Jeśli za ocenę naukową, za głoszenie prawdy naukowej można będzie być pozwanym i skazanym przez sąd, to cofniemy się do czasów, gdy spalono na stosie Giordana Bruna – pisze w najnowszym „Forum Akademickim” red. naczelny Piotr Kieraciński.
Od dawna spotykam się z informacjami, że autorzy negatywnych recenzji bywają pozywani przez ocenianych (najczęściej w trakcie procedur awansowych). W ciągu ostatnich dwóch lat taka sytuacja przydarzyła się trojgu wybitnych uczonych, autorom współpracującym okazjonalnie z „Forum Akademickim”. Pozwane były dwie wybitne – o czym świadczą ich dokonania naukowe i organizacyjne – badaczki z obszaru nauk społecznych o niekwestionowanym autorytecie naukowym. Co gorsza, pozywająca także pisała do FA. Trzeci przypadek to znany filozof, który został pozwany, gdyż ocenił negatywnie – w perspektywie prawa autorskiego – kłopotliwy doktorat zakwestionowany jako plagiat. Wedle mojej wiedzy wygrał w pierwszej instancji. Tego rodzaju sytuacja – pozew za opinię naukową – jednak w ogóle nie powinna mieć miejsca.
Inna sytuacja przydarzyła się znakomitym biologom, którzy z racji funkcji pełnionych w Komitecie Biotechnologii PAN (a zapewne i ugruntowanych naukowo własnych przekonań) podpisali stanowisko tegoż Komitetu przedstawiające ograniczenia możliwości terapii określonych chorób przy pomocy preparatów komórkowych. Zostali za to pozwani przez firmę, która takie terapie – negatywnie oceniane przez naukę i traktowane jako eksperyment naukowy – oferowała odpłatnie pacjentom. Obu uczonych poparły stosownymi uchwałami władze PAN. Niemniej okazuje się, że w Polsce za opinię naukową, popartą wynikami badań, można zostać pozwanym przed sąd.
Trzeci przypadek dotyczy zupełnie świeżej sytuacji, gdy wydawca czasopisma usuniętego z bazy referencyjnej Scopus skierował pozew przeciwko właścicielowi bazy, o czym sam poinformował redakcję „Forum Akademickiego” (więcej o tym w numerze 05/2021 FA), kwestionując w ten sposób ocenę wydaną przez gremium naukowe, które zadecydowało o usunięciu czasopisma z bazy, a redakcji i wydawcy przekazało szczegółowe powody (nie są one podawane do wiadomości opinii publicznej, która poznaje tylko bardzo ogólne sformułowanie przyczyny usunięcia).
Tego rodzaju sytuacje, trzy różne, a przecież w sumie podobne, stawiają w kłopotliwej sytuacji sądy, które przecież nie są kompetentne kwestionować ekspertyzy naukowe i decydować o tym, co dziś jest prawdą naukową. Z kolei badacze, którzy zostaną poproszeni o recenzję czy udział w pracach gremium oceniającego lub ekspertyzę naukową w kontrowersyjnej sprawie, będą obawiali się wydać takowe zgodnie ze swoją wiedzą naukową, ze stanem wiedzy ludzkiej, gdyż to może grozić pozwaniem przed sąd. To poważne zagrożenie dla wolności badań naukowych i wyrażania opinii naukowych, a także po prostu – ograniczenie wolności nauki.
Możliwość postawienia uczonego przed sąd za rzetelną, ale negatywną recenzję czy ekspertyzę naukową oznacza poważne ograniczenie wolności badań. Tego typu sprawy jak skrótowo opisane powyżej powinny być rozstrzygane w debacie naukowej (do sprawy biotechnologów takowa została nawet zorganizowana przez PAN), a nie przed sądami. Na pewno kwestia ta wymaga głębokiego namysłu i wspólnego stanowiska tak polskiej nauki, jak i polskich prawników (profesorów prawa), a może także sądów. Jeśli za ocenę naukową, za głoszenie prawdy naukowej można będzie być pozwanym i skazanym przez sąd, to cofniemy się do czasów, gdy spalono na stosie Giordana Bruna.
Czyżby autor tego felietonistycznego opus magnum nie wiedział, że w tzw "nałce" jest niemała grupa frustratów, których jedynym celem jest zniszczyć innych. To, że odpowiednio "dobrani" recenzenci występują w roli sicario i są chronieni przez protektorów w doskonałych pseudoinstytucjach to rzecz znana i praktykowana od zarania dziejów CK (potem RDN). Gdyby nie było sądu to każde kłamstwo byłoby chronione prawnie. A tacy państwo "notoryczni negatywni" hodowaliby swoje psychotyczne wendetty w błogim poczuciu bezkarności. Łatwo sprawdzić, że najbardziej szkodzą innym miernoty, którym samym z wielkim trudem jakoś się udało...
Tylko jedno kontrolne pytanie: a co jeśli recenzent lub opiniodawca kłamie? Kłamie na temat danej osoby lub jej dorobku? Nadstawić drugi policzek?
Problem tkwi gdzie indziej – w dobie rzekomego obrażania przedmiotów i uczuć można być przez kogoś pozwanym, bo prawdy przez badacza głoszone są dla tego kogoś „be”, choć moim zdaniem problem jest pozorny. Przedmiotów nie można obrazić. Uczuć też nie. Obrazić można człowieka. Nie wiem, jak można się sądzić z przedmiotem lub uczuciami. Czy przedmiot napisał pozew? Uczucia same pojawią się w sądzie? Sofistyczne konstrukcje prawników nic tu nie pomogą - dotyczą sfery absurdu.
Może jednak trochę wróćmy do oświecenia. Idealne nie było, ale jednak….
A co z opiniami "ekspertów" paneli NCN, z którymi wedle ustawy nie da się polemizować merytorycznie, w związku z czym dowolna bzdura napisana przez "eksperta" może być podstawą pozbawienia kogoś możliwości uzyskania grantu? Czy ich wręcz nie powinno się skarżyć z powództwa cywilnego, skoro wygranie w administracyjnym de iure i de facto uniemożliwia ustawa, chroniąca wyłącznie instytucję, a wedle opinii prawników niekonstytucyjna?
Mnie nie oburza, że autor manipuluje pojęciem wolności - jest szerokie, może mieć różną treść. Ale nie mogę zrozumieć dlaczego Pan redaktor odbiera ludziom prawo do sądu?! Dziennikarz napisze głupoty: odpowiada. Lekarz popełni błąd, nawet jeśli działa w zaufaniu do wiedzy, odpowiada. Z twojego okna spadnie doniczka i rozbije komuś głowę -odpowiadasz. Sędzia potrąci po pijaku, odpowiada. Tymczasem Redaktor twierdzi, że uczony nie może być pociągnięty do odpowiedzialności, a już na pewno, jeśli jest wybitny lub pisał na łamach FA. Otóż to wielki błąd w rozumowaniu. Prawo do sądu to prawo człowieka, powiedziałbym, dość podstawowe. Ale Pana Redaktora ono niepokoi i oburza, bo może dotykać uczonych. A to jednostki wybitne! Nawet jeśli tytuł trafił się z układu, to jednak zobowiązuje ( ale tylko w jedną stronę). Otóż to nie są nadludzie! Tytuł czy nawet wielka wiedza nie czyni ich lepszymi a często nie czyni ich dobrymi ludźmi. To mogą być mądre ale wybitnie podłe kreatury. Zdarza się, jak w populacji. Zresztą biografie uczonych pokazują, że z ich osobowością nie bywało najlepiej, a czasem wręcz kiepsko. Taki wybitny uczony, nawet jeśli pisze na łamach FA, może mieć zły dzień, kaca, Covid, może być wredny, zaburzony albo akurat się rozwodzić. I w tym czasie niekorzystnym dla siebie może pisać komuś recenzję. Błędy i trudności osobiste nie omijają także tych wybitnych, nawet biografie świętych dowodzą, że błądzili. I jeśli taki akurat zbłądzi i napisze wadliwą recenzję, powinien ponieść odpowiedzialność. Jak gość, którego doniczka zaatakowała przechodnia. Takie ryzyko tej roboty! Nie potrafisz go udźwignąć, nie pisz recenzji albo zadbaj, żeby pisać porządnie, nie na kacu albo w środku osobistych dramatów. Za porządne, choć surowe recenzje uczonemu raczej nic nie grozi - chyba że akurat ma pecha, jak np. Tomek Komenda. Rozbawiło mnie też, że Pan Redaktor martwi się o sądy, że pozywający stawiają sędziów w trudnych sytuacjach. No cóż, sędzia w żadnej z tych spraw nie będzie orzekał o wartości dzieła naukowego ale o tym, czy konkretna norma nie została w tym dziele naruszona. A sędziowie z reguły są w trudnych sytuacjach, taka robota. Zawsze ktoś (przegrany) będzie niezadowolony. Jak się czyta taki artykuł, podkręcony chwytliwymi hasłami, to człowiek drży na samą myśl o recenzjach, bo jak widać papier wszystko przyjmie... A niektórzy jeszcze będą bić brawo, szczególnie gdy ktoś obiecuje im bezkarność. Smutne ale życie...
Niestety artykuł oparty jest na fałszywych tezach i całkowitym niezrozumieniu pojęć tj. wolność badań naukowych czy immunitet. Wolność nauki to poważna wartość, chroniona konstytucyjnie, zaliczana do praw człowieka. I własnie nierzetelne, falszywe recenzje w postępowaniach awansowych mogą tę wolność naruszać. Immunitet, nawet ten o szerokim zakresie (np. w przypadku parlamentarzystów ) nie jest równoznaczny ze zwolnieniem z odpowiedzialności za działania niezgodne z prawem. Recenzentami w postępowaniach awansowych są osoby ze stopniami czy tytułami , naukowcy - którzy przynajmniej wg założeń normatywnych - powinni cieszyć się uznaną renomą, w tym międzynarodową. Do takich osób, jak do profesjonalistów, powinno się stosować podwyższone normy należytej staranności. Dlaczego zatem eksperci w dziedzinie tak ważnej jak nauka mają być zwolnieni od odpowiedzialności za opinie, które decydują o czyjeś karierze, za prawidłowe wykonanie obowiazków wynikających z umów, które zawierają? Biegły może być pociągnięty do odpowiedzialności z art. 233 par. 3 kk, i dobrze bo ta norma stwarza pewną gwarancję, że przyłoży się do opinii. Tymczasem recenzenci mają być wyjęci spod prawa , choć nierzadko pojawiają się recenzje nierzetelne, ustawiane, poświadczające nieprawdę czy naruszające dobra osobiste kandydatów. Autor używa w tekście emocjonalnej retoryki , argumentów ad misericordiam, zasłania się hasłami, których znaczenia nie rozumie. Artykuł mnie osobiście oburza, więc pozwolę sobie też w tym emocjonalnym tonie zapytać, co Szanowny Autor proponuje ofierze fałszywej recenzji, w której recenzent zwyczajnie pisze bzdury, zaniża dorobek, nie podaje grantów, cytowań, uznanych publikacji międzynarodowych tylko dlatego, że sam ich nie posiada i akurat postanowił komuś zablokować karierę ? Rozumiem, że immunitet recenzenta ? I dodam jeszcze, że choć można mieć wiele zastrzeżeń do polskiego systemu sądownictwa, sądy nie skazują za prawdę i rzetelność, surowe a rzetelne opinie nie spotkają się z sankcją. Nie ma do tego żadnych podstaw prawnych. Za to właśnie w ochronie wolności badań naukowych nierzetelność, zwłaszcza w recenzjach, powinna być surowo karana. Dziwię się, że taki tekst pojawił się na łamach FA...Wielka to szkoda!
Niestety obie strony "mają swoje za uszami".
Problemem jest tu przyjmowanie skrajnych stanowisk przez obie strony. Oparcie dyskusji naukowej o "rangę dorobku i dokonań recenzenta" jest powrotem do nauki sprzed kilku stuleci. Tak działa system kastowy, ba ośmielę się powiedzieć feudalny. Z drugiej strony ciąganie po sądach recenzentów za negatywne recenzje jest także chore.
Kluczowym zagadnieniem jest tu możliwość merytorycznej polemiki między stronami, czy też arbitrażu. Niestety wspomniana kastowość czasmi odbija nam się czkawką na skutek "obrony swoich za wszelką cenę".
Proszę spojrzeć na procedurę odwoławczą w NCN - nie ma żadnej możliwości polemiki z merytoryczną oceną wniosku, nawet gdy widać że była robiona poprzez ctrl+c ctrl+v z innej i nie przystaje do treści wniosku.
Nie ma tutaj "złotego środka" i raczej długo nie będzie - do czasu gdy recenzowani nabiorą zaufania do rzetelności recenzentów oraz będzie możliwość merytorycznej polemiki, a i tak wtedy znajdzie się grupa pieniaczy których ,"niesprawiedliwe potraktowano".
Nie zgadzam się z tym. Nie może być tak, że jest jakaś grupka, która ma jakiś immunitet, jest bezkarna, bo ona zna \"prawdę naukową\". Prawo do obrony swoich interesów mają także osoby poddawane recenzjom. Tak wygląda w praktyce zasada równości wobec prawa. To, że ktoś staje przed sądem jako oskarżony/pozwany, to nie jest żadna obraza majestatu.
"Jeśli za (...) za głoszenie prawdy naukowej można będzie być pozwanym i skazanym przez sąd" - gdy to faktycznie jest prawda, skazanie nie nastąpi. Gorzej, że są recenzje, których autorzy chyba nawet okiem nie zerknęli na oceniany dorobek...
Zgadzam się z Panem, nie może być bezkarności recenzentów, podobnie nie powinno byc bezkarności przy przepuszczaniu słabizny, ale "swoich".