Skoro możliwość postawienia uczonego przed sąd za rzetelną, ale negatywną recenzję czy ekspertyzę, stwarza ryzyko wywarcia w środowisku akademickim efektu mrożącego, to czy recenzentom nie powinna należeć się prawna ochrona przed tego typu zakusami ze strony kandydatów ubiegających się o awans naukowy?
„To był długi proces (recenzja została napisana w 2016 roku), wiele osób dało mi wsparcie moralne i organizacyjne, bardzo za to wszystkim dziękuję!” – odnotowała pod koniec marca w swoich mediach społecznościowych dr hab. Natalia Letki z Uniwersytetu Warszawskiego. Chodzi o sprawę, jaką wytoczono jej za negatywną recenzję habilitacyjną. Osiem lat temu weszła w skład komisji habilitacyjnej do oceny dorobku naukowego dr Moniki Mularskiej-Kucharek. Sporządziła recenzję, w której negatywnie oceniła ten dorobek. Komisja odmówiła poparcia wniosku o nadanie stopnia doktora habilitowanego, stwierdzając, że brak jest osiągnięć stanowiących znaczny wkład w rozwój dyscypliny socjologii, a przedłożony dorobek w znacznym stopniu powiela materiał empiryczny, analizy i opracowania zawarte już w doktoracie. Habilitantka postanowiła szukać sprawiedliwości na drodze sądowej. Sprawę, po kilkuletnim boju, zakończył dopiero wyrok sądu apelacyjnego.
To był długi proces (recenzja została napisana w 2016 roku), wiele osób dało mi wsparcie moralne i organizacyjne, bardzo za to wszystkim dziękuję! Link do uzasadnienia: https://t.co/HumB0lcwh6
— Natalia Letki (@NLetki) March 27, 2024
Orzekł on, że recenzentka, przeprowadzając krytyczną ocenę dokonań naukowych, działała w ramach obowiązującego porządku prawnego. Stwierdzając, że przedstawione w postępowaniu publikacje stanowią w istocie powielenie wcześniejszych prac, w oparciu o które przyznano stopień doktora, mogła – wobec braku informacji o źródłach – sformułować zarzut autoplagiatu, a także stwierdzić, że „mamy do czynienia z próbą oszustwa i de facto wyłudzenia stopnia naukowego”. „Ujawnienie postępowania powódki w sporządzonej przez pozwaną recenzji i wprost nazwanie tego postępowania oraz jego jednoznaczna negatywna ocena pozostawały w zakresie kompetencji i obowiązków pozwanej, jako recenzenta, i nie wykraczały poza zakres celów i funkcji sporządzanej recenzji” – orzekł sąd apelacyjny.
Dodano, że negatywne oceny działalności naukowej miały swoje oparcie i uzasadnienie w treści krytycznej analizy, która została zawarta w sporządzonej recenzji. Zdaniem sądu, nie można zatem odmówić im waloru rzetelności, zaś sam styl i język formułowanych zarzutów, choć nie pozbawiony cech ekspresji, ironii, a nawet pewnych złośliwości, nie może być uznany za przekraczający ramy wypowiedzi polemicznej, jaką z natury rzeczy jest każda recenzja. Dlatego, jak czytamy w konkluzji, dokonana ocena nie powinna być uznana za działanie bezprawnie naruszające dobra osobiste. Co więcej, sąd podkreśla, że jakakolwiek inna wykładnia „mogłaby godzić w konstytucyjną swobodę wypowiedzi i swobodę prowadzenia badań naukowych, których elementem jest proces recenzyjny oraz stwarzać ryzyko wywarcia swoistego efektu mrożącego w środowisku akademickim”.
Uzasadnienie tego wyroku jest niezwykle istotne dla praktyk recenzyjnych w polskiej nauce. Choć polskie prawo nie opiera się na precedensach, to argumentacja sądu zawarta w uzasadnieniu wyznacza standardy działania recenzentów, potwierdza ich prawa i powinności. Wierzę, że będzie to punkt odniesienia zarówno dla ocenianych, jak i oceniających, a sądy będą się na nią powoływać w ewentualnych przyszłych rozstrzygnięciach – mówi Natalia Letki, która recenzentem jest od 2002 roku.
Nie ma nauki bez krytyki
Dyskusja dotycząca cywilnych pozwów za negatywne recenzje toczy się w środowisku od dawna. „Możliwość postawienia uczonego przed sąd za rzetelną, ale negatywną recenzję czy ekspertyzę naukową, oznacza poważne ograniczenie wolności badań (…) Jeśli można będzie za to być pozwanym i skazanym przez sąd, to cofniemy się do czasów, gdy spalono na stosie Giordana Bruna” – pisał trzy lata temu red. Piotr Kieraciński. Jego zdaniem sytuacja, w której za negatywną ocenę można pozwać recenzenta dorobku naukowego, a już zwłaszcza wniosku awansowego – bo to zdarza się najczęściej – prowadzi do degradacji procesu recenzyjnego, tak ważnego w działalności naukowej.
Nie ma nauki bez krytycznych recenzji. Tymczasem wizja procesu sądowego blokuje potencjalnych ekspertów. Nikt nie ma ochoty ryzykować uganiania się latami po sądach z powodu rzetelnego wykonania swojej pracy. Nawet gdyby założyć, że wyroki zapadną szybko, to przecież sądy nie mają kompetencji ani do oceny dorobku bądź kompetencji naukowych recenzowanego, ani kompetencji recenzenta. Zakładam, że ci są dobierani starannie przez odpowiednie gremia, a sami podchodzą do swojej pracy odpowiedzialnie. Niestety, znamy też zjawisko recenzji grzecznościowych czy towarzyskich – ale one są zawsze pozytywne, a nie słyszałem, żeby ktoś pozywał recenzenta za pozytywną ocenę – przyznaje redaktor naczelny „Forum Akademickiego”.
Problem z recenzjami jest pokłosiem tego, że awanse naukowe wprzęgnięto w rygory postępowań administracyjnych, mimo oczywistych różnic między nimi. Przede wszystkim ocena ma w tym przypadku charakter ekspercki, a więc nie wskazuje jedynie zgodności z przepisami, jak w kpa, lecz także wartość naukową, a tej nie da się zawrzeć w sztywnych ramach. W 2022 roku w stanowisku Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego jednoznacznie stwierdzono, że koncepcja nadawania stopni i tytułu naukowego w formie decyzji administracyjnej jest błędna. „Rada Doskonałości Naukowej powinna być jedynym w kraju organem posiadającym moc decyzyjną w sprawach awansów naukowych, a możliwość zaskarżania jej decyzji na drodze postępowania sądowego należy zamknąć” – napisano. Odnosząc się do krytycznych treści recenzji, RGNiSW przekonywała, że takie opinie nie mogą być traktowane w kategorii naruszania dóbr osobistych, a jedyną właściwą drogą kwestionowania recenzji jest procedura odwoławcza. Postulowano wtedy, by wprowadzić jednoznaczne przepisy w tej sprawie do ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce. Od tamtego czasu nic się jednak nie zmieniło.
Ckliwe laurki dla „bezpieczeństwa”
Immunitet procesowy dla recenzentów wniosków awansowych to jedno, ale dr hab. Marek Wroński, znany z naszych łamów tropiciel patologii w nauce, zwraca uwagę na jeszcze jeden istotny aspekt. Ze względu na wysokie koszty wynajęcia adwokata, takie pozwy powodują, oprócz nierzadko zdrowotnych, również duże szkody finansowe.
Jeśli już dochodzi do takiego procesu, to wydatki te powinny być w całości rekompensowane przez instytucję, na prośbę której napisano recenzję. Organ zlecający mógłby też przejmować całość obrony. Coraz więcej profesorów odmawia recenzowania w trudnych sprawach awansowych, nie chcąc być „ciąganym po sądach”. Inni dla „bezpieczeństwa” piszą ckliwe laurki, wiedząc dobrze, że opiniowana praca to zwykły „gniot”, pełen błędów i niedociągnięć, znacznie odstający od standardów dyscypliny – przekonuje Wroński.
Równie kategorycznie wypowiada się prof. Dariusz Jemielniak. Jego zdaniem, ktoś, kto poddaje się ocenie, musi liczyć się z tym, że możne ona także być skrajnie krytyczna.
Obecna sytuacja, w której recenzenci obawiają się wyrazić swoje wątpliwości z powodu możliwego pozwu, jest horrendalna. Uważam, że recenzenci powinni mieć pełną swobodę wyrażania swoich ocen, w tym negatywnych i skrajnie ostrych. Właściwą ścieżką dla takich recenzji jest odwołanie i wykazanie merytorycznych błędów, a nie pozew cywilny. Luka, która pozwala na tego typu działania, powinna zostać niezwłocznie załatana, bo i tak recenzenci – z racji braku anonimowości – mają tendencję do tego, by być zbyt przychylnymi – uważa wiceprezes PAN.
Uchodzący – jak sam przyznaje – za „bardzo surowego recenzenta”, prof. Adam Proń ma już za sobą doświadczenia związane z sądową drogą rozstrzygania tego typu sporów.
W jednym z absurdalnych procesów, jako świadek, musiałem wyjaśniać sędziemu, na czym polega zjawisko perkolacji, czego on nijak pojąć nie mógł. Byłem również narażony na agresywne pytania adwokata, który chciał podważyć moje kompetencje, akurat w tej dziedzinie badań, za które dostałem nagrodę Fundacji na rzecz Nauki Polskiej. Powinniśmy chronić społeczność naukową przed takimi procesami – nie ma wątpliwości badacz z Politechniki Warszawskiej.
Dodaje, że spotykał się, niestety zbyt często, z recenzjami powierzchownymi, a nawet niemerytorycznymi, ale były one w ogromnej większości pozytywne. W opiniach negatywnych, jego zdaniem, recenzenci są na ogół ostrożniejsi, choć zdarza się, że stawiają zarzuty absurdalne.
Jak np. to, że kandydat na profesora nauk fizycznych nie opublikował ani jednej pracy w „Physical Review Letters” – chyba najważniejszym periodyku dla fizyków. Szybka kwerenda wykazała, że około połowa fizyków, którzy uzyskali tytuł profesora w ostatnich 10 latach, nie zamieściła publikacji w tym tytule. Poważne potraktowanie takiego zarzutu prowadziłoby do kwestionowania ich awansu. Oczywiście wszystkie niemerytoryczne lub absurdalne zarzuty można poddać ocenie na drodze odwoławczej, a sąd może jedynie wskazać na błędy proceduralne w postępowaniu, które łatwo usunąć. Sąd nie ma przecież kompetencji do oceny recenzji – zaznacza prof. Proń.
Pracując przez 17 lat we Francji, nigdy nie spotkał się z negatywną recenzją tamtejszej habilitacji (L’Habilitation à Diriger des Recherches, HDR). Tłumaczy, że recenzentów zarówno doktoratu, jak i habilitacji dobiera się tam w sposób negocjacyjny. W efekcie po prostu nie dochodzi do rozpoczęcia procedury, jeśli kandydat jest słaby i ma nieznaczący dorobek naukowy. W takich sytuacjach nie sposób po prostu znaleźć poważnych recenzentów.
Z negatywnymi recenzjami dotyczącymi awansów na stanowisko profesora też nie ma kłopotu, bo decyzję o awansie podejmuje ministerstwo po rekomendacji odpowiedniej komisji, która rozpatruje równocześnie kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt wniosków awansowych, wydając pozytywną opinię w przypadku tylko części z nich. W Holandii, Belgii i Stanach Zjednoczonych powołuje się opiniodawców wniosków awansowych. Sam kilkakrotnie takim byłem, ale jest to wewnętrzna sprawa uniwersytetu, a ponadto opinie takie nie są wiążące. Nigdy nie słyszałem, aby ktoś się odwoływał – przyznaje.
Skrupulatne, dokładne i obiektywne
W Polsce organem powołanym do nadzoru nad postępowaniami awansowymi jest Rada Doskonałości Naukowej (w 2019 roku zastąpiła Centralną Komisję do spraw Stopni i Tytułów). W opinii tego gremium „sporządzanie recenzji w postępowaniach o awans naukowy w sposób merytoryczny i krytyczny, zgodnie z celem ustawowym i w oparciu o posiadane materiały, jest zawsze działaniem pozostającym w zgodnie z prawem”. W odpowiedzi na nasze pytania, przewodniczący RDN prof. Bronisław Sitek dodał, że zgodnie z Kodeksem Etyki Pracownika Naukowego, „recenzje i opinie powinny być skrupulatne, dokładne i obiektywne, a oceny uzasadnione. Nieuzasadnione recenzje pozytywne są równie naganne jak nieuzasadnione recenzje negatywne”. Rada zdaje się przy tym dostrzegać także ryzyko nieuzasadnionego wytaczania powództw o ochronę dóbr osobistych w stosunku do osób sporządzających recenzje.
Jednakże ograniczenie tego prawa, co stanowiłoby pewnego rodzaju ograniczenie prawa do ochrony czci i dobrego imienia, a zatem szerzej godności, byłoby prawdopodobnie niedopuszczalne w demokratycznym państwie prawa. Tym samym, w przekonaniu Rady Doskonałości Naukowej, rozważania na temat ograniczania praw i wolności osób ubiegających się o awanse naukowe nie są właściwym kierunkiem. Kierunkiem tym winna być należyta edukacja osób podejmujących się pełnienia funkcji recenzenta odnośnie do właściwego sporządzania recenzji, w tym prawa do formułowania w jej ramach rzetelnej krytyki naukowej – napisał prof. Bronisław Sitek.
Jeszcze w tym roku, jak zapowiada resort nauki, ma dojść do nowelizacji ustawy PSWN. Czy można zatem oczekiwać zmian i w tej kwestii? W niedawnej akcji „Nauka do naprawy” eksperci rekomendowali zniesienie możliwości składania pozwów w trybie cywilnym za negatywne recenzje naukowe. Raport trafił na biuro szefa resortu. Być może podobne postulaty znajdą się także w katalogu przepisów do nowelizacji, nad którym pracuje właśnie Rada Główna Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Recenzentom należy się prawna ochrona i warto rozważyć wprowadzenie do ustawy stosownych zapisów, które skutecznie by ich zabezpieczyły. Jest też kwestia obyczaju. Dobrze by było, gdyby osoba, która nie potrafi obronić swoich racji i hipotez naukowych w debacie akademickiej, po prostu nie miała szans na pracę w nauce – podsumowuje red. Piotr Kieraciński.
Mariusz Karwowski
Problem w tym, ze recenzja zdecydowanie jest subiektywna, zwłaszcza na poziomie dr, bo co to znaczy?, ten ustawowy wymóg oryginalnego posłużenia się metoda naukową. Żeby pisać i jednocześnie zaasekurować się przed każdym "ale" recenzenta potrzeba zaplecza fachowców: https://dyplomowani.pl/ bo jedna osoba nie ogarnie wszelkich możliwych niuansów w swoim wywodzie.
Z drugiej strony: czytałem recenzje nie tyle negatywne co po prostu napastliwe, chamskie i naruszające dobra osobiste recenzowanego. Podważające jego zdolności intelektualne, wyszydzające itd.
Bardzo bardzo dobrze, że można się spierać o recenzje, krytykę jawnych prac i awansów. Wygrywa troska o jakość i rzetelność pracy naukowej. W ostawkę powinny pójść prace kupione, także historyczne awanse, gdzie korzystny utajniony wynik był opłacony w pakiecie. Do teraz to trudno udowodnić. Dostępność treści prac i niezależność oceny (recent ocenia pracę ale nie wie kogo, do momentu wystawienia oceny) jest wyzwaniem do realizacji. Treści prac znane grupie TYLKO trzech osób to relikt układów i niejawności. Losowanie recenzentów czas zacząć.
Ciekaw jestem ile w tym samym okresie czasu było wyroków skazujących na nierzetelność recenzentów?
Artykuł napisany jednostronnie bez refleksji i nawet powierzchownego przedstawienia rzeczywistości nie wspominając o dogłębnym zbadaniu sprawy recenzji w postępowaniach awansowych.
Super że załączyliscie wyrok. Dołączycie skarżoną recenzję.
Recenzenci chcieli by prawa veta. To szokujące, bo recenzent też człowiek i może się mylić. Też ma swoje interesy, przekonania. Immunitet dla recenzenta jeszcze bardziej pogrąży naukę. Recenzent już teraz w wielu przypadkach cieszy się np. anonimowością. Pozwala mu ty o bezkarnie szafować swoimi subiektywnymi ocenami. Moim zdaniem recenzowany powinien mieć prawo odpowiedzi na recenzję, powołania kontrrecenzentow, publikacji recenzji z imieniem i nazwiskiem recenzenta, aby nierzetelna recenzja obciążała do dorobek nierzetelnego recenzenta.
Zgadzam się w 100 %. W naukach hum. recenzje są bardzo subiektywne. Na przykład dostaję 2 recenzje swojego artykułu: jedna entuzjastyczna druga wprost przeciwnie. To pokazuje, ze trudno o obiektywną ocenę. W przypadku procedur awansowych przynajmniej zna się tożsamość recenzenta, a w przypadku artykułu nie, co daje poczucie bezkarności. Wszystkie recenzje powinny być jawne. Myślę, ze niektórzy nie byliby wtedy tacy wyrywni.
Problem jest bardzo złożony, a immunitet to pomysł wysoce szkodliwy. Już teraz niektórzy recenzenci piszą, co im się tylko podoba i nie ponosza za to żadnej odpowiedzialności. Atakują ad persona, wyśmiewają. Najbardziej absurdalne jest to, że recenzentem często zostaje osoba (profesor) o dorobku naukowym o wiele mniejszym od kandydata do tytułu profesora. I bardzo często stawia wymagania, których sam nie spełnia, a pisze negatywną opinię. Ale największym problemem jest brak definicji wybitnych osiągnięć naukowych. I to jest słowo klucz do każdej opinii, zarówno pozytywnej, jak i negatywnej. W ten sposób każdy dorobek naukowy można zanegować, bo w subiektywnej opinii recenzenta nie są to osiągnięcia wybitne. Przykładowo, ma publikacje ale osiągnięcia są kiepskie bo opublikowane w polskich czasopismach. Dobrze są w zagranicznych ale w MDPI. W zagranicznych o dużym IF ale nie w każdym jest pierwszym autorem. Jest pierwszym ale jest dużo współautorów, to praca zbiorowa a nie osiągnięcia kandydata. Pisze sam - nie potrafi stworzyć zespołu. Ma publikacje w dobrych czasopismach ale nie ma patentów. Ma patenty ale przecież nie wdrożone, to znaczy nic nie warte itd. To tylko wybrane uzasadnienia z autentycznych negatywnych opinii. Jak się przed tym bronić?
Myślę, że w Polskich realiach dobrym pomysłem byłby podręcznik wydany przez RDN ze szczegółowym katalogiem dobrych i złych praktyk. Dopełnieniem może być materiał wideo z najczęściej popełnianymi usterkami wydany przez RDN lub byłych członków. Dodatkowo przewodniczący komisji i sekretarz powinni dbać aby recenzje były na poziomie spełniającym ww. znane kryteria plus kryteria minimalne z danej dziedziny (też znane). Po deklaracji, że spełniają - recenzja jest ogłaszana. Z drugiej strony powinien być jakiś support z RDN w przypadku konfliktu np. konsultacja z prawnikiem. Niestety mam wrażenie, że wiele recenzji jest szytych na miarę i ten sam recenzent w jednej recenzji krytykuje jedną rzecz, a w drugiej o niej nie mówi, a w trzeciej chwali lub podkreśla jako osiągnięcie. Polecam każdemu przeczytać kilka recenzji tego samego recenzenta.... jako ćwiczenie, a nie jedna osoba zobaczy to o czym piszę . W moim przekonaniu problem tkwi w systemie, a nie w recenzentach. System pozwala i jest daleki od doskonałego, a człowiek/recenzent to wykorztuje dostając za to niezłe wynagrodzenie. Najbardziej mi się podoba praktyka z zagranicy, w której są podane minimalne kryteria do danej dyscypliny i ktoś jak spełnia np. 2 z 3 kryteria, może wysyłać dokumenty, które weryfikuje jedna na cały kraj komisja wybierana demokratycznie raz na 3 lata. Wtedy jest zachowany poziom minimalny kandydatów i większa homogeniczność.
Nie sądzę, niestety, by ktokolwiek potraktował taki podręcznik poważnie. Ten, kto podchodzi do recenzji rzetelnie, takiego podręcznika nie potrzebuje, a nierzetelny recenzent i tak fo zignoruje. Podstawowym problemem całej polskiej nauki pozostaje fakt, że o zdobyciu stopnia lub tytułu naukowego decydują w większym stopniu układy i relacje towarzyskie niż faktyczny dorobek (zwłaszcza kiedy w ramach decyzji politycznych wypaczono kompletnie jedyne kryterium wymierności tego dorobku, czyli punkty za publikacje). Jak to ujął sarkastycznie jeden z moich znajomych lekarzy, całe postępowanie awansowe można sprowadzić do dwóch pytan: kto za panem/panią stoi i komu pan/pani zagraża? Pod tym względem zresztą od czasów realnego socjalizmu nie zmieniło sie nic....
Tak, rektor jednej z łódzkich uczelni otrzymał tytuł profesora z IH=5, niczym dobry doktorant...
Od kiedy miarą osiągnięcia jest wydawnictwo w którym jest ono opublikowane? Mógłbym wymienić wiele wielkich osiągnięć opublikowanych w niszowych czasopismach albo opublikowanych na koszt autora poza systemem naukowym.
Porum Akademickie - Co to za brednie! To była recenzja niemerytoryczna i nierzetelna! Każda merytoryczna ocena, najbardziej krytyczna broni się sama! To co dzieje się w Polsce (głownie, procedury habilitacyjne) jest skrajnie szkodliwe..
Immunitet to pomysł potencjalnie bardzo szkodliwy - pisałem dlaczego https://forumakademickie.pl/wokol-nauki/recenzja-kontrolowana-recenzja-kontrolowana/
Polska język, trudna język:
"zaś pozwana, pomimo spoczywające na niej ciężaru dowodu, nie wykazał, że jej działania
w tym zakresie nie miały charakteru bezprawnego."
Takie kwiatki są w uzasadnieniach wyroków sądów niezbyt dobrze o nich świadczą.
Rozpatrywany tutaj problem wydaje się być dość złożony. Oczywistym jest, że sąd nie powinien - i nie może - zajmować się merytoryczną stroną recenzji. Jednak każda recenzja w naukowym procesie awansowym jest też wypowiedzią publiczną. Tym samym - rozważając, mam nadzieję, tylko teoretycznie - gdyby znalazły się w niej sformułowania jawnie nieprawdziwe, obraźliwe, uwłaczające lub nawet wulgarne pod adresem osoby, której recenzja dotyczy, to miałaby ona pełne prawo pozwać autora takiej recenzji właśnie do sądu w procesie cywilnym o naruszenie dóbr osobistych. Tym samym powinna istnieć wyraźna granica tego co może być przedmiotem rozpatrzenia przez sąd: wyłącznie jednoznaczne odbieganie recenzji od kwestii naukowych. Można to właściwie zdefiniować w dwóch prostych regułach: 1) recenzent jest doradcą a nie sędzią (wskazuje co jest dobre a co złe i co należy ulepszyć, nie wydaje "wyroku" na recenzowanego) i 2) zawsze ad rem, nigdy ad personam. I jedynie naruszenie którejkolwiek z tych reguł może być ewentualną sprawą dla sądu.
Co się zaś tyczy kwestii administracyjnej strony naukowych postępowań awansowych, to warto zauważyć, że proces wystawiania jakiegokolwiek dokumentu (np. pozwolenia na budowę, dyplomu doktorskiego, karty wędkarskiej, zaświadczenia o szczepieniu przeciw COVID, zaświadczenia o zatrudnieniu, faktury VAT, itp.) jest czynnością administracyjną. Zatem procedury awansowe w nauce muszą być też postrzegane jako działania administracyjne. Jednak z uwagi na odrębną specyfikę owych czynności w różnych dziedzinach i u różnych wystawców, kodeks postępowania administracyjnego powinien wyraźnie różnicować regulacje pod tym kątem: inne dla organów administracji rządowej i samorządowej, inne dla podmiotów gospodarczych, inne dla organizacji i stowarzyszeń, inne dla naukowych postępowań awansowych, itp. I tylko pewien bardzo wąski zakres podstawowych przepisów powinien być wspólny dla wszystkich.
Baa, gdybyśmy w środowisku mieli problem recenzji RZETELNYCH, a negatywnych... Nie mamy. Tu akurat jest wyjątek od reguły. Mamy do czynienia z problemem recenzji NIERZETELNYCH o dowolnej konkluzji. To jest - negatywnych z pozytywną konkluzją. Negatywnych, gdzie o negacie zaważyły kryteria, które sobie sam recenzent wykreował. Odwołujących się do dawno nieobowiązujących przepisów. Egzekucji na zlecenie. I tak dalej. Wszelkie pomysły na robienie parasola nad (nieomylnymi przecież) recenzentami spowodują, że partacze będą mogli spać spokojnie i pisać, co im ślina na język przyniesie. A w przypadku rzetelnych nic w praktyce nie zmieni.