W najbliższych dniach zadecydują się losy dalszego udziału Narodowego Centrum Nauki w Planie S. Czy agencja powinna odstąpić od tej inicjatywy? – To nie Plan S jest źródłem trudności z wypracowaniem sprawiedliwego modelu publikacji, tylko polityki wielkich koncernów – pisze dla nas dr Maciej Maryl, założyciel i kierownik Centrum Humanistyki Cyfrowej Instytutu Badań Literackich PAN.
System komunikacji naukowej jest zepsuty i wymaga naprawy. Polska może stać się jednym z liderów tych zmian. Trudno w tym miejscu szczegółowo opisać skomplikowane zagadnienia kryjące się za hasłami kluczowymi dla tej dyskusji, jak jakość, finansowanie, dostęp, ewaluacja, wskaźniki bibliometryczne, wpływ społeczny. Każdy z tych obszarów to materiał na osobne studium, a jednocześnie wszystkie się przenikają w dyskusjach o komunikacji naukowej, bo mamy do czynienia z problemem systemowym, w którym zmiana wymaga oddziaływania na różnych poziomach jednocześnie.
Plan S jest przykładem takiego działania, włączającego różnych interesariuszy: instytucje finansujące badania i kształtujące politykę naukową, wydawców, jednostki naukowe, wreszcie całe środowisko akademickie i szeroką publiczność. Gdy debatujemy dziś nad jego przyszłością i trudnościami z jego implementacją, warto go bronić, ale też nie poprzestawać na tym rozwiązaniu.
Po co Plan S
Co właściwie jest nie tak z systemem komunikacji naukowej? Pod koniec ubiegłego stulecia cyfryzacja nauki otworzyła nowe możliwości obiegu i wymiany myśli, dając nadzieję na spełnienie stale obecnych w naszej kulturze (od biblioteki aleksandryjskiej po WWW) marzeń o powiązanym ze sobą, ogólnodostępnym systemie wiedzy. To marzenie zostało przejęte i zniekształcone. Dla największych wydawców cyfrowa forma przyniosła bowiem zasadniczą innowację biznesową sprzedawania tych samych treści tym samym instytucjom bez końca. Model prenumeraty został wyparty czasowym dostępem do pełnego archiwum treści na cyklicznie odnawianej licencji.
Model ten jest powszechnie krytykowany ze względu na wysokie koszty subskrypcji i irracjonalność ekonomiczną, jeśli wziąć pod uwagę fakt, iż udostępnianie cyfrowych kopii artykułów nie generuje dodatkowych kosztów. Co więcej, są to zazwyczaj treści wytwarzane i recenzowane za publiczne pieniądze w ramach pracy naukowej zaangażowanych uczonych, przy minimalnych lub żadnych kosztach korporacji wydawniczych. Jednocześnie korporacje rozwijają produkty ewaluacyjne na podstawie swoich baz. Wskaźniki cytowań są powiązane z wartością czasopisma, wytwarzając permanentny konflikt interesów dla firm, które jednocześnie publikują czasopisma i mierzą ich wpływ. Wprowadzanie takich wskaźników do systemów ewaluacji dodatkowo generuje popyt na publikacje w tych czasopismach. Ten sam system prowadzi do wynaturzeń w postaci tzw. czasopism drapieżnych, współczesnych „vanity presses”, które kapitalizują swoją obecność w indeksowanych bazach, publikując kogo popadnie za odpowiednią stawkę.
W odpowiedzi na ten stan rzeczy i w obronie demokratyzującego potencjału cyfrowego obiegu nauki, w 2001 roku pojawiły się trzy deklaracje (Budapeszt, Berlin, Betsheda) upominające się o otwarty dostęp do wiedzy. Przez następne półtorej dekady postulat otwartego dostępu przeniknął do polityk naukowych w różnych formatach i kolorach:
Wielkie korporacje promują model złoty, który jest dla nich pewnym źródłem dochodów – oprócz subskrypcji nauka zaczyna pod pretekstem APC (Article Processing Charges) płacić za uwolnienie rezultatów badań, które wcześniej sfinansowała. Naukowcy są wściekli, bo wymaga się od nich publikowania w otwartym dostępie, a jednocześnie nie zapewnia finansowania wykupu publikacji. Niepewność rośnie odwrotnie proporcjonalnie do nakładów na naukę. Mniej więcej w tym miejscu zatrzymała się debata nad otwartym dostępem w Polsce.
Problemy z wydawcami komercyjnymi i kosztami otwartego dostępu podnosi się dziś w krajowych dyskusjach jako zarzuty wobec Planu S. Ale to nie Plan S je wywołał. Przeciwnie, on został powzięty właśnie po to, by je rozwiązać. W 2018 roku grupa najważniejszych instytucji finansujących badania ze wsparciem Komisji Europejskiej i Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych (ERC) powołała konsorcjum (cOAlition S – jej członkiem od samego początku jest Narodowe Centrum Nauki – dop. RED) z odważnym celem uporządkowania tej sytuacji, umożliwienia otwartego dostępu do wiedzy i dążenia do zredukowania kosztów publikacyjnych.
Gdy spojrzeć dziś na główne założenia Planu S, stanowią one nie tylko zestaw konkretnych postulatów, lecz także strategię działania, która zmierza do zmiany całego pejzażu komunikacji naukowej. Dziś, sześć lat od ogłoszenia Planu S, wiele problemów pozostało, jesteśmy jednak w zupełnie innym miejscu.
Bilans ostatnich lat
Przede wszystkim, idee Planu S na dobre zagościły w europejskiej nauce. Oprócz wspomnianego wsparcia KE i ERC najnowszy program ramowy (Horyzont Europa) nie toleruje już publikacji w czasopismach hybrydowych (domyślnie zamkniętych, ale dostęp do niektórych artykułów jest otwarty za dodatkową opłatą,). Kwestie te nie tylko nie schodzą z głównej agendy, ale są wzmacniane na poziomie strategicznym.
W 2021 roku UNESCO przyjęło rekomendacje dotyczące otwartej nauki, wyraźnie wiążąc je z Powszechną Deklaracją Praw Człowieka (prawem dostępu do wiedzy naukowej). Na gruncie europejskim kluczowe są niedawne Konkluzje Rady Europejskiej z 23 maja 2023 r., które motywują państwa członkowskie do przyspieszenia procesów przejścia na otwarty dostęp do publikacji naukowych, aby poprawić jakość, efektywność i wpływ badań, a przede wszystkim wprowadzić w życie ideę wspólnej Europejskiej Chmury Otwartej Nauki (EOSC). Rada rozpoznaje nierówności wynikające z rosnących kosztów publikacji w modelu płatnym i apeluje o szereg działań, jak wdrożenie systemowych rozwiązań na rzecz rozwoju modeli non-profit, stworzenie krajowych polityk otwartego dostępu, inwestowanie w infrastrukturę otwartej nauki, a także zwalczanie drapieżnych publikacji i promowania szkoleń na temat odpowiedzialnych, otwartych i etycznych praktyk publikacyjnych. Jednym z efektów tych działań jest uruchomienie platformy publikacyjnej Open Research Europe (ORE) dla recenzowanych artykułów powstałych w ramach projektów europejskich.
Rada położyła również nacisk na drugi z kluczowych elementów systemu komunikacji naukowej, czyli kwestię trwającej reformy systemu ewaluacji badań naukowych, którą zajmuje się CoARA (Coalition for Advancing Research Assessment), wspierana przez KE międzynarodowa koalicja przeszło siedmiuset jednostek naukowych i organizacji działających na rzecz nauki (z mocną reprezentacją Polski). Prace tej grupy koncentrują się na wypracowaniu nowych mechanizmów ewaluacji, które nie będą ślepo podporządkowane prostym miarom liczbowym i uwzględnią różnorodne aspekty działalności badawczej, w tym otwartość czy wpływ społeczny.
Problem z implementacją Planu S ma zatem charakter systemowy, czyli jest splotem różnych czynników i interesów. Z jednej strony mamy modele biznesowe oparte na sztucznym ograniczaniu dostępu do zasobów (wysokie koszta publikacji i dostępu), właściwe organizacjom, które czerpią zyski ze swojej monopolistycznej pozycji. Z drugiej – ekonomię prestiżu znajdującą oparcie w strukturach ewaluacji, która wskazuje te właśnie (trudno dostępne i drogie) miejsca jako najlepszą miarę wartości artykułu. Aby otwarty dostęp stał się normą, konieczna jest systemowa transformacja mechanizmów zaświadczania o jakości w nauce, obejmująca zarówno modele biznesowe, jak i system ewaluacji badań.
Wreszcie, zgodnie z konkluzjami Rady i założeniami Planu S, cOAlition S kładzie główny nacisk nie tyle na negocjacje z wielkimi wydawcami (tu zapewne potrzebna byłaby międzynarodowa akcja na poziomie KE lub działania globalne), ile na rozwijanie diamentowego modelu publikacji, który eliminuje bariery finansowe zarówno dla autorów, jak i czytelników. W tym modelu artykuły są dostępne bez opłat za publikację (APC) lub subskrypcji. Wspólnie z europejskimi partnerami cOAlition S wspiera rozwój tego modelu, badając potrzeby, formułując wytyczne czy oferując wsparcie infrastrukturalne (np. Action Plan for Diamond Open Access). W styczniu w Madrycie odbędzie się inauguracja Diamond Capacity Hub – centrum kompetencji wspierające otwartych wydawców akademickich prowadzone przez OPERAS. Warto przy tym dodać, że inicjatywa ma charakter globalny, w Ameryce Południowej model diamentowy jest rozwijany od przeszło dwóch dekad na podstawie sieci platform, takich jak Redalyc, Scielo, CLACSO, AmeliCA i La Referencia, które udostępniają publikacje naukowe bez opłat dla autorów i czytelników, przy wsparciu sektora akademickiego, który jest głównym właścicielem i wydawcą czasopism naukowych.
Słuchając głosów krytycznych w polskiej debacie, mam wrażenie, że mylimy adresata –– to nie Plan S jest źródłem trudności z wypracowaniem sprawiedliwego modelu publikacji, tylko polityki wielkich koncernów. Podkreślmy raz jeszcze, że Plan S nie dąży wyłącznie do zapewnienia otwartego dostępu, tylko do systemowej poprawy całej komunikacji naukowej.
Jak publikować?
No dobrze, to są procesy globalne, które się toczą, ale jak to się ma do losu polskich pracowników i pracowniczek nauki, którzy chcą prowadzić swoje badania i ogłaszać światu ich wyniki? W dyskusjach wokół problemów z implementacją Planu S powraca kwestia braku współpracy z wydawcami – wysokich kosztów publikacji OA, trudności z samoarchiwizacją. Przede wszystkim stwierdzenie, że za otwarty dostęp trzeba płacić, jest nieporozumieniem, wynikającym ze zdominowania terminu przez jeden z modeli („złoty”). W indeksie otwartych czasopism DOAJ (Directory of Open Access Journals) znajdziemy dziś 21 150 tytułów, z których 65% (13 838) nie pobiera żadnych opłat za publikację, zaś 2/3 pozostałych (4863) ma programy zniżkowe dla autorów. DOAJ przyznaje też specjalną odznakę (DOAJ Seal) czasopismom spełniającym wyśrubowane kryteria otwartego dostępu i współpracy z autorami.
Krótko mówiąc, istnieje wiele otwartych czasopism, w których można publikować, choć tu powraca kwestia kryteriów jakości i prestiżu w danych dziedzinach. Jeśli praca pojawi się w piśmie nieujętym w indeksie ministerialnym lub komercyjnych bazach cytowań, często nie będzie uwzględniana w dorobku (lub uwzględniona nieznacznie). Ale czy są to jedyne wskaźniki, które świadczą o prestiżu pisma?
W odpowiedzi na politykę wielkich wydawców, badacze z różnych dziedzin podejmują inicjatywy tworzenia nowych czasopism opartych na otwartym dostępie i bardziej sprawiedliwych zasadach współpracy z autorami. W dziedzinie neuronauki cały zespół redakcyjny czasopisma „NeuroImage” zrezygnował z pracy w proteście przeciwko wysokim opłatom publikacyjnym Elseviera, zakładając własne, niekomercyjne czasopismo „Imaging Neuroscience”. Na polu językoznawstwa były redaktor naczelny czasopisma „Lingua” (wydawanego przez tę samą firmę), założył czasopismo „Glossa” w odpowiedzi na odmowę wydawcy przejścia na sprawiedliwy model otwartego dostępu. Tym redaktorem był zresztą Johan Rooryck, lider cOAlition S.
I teraz pytanie, czy artykuły w „Glossa” i „Imaging Neuroscience” – redagowane przez te same zespoły, które wcześniej prowadziły pismo dla korporacji, recenzowane przez wskazanych przezeń ekspertów – są gorsze lub mniej prestiżowe niż te w „Lingua” i „NeuroImage” tylko dlatego, że znajdują się w innym ekosystemie cytowań lub są po prostu nowe? Oczywiście, przypadki są różne, sprawa ewaluacji zawiła, ale na poważnie musimy przemyśleć kryteria prestiżu i oceny jakości, by skutecznie eliminować słabość i drapieżność, a przy tym nie dyskryminować dobrej roboty naukowej w czasopismach niekomercyjnych.
Być może nasza ocena powinna opierać się na bardziej transparentnych bazach z szerszą liczbą źródeł (np. OpenAlex), a jej konkluzje powinny być weryfikowane jakościowo na podstawie z góry określonych kryteriów? Rozumiem, że to wszystko często zależy od dyscyplin, od ich praktyk publikacyjnych i systemów jakości, lecz możemy się tu wiele nauczyć od humanistyki, gdzie model diamentowy jest bardziej upowszechniony.
Parę miesięcy temu opublikowaliśmy Manifest Otwartej Humanistyki, będący zbiorem postulatów promujących otwartość w badaniach humanistycznych. Podkreślaliśmy, że publikowanie w otwartym dostępie umożliwia szersze rozpowszechnianie wyników badań, sprzyja interdyscyplinarności i zwiększa ich wpływ społeczny. Humanistyka charakteryzuje się dużą różnorodnością metodologiczną i tematyczną. Otwarta nauka powinna uwzględniać tę różnorodność i wspierać publikacje w różnych formatach, językach i na różnych platformach.
A więc, naprzód!
W świetle powyższego nie ulega dla mnie wątpliwości, że nie tylko nie możemy z Planu S się wycofać, ale powinniśmy iść naprzód i nie tyle nadążać za zmianami, ile na nie wpływać, by lepiej oddawały potrzeby naszego środowiska naukowego.
Na poziomie krajowym musimy przede wszystkim mocno przemyśleć mechanizmy ewaluacyjne (o czym było wcześniej) i zdecydowanie wzmocnić wymóg otwartego dostępu dla wszystkich publikacji powstających w Polsce ze środków publicznych (z odpowiednimi wyłączeniami, uwzględniającymi wyjątkowe przypadki i specyfikę dyscyplin). Mamy dziś w kraju bardzo silne infrastruktury publikacyjne (analizowaliśmy je w raporcie OPERAS-PL), które należy wzmacniać, by stanowiły rozsądną alternatywę i wsparcie infrastrukturalne dla naszych czasopism – krajowych i międzynarodowych, także dla nowych czasopism, które mogą powstawać w renomowanych środowiskach naukowych.
Biorąc przykład z Ameryki Łacińskiej, powinniśmy też wzmocnić naszą aktywność na poziomie europejskim i wykorzystywać różne platformy i narzędzia (cOAlition S, polska prezydencja), by zabiegać o konkretne rozwiązania, które pomogą naszym uczonym. Jednocześnie możemy aktywnie pracować na rzecz regionalnych koalicji, jako że wiele specyficznych problemów dotyczy Europy Środkowo-Wschodniej.
Te działania trzeba też dobrze umocować. Należałoby, co postulowaliśmy już w konsultacjach Nauka do naprawy (wspólna akcja Polskiej Akademii Nauk i „Forum Akademickiego” – przyp. RED), powołać Krajowego Koordynatora Otwartej Nauki (KraKON), który mógłby skoordynować kwestie otwartościowe na poziomie krajowym, a także polski udział w procesach europejskich. Pierwszym zadaniem byłoby z pewnością wypracowanie wraz ze środowiskiem Krajowej Polityki Otwartej Nauki, która wyznaczałaby ramy i strategię działania.
Pamiętam, że gdy Narodowe Centrum Nauki przystąpiło do Planu S, bardzo mnie to zaskoczyło. Pozytywnie. Polska znalazła się nagle w gronie europejskich liderów otwartości. Nie rezygnujmy tej pozycji. Zamiast iść pod prąd europejskim procesom wykorzystajmy pozycję lidera do współkształtowania europejskich polityk i rozwiązań dbając o interes naszych uczonych i naszych wydawców, którzy aktywnie rozwijają nowoczesne platformy i rozwiązania wydawnicze. Nie zmarnujmy tego potencjału.
dr Maciej Maryl
Autor jest adiunktem w Instytucie Badań Literackich PAN, założycielem i kierownikiem Centrum Humanistyki Cyfrowej IBL PAN. Współpracuje z OPERAS, kieruje pracami grupy roboczej E-humanities w ramach ALLEA i współprzewodniczy i współprzewodniczy DARIAH Digital Methods and Practices Observatory
OD REDAKCJI
Po ostatnim posiedzeniu Rady NCN zaproszony nań prof. Janusz Bujnicki z MIBMiK napisał na swoim profilu na Facebooku: „Być może władze NCN mogłyby rozważyć odejście od formalnego uczestnictwa w Planie S i sformułowanie własnych przepisów zgodnych z dotychczasowym doświadczeniem, zdrowym rozsądkiem i dążeniem do poprawy poziomu badań naukowych w Polsce, jak i dążeniem do tego, żeby dobre badania z polskich laboratoriów ukazywały się w jak najlepszych czasopismach naukowych, w możliwie najbardziej otwartym modelu, żeby biurokracja nie paraliżowała działalności naukowej i żeby finansowanie kosztów publikacji nie było problemem ograniczającym rozpowszechnianie sukcesów naszych badań”.
Kto wie, czy jego słowa nie okażą się prorocze. Właśnie w tych dniach rozstrzygają się losy dalszego uczestnictwa NCN w Planie S. Decyzję o odnowieniu (bądź nie) członkostwa podejmie dyrektor agencji po zasięgnięciu opinii Rady NCN (nie jest wiążąca). Z tego co udało nam się nieoficjalnie dowiedzieć w grze są wszystkie opcje, z rezygnacją z Planu S włącznie. Poprosiliśmy NCN o komentarz w tej sprawie. Wypowiedź prof. Krzysztofa Jóźwiaka, dyrektora Centrum, publikujemy w całości poniżej:
Plan S zakłada pełny i natychmiastowy dostęp do recenzowanych publikacji naukowych, które powstały w wyniku badań finansowanych ze środków publicznych. Inicjatywa ta, wdrażana przez Koalicję S – grupę instytucji finansujących badania – ma na celu transformację systemu publikacji naukowych. Kluczowym celem Planu S jest zapewnienie natychmiastowego, bezpłatnego dostępu do wyników badań, co sprzyja równouprawnieniu i demokratyzacji wiedzy naukowej oraz wspiera realizację międzynarodowych deklaracji, takich jak Powszechna Deklaracja Praw Człowieka, Deklaracja DORA czy Cele Zrównoważonego Rozwoju ONZ. Odejście od modelu subskrypcyjnego zwiększa widoczność osiągnięć naukowych: artykuły publikowane w modelu OA wydawcy Springer Nature mają wyższe wskaźniki cytowań i pobrań niż te publikowane w modelu subskrypcyjnym, w 2022 roku zauważono wzrost pobrań treści OA o 10–15% w porównaniu z 2021 rokiem.
Dzięki działaniom Planu S dokonuje się transformacja rynku wydawniczego, która wyhamowuje monopolizację rynku publikowania naukowego przez korporacje wydawnicze. Obecnie prowadzone są prace nad rozwijaniem alternatywnych ścieżek publikacyjnych, w tym rozwiązań bezkosztowych: publikowanie w czasopismach diamentowych, w repozytoriach oraz na platformach publikacyjnych, które eliminują opłaty APC. Obecnie w bazie Directory of Open Access Journals (DOAJ) znajduje się ponad 21 tys. w pełni otwartych czasopism, z czego 13 tys. to bezpłatne czasopisma diamentowe. Komisja Europejska, finansując projekty w ramach Horyzontu Europa, również wspiera idee czasopism diamentowych; uruchomiła także platformę publikacyjną Open Research Europe.
Trzeba też pamiętać, że otwarty dostęp może ułatwić wykrywanie nierzetelności w nauce, oszustw czy manipulacji wynikami badań, które mogły być łatwiej skrywane za barierami dostępu w modelu subskrypcyjnym. Tym samym Plan S wspiera transparentność, rzetelność i etykę badawczą, zwiększając zaufanie społeczne do naukowców i ich pracy.
Oczywiście, Centrum identyfikuje problemy związane z Planem S, najważniejsze z nich to potrzeba opracowania krajowej strategii otwartego dostępu do wyników naukowych i publikacji, większość krajów EU już opracowało i wdraża swoje rozwiązania w tym zakresie. Drugi duży problem to koszty funkcjonowania systemów wspierania otwartej nauki i otwartego dostępu do publikacji.
MK
Cała ta dyskusja nijak się ma do sytuacji naukowych czasopism krajowych, które de facto zmuszono do udostępniania treści za darmo, nie zapewniając środków finansowania ich opracowania i publikacji. Czasopisma afiliowane przy jednostkach naukowych oczywiście sobie z tym radzą w ten sposób że są finansowane z ogólnych środków, jakim dysponują te jednostki (uczelnie, instytuty PAN itd.), natomiast w dramatycznej sytuacji są czasopisma, nieraz bardzo zasłużone i mające wysoką punktację (wynikającą z parametrów, a nie z decyzji tego czy innego ministra), wydawane przez towarzystwa naukowe. Sam jestem redaktorem takiego czasopisma i właściwie od kilkunastu lat borykam się z tym problemem. Programy dotacyjne ministra ogłaszane są nieregularnie i rzadko, dochód z dystrybucji egzemplarzy papierowych spadł niemal do zera, o dostępie płatnym nie ma mowy (ministerstwo nie pozwala), gdybym proponował płacenie za publikację, toby mnie wyśmiano w środowisku. Od lat próbuję zainteresować odnośne władze tą sytuacją, bez rezultatu, w każdym razie bez rezultatu w postaci trwałych rozwiązań systemowych.
"natomiast w dramatycznej sytuacji są czasopisma, nieraz bardzo zasłużone i mające wysoką punktację"
Czy można prosić jakieś konkretne przykłady?
"Język Polski"
https://jezyk-polski.pl
100 punktów ministerialnych to "wysoka punktacja"?
Taka jak ma wasz "Pamiętnik Literacki". Rozumiem, że też ma Pan Wasze flagowe pismo w takim poważaniu?
Panie Maryl, sądziłem, że jest Pan człowiekiem poważnym, z którym można poważnie rozmawiać. Nie oczekuję dalszej dyskusji, pisz Pan sobie te swoje manifesty i nadymaj się dalej.
Chyba błędnie założyłem, że autor wpisu i autor artykułu to ta sama osoba, jeśli tak, to przepraszam i już się nie odzywam.
To bardzo ważny postulat, w pełni się zgadzam. Kwestią kluczową, nad którą pracuje m.in. cOAlition S, jest wypracowanie systemowych modeli wsparcia dla wartościowych czasopism w modelu diamentowym. Problem różnych modeli finansowania bezpośredniego (bez opłat APC) na podstawie analizy setki diamentowych czasopism omawia ta praca: https://www.biorxiv.org/content/10.1101/2023.05.03.539231v1
Jeśli zaś chodzi o nasze realia to przydałby się dedykowany Ministerialny program wsparcia (z określonymi kryteriami dotyczącymi jakości, etyki, itd.), oraz/lub system zachęt dla instytucji utrzymujących lub wspierających finansowo czasopisma punktowane z listy ministerialnej (np. uwzględnienie tego wkładu w ocenie jednostki).
"Oprócz wspomnianego wsparcia KE i ERC najnowszy program ramowy (Horyzont Europa) nie toleruje już publikacji w czasopismach hybrydowych (domyślnie zamkniętych, ale dostęp do niektórych artykułów jest otwarty za dodatkową opłatą,)"
Nie ma się czym chwalić, chyba że tym, że w ten sposób zamknięto możliwość publikowania w najbardziej rozpoznawalnych i najlepiej cytowanych czasopismach naukowych. Niestety takie są realia, których z godnością starano się tutaj nie zauważać.
Świetny i potrzebny tekst. Dwie najważniejsze rzeczy widzę wokół dwóch kluczowych fragmentów:
"Naukowcy są wściekli, bo wymaga się od nich publikowania w otwartym dostępie, a jednocześnie nie zapewnia finansowania wykupu publikacji (...) Mniej więcej w tym miejscu zatrzymała się debata nad otwartym dostępem w Polsce."
Niestety tak. Słyszę wokoło dużo krytyki planu S (właściwie nawet nie pada ta nazwa, celem są "wymagania NCNu"), którą można by podsumować j.w. czyli 'wymagacie OA, a nie dajecie pieniędzy'. Przyczyną zarówno krytyki, jak i polityki NCN jest bardzo niska świadomość osób krytykujących co do alternatyw. Po pierwsze można skorzystać z centralnych subskrypcji OA, czyli puli artykułów kupowanej przez ministerstwo w Elsevier i Springer (OK nie to jest celem planu S, ale taką możliwość nasi naukowcy mają, chociaż większość o tym nie wie). Po drugie są subskrypcje instytucjonalne, np. mój uniwersytet w CUP. Po trzecie wiele dobrych projektów powstaje we współpracy międzynarodowej, w której współautorzy mają własne środki lub subskrypcje. Po czwarte są otwarte repozytoria, owszem nie wszyscy wydawcy pozwalają wstawić tam wersję AAM bez embarga, ale znaczna część tak. Jeśli to wszystko nie rozwiązuje problemu, to to naprawdę są już sytuacje wyjątkowe, w których można użyć właśnie tej puli 2% z NCN, albo środków własnych jednostki (skoro artykuł jest wybitny i musi koniecznie pójść dajmy na to w PNAS, to wyjątkowo można go sfinansować choćby ze środkó IDUB).
Problem z wynikającymi z planu S wymogami NCN ma tylko ten, kto koniecznie chce iść na łatwiznę i po prostu dokarmiać oligopol.
Druga rzecz:
"Aby otwarty dostęp stał się normą, konieczna jest systemowa transformacja mechanizmów zaświadczania o jakości w nauce, obejmująca zarówno modele biznesowe, jak i system ewaluacji badań."
Mam nadzieję, że wraz z upowszechnieniem repozytoriów spadnie rola tradycyjnie rozumianych czasopism a powstaną inne mechanizmy kontroli jakości, które z czasem nabiorą prestiżu. Na przykład zamiast recenzji w piśmie autorzy mogliby zamówić audyt swojego artykułu na arXiv - płacąc jakieś 30% standardowych APC mogliby do tego wynająć firmę, która miałaby marże i jeszcze *zapłaciła recenzentom*.
Problem w tym, że plan S utożsamia otwartą naukę z konkretną licencją, na podstawie której mają być udostępniane utwory - CC BY (Creative Commons). To licencja, która pozwala na bezpłatne użycie utworu także do celów komercyjnych. Gdyby wymogiem było jedynie udostępnienie treści w formie publicznie dostępnej, sprawa byłaby o wiele prostsza (i tańsza). Zresztą taką zasadę stosują Amerykanie - publikacje powstałe ze środków publicznych muszą zostać udostępnione w otwartym dostępie. Tyle, że bez wymogu konkretnej licencji, co oznacza, że wystarcza np. arXiv.org z podstawową licencją - na którą zgadza się większość wydawców. Jednak w przypadku potrzeby wyboru nawet na tym samym arXivie licencji CC BY łamie się większość umów o transferze praw z wydawcami.
To wymaga uściślenia - Plan S istotnie rekomenduje licencję CC BY, choć dopuszcza wyjątki. Przede wszystkim jednak zachęca instytucje oraz autorów/autorki do zachowania autorskich praw majątkowych do publikowanego tekstu. Pozwala to na szerokie udostępnianie utworu, choćby w wymienianych przez Pana repozytoriach. Ideą nadrzędną jest tu zatem niedopuszczenie do przejmowania przez wydawców czy korporacje praw do wyników badań wytworzonych za publiczne pieniądze aby nie ograniczać dostępu do nich.
Plan S, pkt.1 : "Authors or their institutions retain copyright to their publications. All publications must be published under an open license, preferably the Creative Commons Attribution license (CC BY), in order to fulfil the requirements defined by the Berlin Declaration"
To jest właśnie według mnie najbardziej problematyczny aspekt planu S i jego wdrażania - to "zachęcanie" do zachowania praw autorskich. Nie jest to niestety tylko zachęta. Zgodnie z umową z NCNem każdą publikację mam opatrzyć stwierdzeniem, że autorzy zachowują prawa autorskie. Wg planu S jest to wytrych w stosunku do wydawcy - nawet, gdy ten wyda publikację w formie zamkniętej, wcześniejsza deklaracja autorów pozostawia przy nich prawa autorskie. Niestety prowadzi to do dwóch sytuacji:
- czasopisma hybrydowe (te najbardziej prestiżowe, np. w fizyce) nie chcą widzieć takiej deklaracji w publikacji - bez jej usunięcia nie będą procedować manuskryptu,
- jeżeli nawet deklaracja pozostanie autorzy i tak muszą podpisać "copyright transfer agreement", w którym zrzekają się praw autorskich. Muszą więc poświadczyć nieprawdę i wziąć na siebie ewentualne konsekwencje.
Nie wiem, czy ktoś sprawdził przed wprowadzeniem planu S, jak istotna jest potrzeba udostępniania prac na licencji CC BY (lub pochodnych, bo o tym mowa w planie S). Czy przedsiębiorcy potrzebne jest prawo do przetwarzania manuskryptu, czy wystarczy mu wiedza o merytorycznej zawartości (czyli możliwość przeczytania pracy niezależnie od typu licencji). Domyślam się, że w praktyce wystarczy to drugie. Jedyny powód, dla którego potrzebna byłaby masowość CC BY to ... masowe szkolenie gigantycznych modeli AI bez problemu praw autorskich... Nie mówią oczywiście, że plan S ma z tym związek. Ale nie widzę innego praktycznego celu - byłbym spokojniejszy, gdybym go znał.
Dlaczego więc nawet ERC wycofało się tak szybko z Koalicji S? Założenia planu S są przecież słuszne i szczytne.
W PL mamy jednak problem dodatkowy: ewaluacja jednostek, która opiera się na punktach przyznanym czasopismom. Być może nie wszystkie z DOAJ uzyskały 100 czy więcej, więc te nie cieszą się uznaniem badaczy. Nawet jeśli są brylantowe.
Naukowcy walczą na wszystkich frontach: muszą wywiązać się z umowy grantowej i opublikować w OA i na odpowiedniej licencji w dodatku. Najlepiej, żeby się to szybko opublikowało i rozliczyli grant, oraz aby to było szanowane czasopismo, a nie jakieś drapieżne. Bo co koledzy powiedzą…. wstyd! No i żeby takie czasopismo miało w wykazie ministra 200 punktów, co ucieszy władze uczelni.
Chcemy zatem usmażyć kotlet na zimnej patelni.
Jak mawiał były Dyrektor NCN: “Nie da się!”.
Dla naukowca zasadnicze jest nie, co koledzy powiedzą, tylko kto i czy to później przeczyta i zrobi jakiś użytek. I dlatego proponowanie, żeby publikować koniecznie w OA w świeżo założonym, póki co niszowym czasopiśmie, zwłaszcza w okresie, gdy świeżo pozakładanych żurnali przybywa lawinowo i nikt nie jest się już w nich w stanie połapać, świadczy o braku rozsądku.
W obecnej sytuacji: jestem złodziejem i jestem z tego dumny. A może nie jestem złodziejem i biorę to co mi się należy?
Korporacje nas okradają, ani ministerstwo ani uczelnia nie zapewnia dostępu a publikacje trzeba czytać aby pozostać w obiegu.
Polecam mój tekst w Forum Akademickim, w którym wyjaśniałem dlaczego ERC nie przystąpiło do Koalicji S: https://miesiecznik.forumakademickie.pl/czasopisma/fa-9-2020/spor-o-otwarty-dostep
Choć ERC wystąpiła z samej koalicji to nadal przecież stosuje jej wymagania. Kością niezgody było prawo do publikowania w czasopismach hybrydowych. ERC miała szukać własnej drogi do otwartej nauki i nie wiem, czy ją znalazła ale dziś stosuje te same regulacje, które obowiązują w Horyzoncie Europa, czyli m.in.brak finansowania dla hybryd. Sam kontekst mocno się też zmienił przez te cztery lata, szczególnie dzięki rozwojowi alternatywnego modelu diamentowego, o którym piszę w tekście.
Rozwiązanie problemu jest bardzo proste:
- Obowiązek udostępniania preprintów wszystkich publikacji stworzonych przez pracowników uczelni w otwartych repozytoriach uczelnianych (lub ewentualnie w jednym repozytorium ogólnopolskim), a także w obszarowych serwisach preprintów (arXiv, medRxiv, itd.), jeśli takie istnieją dla określonej dyscypliny.
- NCN powinien uznawać tylko powyższą formę (tzw. "zielony model") otwartego dostępu za prawidłową i wymagać jej dla wszystkich publikacji powstałych w ramach projektów.
- W konsekwencji powyższego - usunięcie możliwości finansowania opłat publikacyjnych z budżetów projektów badawczych.
- Przeznaczenie zaoszczędzonych środków na wzrost wynagrodzeń w projektach lub zwiększenie współczynnika sukcesu.
Jeśli jakiś naukowiec będzie chciał publikować w wysokopłatnych czasopismach, czy nawet w MDPI - niech publikuje. Tylko niech sobie ogarnie darmowy voucher/token lub finansowanie z innego źródła. I taką publikację, jak każdą inną, niech zamieści później w otwartym repozytorium w modelu zielonym. Środki publiczne nie powinny być, szczególnie w obecnej sytuacji budżetowej, wydawane na płatne publikacje.
Niestety aż tak bardzo prosto nie jest. Na przykład istnieją faktycznie prestiżowe i ważne czasopisma, które nie przyjmują do recenzji artykułów opublikowanych wcześniej w formie preprintów. Tu przykład z mojej działki – być może najistotniejsze pismo zajmujące się umiędzynarodowieniem badań nad nauką i szkolnictwem wyższym: https://journals.sagepub.com/author-instructions/JSI.
Ponadto artykuły czasami bardzo się zmieniają pomiędzy etapem preprintu a etapem ostatecznej publikacji.
Ale ogólnie zgadzam się z tym, że trzeba poważnie myśleć o ograniczeniu środków wydawanych na płatny otwarty dostęp.
Zawsze w takiej sytuacji można preprint zamiescic w repozytorium dopiero PO przyjęciu i opublikowaniu artykułu we właściwym czasopiśmie. Oczywiście taki "postprint" nie może być plikiem z ostateczną wersją przygotowanym przez wydawnictwo, ale nic nie stoi na przeszkodzie żeby był plikiem wygenerowanym przez autora zawierajacym identyczną treść jaka znalazla się w opublikowanej wersji artykułu.
Rozumiem, że chodzi o tzw. (Author) Accepted Version, tak? Czyli wersję po recenzjach i redakcji, ale sprzed składu i końcowej korekty językowo-technicznej? Jeśli tak, to jasne, sam udostępniam takie pliki, gdy tylko można, zresztą to też pozwala rozliczyć publikacje w NCN.
Natomiast tu jest różnie u różnych wydawców. Na przykład SAGE generalnie pozwala publikować ww. wersję tekstu gdziekolwiek, ale Taylor & Francis – pozwala na stronie domowej i w mediach społecznościowych, lecz nakłada embargo na repozytoria uczelniane, Academia.edu czy ResearchGate (https://authorservices.taylorandfrancis.com/research-impact/sharing-versions-of-journal-articles/). Z tego, co widzę, u Elseviera jest podobnie jak u T&F. Gdzie indziej nie sprawdzałem.
To nie jest najgorszy z możliwych dealów, zwłaszcza że w tym obiegu rzadko cytuje się z numerami stron, no ale nie jest to też deal najlepszy. I podejrzewam, że skoro wydawcy na to pozwalają, to na razie nie ogranicza to zbytnio ich zysków. Jeżeli zacznie ograniczać, pewnie pojawią się nowe regulacje dotyczące Accepted Versions.
W większości wypadków jest to wyjście nieakceptowane albo przez czasopisma, albo przez sam NCN, który żąda publikowania postprintu na konkretnej licencji, zwykle nieakceptowanej przez duże wydawnictwa. To na podstawie moich doświadczeń.
Hm, może to zależy od wydawnictwa. Na stronach SAGE i T&F nie widzę żadnych ograniczeń dotyczących licencji dla „Accepted Versions” (https://us.sagepub.com/en-us/nam/journal-author-archiving-policies-and-re-use, https://authorservices.taylorandfrancis.com/research-impact/sharing-versions-of-journal-articles/).
Lepiej sprawdzać poszczególne czasopisma tutaj: https://openpolicyfinder.jisc.ac.uk/ (dawne Sherpa Romeo)
Wiele stoi na przeszkodzie. Są pisma publikujące artykuły pod warunkiem, że autorzy wycofają preprinty z przestrzeni publicznej.
Przecież napisałem, że w takiej sytuacji można upublicznić artykuł dopiero po przyjęciu, jako tzw. postprint. W niektórych krajach jest to wręcz obowiązek aby udostępniać wszystkie artykuły powstałe w ramach projektów badawczych finansowanych ze środków publicznych w otwartych repozytoriach uczelnianych.
Jest to bardzo niebezpieczna praktyka, publikując coś u większości dużych wydawców przenosi się jednocześnie autorskie prawa majątkowe na wydawnictwo. Publikowanie tego samego w innej formie może nosić co najmniej znamiona złamania umowy licencyjnej.
Otóż właśnie nie. Polecam zorientować się w temacie zanim się w nim wypowie. Poniżej zasady obowiązujące dla czasopism Elsevier:
https://www.elsevier.com/about/policies-and-standards/sharing
Autor może udostępnić publicznie zarówno preprint, jak i wersję z poprawkami po recenzjach (postprint). Podobnie jest w przypadku wszystkich innych znanych mi wydawnictw w których publikowałem.
Jak widzę, to jednak rozmówcy zgadzają się w większości ze mną.
W tym momencie narażamy się na sprawę sądową i sporo odszkodowanie. Generalnie polskich naukowców na nie nie stać.
I myśli Pan, że wszyscy ci naukowcy w krajach zachodnich, którzy udostępniają w repozytoriach uczelnianych publikacje powstałych ze środków publicznych robią to nielegalnie i też narażają się na sprawy sądowe?
Udostępnianie preprintów i postprintów jest legalne jeśli nikt na tym nie zarabia. Polecam dokształcić się w temacie, np. na podanej powyżej stronie Elsevier. Podobnie jest w przypadku innych wydawnictw.
Czasem wiszą preprinty opublikowanych prac w repozytoriach, czasem nie. Nie prowadziłem w tej sprawie badań, więc nie mam rzetelnych statystyk, mam wrażenie, że około 30% prac jest osiągalnych. Nie ma to dla mnie znaczenia, bo jak już pisałem - można poprosić autora o pdf i nie znam przypadku, by odmówił lub zlekceważył.
Że niekiedy "copyright agreement" wymaga wycofania preprintów wiem, bo przecież nie jeden raz taką umowę sam podpisywałem.
Acha, ludzie z Zachodu prawo generalnie traktują dużo poważniej niż Polacy i mają dużo mniej skłonności do cwaniaczenia. Jak kto podpisze umowę, to się jej trzyma - mniej z obawy przed prawnikami, bardziej bo tak należy.
Też nie rozumiem problemu. W moim środowisku jest obyczaj pozytywnego i szybkiego odpowiadania na list treści: Dear Sir/Madam, I would appreciate a pdf of your article entitled [tu tytuł]. Jak człowiek umie i nie boi się korzystać z maila, to wszystkie artykuły są Open Access.
Proszę jeszcze przekonać NCN. On na razie tak nie uważa.