkie badania prowadzi się w międzynarodowych gremiach. Więc ja tę decyzję rozumiem. Co nie znaczy, że nie popieram open science. Każdemu, kto prosi mnie o artykuł, wysyłam bez żadnych skrupułów.
No właśnie, opłaty w komercyjnych czasopismach są absurdalne i zupełnie nieuzasadnione! OA jest ok, ale nie na zasadach narzucanych nam obecnie przez komercyjne wydawnictwa. Powinniśmy zmienić system w Polsce, w tym wymagania dotyczące rozliczania projektów, które uważam za zbyt restrykcyjne. Jestem za polityką małych kroków. Bo weszliśmy w Plan S z huraoptymizmem zamiast realnie się zastanowić nad dalekosiężnymi skutkami. Polecam lekturę ostatniego raportu o stanie otwartej nauki w Polsce. Włos się jeży! Miliony złotych wydawane w Polsce na APC w wydawnictwach komercyjnych. Bez sensu! Można je było lepiej spożytkować na badania!
"Co nie znaczy, że nie popieram open science. Każdemu, kto prosi mnie o artykuł, wysyłam bez żadnych skrupułów."
Nie znam osoby, która postępuje inaczej. W dyskusji o Open Access czuje się trochę tak, jak Tony Curtis w scenie walki na torty w Wielkim Wyścigu: O co im chodzi? Przecież dzięki poczcie elektronicznej jest otwarty dostęp do każdej pracy.
Dla miłośników Blake Edwardsa: https://www.youtube.com/watch?v=SDJQ7zn3-2g
Panie Sławomirze. Po pierwsze nieetyczne jest marnowanie środków publicznych za wysoko impaktowe publikacje. Np moja ostatnia publikacja w Science kosztowała polskiego podatnika za OA 25 tys PLN. Podobne opłaty są w Nature. Pakietowe umowy ICM też nie są za darmo.
Rozwiązaniem jest odejście od płacenia na rzecz self archiving i preprintów. Nauka powinna być otwarta ale nie kosztem zawsze biedniejszego sektora publicznego. I to właśnie de facto zrobiło ostatnie poluzowanie i odejście teraz od polityki cS.
Trzeba wymyślić inny rodzaj zachęt do otwierania danych i nauki niż przymus który tylko pompuje ceny prywatnych wydawców mających najlepszy zwrot z tego businessu na świecie
Dokładnie tak! Zgadzam się w pełni!
Panie Macieju, przede wszystkim gratulacje publikacji w Science!
Po drugie, to ja się co do zasady zgadzam. Wyżej właściwie przekleiłem pierwszą część mojego wpisu pod wspominamym przeze mnie wcześniejszym artykułem, to w takim razie wklejam drugą:
Druga rzecz:
"Aby otwarty dostęp stał się normą, konieczna jest systemowa transformacja mechanizmów zaświadczania o jakości w nauce, obejmująca zarówno modele biznesowe, jak i system ewaluacji badań."
Mam nadzieję, że wraz z upowszechnieniem repozytoriów spadnie rola tradycyjnie rozumianych czasopism a powstaną inne mechanizmy kontroli jakości, które z czasem nabiorą prestiżu. Na przykład zamiast recenzji w piśmie autorzy mogliby zamówić audyt swojego artykułu na arXiv - płacąc jakieś 30% standardowych APC mogliby do tego wynająć firmę, która miałaby marże i jeszcze *zapłaciła recenzentom*.
Taaa. Teraz mam zmienić uczelnię, dyscyplinę i zacząć pisać teksty z 10 współautorami.
A poza tym - bardzo przydatne wskazówki.