Wydaje się oczywistym, że ocena skali umiędzynarodowienia pracowników naukowych powinna znaleźć swoje odzwierciedlenie w procedurach uzyskiwania stopni naukowych oraz tytułu naukowego profesora. Aby egzekwowanie tego czynnika nie budziło wątpliwości, osoby decydujące o związanych z tym procedurach same powinny posiadać wysokie wskaźniki umiędzynarodowienia.
Na stronie internetowej Rady Doskonałości Naukowej stwierdza się, że działa ona na rzecz zapewnienia rozwoju kadry naukowej zgodnie z najwyższymi standardami jakości działalności naukowej wymaganymi do uzyskania stopni naukowych, stopni w zakresie sztuki i tytułu profesora. Do RDN na obecną kadencję (2024–2027) wybrano 169 członków reprezentujących 10 dziedzin naukowych i 55 dyscyplin. Najwięcej dyscyplin – 12 – jest w dziedzinie nauk społecznych, a każdą reprezentuje w Radzie 3 naukowców. Tym samym Zespół V Nauk Społecznych RDN liczy 36 członków i jest najliczniejszym z dziesięciu zespołów dziedzinowych.
Jednym z istotnych elementów aktywności naukowej w świetle przyjętych strategii rozwojowych polskich uczelni jest jej internacjonalizacja. Za najważniejsze wskaźniki mierzące skalę umiędzynarodowienia badań naukowych przyjmuje się często liczbę cytowań publikacji pracowników naukowych oraz indywidualny wskaźnik cytowań – indeks Hirscha (IH), notowanych np. w powszechnie uznawanej bazie Scopus. Baza ta jest na bieżąco uzupełniana oraz aktualizowana i (co ważne z powodów porównawczych) stwarza możliwość odwoływania się do informacji zgodnie ze stanem w latach minionych. Podaje się też liczbę publikacji badaczy, ale ze względu na fakt, iż można mieć wiele publikacji, których nikt nie zacytował, informacja ta raczej nie wyraża międzynarodowego uznania badacza. Inną znaną i uznawaną w świecie naukowym bazą zawierającą tego typu informacje jest Web of Science. Tam jednakże uwzględniane są także cytowania publikacji napisanych w języku polskim, a następnie cytowanych w polskojęzycznych pracach, co trudno uznać za czynnik wpływający na miarę umiędzynarodowienia.
Wydaje się oczywistym, że ocena skali umiędzynarodowienia pracowników naukowych powinna znaleźć swoje odzwierciedlenie w procedurach uzyskiwania stopni naukowych oraz tytułu naukowego profesora. Aby egzekwowanie tego czynnika nie budziło wątpliwości, osoby decydujące o związanych z tym procedurach same powinny posiadać wysokie wskaźniki umiędzynarodowienia, zasadna jest bowiem obawa, że osoba o niskiej pozycji w tym zakresie może deprecjonować osiągnięcia innych. Interesujące informacje o umiędzynarodowieniu kandydatów do RDN zebrano i przedstawiono na portalu fundacji Science Watch Polska w artykule Wartość dorobku naukowego kandydatów do RDN – nauki humanistyczne i społeczne. Dane tam przytoczone są jednak niekompletne. Obecnie, kilka miesięcy po ukonstytuowaniu się RDN bieżącej kadencji, można zebrać i przedstawić kompletne informacje w tym zakresie. W niniejszym krótkim artykule skoncentrowałem się jedynie na dziedzinie nauk społecznych.
Warto przyjrzeć się danym dotyczącym liczby cytowań i indeksu Hirscha (bez autocytowań) wg bazy Scopus (informacja z 15.04.2024) wszystkich członków RDN w dziedzinie nauk społecznych (uszeregowanych od najmniej do najbardziej aktywnych) z uwzględnieniem informacji o roku uzyskania stopnia doktora habilitowanego (tabela poniżej). Najlepsze dyscypliny pod względem wysokości powyższych wskaźników (uśrednione wartości dla członków dyscyplin) to psychologia, nauki o zarządzaniu i jakości oraz geografia społeczno-ekonomiczna i gospodarka przestrzenna. Czołowe pozycje pod względem wysokości wskaźników (uwzględniając jako wagę liczbę lat od uzyskania habilitacji zarówno dla IH, jak i liczby cytowań) wśród członków RDN reprezentujących dyscyplinę w ramach dziedziny nauk społecznych zajmują profesorowie: Katarzyna Szczepańska-Woszczyna, Wojciech Czakon i Mariola Bidzan. W grupie najlepszych należy też wyróżnić profesorów Tomasza Szlendaka i Dariusza Dolińskiego, którzy mają bardzo wysoką liczbę cytowań ważoną liczbą lat od uzyskania habilitacji oraz wysoki IH.
Najgorsze dyscypliny pod względem wysokości powyższych wskaźników to prawo kanoniczne, nauki o komunikacji społecznej oraz pedagogika. Najniższe pozycje pod względem wysokości wskaźników (uwzględniając jako wagę liczbę lat od uzyskania habilitacji zarówno dla IH, jak i liczby cytowań) wśród członków RDN reprezentujących dyscypliny w ramach dziedziny nauk społecznych zajmują profesorowie: Bogusław Śliwerski, Kazimierz Wolny-Zmorzyński i Iwona Hofman.
Poniższe zestawienie pokazuje duże zróżnicowanie w międzynarodowej działalności publikacyjnej członków Rady, reprezentujących odmienne dyscypliny w dziedzinie nauk społecznych. Zastanawiające jest to, że w tak ważnej dla rozwoju nauki dyscyplinie jak pedagogika wybrano dwóch członków, którzy nie istnieją dla międzynarodowej nauki. Obserwacja ta nie odnosi się w żadnym stopniu do działalności naukowej i organizacyjnej tych profesorów i nie podważa ich uznania w lokalnym – polskim środowisku naukowym.
Ewaluacja umiędzynarodowienia aktywności naukowej poprzez notowania w bazie Scopus nie obejmuje wszystkich aspektów tej działalności i zapewne nie jest idealna (dla porównywania wszystkich dyscyplin). Ma jednak tę zaletę, że przy powtórnym sprawdzeniu, np. po miesiącu, można zaobserwować dynamikę zmian liczby indywidualnych cytowań (wskaźniki mogą rosnąć lub pozostawać na niezmienionym poziomie, ale zdarzają się też przypadki, iż wskaźniki te zmniejszają się ze względu na fakt, że pewne czasopisma przestają być uznawane za znaczące i artykuły w nich publikowane oraz ich cytowania są usuwane z bazy).
Jak pisze w Forum Akademickim (4/2024) prof. UAM Jan Hauke "Jednym z istotnych elementów aktywności naukowej w świetle przyjętych strategii rozwojowych polskich uczelni jest jej internacjonalizacja. Za najważniejsze wskaźniki mierzące skalę umiędzynarodowienia badań naukowych przyjmuje się często liczbę cytowań publikacji pracowników naukowych oraz indywidualny wskaźnik cytowań – indeks Hirscha (IH), notowanych np. w powszechnie uznawanej bazie Scopus".
Krytycy osiągnięć naukowych profesorów, którzy sami nie osiągnęli nawet stopnia doktora habilitowanego w swojej dyscyplinie, także przywołują jedynie powyższy wskaźnik, bo brakuje im wiedzy na temat tego, czym jest umiędzynarodowienie polskiej nauki, a nie tylko naukowców. Sięgają zatem po najbardziej prymitywny w debacie publicznej instrument, jakim jest wskaźnik cytowań publikacji pracowników naukowych, mimo że - jak słusznie, choć niekonsekwentnie i w wąskim zakresie pisze także poznański matematyk - jest to jeden z istotnych elementów międzynarodowej aktywności. Nikt przecież temu nie zaprzecza, ale nie czyni z niego jedynego i najważniejszego wskaźnika umiędzynarodowienia naukowców i polskiej nauki.
Polemizowanie z tak wąsko rozumianą internacjonalizacją jest dość trudne, bo jej afirmatorzy mają dostęp do ograniczonego zasobu wiedzy, informacji i danych na temat rzeczywistych osiągnięć uczonych w skali międzynarodowej. Zwolennicy uproszczonego podejścia nie potrafią lub nie chcą zrozumieć, że umiędzynarodowienie nauki to coś znacznie ważniejszego i szerszego niż tylko indeks cytowań. Pomijają bowiem takie zakresy działalności naukowej polskich uczonych, jak prowadzenie bezpośredniej lub pośredniej współpracy z partnerami uczelni zagranicznej/-ych, której wymiernymi wskaźnikami są między innymi:
- wspólnie organizowane kongresy naukowe, konferencje, seminaria;
- przekłady na język polski i odwrotnie rozpraw naukowych uczonych nie tylko z uczelni partnerskich ale i współpartnerskich;
- wydawane czasopisma i monografie naukowe, w tym udział w pracach redakcyjnych oraz recenzenckich;
- członkostwo w zagranicznych, międzynarodowych towarzystwach naukowych (z wyboru i z nominacji);
- udział w międzynarodowych zespołach, sieciach badawczych, także w ramach grantów badawczych (kierowanie zespołem badawczym, recenzowanie projektów itp.);
- wymiana kadr akademickich w ramach staży naukowych i programów Erasmus+;
- członkostwo w międzynarodowych radach uniwersytetów;
- promowanie i recenzowanie osiągnięć naukowych zagranicznych badaczy w ramach ich postępowań awansowych;
- pełnienie w uniwersytetach roli pełnomocnika rektora, dziekana ds. współpracy międzynarodowej z uczelnią partnerską (zawieranie umów, udział w pracach naukowo-badawczych itp.),
- kształcenie zagranicznych studentów i doktorantów w kraju i poza granicami,
- nostryfikowanie dyplomów w zakresie wykształcenia i stopni naukowych;
- powoływanie zagranicznych filii jednostek akademickich;
- podejmowanie działań eksperckich dla zagranicznych podmiotów pozaakademickich,
- wyróżnianie medalami, odznaczeniami i godnością doktora honoris causa zagranicznych uczonych w polskich uniwersytetach i PAN oraz bycie tak wyróżnianymi przez zagraniczne akademie naukowe czy uniwersytety,
- pozyskiwanie zagranicznych kadr naukowych do kształcenia naukowców i kształcenie przez polskich uczonych młode kadry naukowe poza granicami kraju,
- członkostwo polskich uczonych w strukturach międzynarodowych władz politycznych, instytucjach państwowych i samorządowych,
- współpraca z krajowymi i zagranicznymi organami władzy państwowej, samorządowej, światowej, gospodarczej, militarnej itp.
itp., itd.
Tak więc ocena umiędzynarodowienia naukowej działalności polskich uczonych wymaga znacznie szerszej, głębszej i kompetentnej analizy oraz rzetelnej oceny, aniżeli sprowadzanie jej do wybranego elementu, który chociaż jest istotny, to jednak nie jest najważniejszy. Czy tego chcemy czy nie, jesteśmy ambasadorami nauki w kraju i poza granicami, toteż warto zastanowić się nad tym, co czynimy przedmiotem krytyki i jaki mamy zasób wiedzy oraz dostęp do źródeł na ten temat.
Tym bardziej zarazem powinniśmy zmagać się z nieuczciwością akademicką polskich naukowców w kraju i poza granicami, o czym pisze co miesiąc prof. Akademii Kaliskiej - Marek Wroński, a na co zwracają uwagę także rzetelni dziennikarze śledczy (z wyjątkiem zakompleksionych i wyrotowanych z uczelni potocznych komentatorów, publicystów) oraz członkowie Rady Doskonałości Naukowej i członkowie rad dyscyplin naukowych w naszych uczelniach.
@Bogusław Śliwerski
Komentarz brzmi niezwykle rozciagliwie i encyklopedycznie.
Problem z nim jest tak, ze calkowicie, ale to tak kompletnie, mija sie z prawda.
Otoz naukowiec z racji bycia naukowcem na do wypelnienia dwa podstawowe zadania. Robic badania naukowe i je publikowac. Wszystkie inne zadania sa poboczne. Z roznych powodow moga byc uznawane za istotne, ale ciagle nie maja one takiej wagi, jak te dwa, ktore wymienilem.
Nauczyciele akademiccy maja jeszcze do zrobienia dydaktyke, ktora jest rownie wazna, ale to inny temat. Zostanmy przy naukowcach.
Swiat nauki dziala tak, ze wszystkie te czynnosci, ktore wymieniol Pan w swoim komentarzu, maja znaczenie tylko wtedy, gdy te dwie podstawowe funkcje sa zachowane. Co wiecej, bez prowadzenia badan i publikowania swoich wynikow, wszystkie te dodatkowe funkcje sprawia, ze dana osoba przestaje byc naukowcem, a staje raczej urzednikiem. Sytuacja, w ktorej naukowiec wykonuje istotne funkcje miedzynarodowe, a jednoczesnie nie publikuje miedzynarodowo, jest calkowicie sztuczna, o ile w ogole moze wystapic.
Po co komu "członkostwo w zagranicznych, międzynarodowych towarzystwach naukowych", jesli nie ma o czym z innymi czlonkami tych towarzystw rozmawiac? Po co "współpraca z krajowymi i zagranicznymi organami władzy państwowej, samorządowej, światowej, gospodarczej, militarnej", jesli jako naukowiec nie tam niczego do zaoferowania?
Ktos, kto nie publikuje w czasopismach anglozjezycznych i jego/jej prace nie sa cytowane, nigdy nie wezmie "udziału w międzynarodowych zespołach, sieciach badawczych, także w ramach grantów badawczych (kierowanie zespołem badawczym, recenzowanie projektów itp.)", poniewaz nikt nie potrzebuje do wspolpracy naukowca, ktory zwyczajnie nie ma zadnych wynikow badan naukowych do zaprezentowania na arenie miedzynarodowej.
Wszystko, co robi naukowiec w sferze miedzynarodowej wynika z jego lub jej badan naukowych i faktu, ze badania te publikuje, i publikacje te stanowia temat miedzynarodowej debaty.
Tak wiec, aby byc czescia miedzynarodowej spolecznosci nalezy sie w tej spolecznosci znalezc, zaistniec, i dla naukowcow dzieje sie to poprzez publikowanie po angielsku. To ma zastosowanie dla wszystkich dziedzin nauki.
Jesli ktos publikuje dobre, ciekawe artykuly w czasopismach czytanych miedzynarodowo, wczesniej czy pozniej uzbiera cytowania, jego/jej praca stanie sie tematem zainteresowania, ta osoba zacznie nawiazywac kontakty i wspolprace miedzynarodowe, i wtedy wlasnie zacznie brac w tych wszystkich (albo przynajmniej czesci) tych aktywnosci, ktore wymienil Pan powyzej. Ale nie wczesniej - nie odwrotnie.
Tak wiec pan Hauke ma jak najbardziej racje, kiedy zwraca uwage na pewne wskazniki bibliometryczne, bo one mowia bardzo duzo wlasnie o tym, czy ktos jest czescia, czy tez nie, nauki miedzynarodowej. Poniewaz, jesli ktos czescia miedzynarodowej spolecznosci naukowej nie jest, zwyczajnie nie powinien w tym temacie podejmowac zadnych decyzji.
"Otoz naukowiec z racji bycia naukowcem na do wypelnienia dwa podstawowe zadania: Robic badania naukowe i je publikowac. Wszystkie inne zadania sa poboczne."
Nic dodać, nic ująć. W kontekście naszej wcześniejszej rozmowy: pobyty zagraniczne też są zadaniami pobocznymi. Należy je wspierać, jeśli służą uprawianiu nauki, ale nie uzależniać od nich spraw awansowych, bo istnieją przypadki (zgodzę się że nieliczne ale przynajmniej jeden opisałem), kiedy uprawianie nauki utrudniają.
@Profesor PAN
Pobyty zagraniczne sprawiaja, ze zarowno badania naukowe, jak i publikowanie ich wynikow, maja znaczaco lepsza jakosc.
Tak wiec lista priorytetow sie nie zmienia, ale jakosc pracy tak.
NB, o to samo zreszta chodzi w tym calym "umiedzynarodowieniu", o ktorym jest artykul powyzej.
Zas co do prowadzenia "spraw awansowych", to prostu musimy wiedziec, jakie mamy oczekiwania. Jakie mamy ambicje. Jesli ambicje sa niskie w rozumieniu europejskim, to moze byc jak jest. Polskie uniwersytety sa na miejscach gdzie tam 300-500 i nizej, i jesli nam to odpowiada, to OK. Nie ma problemu. Jesli jednak chcemy ta sytuacje poprawic, to niestety oczekiwania musza wzrosnac. I to sie tyczy rowniez wyjazdow na staze zagraniczne.
To jest mniej wiecej ten sam temat, co publikowanie po angielsku i pare innych aktywnosci, ktore za granicami Polski sa uznawane za "normalne", czyli ich istnienia oczekujemy, a w Polsce sie nadal nad nimi debatuje.
Ja wszystko fersztejen. Mnie idzie tylko o (moim zdaniem absurdalne) wymagania pobytów zagranicznych przy postępowaniach awansowych i to nawet Polska mniej mnie boli niż Hiszpania. Tak, tak bardzo się zglobalizowałem. Jeśli twój uniwersyet jest światowym centrum twojej tematyki - po co wymagać jakieś peregrynacje?
@Profesor PAN
Coz moge wiecej dodac? Nic juz chyba...
Po prostu te wyjazdy to integralna czesc pracy naukowca.
Oczywiscie, jesli ktos ma osiagniecia, swietnie publikuje w swojej dziedzinie, jest juz rozpoznawalny na polu miedzynarodowym, przy postepowaniu awansowym mozna "odpuscic" troche, porozmawiac o tym, zeby sprawdzic, czy mozna w tym temacie cos poprawic, ale nie robic z tego zasady 'make or breake'. Jest to w koncu tylko jeden z elementow ocenianych w takich przypadkach, tak?
Jednak w przypadku Polski, poniewaz polska nauka pozostaje ciagle w izolacji, jesli chodzi o komunikacje z Europa i swiatem, ten konkretny element powinien byc wziety pod mikroskop i obejrzany nieco dokladniej, niz inne. Tak, jak pisze powyzej, wszystko to kwestia oczekiwan.
Nie chodzi tutaj o fanatyzm, tylko o robienie dobrej, rzetelnej roboty.
No i doszliśmy do 100% zgody. Jak to rzekł Michael Palin: An argument is a connected series of statements intended to establish a definite proposition.
@Profesor PAN
Nie wiedzialem, ze to takie wazne......
Generalnie, w wielu tematach dotyczacych nauki, nie ma odpowiedzi zero-jeden. Sa spektra, na ktorych sie musimy odnalezc. Polepszanie naszej pracy to jeden z przykladow takiego wlasnie podejscia (to tak, jak z tym kroliczkiem, ktorego sie ciagle goni).
Na łamach "Forum Akademickiego" (4/2024) opublikował swój pogląd na temat rzekomo niskiego poziomu umiędzynarodowienia w aktywności naukowej członków RDN, matematyk z Wydziału Geografii Społeczno-Ekonomicznej i Gospodarki Przestrzennej w UAM w Poznaniu, prof. UAM, dr hab. Jan Hauke. Treść autorskiej narracji rozmija się z tytułem, bowiem dotyczy ona tylko profesorów nauk społecznych.
Autor uprawia na łamach FA demagogię, pisząc o tym, kto jest najlepszy, a kto najgorszy w naukach społecznych, mimo że sam nie prowadzi badań naukowych w którejkolwiek z dyscyplin tej dziedziny nauk. Nie jest geografem, ale matematykiem prowadzącym analizy na użytek badań naukowych w geografii. Tym samym nie zna istoty i funkcji nauk społecznych zarówno w polskiej nauce, jak i w sferze publicznej. Ta zresztą go nie interesuje, mimo iż wpływ społeczny stanowi 20 proc. w ocenie dyscyplin naukowych powyższej dziedziny.
Usiłuje wykazać wyższość matematyka wobec przedstawicieli nauk społecznych, w tym oczywiście reprezentujących je członków Rady Doskonałości Naukowej, chociaż nie zna ich osiągnięć naukowych. Upowszechnia jednak własny, a potoczny osąd, do którego ma oczywiście prawo, tylko szkoda, że nie czyni tego w sposób naukowy adekwatnie do własnych kompetencji i wykształcenia.
Jako matematyk nie analizuje osiągnięć naukowych polskich matematyków, tylko ocenia naukowców z obcej sobie dziedziny nauk tak, jakby był w niej ekspertem. A nie był i nie jest, chociaż - potocznie rzecz biorąc - w Polsce każdy zna się na medycynie i szkole. Każdy też kiedyś uczył się geografii czy matematyki, ale to nie znaczy, że może wypowiadać się na temat poziomu naukowego ich akademickich kadr.
Dla matematyka najważniejsze są wskaźniki ilościowe, impact factor, cytowalność, itp., mimo iż J. Hauke wie, że nie są one istotne nie tylko w polskiej nauce, w tym w procesie ubiegania się o stopnie naukowe czy tytuł profesora nauk społecznych, humanistycznych lub teologicznych.
Hauke pisze:
„Wydaje się oczywistym, że ocena skali umiędzynarodowienia pracowników naukowych powinna znaleźć swoje odzwierciedlenie w procedurach uzyskiwania stopni naukowych oraz tytułu naukowego profesora. Aby egzekwowanie tego czynnika nie budziło wątpliwości, osoby decydujące o związanych z tym procedurach same powinny posiadać wysokie wskaźniki umiędzynarodowienia, zasadna jest bowiem obawa, że osoba o niskiej pozycji w tym zakresie może deprecjonować osiągnięcia innych”.
Skąd prof. UAM, będący słowackim docentem - Jan Hauke wie, że osoby o rzekomo niższym umiędzynarodowieniu ich publikacji, które mierzy powyższym wskaźnikiem, mogą deprecjonować osiągnięcia innych? Od kiedy to w matematyce potencjalność czegoś jest tożsama z jej spełnieniem? Z prowadzonej z tym autorem od 2016 roku korespondencji wynika, że ma on negatywne doświadczenia z własnej kariery akademickiej w kraju, ale już nie informuje o tym czytelników FA i nie ocenia publicznie swoich koleżanek i kolegów matematyków. A szkoda, bo jest to ciekawy dowód na patologie także w tym środowisku akademickim.
"Logika" profesora matematyki, któremu coś "wydaje się", przypomina stary góralski dowcip: "Policja podejrzewała bacę o pędzenie bimbru. Baca oczywiście się nie przyznawał lecz Policja przeprowadziła przeszukanie jego chaty i na strychu znaleziono sprzęt do pędzenia bimbru.
- I co Baco teraz też się nie przyznajecie? - pyta policjant
- To moze posondzicie mnie tyz o gwołt? Sprzynt do tego tyz mom. - odpowiedział baca".
Podobnie dla prof. UAM J. Hauke - każdy, kto ma niski indeks cytowań w WoS, może deprecjonować tych, którzy mają wyższy wskaźnik. Nic dodać, nic ująć.
Dlaczego J. Hauke nie napisze o swoich sukcesach i wkładzie w umiędzynarodowienie polskiej matematyki? Dlaczego nie pochwali się swoimi osiągnięciami i nie odniesie ich do poziomu nauk ścisłych w skali światowej, skoro wskaźnik cytowań jest dla niego tak ważny? Nie uczyni tego, bo jak mi sam napisał w mailu z dn. 7 października 2016 roku o godz. 21:18: "ja wcale nie uważam się za wspaniałego naukowca. Jestem średniej klasy rzemieślnikiem".
Nikt z nauk społecznych nie ponosi przecież odpowiedzialności za to, że jako adiunkt miał on w Polsce problem z własną habilitacją z matematyki, bowiem nie pracował nigdy na wydziale matematyki. W związku z tym ponoć blokowano mu wszczęcie procedury na różnych uczelniach. Mogę to zrozumieć, bo także w pedagogice, psychologii czy socjologii są naukowcy prowadzący badania stosowane z pogranicza nauk humanistycznych i społecznych, których osiągnięć nie chcą zaakceptować z tej właśnie racji niektórzy recenzenci.
Chętnie czytam rzetelną analizę poziomu nauk społecznych w wykonaniu ekspertów, którzy mają - niezależnie od wszelkich indeksów - rzeczywisty wkład w rozwój ich dyscypliny naukowej. Składam im wyrazy uznania i życzę dalszego rozwoju. Nie mam natomiast zamiaru oceniać profesorów, członków innych zespołów nauk w RDN czy w jakimkolwiek innym gremium lub rankingu, skoro jestem w tym zakresie outsiderem. Znam swoje miejsce w nauce i przez myśl mi nie przeszło, by z pozycji profesora pedagogiki wypowiadać się na temat poziomu nauk technicznych, matematycznych, przyrodniczych czy medycznych.
W ocenie osiągnięć naukowych w Polsce - w odróżnieniu od Słowacji - na szczęście obowiązują analizy merytoryczne, a nie parametryczne. Nasi recenzenci czytają publikacje a nie czyjeś tabelaryczne wykazy z danymi liczbowymi i bibliograficznymi jak ma to miejsce u naszych południowych sąsiadów. Warto zatem szanować siebie i innych, zamiast stosować manipulację, by poprawić sobie samopoczucie. Nie porównuje się tego, co jest nieporównywalne, o czym powinien wiedzieć także matematyk.
Jeśli prof. UAM Jan Hauke chce, żebym opublikował na łamach "Forum Akademickiego" treść korespondencyjnej wymiany zdań na temat (byle-)jakości docentur uzyskanych przez niektórych polskich "akademickich turystów" na Słowacji, to oczywiście chętnie to uczynię, chociaż nie przypuszczam, by redakcja była tym zainteresowana. To są już "odgrzewane kotlety". Możemy jednak razem napisać artykuł na ten temat, tylko że matematyk nie otrzyma zań punktów do oceny parametrycznej i nikt tego nie zacytuje w scopusowym czasopiśmie w USA czy w Wielkiej Brytanii. Nie chciałbym zatem obniżać poziomu umiędzynarodowienia jego rozpraw.
Jeszcze jeden drobiazg: kilku uczestników dyskusji posługuje się słowem "cytacja" uważając, że znaczy ono to samo co cytowanie czyli odniesienie do innego artykułu. Jest to pogląd mylny. Cytacja to słowo archaiczne, dziś nie używane, a znaczyło tyle co cytat czyli przytoczenie verbatim-verbatim obcego tekstu. Używajmy poprawnie języka ojczystego.
Właściwie, to jakie znaczenie mają cytowania w bazie Scopus, jak i sam indeks Hirscha? To wszystko są cyferki, naukometria, która nic nie mówi o doskonałości naukowej, czy wybitności dorobku badawczego profesora x czy y. Nie ma to znaczenia, chyba że ktoś lubi kolekcjonować cytowania swoich publikacji.
Odwróćmy to pytanie: jakie znaczenie ma brak cytowań? Otóż - jeśli czyjeś prace nie są cytowane w ogóle czy tych cytowań jest jednocyfrowa liczba, rodzi to podejrzenie, że nikt tych prac nie przeczytał a jeśli nawet przeczytał, to nie uznał, by były warte zauważenia. Nie jest to najwyższa ocena, jaką może otrzymać naukowiec.
Panie Profesorze,
Mówimy o cytacjach publikacji indeksowanych w bazie Scopus, czyli podlegających obiegowi międzynarodowemu siłą rzeczy. Natomiast monografie czy publikacje naukowe opublikowane w języku polskim są też cytowane w kraju. Nie celebrujmy cytacji jako wskaźnika ilościowego, bo inaczej praca naukowa straciłaby jakikolwiek sens.
Proszę Pana, obieg międzynarodowy to 8 mld ludzi a zasięg języka polskiego to 40 mln, 20 razy mniej. Prace naukowe publikować należy w lingua franca, w Starożytności była to greka koine, w Średniowieczu łacina a obecnie angielski, właśnie po to by dotrzeć do największej ilości ludzi. Samo słowo "publikacja" oznacza przecieć upowszechnienie. Za czasów Arystotelesa już nie było nauki narodowej tylko światowa, tym bardziej nie ma nauki narodowej w dzisiejszym zglobalizowanym świecie. Język polski jest wspaniały, zachowajmy go dla kultury, sztuki i rozmów z przyjaciólmi i rodziną, a publikujmy po angielsku, ciesząc się, że nie musimy się uczyć łaciny, jest znacznie trudniejsza.
Panie Profesorze,
Zgoda w kontekście publikowania/upowszechniania publikacji naukowych w międzynarodowym obiegu naukowym, ale nie ma pan racji twierdząc, że nie istnieje dziś nauka narodowa np. amerykańska, angielska, niemiecka czy polska, to właśnie nie ma czegoś takiego jak nauka światowa, ale istnieje nauka w świecie, jak podałem powyżej.
Określenie "nauka narodowa" rozumiałem jako nauka rozwijająca się w sposób izolowany od zewnętrznych ośrodków naukowych, coś co próbowali w Polsce uczynić komuniści, na szczęście nie do końca skutecznie. W tym sensie filozofia grecka w Starożytności nie była nauką narodową, ulegając wpływom perskim i egipskim i przenosząc swe osiągnięcia do Persji i Indii, także dzięki podbojom Aleksandra. A później nauka ulegała dalszej globalizacji, też dzięki chrześcijaństwu i islamowi, tylko Daleki Wschód pozostawał w dużym stopniu izolowany właściwie do czasów nowożytnych.
Panie Profesorze,
W moim przekonaniu nauka w swej istocie włączona jest w międzynarodowy obieg, przepływ informacji. Ci, którzy w historii próbowali ją izolować byli skazani na porażkę. W okresie komunizmu w latach 1945-1956 faktycznie nad Wisłą podejmowano pewne działania w tym zakresie, ale należy też pamiętać, że to wówczas też Polska Akademia Nauk zawierała pierwsze bilateralne umowy współpracy z instytucjami równorzędnymi w ówczesnej Francji, Italii, Niemieckiej Republice Federalnej, Wielkiej Brytanii, a później i USA. Z owoców tej współpracy korzystały potem pozostałe państwa demokracji ludowej z ZSRR włącznie. Władze komunistyczne w ramach zemsty zablokowały swobodny przepływ kadr badawczych na linii PAN-uczelnie wyższe. Niemniej polską drogą w ramach dawnego RWPG poszły potem Węgry, ale dopiero w latach 70. XX w. Natomiast dziś w dobie globalizacji i dynamicznie rozwijającego się Internetu przepływ/transfer informacji jest gigantyczny stąd niewyobrażalny byłby jakikolwiek izolacjonizm.
Panie Profesorze,
Nie jestem przeciwnikiem publikowania w językach kongresowych np. w naukach humanistycznych i społecznych, choć uważam, że należy we wszystkim zachować po prostu zdrowy rozsądek. Przeglądałem działalność publikacyjną instytutów naukowych Austriackiej Akademii Nauk z zakresu nauk H-S, i nadal gro opracowań ważnych dla austriackiej nauki i kultury narodowej ukazuje się przede wszystkim w języku niemieckim, a potem w języku angielskim i innych. A przecież jest to siostrzana Akademia względem Polskiej Akademii Nauk. Jestem przekonany, że przedstawiciele każdej dyscypliny naukowej w kraju wiedzą doskonale, gdzie i w jakim języku kongresowym jest najlepiej publikować swoje najważniejsze prace naukowe.
I dlatego właśnie należy publikować w językach kongresowych, dziś to głównie angielski, publikowanie w językach narodowych nie jest niczym innym niż izolacjonizmem. Rozumiem, że matematykowi będzie to sprawiać mniejszą trudność niż poloniście ale przecież nauka ma o tyle sens, o ile jest trudna, prawda? Wielki slawista prof. Aleksander Brückner o polskim języku i polskiej literaturze pisał też po niemiecku. Czyli da się używać języków kongresowych także w humanistyce.
@Maciek
Oczywiscie, ze istnieje "nauka narodowa". Sa prowadzone badania naukowe na tematy istotne lokalnie, charakterystyczne dla spolecznosci lokalnych, waznych na przyklad z powodu historii lub jezyka.
Ale wyniki tych badan rowniez powinny byc publikowane po angielsku.
Wyjatkami od tej reguly, bardzo rzadkimi wyjatkami, bylyby badania nad wysublimowanymi szczegolami/elementami jezyka polskiego, do ktorych pelnego zrozumienia potrzebna jest bardzo dokladna/wnikliwa znajomosc jezyka polskiego. Zadne inne badania nie powinny byc publikowane po polsku. Nie ma ku temu zadnych przeslanek czy powodow.
Badania jezykowe, historyczne, spoleczne, etnograficzne, DOWOLNE, powinny byc zawsze publikowane po angielsku, aby dolaczyc do swiatowej spolecznosci nauki, aby budowac wiedze swiatowa, aby dac dostep swiatowej nauce do naszych zasobow wiedzy. Aby porownac badania miedzynarodowo, aby przyciagnac nie-polskich naukowcow do Polski, itd
Panie Marcinie,
Przecież ja powyżej nie kwestionuje istnienia nauk narodowych np. amerykańskiej, angielskiej, francuskiej, niemieckiej, polskiej itd. One różnią się między sobą osiągnięciami, dorobkiem badawczym, potencjałem, budżetem i narzędziami ekspansji w dobie globalizacji. Ja kwestionuje termin nauki światowej, gdyż takowej nie ma, ale istnieje nauka w świecie. Poza tym nauka narodowa np. angielska nie zajmuje się jedynie historią, kulturą, etnografią czy pierwotną angielszczyzną. Prawda?
@Maciek
Znowu, bardzo roznimy sie w pojmowaniu tych zaleznosci. Mam na ten temat odmienne zdanie.
Pojęcie "kolekcjonowania cytowania swoich publikacji" nie istnieje. Publikacje cytują inni badacze, więc trudno zrozumieć, co miałoby to konkretnie oznaczać.
Panie Alek,
Przepraszam bardzo, a czym jest indeks Hirscha? Nie jest to przypadkiem celebracja indywidualnym wskaźnikiem cytowań, czyli ich kolekcjonowaniem i epatowaniem?
@Maciek
Rozne sa miarki, ktorymi probuje sie mierzyc ta "doskonalosc".
Nie ma na swiecie jednego dobrego systemu, ktory potrafilby to dokladnie okreslic, ale sa pewne przyblizenia. Jednym z nich jest cytowalnosc.
Jesli jakas obserwacja, pomysl, idea jest zauwazona w swiecie nauki, i jest wystarczajaco ciekawa, naukowcy beda ja badac poprzez eksperymentowanie z nia i dyskusje o niej. I w artykulach, gdzie opowiadaja o wynikach swoich eksperymentow, beda cytowac ta pierwsza, oryginalna prace. Takie jest zalozenie i w wiekszosci przypadkow to dziala.
W wiekszosci przypadkow, nie zawsze, ale to juz wystarczy. Czyli, im wiecej cytowan, tym wiekszy wplyw na rozwoj danej dziedziny wiedzy ma dana praca. Tak wiec ma to znaczenie, i nie chodzi tutaj o "kolekcjonowanie cytowan", tylko o realne zainteresowanie srodowiska naukowego.
Panie Marcinie,
Zgadzam się z pana wypowiedzią powyżej.
Wybitny dorobek lubi być cytowany. Dorobek, którego nikt nawet nie skończył czytać, bo nie ma sensu - nie. Jedną z elementarnych umiejętności osoby dojrzałej naukowo jest odróżnianie mocnych czasopism od świerszczyków. Bo poważni ludzie skupiają się na czytaniu poważnych źródeł. I znów, poważne źródła lubią być ujmowane w Scopusie. Świerszczyki - nie. Duża liczba cytowań niekoniecznie mówi, że ktoś pisze naprawdę dobrze. Niemniej mówi, że oddziaływanie jest ponadlokalne. A brak cytowań już w ogóle mówi wiele.
Drogi kolego,
Zgoda, iż wybitny dorobek lubi być cytowany tzn. mówimy tutaj o publikacjach indeksowanych w bazach Scopus lub Web of Science, czyli tych opublikowanych w językach kongresowych, głównie w języku angielskim. Niemniej w przypadku nauk humanistycznych i społecznych nie wszystkie przecież monografie i publikacje naukowe są tłumaczone na języki kongresowe, a także wiele przyzwoitych krajowych czasopism naukowych nie jest ujęta np. w Scopusie. To nie oznacza, że nie są doskonałe naukowo, a nawet wybitne. Zaznaczam, iż jestem zwolennikiem publikowania w językach kongresowych, ale też przeciwnikiem bezmyślnego epatowania np. indeksem Hirscha, który nie odzwierciedla doskonałości naukowej, bo i inny był sens, zamysł jego powstania w 2005 r. Nastąpiło pomieszanie z poplątaniem, gdyż wskaźnik ilościowy H, stał się wskaźnikiem jakościowym. Na szczęście nie dla wszystkich.
Nie chcę psuć humoru, ale monografie w światowym obiegu liczą się marginalnie, o ile w ogóle. Niezależnie od języka. Współczesny obieg naukowy - tak, też w naukach społecznych: ekonomii, psychologii, zarządzaniu, stosunkach międzynarodowych, czy geografii społeczno-ekonomicznej - opiera się na czasopismach indeksowanych. Zresztą w tabelce zawartej w artykule mamy na to wystarczająco dużo przykładów. Niczego się nie tłumaczy, po prostu od początku pisze w j. angielskim (który dziś jest lingua franca nauki). Monografiocentryczość pewnych środowisk i przekonanie, że dobry artykuł w dobrym journalu łatwiej opublikować niż monografię (kto przeszedł obie ścieżki, ten wie) jest mechanizmem autodestrukcyjnym. Jak ministerstwo zafunduje (kwestia czasu) konsolidację uczelni pod dyktando międzynarodowych gremiów doradczych, będzie terapia szokowa.
Drogi kolego,
Każda monografia jak i artykuł naukowy opublikowany w języku polskim czy jakimkolwiek języku kongresowym, w tym języku angielskim, stanowi wartość dodaną w nauce pod warunkiem, że nie ma charakteru przyczynkarskiego, ale to mogą stwierdzić jedynie reprezentanci poszczególnych dyscyplin naukowych, a nie naukometria. Jak dla mnie wskaźniki cytacji/ilościowe nie mają żadnego znaczenie w ocenie dorobku badawczego. Dla pana zapewne odwrotnie. Natomiast, co do konsolidacji krajowych uczelni wyższych pod dyktando międzynarodowych gremiów doradczych, to niech mnie pan nie rozśmiesza. Polska nauka gwałtownie starzeje się i zamiera, tym samym niebawem nie będzie co i komu konsolidować. Jest to efekt chronicznego niedofinansowania polskiej nauki na przestrzeni 35 lat demokracji parlamentarnej nad Wisłą, i zaplanowaną pauperyzacją krajowego środowiska akademickiego i naukowego. Po zawodach.
I oceniają przedstawiciele dyscyplin, ignorując taki dorobek lub nie. Polska nie jest jakąś odseparowaną od reszty świata wyspą, która funkcjonuje inaczej. Oceniając dorobek, oceniam przede wszystkim treść. Jeśli jest przyczynkarska, nie ma w ogóle wkładu w dyscyplinę i temat zostaje zamknięty. Później oceniam, czy kandydat jest rozpoznany przez środowisko - jednym z parametrów są wskaźniki cytowań, ale tych parametrów jest więcej. Jeśli kandydat po prostu cytowany nie jest, uznaję wkład za nieznaczący dla rozwoju mojej dyscypliny. Obyłaby się bez niego. I ponownie, temat zostaje zamknięty.
Co do drugiej części - jeśli ktoś robiąc między 100 a 200 godzin rocznie i pozorując naukę oczekuje wielokrotności średniej krajowej, to jest to zaiste śmieszny żart. Całe moje środowisko przestaje płacić składki ZUS pod koniec roku, ale fakt - całe to środowisko jest aktywne zarówno naukowo, jak i biznesowo. Samurajów żyjących tylko z uczelni już u nas od dawna nie ma.
" nie wszystkie przecież monografie i publikacje naukowe są tłumaczone na języki kongresowe"
Czyli mam rozumieć, że humaniści oczekują, że ktoś za nich będzie te teksty tłumaczył? Jeżeli środowisko nie ma potrzeby publikowania po angielsku, to niech potem nie oczekuje wdrażania strategii umiędzynarodowienia. Jako "ścisłowiec" odnoszę wrażenie, że polska humanistyka oczekuje cudu zamiast poważnie zastanowić się nad tym w jakich językach i czasopismach publikować tak, aby ich badania były zauważone.
Panie Macieju,
Krajowi humaniści w miarę sił i możliwości finansowych tłumaczą/upowszechniają swoje najważniejsze monografie i publikacje naukowe na języki kongresowe, w tym też na język angielski, który jest dziś lingua franca XXI w. Wiedzą też jakie ich czasopisma naukowe mają najsilniejsze oddziaływanie międzynarodowe. Nie oznacza to, że ich publikacje naukowe zostaną zauważone, gdyż w skali globu istnieje podział na centrum i prowincje, co odbija się we wskaźnikach cytacji polskich naukowców ogółem.
@Maciek
Nie istnieje cos takiego, jak "przyzwoite krajowe czasopismo naukowe, ktore nie jest ujęte np. w Scopusie". I nie istnieje nauka respektowana na swiecie publikowana po polsku.
Mozna temu przeczyc, opowiadac przerozne historie o jezykach kongresowych oraz o monografiach po polsku, ale to nie zmieni faktu, ze polskie nauki humanistyczne oraz spoleczne nie licza sie na swiecie z tego prostego powodu, ze nikt nie wie o ich istnieniu. Jest to naprawde bardzo prosta zaleznosc.
A Index Hirscha zwyczajnie odzwierciedla to, co jest we wzorku na Index Hirscha. Nie mniej i nie wiecej. Jest to jedna z miar produktywnosci danego naukowca, podobnie, jak sama liczba cytowan.
I stad wlasnie wzial sie artykul powyzej.
Panie Marcinie,
Nie fetyszyzujmy zagadnienia umiędzynarodowienia nauki, cokolwiek ono miałoby oznaczać. Czy to nauka amerykańska, angielska, francuska, niemiecka, japońska, czy też polska, to każda z nich włączona jest w międzynarodowy obieg wymiany informacji siłą rzeczy. Publikacje naukowe ukazują się w różnych językach narodowych i kongresowych, choć za upowszechnianie wiedzy w skali globu odpowiada głównie język angielski np. w Starożytności była to greka, a w Średniowieczu łacina. Co do indeksu Hirscha, to był i jest indywidualny wskaźnik cytowań danego naukowca, czyli wskaźnik ilościowy po prostu, bez ekscytacji.
@Maciek
Wydaje mi sie, ze dwie osoby o tym samym imieniu partycypuja w tej konwersacji. Troszke jest to mylace, czasami..
Co to "fetyszyzowania": zupelnie nikt niczego nie fetyszyzuje, ani nie ma tutaj zadnej specjalnej ekscytacji.
Mowimy o faktach, o obecnym stanie rzeczywistym, bez emocji.
A fakty sa takie, ze zarowno liczba cytowan, jak i h-index, sa uznawane powszechnie na swiecie jako pewien rodzaj wskaznika, ktory mowi nam o jakosci publikacji naukowych i o produkrywnosci naukowcow. Wyzej pisalem dlaczego tak jest.
Ja widze ta sprawe inaczej, niz Pan. Pan pisze, ze "za upowszechnianie wiedzy w skali globu odpowiada głównie język angielski". Ja uwazam, ze "za upowszechnianie wiedzy w skali globu" odpowiadaja jezyki lokalne. Na przyklad polski. To jest wlasnie rola dyskusji naukowcow ze spoleczenstwami, rola popularyzatorow nauki. Te dzialania powinny byc szeroko dostepne i szeroko rozumiane, wlasnie w jezykach lokalnych.
Natomiast jezykiem nauki, i w zwiazku z tym naukowcow, jest obecnie jezyk angielski. Moze sie to komus nie podobac. Moze to ktos probowac zmienic. Ale na chwile obecna tak po prostu jest i tyle.
Jak juz kiedys pisalem, byc moze wkrotce dzieki AI bedziemy mieli tlumaczy "na zywo", urzadzenia, ktore pozwola sie porozumiewac bez znajomosci angielskiego w kazdej sytuacji, wlaczajac konferencje naukowe. Ale jak na razie jeszcze tego nie mamy i dlatego KONIECZNIE musimy (jako naukowcy) uzywac wszedzie jezyka angielskiego. Inaczej po prostu nie istniejemy. Wtedy wyniki naszych badan pozostaja nieznane, co jest zaprzeczeniem pracy naukowej i gigantycznym marnotrawieniem pieniedzy, ktorych i tak jest bardzo malo.
Jeszcze raz: nauka - tylko po angielsku, popularyzacja nauki - tylko po polsku.
Panie Marcinie,
Tutaj Maciek z którym pan niejednokrotnie już rozmawiał na tym forum np. w kwestii uczelni badawczych globu. Otóż zarówno ogólna liczba cytowań, jak i indywidualny ich wskaźnik h-index, to są wskaźniki ilościowe/liczbowe, a nie jakościowe na litość boską. One mają za zadanie policzyć/zważyć niejako dotychczasową aktywność naukową pana x lub y. Taki był zamysł ich twórcy. Ponadto pan myli publikowanie/upowszechnianie wyników badań naukowych w skali globu z zagadnieniem popularyzacji wiedzy, która wbrew pozorom może odbywać się w każdym języku narodowym. W kwestii języka nauki słów kilka. Tutaj dominuje język angielski, ale warto też publikować swoje prace w innych językach kongresowych, można też i w języku chińskim, japońskim itp. Dlaczego nie?
@Maciek
Tak jak poprzednio, juz nic wiecej w tym temacie dodac nie moge. Wyrazilem swoje zdanie, ktore jest, nota bene, bardzo proste w swoim przekazie.
Nie warto publikowac w zadnym jezyku innym, niz angielski, poniewaz wyniki wtedy moga zostac zauwazone i wziete pod uwage tylko w bardzo waskim gronie odbiorcow, a NIE o to chodzi w publikowaniu naukowym. Chodzi o to, by trafic do kazdego naukowca na calym swiecie potencjalnie zainteresowanego tematem, a nie zawezac do polskiego (czy tez innego narodowego) grajdolka.
Rownie prosta wydaje sie idea tego, ze w danej konkretnej dziedzinie jesli dany konkretny artykul jest cytowany 1000 razy, to zapewne ma wiekszy wplyw na rozwoj tejze dziedziny wiedzy, niz inny artykul, ktory jest cytowany 10 razy. Dlatego wlasnie cytowalnosc jest do pewnego stopnia miara wagi/znaczenia danej publikacji.
Przypominam jeszcze raz, ze wlasnie stad wzial sie artykul pana Hauke (powyzej), z ktorego przeslaniem calkowicie sie zgadzam, a Pan najwyrazniej nie. Zostanmy wiec przy swoich zdaniach, chociaz znowu, nie rozumiem, czego tutaj mozna nie rozumiec.
Do listy wyróżnionych przez Autora tego bardzo interesującego artykułu dołączam Pana Profesora Bernarda Wiśniowskiego reprezentującego dyscyplinę nauki o bezpieczeństwie - wysoki Indeks Hirscha i wysoka ocena cytowań Scopus - wyraźnie wyróżniająca się w tej nowej w Polsce dyscyplinie naukowej. Gratuluję.
Liczby przedstawione w tabelce powyzej oraz w artykule, o ktorym wspomina Autor, mowia same za siebie.
Oczywiste jest, ze oczekiwania w kierunku liczby cytowan oraz h-index sa rozne, w zaleznosci od dziedziny, i w naukach humanistycznych i spolecznych sa znaczaco nizsze, niz na przyklad w medycynie. Ale jednak.....
Jak mozna tym osobom zaufac, ze beda promowac doskonalosc naukowa?
Wygląda na to, że większość z wymienionych osób będzie raczej promować nie-doskonałość naukową :) Trzeba się naprawdę postarać, żeby mieć JEDNĄ cytację 10, 20 czy 30(!!!!) lat po habilitacji....
Mam wrażenie, że do tego typu gremiów pchają się głównie "naukowcy" bez osiągnięć, a prawdziwi naukowcy zajmują się tym czym powinni się zajmować, czyli robieniem nauki.
@PP
Mozna bardzo latwo przewidziec, jakie rekomendacje beda proponowane odnosnie publikowania po angielsku, w tytulach o miedzynarodowym zasiegu, i o probie zwiekszenia widocznosci i udzialu polskich naukowcow w tych dziedzinach na arenie miedzynarodowej.
Powyzszy temat jest doskonalym przykladem na to, ze same pieniadze nie wystarcza, zeby poprawic stan nauki w Polsce.
Szczególnie uderzające jest to w dyscyplinie Stosunki Międzynarodowe. Ale pewnie zaraz okaże się, że o stosunkach międzynarodowych trzeba pisać lokalnie i po polsku bo takie są oczekiwania środowiska.