Nie zgadzam się z wizją elitarnej agencji, która miałaby głównie zapewniać finansowanie przełomowych badań jedynie dla najlepszych, bo to oni są konkurencyjni na arenie międzynarodowej. Odwołując się do analogii sportowej, bardziej wartościowe moim zdaniem jest stworzenie warunków rozwoju nie dla gwiazd typu Iga Świątek czy Robert Lewandowski, ale dla dużej grupy „amatorów” i „pół-profesjonalistów” – pisze prof. Paweł Bryła z Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego.
Zgadzam się z diagnozą dr hab. Aleksandry Pękowskiej, prof. Marcina Nowotnego i prof. Jacka Jemielitego („Jak NCN mogłoby lepiej grać dla polskiej nauki?”), że finansowanie polskiej nauki jest na niewystarczającym poziomie.
Dotyczy to zwłaszcza badań podstawowych, w finansowaniu których główną rolę odgrywa Narodowe Centrum Nauki. Budżet tej instytucji jest skrajnie niewystarczający, co powoduje nie tylko konieczność odmowy finansowania wielu bardzo dobrych projektów, ale także tworzy efekt mrożący w postaci nieskładania wniosków. Wielu młodych naukowców i starszych, którzy nie grają w ekstraklasie, rezygnuje z podejmowania wysiłku przygotowania wniosku grantowego, wiedząc, że ich szanse są iluzoryczne. W efekcie powstaje „błędne koło” – bez bardzo dobrego dorobku nie można uzyskać grantu, a bez dostępu do finansowania badań trudno stworzyć świetne publikacje. Sytuacja wymaga zatem pilnej naprawy i pomysł „planu stabilnie zwiększającego się finansowania na kolejnych 10 lat” jest jak najbardziej adekwatny.
Jednakże nie zgadzam się z wizją elitarnej agencji, która miałaby głównie zapewniać finansowanie przełomowych badań dla gwiazd typu Iga Świątek czy Robert Lewandowski, bo to one są konkurencyjne na arenie międzynarodowej. Trzymając się analogii sportowej, moim zdaniem bardziej wartościowe jest stworzenie warunków rozwoju dla dużej grupy „amatorów” i „pół-profesjonalistów”. Finansowanie szkółek tenisowych i treningów piłkarskich dla wielu tysięcy dzieci jest korzystniejsze niż inwestowanie w profesjonalistów zdobywających najwyższe trofea sportowe. Przyczynia się to do poprawy stylu życia, zdrowia publicznego, a w długim okresie pozwoli na wykreowanie nowych liderów i gwiazd formatu światowego. Przenosząc ten tok rozumowania na grunt NCN, rekomenduję zwiększenie dostępu do grantów dla dużo większej liczby wnioskodawców niż ma to miejsce obecnie. Aby to osiągnąć, konieczne jest jednak nie tylko zwiększenie puli środków, ale także utrzymanie, a może nawet stworzenie, pewnych limitów, np. nie więcej niż 2 granty w jednym czasie (choć zakaz aplikowania w czasie realizacji grantu o następny, który miałby rozpocząć się po zakończeniu obecnie realizowanego, powinien zostać zniesiony). Można także rozważyć ograniczenie maksymalnej wielkości grantu, biorąc oczywiście pod uwagę specyfikę danej dyscypliny.
Drugą kwestią, którą chciałbym poruszyć, jest wysokość wynagrodzeń w grantach NCN. Generalnie są one obecnie na bardzo niskim poziomie, gdyż nie były waloryzowane przez wiele lat w warunkach wysokiej inflacji. Jest to czynnik, który dodatkowo zniechęca do aplikowania (obok skomplikowanego formularza wniosku i bardzo niskiego wskaźnika sukcesu). W rezultacie wiele wartościowych pomysłów nawet nie pojawia się w systemie oceny projektów. Zgodnie z obecnymi regulacjami agencjami, profesor tytularny kierujący grantem OPUS może pobierać maksymalnie 3 tys. zł brutto brutto (tzn. łącznie ze składkami pracodawcy) miesięcznie, czyli ok. 1600 zł netto, gdy pełni funkcję kierownika grantu. Gdy jest wykonawcą, limit ten wynosi 1,5 tys. lub 1 tys. zł brutto brutto (w zależności od liczby wykonawców). Tymczasem doktorant, a nawet student, może pobierać z grantu OPUS stypendium w wysokości 5 tys. zł netto (niezależnie od innych źródeł dochodu), będąc zaledwie jednym z wykonawców. Jest to rażąca dysproporcja.
Trzecia sprawa, która wymaga zastanowienia w reformowaniu NCN, to wymóg publikowania wyników w otwartym dostępie przy jednoczesnym zakazie finansowania tych publikacji z kosztów bezpośrednich. W obecnym systemie można przeznaczyć na ten cel zaledwie 2% wartości projektu i ewentualnie część pozostałych kosztów pośrednich. Dla projektów o wartości kilkuset tysięcy, ta kwota jest niewystarczająca. Zdecydujmy się na coś – albo żądamy publikacji open access i umożliwiamy ich finansowanie z kosztów bezpośrednich (zastrzegając brak możliwości finansowania artykułów w tzw. czasopismach drapieżnych), albo umożliwiamy publikację artykułów w modelach subskrypcyjnych jako sposób rozliczenia efektów projektu. Zgodnie z polityką otwartej nauki zaleca się publikowanie nie tylko baz danych, ale także ich opisów w formie artykułów w czasopismach specjalizujących się w tego rodzaju publikacjach. Przykładowo w „Scientific Data” obowiązkowa opłata wynosi 1990 euro, a nie można tego pokryć z kosztów bezpośrednich. Reasumując, istotne jest niewysyłanie sprzecznych sygnałów typu „publikuj tylko w otwartym dostępie, ale nie możesz za to zapłacić z kosztów bezpośrednich”.
Paweł Bryła
Miałem bardzo podobne przemyślenia, ale na szczęście prof. Bryła wypowiedział się za mnie. Od lat wskazuję na jeszcze jeden problem - być może nie występuje on we wszystkich panelach, ale są takie w których jest zauważalny. Otóż obecny system oceny jest podatny na pewne nadużycie - znane jest nazwisko i dorobek autora grantu, natomiast recenzent pozostaje anonimowy. Rodzi to w niektórych pokusę oceniania nie grantu - ale jego autora, a anonimowość - zamiast gwarantować rzetelność oceny, staje się wygodnym ukryciem dla autora recenzji, który może pisać na temat grantu rzeczy dowolne - i nie ma możliwości odwołania się od tej oceny. Ile już razy widziałem u młodszych kolegów granty odrzucone z uwagi na fakt, że "Autor nie prowadził do tej pory grantu, więc nie daje gwarancji jego prawidłowego wykonania", albo "Dorobek autora nie gwarantuje..." albo "Zakres prac wydaje się zbyt rozległy...." albo "Autor nie ma doświadczenia we współpracy międzynarodowej (tu wyjaśnię - dla autora mającego w dorobku międzynarodowe, zbiorowe publikacje m.in. w Science, Nature EE czy Nature Communication) etc. To nie były powody do odrzucenia grantu - to były preteksty. A korzystający z nich recenzenci byli wygodnie ukryci za płaszczykiem anonimowości. Znam ludzi którzy przez to odeszli z nauki - mimo że zapowiadali się świetnie. Więc system recenzencki zdecydowanie powinien zostać zmieniony. Albo na double blind rewiev, albo też zrezygnujmy z anonimowości Bo ten obecny nie zawsze jest uczciwy.
Jestem już znudzony tą dyskusją. Nie bardzo mam ochotę wysłuchiwać argumentów o elitarności, wymiernych efektach, innych znaczących efektach, statystykach i górnolotnych przenośniach z R. Lewandowskim w roli głównej.
Idea NCN była niezła, niestety, w mojej ocenie, dyrekcja i rada doprowadziły do ostrej niewydolności tej instytucji. Krótkowzroczność i nieudolność tych gremiów, spotęgowana została niskim finansowaniem. Uważam, że obecnie, nawet przy dobrej kadrze zarządzającej oraz profesjonalnej i rzetelnej radzie, odwrócenie postępującej degradacji NCN nie jest możliwe - tak to z reguły działa.
Zwiększenie finansowanie doprowadzi tylko do tego , że "elitarni naukowcy" będą dostawać odpowiednie więcej. Jakość i tak już marnej pracy panelu będzie gorsza, będzie skupiona głównie na identyfikacji "elitarnych naukowców". Sprowadzi się to do tego, że będziemy mieli mniej publikacji - bo po co dobrze rozliczać grant, skoro i tak dostanie się następny (być może dobrym pomysłem byłoby usunięcie z zapisów umowy, że wymogiem rozliczenia grantu jest "złożenie publikacji" - po co tych ludzi męczyć). Jakość publikacji będzie jeszcze gorsza. A kwintesencją tego wszystkiego będzie ocena jednostek naukowych według modelu zaprezentowanego między innymi przez Profesora Jajszczyka.
Obecnie, ,szanse na powstanie czegoś takiego jak NSF, DFG, NIH obecnie nie ma.
Ministeriat powinno zastanowić się nad gruntowną reforma NCN. Myślę, że ministerstwo powinno rozważyć przeniesienie (rozwiązanie i utworzenie) NCN do miast innych niż Kraków, Wrocław, Warszawa. Choć takie rozwiązanie wydaje się wymagać nakładów finansowych, to może ono okazać się zbawienne dla NCN. Może powinno się rozważyć wybór członków rady przez środowisk naukawe w głosowań internatowym. etc....ect....
Na szczęście nie muszę korzystać z dobrodziejstw NCN, korzystam z, według Pana Przewłoki, dużo gorszego NSF. Trochę mi tylko szkoda polskich naukowców, których uważam za pracowitych i rzetelnych, mimo że nie mają adresu .uk, .de, .us. to udaje im się dobrze publikować (z mierna pomocą NCN).
Nie zamierzam już dalej tracić czasu na dyskusje na temat "dlaczego NCN wzorem instytucji jest!"
Proszę już nie odpisywać, ja się z tej dyskusji wycofuję.
Amen
PS.
@Janusz
Ubawil mnie ten komentarz. Mam nadzieje, ze sie Pan nie obrazi.
Niepotrzebnie tyle emocji i frustracji, przeciez to tylko forum internetowe, i ludzie wrzucaja swoje pomysly i opinie na rozne tematy.
Szczerze zycze szczescia i sukcesow pod skrzydlami NSF. Success rate jest tam ponad 20%, z tego co pamietam, wiec szanse niezle. Ja z pieniedzy NCN tez nie korzystam; obecnie staram sie (co nie zawsze mi wychodzi) korzystac z pieniedzy UKRI i czasem Wellcome Trust.
Powodzenia!
Cała dyskusja na temat NCN jest co najmniej dziwna i irytująca. Obserwuję dziwne i dość nieudolne próby usprawiedliwienia tworzenia elity. Podawane są również nietypowe statystyki (dziś ukazały się kolejne Miniatury, więc pani profesor Letki może je także uwzględnić). Pojawił się również artykuł, w którym mowa o niedostatecznych funduszach i tak dalej - autor nie doczytał, że te 1500 to dodatek.
Moze jest tak:
Jakość pracy ekspertów jest niska (problem z oceną komplikuje bardzo niskie finansowanie NCN, ale bez znacznych reform NCN, instytucja ta nie powinna otrzymywać publicznych pieniędzy).
Granty otrzymują osoby publikujące w słabych czasopismach, co kompromituje NCN i polską naukę. Jest dziwne, że można dostać grant, nie mając artykułu w czasopiśmie z Nature Index.
Granty są słabo rozliczane.
Naukowcy, którzy słabo rozliczają granty, otrzymują kolejne granty, ponieważ już mieli wcześniejsze.
Nie wiadomo, kto i w jaki sposób wybiera członków do rady NCN? Czy jest już powołana kom. do identyfikacji?.
Problemy powołaniem dyrektora.
Elitarni naukowcy z kilkoma grantami NCN nie aplikują do ERC.
NCN w żadnym stopniu nie funkcjonuje tak jak NFC, ERC, DFG, NIH.
Kiedyś próbowałam podliczyć koszty badań jakie trzeba ponieść aby wyniki zostały opublikowania w Science, Nature lub Cell Stem Cells. Jeśli publikacją przedstawia wyniki np. Przestrzennej analizy transkrptomicznej rozwoju mózgu w kilku punktach czasowych to koszty badań stanowią powyżej 5 mln zł. NCN nie finansuje takich projektów. Cena za analizę z wykorzystaniem spatial transcriptomics to koszt rzędu 70 000 PLN za próbkę. Jeśli zatrudnie 2 nowe osoby po doktoracie to ich 4 letnie zarudnienie będzie kosztować w Opusie 960 000 zł.
W mojej dziedzinie finansowanie tylko ze środków NCN od początku nie pozwala zrobić badań pozwalajacych na publikacje w tych czasopismach że względu na zbyt niski budżet projektów.
Ponadto obecnie moj pracodawca każe nam aneksem przechodzić na umowy grantowe co oznacza że trzeba doliczyć fo tego 4 letnią pensje kierownika projektu ok. 610 000 pln, co oznacza że ok. 1,5 mln potrzeba na same pensje.
@Janusz
Kiedy patrze na kategorie dziedzin wiedzy w Clarivate JCR, pisma w Nature Index nie pokrywaja nastepujacych dziedzin wiedzy:
Art, Humanities, History, Archaeology, Literature, Language, Philosophy and Religion, Social Sciences, Visual and Performing Arts.
Wydaje mi sie, ze przynajmniej w niektorych z tych dziedzin mozna skladac wnioski o granty do NCN.
Przepraszam, może porównanie z Nature Index było niefortunne. Chodziło mi o to, że każda dyscyplina ma swój własny odpowiednik "Nature Index". Ludzie wiedzą, które czasopisma są dobre, a które nie. Myślę, że w mojej i Pana dziedzinie wiemy, które czasopisma są bardzo dobre, a które nie. Wydaje mi się również, że wiadomo, co jest, a co nie jest czasopismem drapieżnym -albo prawie drapieżnym.
Obecność pisma w Nature Index to akurat taka sobie miara. Są tam pisma znakomite, bardzo dobre (ale równie dobrych w danym obszarze tematycznym już nie ma) oraz dość przeciętne.
Przepraszam, może porównanie z Nature Index było niefortunne. Chodziło mi o to, że każda dyscyplina ma swój własny odpowiednik "Nature Index". Ludzie wiedzą, które czasopisma są dobre, a które nie. Myślę, że w mojej i Pana dziedzinie wiemy, które czasopisma są bardzo dobre, a które nie. Wydaje mi się również, że wiadomo, co jest, a co nie jest czasopismem drapieżnym -albo prawie drapieżnym.
Pełna zgoda, ale unikałbym jak ognia podejścia "ludzie wiedzą", bo łatwo można tym manipulować. Choć nie jestem wielkim zwolennikiem podejścia punktowego w ocenie dorobku pojedynczych naukowców, tu (przynajmniej w naukach ścisłych i przyrodniczych) chyba tak należałoby podejść do tematu. Inaczej znowu będzie uznaniowo.
@Janusz
Ale zdaje sobie Pan sprawe z tego, ze kiedy Pan mowi "Moze jest tak", to ktos inny odpowie "Jednak chyba tak nie jest".
:-)
Te dyskusje to wymiany pogladow, a poglady sie roznia. Nie sadze, zeby to bylo "co najmniej dziwne i irytujące". Mysle, ze jest to normalne.
Jest zapewne iles drog, ktore prowadza w kierunku poprawienia pracy NCN, ale nie sadze, aby udalo sie poprawic cokolwiek bez zwiekszenia nakladow na nauke. Ogolnie, nie chodzi tylko o NCN. Ja osobiscie tutaj widze najwieksza trudnosc.
Panie Marcinie,
Może tak jest. Może tak nie jest. Ja myślę tak. Prof. Letki i Pan inaczej.
Może warto jednak przejrzeć stronę NCN i zobaczyć wyniki grantów, na przykład OPUS 17. Widać tam, ile grantów ma w rozliczeniach publikacje z czasopism uważanych za "prestiżowe", a dodatkowo NCN zapłacił za publikacje w tych czasopismach. Proszę teraz porównać granty z NSF z grantami NCN — być może warto przeprowadzić statystykę, jak wyniki NCN wypadają w porównaniu z NSF. Co mam myśleć, gdy widzę naukowca, który opublikował kilka (albo i 1) artykułów w "dziwnych czasopismach" (dla mnie) w ramach grantu na około 3-500 tys. USD, a następnie otrzymał kolejny grant od NCN (jest wielu takich delikwentów)?
Czy profesor Letki, już bez robienia statystyk, może mi podać jeden podobny przykład z NSF, w którym (ja) uważam, że panele są na normalnym, rzetelnym poziomie?
Gdzie jest ta jakość naukowa? Co mam myśleć o takich panelach/ekspertach, o dyrekcji, o radzie NCN? Bez wątpienia, zaraz po podcast NCN, takie rezultaty są najlepszą promocją naszej nauki.
Myślę, że celem felietonów w Forum Akademickim, które zaczęły się ukazywać po spotkaniu, na którym w NCN dyskutowano , , jak uczynić NCN bardziej elitarnym. Celem tych artykułów nie była prowadzenie żadnej dyskusji, tylko zabetonowanie NCN dla wybranych.
@Janusz
Postaram sie krotko, tylko na dwa tematy.
Porownanie do NSF.
Jaki bylby cel takiego porownania? Co dokladnie, tak konkretnie, ma Pan mysli piszac "Proszę teraz porównać granty z NSF z grantami NCN — być może warto przeprowadzić statystykę, jak wyniki NCN wypadają w porównaniu z NSF"? Porownac co do czego? I skad to przekonanie, ze NSF prezentuje soba jakas niezwykle wysoka wartosc, w porownaniu z NCN? Kierownicy labow, z ktorymi wspolpracuje w Stanach, twierdza, ze NSF dziala gorzej, niz NIH, jesli chodzi o aplikowanie i selekcje grantow.
I, co byc moze najwazniejsze, NSF dziala w zupelnie innym srodowisku naukowym, niz NCN, wiec do wynikow dowolnych porownan i analiz (o ile takowe mialyby powstac) nalezaloby podchodzic bardzo ostroznie.
Publikowanie jako element rozliczania grantow z NCN.
Moim zdaniem nie nalezy oczekiwac, ze publikacje po-grantowe maja nagle osiagnac bardzo wysoki impact, beda publikowane w czasopismach o wysokim IF i beda dramatycznie wysoko cytowane. Nie ma powodu, zeby tego oczekiwac.
Wynika to z faktu, ze cecha ogolna publikacji z Polski jest to, ze maja bardzo niski wplyw na rozwoj nauki w dowolnych dziedzinach. Taka jest obecnie charakteryskyka publikacji produkowanych przez polskich naukowcow i z dnia na dzien to sie nie zmieni.
System nauki w Polsce powinien byc tak skonstruowany, aby wymuszac zmiany w kierunku jakosci, czyli miedzy innymi produkcji lepszych publikacji, ale tutaj NCN jest tylko jednym z elementow calej tej ukladanki. Tak wiec praca w kierunku polepszenia jakosci publikacji - tak, jak najbardziej, ale nie poprzez pojedyncza decyzje typu "jak nie opublikujesz artykulu w pismie o tym IF lub wyzszym, juz nigdy nie dostaniesz grantu z NCN". To nie moze zadzialac, miedzy innymi dlatego, ze nie kazdy grant konczy sie sukcesem w sensie odkrycia czegos bardzo waznego.
Już wyjaśniałam kilkakrotnie: Miniatura nie jest grantem (jest to tzw. zadanie badawcze), więc nie jest uwzględnione bazie grantów NCN i nie jest uwzględniona w przedstawionych przez nas analizach.
Nie wypowiadam się na temat jakości pracy ekspertów, bo nie mam systematycznych danych na ten temat. Z osobistej obserwacji (udział w panelach) praca ekspertów jest bardzo dobra, natomiast szwankują zewnętrzni recenzenci.
Jeśli chodzi o zwiększenie finansowania - jestem skłonna się zgodzić, ale z innych powodów.
Granty otrzymują badacze publikujący w słabych czasopismach, bo polska nauka jest generalnie słaba. Pytanie, czy ograniczenie finansowania do absolutnego topu podniesie jej poziom?
Trudno zmierzyć poziom rozliczania grantów. Jeżeli miarą jest udział publikacjach drapieżnych, to z moich wstępnych wyliczeń wynika, że ok. 5% grantów od 2018 roku (z wyłączeniem PRELUDIUM) rozliczało projekt choć jedną publikacją w drapieżnym czasopiśmie. Jednocześnie jest bardzo dużo publikacji w ogóle bez doi i dużo publikacji książkowych, które trudno zaklasyfikować jako 'drapieżne). IMO większym problemem jest ogólna przeciętność i bardzo niewielka liczba publikacji znaczących - ale to raczej problem polskiej nauki a nie tylko NCN.
Wyłanianie członków rady NCN reguluje ustawa. Podobnie z wyborem dyrektora.
Nie wiem, o co aplikują/nie aplikują elitarni naukowcy. Jeżeli są najlepsi, to chyba warto ich wspierać, nawet jeżeli nie dostają ERC? Albo: zabranie finansowania najlepszym nie podniesie poziomu badań naukowych w Polsce.
Nie wiem - z wymienionych znam "od środka" oprócz NCN tylko ERC. Z mojej obserwacji główna różnica to poziom składanych wniosków i - w niektórych przypadkach - zewnętrznych recenzji w 2 etapie.
I wreszcie: czy można ulepszyć NCN? Z pewnością. Mam osobiście kilka propozycji, ale zapewne nie spotkałyby się one z aprobatą, więc nie przedstawiam.
Zastanawiam się zatem, po co w ogóle powstała Miniatura? Jest bardzo przydatna, ale finalnie NCN nie traktuje rozliczonej Miniatury jako magicznego "kierowania projektem", a przecież z założenia miała ona ułatwić naukowcom wejście do systemu i zdobycie doświadczenia. Śmieszy mnie zresztą to kurczowe trzymanie się wymogu (bo w praktyce jest to wymóg, choć nieformalny) kierowania w przeszłości projektem, żeby dostać kolejny projekt. Mam na koncie badania, które zostały w okrojonej wersji wykonane z uciułanych funduszy i opublikowane w topowych pismach w danej tematyce. Ale finansowania nie dostały, bo "nie kierował projektem" plus oceny i recenzje typu "ale po co to robić, nic z tego nie będzie". Okazało się, że będzie, ale z tymi bardzo dobrymi publikacjami nadal mam mizerne szanse wejść do systemu, bo... wiadomo, nie kierował projektem. Błędne koło, radośnie wspierane przez NCN i ekspertów. I tak spróbuję w nadchodzącej edycji, choć pewnie to strata czasu.
Co do jakości pracy recenzentów oraz ekspertów, mam odmienne zdanie, choć siłą rzeczy na podstawie dość wyrywkowych danych. Najbardziej groteskowe i po prostu głupie opinie piszą niestety eksperci. Moim ulubieńcem na zawsze pozostanie ktoś, kto raczył mi napisać, że nie gwarantuję poprawnej realizacji projektu, bo nie jestem biologiem molekularnym, choć o dziwo całość konceptu i planu badawczego w tej części projektu jest napisana poprawnie (!). Pewnie wcale nie dlatego, że w zespole był biolog molekularny, który miał czuwać nad tym fragmentem, a co było jasno napisane we wniosku. Nie chcę być nieuprzejmy, ale czasami mam wrażenie, że zadaniem ekspertów nie jest ocena jakości wniosku, tylko znalezienie pretekstu do odsiania części wniosków. Moim skromnym zdaniem taka samozwańcza "elitarność" NCN nie pomaga polskiej nauce, tylko jej szkodzi, betonując obecny układ, w którym realizacja zdecydowanej większości projektów nie prowadzi do powstania choćby dobrych publikacji.
Nie wiem, po co jest Miniatura - uważam, że powinna być zlikwidowana.. jeżeli wnioskodawca nie ma doświadczenia projektowego, to zgodnie z regulaminem powinien mieć przepisaną ocenę za publikacje. Dlatego brak wcześniejszego grantu nie powinien być przeszkodą.
Nie wiem, czy NCN ma być elitarny - zgodnie z założeniem ma być agencją finansującą badania, wybierając tę najlepsze. Ta 'elitarność' jest chyba mechanicznym efektem niskiego finansowania i wynikającej z tego niskiej success rate. Natomiast argumenty, że każdy powinien mieć szansę dostać grant w NCN uważam za chybione - nauka nie jest egalitarna. Ograniczanie dostępu do finansowania najlepszym badaczom 'bo już się nabrali finansowania' krotkoterminowo zadowoli tych, którzy inaczej by nie mieli szans na grant, ale długoterminowo oznacza szkodę dla nas wszystkich i złe inwestowanie środków publicznych.
Nie powinien być przeszkodą, ale niestety jest.
Nigdzie też nie twierdzę, że każdy powinien mieć szansę na grant. Każdy, kto ma dobry pomysł oraz sensowny dorobek już tak - może nie w perspektywie jednego konkursu, ale kilku. Problem polega na tym, że najwyraźniej nie działa mechanizm selekcji badań najlepszych. Pan Marcin Przewłoka napisał gdzieś obok, że "nie należy oczekiwać, że publikacje po-grantowe mają nagle osiągnąć bardzo wysoki impact" i ja się z tym fundamentalnie nie zgadzam. Skoro taki impact mogą osiągnąć publikacje z badań, które według NCN nie zasługują na finansowanie, to tym bardziej powinny go osiągnąć publikacje, na które wydano znaczne środki. Tak się nie dzieje i to jest złe inwestowanie środków publicznych. Nie można wszystkiego tłumaczyć niskim finansowaniem, choć oczywiście jest to przeszkoda. Nie da się jednak pominąć najwyraźniej źle funkcjonującej oceny wniosków, a od dłuższego już czasu obserwuję masowe wręcz wybielanie wizerunku NCN i malowanie mocno podeschłej trawy na zielono.
"Mam osobiście kilka propozycji, ale zapewne nie spotkałyby się one z aprobatą, więc nie przedstawiam."
Pozwolę sobie skomentowac te słowa słowami piosenki:
"Wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie nadal tak jak jest. "
Myślę, że wystarczająco wiele razy publicznie proponowałam albo popierałam niepopularne rozwiązania projakościowe, żeby się zorientować, że jest to strata czasu:-)
Profesorze i kolego Pawle,
W zupełności zgadzam się z opinią zaprezentowaną tutaj.
Wydaje się, że problem jest bardziej złożony, strukturalnie utrwalony w czasie nierównym dostępem naukowców do "zasobów" szeroko rozumianych. Nie chodzi tylko o finansowanie, bo ono jest wtórne, aczkolwiek bardzo ważne. Chodzi o relacje społeczne, hierarchiczne (system awansów zawodowych). Głównym motywem zabiegania o awanse jest dostanie się do "elitarnej grupy" profesorów jak najszybciej, decydujących o losach innych i cieszących się poczuciem pełnego bezpieczeństwa zawodowego. Wynika to z powszechnie znanego w psychologii motywatora, jakim jest posiadanie władzy nad innymi. Ta elitarna grupa decyduje o awansach innych, finansowaniu itp. Mechanizm działania jest jak w kaście. Każdy, kto ma "relacje" z uczestknikami kasty, ma dostęp do krytycznych zasobów, które umożliwiją spełnienie warunków wstąpienia do kasty w przyszłości. Przywileje kasty są dziedziczne przez jej kolejne pokolenia.
Doskonała diagnoza stanu i przyczyn marnej kondycji polskiej nauki, w tym prawdziwego sensu habilitacji umożliwiającej awans zawodowy.
Być może w naukach ścisłych wynika z obiektywnych i mierzalnych osiągnięć naukowych. W naukach prawnych, społecznych itp. jest najczęściej uznaniowa i - jak wskazano wyżej- służy jedynie zdobyciu władzy, przynależności do "elitarnej" elity, wykorzystywaniu talentu i dorobku podwładnych doktorów, w tym wycinaniu konkurencji.
Zwiększenie finansowania bez zmiany powyższych uwarunkowań pogłębi jedynie patologiczne relacje na uczelniach!
Należy zatem zacząć od prawdziwych konkursów na uczelniane stanowiska w oparciu o zewnętrznych recenzentów mających dorobek w ocenianej dyscyplinie i bez konfliktu interesów, wprowadzenia kadencyjności kierowników katedr. w tym wyeliminowaniu chowu wsobnego tj awanse w ramach jednej uczelni, wydziału , katedry, no i niezaliczanie do dorobku i w awansach publikacji w czasopismach drapieżnych, nie mających związku z dyscypliną publikacji, jak też tzw," pod redakcją".
Polemizowałbym. W mojej opinii tutaj chodzi po prostu o zarobki. Każdy, kto ma pensję adiunkta, z całkowicie zrozumiałych względów chciałby jak najszybciej zostać profesorem. I z tych osób znaczna część chciałaby potem tylko, żeby się od nich odczepić i dać normalnie pracować już za pieniądze pozwalające się utrzymać. Władza i decydowanie to tylko dodatkowe zawracanie głowy, które przeszkadza w robocie. Walki o dziekaństwo czy o kierowanie zakładami odbywają się między osobami o specjalnych ambicjach lub predyspozycjach, większość naukowców, których znam osobiście, wolałoby wyskoczyć z 10 piętra niż zostać dyrektorem jakiegoś instytutu.
Władza to nie tylko urzędy, to bycie "władcą dusz", posiadanie przewagi nad innymi. Nie chodzi o rozwijanie paradygmatów i postęp w nauce tylko w większości przypadków o decydowanie o innych. Nauka powinna być sztuką a nie wyścigiem koni.
Nie wierzę w to, że w reformie Gowina nie było przedstawicieli nauk społecznych. To oni wyśrubowali warunki funkcjonowania nauki według swoich preferencji - preferencji konia wyścigowego, żeby trudniej było dostać się do kasty i korzystać z przywilejów.
Ja wiem, że permanentny brak środków na finansowanie badań naukowych kreuje takie patologie. Ale zapewniam, że ich zwiększenie i szerzenie propagandy, że będzie lepiej, niczego nie zmieni w Polsce. Wiele propozycji Pawła jest wartościowych.
Ostatnio usłyszałem, jak starszy profesor przekonywał młodszych adeptów nauki, że bez przychylności "starszych" niczego się nie osiągnie, z akcentem na "niczego". Układy, układy i układy - to jest właściwy kierunek zachowań. Jak w takich warunkach ruch po stronie finansowania coś zmieni? Jak zamienić "wyścig koni" w sztukę?
Tylko w duszy.
Ta "elitarność" wynika wyłącznie z braku pieniędzy na naukę, niezależnie jaką ideologię by do tego próbowano dopisać post hoc. Było więcej pieniędzy, to success rate w NCN wynosił 25%. Nie ma pieniędzy w kasie NCN, to zrobiła się z tego pseudoelitarność dla ubogich. To, że po fakcie próbuje się teraz dopisać eleganckie usprawiedliwienie dla postępującego w ciągu dwudziestu lat ubożenia tej instytucji, a nawet sugerować, że może to być stan pożądany, nie zmieni faktu, że obecna sytuacja wynika ze stawiania priorytetów przez kolejne rządy, a nie jest efektem jakiejś strategii finansowania nauki. Badania naukowe się do priorytetów nie zaliczały.
Panie Profesorze,
Kwoty dla kierownika i/lub wykonawców projektu, o których Pan pisze to pula wynagrodzeń dodatkowych, stanowiących dodatek do bieżącego uposażenia z innych źródeł. Kwota 5 tys. dla doktoranta to często jedyne źródło finansowania tej osoby. Nie jest do końca właściwe porównywanie tych dwóch sytuacji finansowych. Dla kierownika i post-docs może Pan zaplanować w Grancie wynagrodzenie pełnoetatowe. Wtedy stawka jest znacznie wyższa, jednak trzeba poświęcić się projektowi na cały etat. Pozdrawiam.
Oczywiście, że się nie zgadzasz bo jesteś miernym naukowcem, z poniżej przeciętnym dorobkiem w skali światowej (więc granty z ERC są dla Ciebie poza totalnym zasięgiem), publikującym w MDPI. I właśnie takich ludzi nie należy słuchać. A może należy i robić odwrotnie co proponują.
Ten argument miałby jakikolwiek sens, gdyby nie masa projektów NCN, które są rozliczane przeciętnymi publikacjami w przeciętnych pismach, także tych z MDPI.
Właśnie osoby publikujące w MDPI dostają finansowanie projektów w NCN. Znam osoby będące od kilku lat na liście 2% najbardziej wpływowych uczonych (top 2% scientist in the word) Uniwersytetu Stanford i Elsevier, którzy według "ekspertów" NCN są za słabi by dostać finansowanie, a geniusze z publikacjami w MDPI dostają jeden za drugim
Wiele osób podnosi tutaj argument, że na tzw. ,,Zachodzie" udział w grantach nie jest dodatkowo płatny. Tylko czy to jest na pewno dobre?
Przykład: mamy dwóch adiunktów. Każdy z wynagrodzeniem 7 tys. zł.
No i teraz jeden bez projektu, a drugi jako kierownik projektu ze wszystkimi obowiązkami. Wynagrodzenie się nie zwiększa.
Czy znacie kogokolwiek na polskiej uczelni, kto by chciał być tym drugim adiunktem? Ja kilkanaście lat pracuję i jeszcze nie spotkałem nikogo takiego. Bardzo dobrze, bo za dodatkową pracę i wysiłek się dodatkowo płaci.
Tak, to jest dobre, ale trzeba by wiele pisać dlaczego. Wynika to z tych korzeni, z których wyrosły Zachód i jego potęga. Paw narodów i papuga nie potrzebuje aż tak wyrafinowanych argumentów, jemu wystarczy rzec: tak, to jest zachodnie. Poniekąd to rzetelna argumentacja, bo jak się coś małpuje bez rozumienia, to trzeba małpować wszystko, inaczej wyjdzie jak z tym chłopem, co to zaprzegał konie do samochodu.
Panie Profesorze,
Dodatek 500zl do pensji za kierownika grantu, raczej nikogo nie motywuje to składania projektów.
Nie znam projektów, za które jest 500 zł dodatku. Może tylko Preludium BIS, ale tam i obowiązki sporo mniejsze.
Natomiast znam ludzi, którzy chętnie wyciągną rękę nawet po 100 zł np. za rozliczenie pensum w zakładzie czy katedrze.
Ja mam właśnie około 500. Natomiast dodatek przyznany przez NCN dla PI jest kanibalizowany przez instytut.
Jak to możliwe? Przecież tego potem nie będzie można rozliczyć i Instytut będzie miał problem.
Jeśli w projekcie sobie Pan wpisał, że np. w OPUS wynagrodzenie jest 3 000 brutto brutto i instytut nie wykaże, że tyle wyszło na wynagrodzenia dla Pana (netto + składki), to nie wywiązuje się z zapisów umowy o finansowanie.
Okazuje się, że można, bo "szczegółowy sposób rozliczania dodatkowego wynagrodzenia zależy od przepisów wewnętrznych instytucji realizującej projekt". W naszym wesołym przypadku zamienia się to na dniówki dla PI, czyli dostaję miesięcznie 4,5 dniówki płaconej ze środków NCN, a nie przez firmę :-) Również byłem zaskoczony tą kreatywnością.
@Profesor
W danym momencie kazdy pracownik, nawet na rownoleglej (tak samo platnej) pozycji, bedzie robic cos troche innego. Tymczasowo jedna osoba ma grant, a druga nie ma. Jedna osoba ma inne obowiazki od drugiej. Obowiazki sie zmieniaja, szczescie w zdobywaniu grantow czasem sprzyja, czasem nie.
Jesli jakas osoba jest uznawana za "lepsza", chocby z tego powodu, ze dostaje wiecej grantow, niz inne na podobnych stanowiskach, to od powiekszania pensji jest promocja na wyzsza pozycje, a nie doplacanie z grantu. Tak odbywaja sie promocje z Assistant Professor na Associate Professor, a pozniej na Full Professor. Rowniez, wewnatrz kazdej z tych pozycji jest wiele szczebelkow, po ktorych dana osoba moze sie dalej wspinac do gory. Profesor w UK moze na przyklad zarabiac 80 tysiecy rocznie, albo 140 tysiecy rocznie. Jest tutaj miejsce na promocje nawet wewnatrz tej samej pozycji.
Ale to wszystko odbywa sie w ramach zwyklej pensji, a nie dziesiatkow roznych dodatkow, bonusow oraz platnosci za uslugi, czy jak to nazwac. Lepiej minimalizowac mozliwosci korupcjogenne systemu, niz je powiekszac.
Tylko czy ja rzeczywiscie pisze tutaj cos nowego? Mysle, ze przeciez wiekszosc dyskutujacych dobrze wie jak to dziala.
Na polskich uczelniach to raczej tak nie działa. To nie są możliwości korupcjogenne, a branie na siebie dodatkowych obowiązków za określone wynagrodzenie w określonym czasie.
Może jestem zbyt przyziemny, ale nawet jeśli byśmy zwiększyli płace w Polsce na uczelniach dwukrotnie, ale wycofali tzw. ,,dodatki" za prace w projektach, to jestem na 100% przekonany, że taki NCN mógłby skurczyć swój budżet, bo by nie było chętnych do takich aktywności.
@Profesor
To nie sa "dodatkowe obowiazki". To sa normalne obiwiazki, i oczekiwania sa takie, ze kazdy je bedzie mial. Jesli aktulanie nie ma, wezmie troche wiecej teaching duties, troche wiecej jakichs administracyjnych obowiazkow. Albo bedzie odpowiedzialny za organizacje jakichs aktywnosci. Kazdy robi swoj kawalek tak dobrze, jak sie da, ale - powtarzam - tutaj nie ma niczego dodatkowego.
Zas co do korupcjogennosci, to wedlug mnie, jak najbardziej prowadzi to do przekretow i naciagniec. Jakies platne recenzje staja sie niemal niezbedne do przezycia, bo jak ich nie ma, to nagle "pensja" jest nizsza. Zapewne podrzucaja wiec sobie nawazjem jakies recenzje i inne platne aktywnosci znajomi. Znajomi znajomym, co zwykle nie ma odzierciedlenia w znajomosci tematu naukowego i wiedzy. Podobnie zreszta jest z zatrudnianiem nowych pracownikow - to musi byc otwarty konkurs, gdzie ludzie z wewnatrz nawet nie powinni startowac. To wszystko sa zasady, ktore ograniczaja kumoterstwo, a zblizaja do rzetelnego oceniania czyichs zdolnosci i profesjonalizmu.
Moim zdaniem nalezy bardzo znaczaco podniesc place i jednoczesnie wyeliminowac wszelakie doplaty. Profesjonalizm, uczciwosci i znajomosc rzeczy powinny byc oplacane uczciwa comiesieczna pensja, i niczym wiecej. Tak, stale etaty, czyli FTEs, w krajach anglosaskich sa niezwykle cenne, bardzo o nie trudno i trudno je dostac. Ale one sa czescia calosci, takiego "package", ktory wymusza dobra jakosc. Wysoka jakosc i uczciwosc zwyczajnie oplacaja sie.
Panie Marcinie,
wiem, jak wygląda organizacja pracy na tzw. ,,Zachodzie". Problem jest w tym, że na polskiej uczelni, z polską mentalnością nie da się włożyć metod pracy obowiązujących w krajach anglosaskich czy germańskich - są to nie tylko kwestie finansowe, ale różnice kulturowe, organizacyjne a nawet religijne itd.
Skoro ma Pan dużo różnych doświadczeń, to może mi Pan doradzi:
Mam w zespole troje tzw. ,,wiecznych doktorów" na stanowisku adiunkta, czyli po angielsku assistant professor. Nie interesuje ich habilitacja i zbieranie do niej dorobku, czyli awans na associate professor, bo - cytat - ,,nie mają tego w zakresie obowiązków". Godziny dydaktyczne realizują zgodnie z pensum (240h w roku), a za każdą dodatkową mają płacone, bo takie są przepisy na uczelni. Prowadzą prace dyplomowe, czasami uczestniczą w różnych komisjach, więc tzw. komponent dydaktyczno-organizacyjny mają zaliczony na ocenę pozytywną.
Jeśli chodzi o komponent naukowy w ocenie pracowniczej, to raz na rok albo rzadziej ktoś ich doprosi i dopisze do jakiegoś artykułu z MPDI albo monografii po polsku.
Zarabiają średnio około 7 tys. brutto. W Warszawie.
Teraz pytanie: jak ja mam jako kierownik jednostki zachęcić tych ludzi do bardziej wytężonej pracy, badań, pisania dodatkowych publikacji bez zwiększenia im wynagrodzenia? Takich ludzi na polskich uczelniach są setki, jeśli nie tysiące...
Niestety, ale do tej sytuacji doprowadzili sami naukowcy, bo wielu w różnych radach i gremiach decyzyjnych godzi się na mierność, a mało kto ma jaja, żeby innych otwarcie krytykować i piętnować. Niestety, ale podobnie jak w przypadku innych zmian ewolucyjnych, większość obecnie zarządzający jednostkami musi umrzeć i musimy liczyć, że na 10 nowych chociaż ze 2 będzie chciało realnie coś zmienić.
@Profesor
Oczywiscie, ze nie przedstawie tutaj zlotego srodka czy tez rozwiazania problemow wszelakich. Takie nie istnieje.
Jedno, co moge powiedziec, to ze w swiecie anglosaskim sa dwa rodzaje stalych (permanentnych) stanowisk: od assistant professor (brytyjski "lecturer") w gore, oraz pozycje techniczne. Nie ma adjunktow. Sa jeszcze gdzieniegdzie innego rodzaju pozycje, ale one sa bardzo rzadkie.
Rozwiazanie brytyjskie problemu, o ktorym Pan pisze, byloby na przyklad takie: jesli te osoby sa zatrudnione na stanowiskach "mieszanych", czy 'teaching + research', to w przypadku dlugotrwalego braku sukcesow w 'research' proponuje im sie zmiane na 'teaching only'. I wtedy te osoby albo akceptuja taka zmiane i ich jedynym zajeciem staje sie nauczanie studentow, albo nie akceptuja i wtedy sa proszone o odejscie.
Generalnie w Polsce nalezy system bardzo zmodyfikowac, aby niemalze rownoczesnie podwyzszyc znaczaco pensje i podwyzszyc znaczaco oczekiwania. Wydaje mi sie, ze 10-15 latach takich zmian efekty stalyby sie juz widoczne.
Przepraszam panie Profesorze, mimo że ogólnie się z pańską opinią zgadzam, ale po pańskim opisie mam wrażenie, że akurat wymienionych osób nic już nie zachęci do zwiększenia aktywności naukowej.
Przepracowałem ponad 20 lat w biznesie. W kilku krajach ale znaczną część tego w Polsce i nie pamiętam takich problemów, mam nawet wrażenie, że polskie firmy są sprawniejsze niż niemieckie i francuskie, Anglikom oczywiście nikt nie dorówna. Jak był ktoś niekompetentny, to się go po prostu zwalniało i to na tak wczesnym etapie, że nikt nie miał wrażenia krzywdzenia człowieka. W PANie też pozbyliśmy się "wiecznych adiunktów" choć trwało to dłużej.
Tekstu o "polskiej mentalności" nie rozumiem, moim zdaniem jest ona wspaniała, tylko z jakiegoś powodu wybieramy niekompetentnych rządzących. Może trzeba na to czasu i się jeszcze nauczymy.
Panie Profesorze,
u mnie na uczelni niestety, aby kogoś zwolnić to musi mieć co najmniej dwie oceny negatywne z rzędu, czyli przez osiem lat musiałby nie mieć żadnych publikacji, prac dyplomowych czy nawet udziału w jakimś komitecie konferencyjnym.
Natomiast przy każdej innej próbie pozbycia się niekompetentnego pracownika kończy się tak, że na 100% ten pracownik rozpocznie procedurę antymobbingową, zaskarży kierownika do rzecznika dyscyplinarnego i do dwóch związków zawodowych, więc już jest kryty do wyjaśnienia sprawy - średnio dwa lata.
Niestety, nierealne. Trzeba czekać aż osiągną wiek emerytalny i modlić się, żeby nie chcieli skorzystać z możliwości pracy do 70 roku życia...
--------------------
Co do ,,polskiej mentalności" to mogę podać przykład choćby tzw. zadaniowego czasu pracy nauczyciela akademickiego. Myślę, że bywa Pan na uczelniach i podejrzewam, że jakbyśmy poza wakacjami się przeszli po korytarzach to może byśmy zastali z 20-30% osób w miejscu pracy. Co robi reszta to nie wiem ani ja jako kierownik, ani dziekan ani nie ma innego sposobu sprawdzenia tego.
Pracowałem zagranicą i było 100%, a też nikt karty nie odbijał przy wejściu.
@Alek Rachwald
Nie mówię tutaj o pracach terenowych czy delegacjach. Mówię o przypadkach, kiedy specyfiką pracy jest praca przy biurku lub w laboratorium. Kiedy pracownika nie ma w pracy, mam obowiązek się dowiedzieć co się dzieje i odpowiedzi, które padły ostatnio to:
1. jestem u dentysty, dziś już mnie nie będzie, ale nie biorę zwolenienia, bo to 80% wynagrodzenia;
2. dziecko zachorowało, więc zostałam w domu z nim, ale nie biorę "opieki", bo zostawiam sobie na wakacje;
3. a co to cię obchodzi? mam jakieś regulowane godziny pracy?
No i mój ulubiony - "spóźniłem się na autobus, a na kolejny już mi się nie chciało czekać i wróciłem do domu".
Panie Profesorze, w przypadku wielu uczonych "miejsce pracy" jest pojęciem płynnym. Wielu moich kolegów, też zwłaszcza latem, raczej nie zastanie pan w biurze. Oni wtedy siedzą albo w lesie, albo gdzieś pod ziemią, albo w lesie i pod ziemią w ogóle gdzieś za granicą. Wszystko zależy od tego, jaka jest robota do wykonania. W tej chwili w moim instytucie tylko wiatr po korytarzach świszcze, większość załogi w terenie.
Czyli wszystko w rękach ustawodawców. Pamiętam czasy, kiedy mnie grożono zwolnieniem z pracy, bo przez osiem lat po doktoracie nie obroniłem habilitacji (a leżała ona wtedy od roku u recenzentów). A ustawodawców bardziej interesuje majątek PAN niż polska nauka. Chciałbym by to zdanie było nieprawdziwe.
Polak musi być cwaniakiem z rozbieganymi oczkami, który koniecznie musi zarabiać na boku? Nie musi.
Panie Profesorze,
to nie chodzi o bycie cwaniakiem, tylko dopasowania się do aktualnych warunków.
Zna Pan np. lekarza, który się utrzymuje tylko z pracy w jednym państwowym szpitalu? Raczej każdy robi po godzinach w prywatnych przychodniach albo we własnym gabinecie. Z nami, naukowcami jest identyczna sytuacja.
Jak mam młodych asystentów czy adiunktów w zespole, którzy zarabiają po 5-7 tys. brutto w Warszawie, to mi jest po ludzki nawet wstyd prosić ich o dodatkową pracę bez zapewnienia dodatkowego wynagrodzenia. Moralnie nie jestem na to przygotowany.
Ale ja się zgadzam, nie będę rzucać kamieniami, bo sam nie jestem bez grzechu. Przez lata biegałem od jednego zlecenia do drugiego zlecenia, od jednego grantu do drugiego grantu aż którego dnia powiedziałem dość, wziąłem urlop bezpłatny z PANu i zatrudniłem się na pełnym etacie w poważnej firmie. Po powrocie do akademii już nie rozglądam się na boki, prawda, że mnie na to po prostu stać.
Dlatego zgłaszam postulat: niech pensje uczonych w Polsce będą takie jak w państwach dwa razy od Polski biedniejszych, podałem przykład Brazylii i Meksyku ale jest ich więcej. Bo jak nie, to zrealizuje się słynny postulat, by Polacy umieli liczyć do 500, podpisać się i rozpoznawać znaki drogowe. A wtedy Brazylia i Meksyk nie będą już biedniejsze i wrócą szparagi jako szczyt ambicji.
Pracuj za darmo frajerze i sie tym pochwal jeszcze.
Dziękuję za prezetację postawy.
"Zdecydujmy się na coś – albo żądamy publikacji open access i umożliwiamy ich finansowanie z kosztów bezpośrednich (zastrzegając brak możliwości finansowania artykułów w tzw. czasopismach drapieżnych), albo umożliwiamy publikację artykułów w modelach subskrypcyjnych jako sposób rozliczenia efektów projektu. "
Zgadzam się. Skoro NCN wymaga publikowania w OA, niech płaci za każdą przyjetą publikacje. Wystarczyłoby, żeby po przyjęciu publikacji zawierającą finansowanie z grantu, faktura była wystawiana na NCN. Może wówczas by coś tam dotarło.
Zgadzam się. W ciągu najbliższego roku będziemy mieli jakieś 5 do 7 prac do opublikowania z grantu NCN. W projekcie wystarczy środków na OA na jakieś półtora publikacji, a jest to suma automatycznie wyliczona przez system i nie zależy od autora projektu. Oczywiście "nadmiarowe" papiery będziemy publikowali w czasopismach subskrypcyjnych bez powoływania się na wykonawstwo z projektu NCN, nie mam innego wyjścia, bo nie zmuszę firmy, żeby dorzuciła mi kilkadziesiąt tysięcy na publikowanie w OA. Obecny "system" to idiotyzm.
Mam ten sam problem - planuję kilka prac, a pieniądze na OA mam na jedną-półtora (w grancie 4-letnim!).
Chyba się skuszę na ofertę z MDPI - przysłali mi voucher z 100% discount. Zgodnie z listą ministerialną to czasopismo ma 100 punktów i nie jest drapieżne, cokolwiek to znaczy, a tylko tak będzie można zaraportować więcej niż jedną pracę w rozliczeniu grantu.
Nie nalezy oczekiwac, zeby NCN latalo dziury w systemie i robilo to, co "finansowane statutowe" (core funding) robic powinno. Tutaj mam na mysli szerokie finansowanie badan na niskim poziomie, do czego nie potrzebne jest skladanie aplikacji o grant. Rowniez, nie do NCN nalezy rola pokrywania pensji pracownikow. To sa zupelnie inne zadania.
Rola NCN jest ulozenie listy rankingowej najlepszych proposali i finansowanie tych od gory listy tylu, na ile starcza pieniedzy.
W Wielkiej Brytanii nikt nie dostaje dodatku do pensji dlatego, ze dostal grant. Jak rowniez wszystkie recenzje proposali grantow robi sie za darmo. To sprawia, ze jest mniej korupcji i kolesiostwa.
Proszę mi powiedzieć, dlaczego Polska jest jednym z nielicznych państw, gdzie uczestnicy grantu dostają pieniądze? Nie jest tak w USA, Niemczech, Francji, Anglii, Włoszech ani w Hiszpanii, być może tak jest w państwach poskomunistycznych w rodzaju Słowacji czy Chorwacji, których nie znam. Skoro tak lubimy naśladować białych ludzi, może pod tym względem też byśmy wzięli z nich przykład?
Asystent (ok. 30-35 lat) po doktoracie zarabia 4600 zł brutto wg ustawy. Jeśli wnajmie kawalerkę sam w Warszawie (ok. 3000 zł) to czy wogole ma za co kupić jedzenie?
Większe zarobki są na kasie w supermarkecie.
Powtórzę wpis: niech pensje naukowców będą przynajmniej takie jak w państwach dwa razy biedniejszych.
Czytam w broszurze NCN: "Misją NCN jest podnoszenie jakości i efektywności badań dzięki konkurencyjnemu systemowi przyznawania grantów oraz działanie na rzecz wzrostu znaczenia polskiej nauki na arenie międzynarodowej." Nic nie ma o ratowaniu młodych naukowców przed śmiercią głodową, wtedy zresztą instytucja powinna się inaczej nazywać.
Jeśli polskie władze chcą, by Polska uczestniczyła w wyścigu cywilizacyjnym, wiedzą, co trzeba zrobić. Jeśli tego nie robią, to znaczy, że idzie im o co innego.
Dlatego, że podstawowe pensje są wciąż żałosne (poza ew. pensją pełnego profesora, ale też nie wszędzie) i ustawodawca zdając sobie z tego sprawę za dodatkowe zadania przewidział pewien niewielki bonus?
Dlatego nieustannie proponuję: niech pensje naukowców będą takie jak w państwach dwa razy biedniejszych. Podałem przykład Brazylii i Meksyku.
PRL, starając się bardzo zmałpować system akademicki od ZSRR, niestety potraktował poważnie egalitaryzm, który w kraju wzorcowym był głównie na użytek propagandy. Tam plebs owszem, trzymano krótko, natomiast elitę wszelkiego rodzaju opłacano bogato. W efekcie tego nieporozumienia, o ile w kraju wzorcowej równości społecznej profesor uniwersytetu był dobrze opłacanym celebrity, o tyle w PRL miał on zarabiać tyle, co pomocnik murarza. Stąd potem niezbędne okazały się bonusy: nienaruszalne etaty, prawo do pracy jak długo się zechce, dodatki takie i owakie, z czego część utrzymała się do dziś. A chodziło początkowo o to, żeby mimo ustroju równości społecznej miał kto uczyć studentów. Po latach PRL-owska tradycja byle jakiej płacy dla nauczycieli - szkolnych i akademickich - przeszła niestety do III RP, wskutek czego każdy kolejny rząd zastanawia się tylko, ile można minimalnie dorzucić, żeby wykształciuchy nie zwiały, a nie zastanawia się, ile powinni zarabiać uczeni i nauczyciele, żeby kraj się harmonijnie rozwijał.
Non plus ultra
Ma Pan rację, ale metody, które działają w bogatych krajach zachodnich nie sprawdzą się w Polsce z prostej przyczyny - bo Polska nie jest bogatym krajem zachodnim.
Mam już funkcję kierowniczą na uczelni. Jest prosta zasada - jak jest dodatkowe zadanie, które nie wynika bezpośrednio z regulaminu pracy, to każdy, ale dosłownie każdy pracownik oczekuje dodatku.
U mnie w zespole nawet nikt nie chciał spojrzeć, aby napisać Miniaturę, bo to jest dodatkowa praca bez wynagrodzenia.
Niestety, tak to wygląda i moim zdaniem to jest ok, bo za pracę się płaci.
Przykro mi ale Polska jest bogatym krajem zachodnim, dochód per capita według parytetu siły nabywczej to jakieś 90% dochodu Hiszpanii i więcej niż w Grecji i Portugalii. Ja sobie zdaję sprawę z tego, że nie dotarło to jeszcze do polskich głów, zwłaszcza tych ministerialnych, i dlatego proponowałem nie aby równać do państw tak zamożnych jak my ale do państw dwa razy biedniejszych: Brazylii i Meksyku. Internet chętnie podzieli się informacją, ile tam się zarabia na uczelniach.
Zawsze Pan Profesor może pracować w ramach wolontariatu. W Opusie jako kierownik projektu nie musi Pa wypłacać sobie dodatkowego wynagrodzenia. Może Pan Profesor zrezygnować na rzecz osób będących zatrudnionych na płacy minimalnej i zwiększyć dodatek swoim pracownikom.
Nie mam pracowników. W roku 2019 moja profesorska pensja w PANie wynosiła 3 400 złotych, po prostu wstydziłem się proponować komuś pracę za kwotę taką albo mniejszą. Współpracuję głównie z ludźmi z innych ośrodków.
No to akurat jest proste - bo pensje naukowców w Polsce są na tyle niskie, że bez kasy z grantów w polskiej nauce nie ostałby się nikt dysponujący nawet połową mózgu. Oczywiście konsekwencją tego jest to, że NCN łata dziury, które w systemie wywala taki czy inny minister/premier, a dzięki temu wszyscy mogą spędzać dnie i wieczory dyskutując o NCN zamiast o prawdziwym źródle problemów. Ale też nikt nie ma pewnie nadziei, że taki czy inny minister/premier ma w ogóle jakąkolwiek motywację do rozwijania nauki w Polsce i dlatego dalej będziemy się radośnie kłócić o resztki kasy z NCN. Na zdrowie!
Ma to pewne cechy łapania się prawą ręką za lewe ucho. Jeśli panu ministrowi brakuje pieniędzy na pensje dla naukowców - niech zwolni część z nich a reszcie płaci tyle ile np. w Brazylii czy w Meksyku. Granty są po to, aby wspierać naukę, a nie po to, by niektórym naukowcom dopłacać to, co się należy wszystkim, a niektórym dopłacać dużo więcej.
Wtedy się okaże, że ci, którzy zostali, zostaną (mimo niżu demograficznego) przywaleni górą dydaktyki (pracuję na uczelni, a nie w PAN) i to by było na tyle, jeśli chodzi o rozwój nauki. Podwyższenie płacy nie pomoże, bo doba ma 24 godziny
Dają sobie jakoś radę nawet w tej Brazylii. Jeśli ministerstwo chce mieć w Polsce naukę, to coś wymyślą, choć ja raczej zalecę nie używać własnego rozumu tylko zmałpować mądrzejszych. Byle dokładnie! A jak nie chce, to ciągle są paszport i samoloty.
Dodałabym do tego jeszcze transparentną ilościową (parametryczną) i jakościową (ekspercką) ocenę zrealizowania grantu. Wyniki oceny powinny być publikowane, tak żeby nie było wątpliwości co do ich rzetelności. Z grona ekspertów oceniających powinny zostać usunięte osoby, które nie rozwijają się naukowo na odpowiednim poziomie.
Z tym wynagrodzeniem to jest trochę prawda, ponieważ pamiętam czasy pierwszych projektów z UE, które były na uczelniach. Nie było wtedy żadnych regulacji dotyczących stawek, limitów godzin pracy itp. Nastąpiła wtedy znacząca poprawa warunków bytowych niektórych z naukowców, którzy wykorzystali ten moment (nowe samochody, mieszkania). Obecne 3 tys. dla kierownika projektu, przy tamtych kwotach sprzed 10-15 lat, to u niektórych była stawka dzienna.
Z drugiej jednak strony, też się trzeba jako naukowcy uderzyć w piersi i nie jest tak, że w godzinach 8-16 pracujemy za pensję ,,od ministra”, a po 16 dopiero pracujemy dla dodatku z projektu. Ten czas pracy jest bardzo mocno płynny, nachodzący na siebie i to też trzeba wziąć pod uwagę, że NCN o tym wie.
Bardzo dobry tekst. Ad 1. Amatorzy to nieco pejoratywne słowo, chyba warto zoperacjonalizować. Zresztą opozycja elita-reszta jest antagonizująca. Ad 2. Tak, zdecydowanie wynagrodzenie kierownika projektu jest zbyt niskie, obecnie to mniej niż połowa minimalnego wynagrodzenia, przy odpowiedzialności za całość projektu. Ad 3. Otwarta nauka to idylla, kiedyś utopia a dziś dystopia. Nie ma czegoś takiego. Dlaczego polski podatnik miałby za darmo oddawać wyniki, które sfinansował?
"Amator" dosłownie oznacza miłośnika. Warto trochę odpejoratyzować to szlachetne określenie.
Na to trochę za późno, pojęcie amator ma zabarwienie hobbystyczne od wielki dekad. A finansowanie hobby może jest sprawą dyskusyjną. Wolałbym finansować profesjonalistów.
Polski (i nie tylko) podatnik ma za darmo oddawać wyniki, które sfinansował, żeby wydawcy mogli na nich dodatkowo zarabiać, sprzedając treści korporacjom na potrzeby uczenia AI:
https://www.thebookseller.com/news/academic-authors-shocked-after-taylor--francis-sells-access-to-their-research-to-microsoft-ai
@KOwal
Niestety, podatki dzialaja tak, ze pojedynczym podanikom nie zawsze podoba sie, jak ich pieniadze sa wydawane. I nie mam tutaj na mysli korupcji czy tez zwyklego marnotrawstwa, tylko wlasnie przypadki, jak ten opisany w artykule.
Ktos inny moglby na przyklad kwestionowac wspieranie przemyslu prywatnego z pieniedzy podanikow. A przeciez to ma miejsce, otwarcie. Miedzy innymi poprzez dzialania NCBR. Panstwo wspiera prywatne biznesy z pieniedzy podatnikow na rozne sposoby, tak to juz jest ulozone.
Racja, tylko NCBR wspiera Polski przemysł, a rozdawanie wyników badań to wspieranie kogokolwiek, gdziekolwiek, zdolnego do wykorzystania tych wyników.
No i tu jest problem, NCBiR za bardzo wspiera przemysł a z mało badania stosowane z których żyją uczelnie techniczne i instytuty badawcze. NCBiR powoli przejmuje zadania PARP a tak nie powinno być. Jako prof. nauk technicznych praktycznie nie mam możliwości rozwijania swoich pomysłów jeśli nie znajdę partnera przemysłowego. Z rozrzewnieniem wspominam czasy KBN kiedy można było pozyskać granty na autorskie badania stosowane.
Nie mam głębszej wiedzy na temat bolączek współpracy z NCBiR. Podkreślam jedynie, że otwarta nauka służy silniejszym gospodarkom, a naszą drenuje bezzwrotnie.
@Wojciech
"otwarta nauka służy silniejszym gospodarkom, a naszą drenuje bezzwrotnie"
To prawda, bo teoretycznie otwarta nauka moze byc wykorzystana przez kazdego, ale praktycznie wieksi moga wiecej.
Problem jest taki, ze nie ma alternatywy. Kazde inne podejscie, ktore polega na "zamykaniu" (zamykaniu czegokolwiek) nie jest dobre i praktycznie nie ma szans powodzenia.
W tajemnicy to moga sie ewentualnie odbywac badania w zamknietych i wysoko-kontrolowanych laboratoriach wojskowych, i nigdzie indziej. A juz na pewno nie na uniwersytetach.
Dziękuję za komentarz. Alternatywa jest, zawsze była: chcesz przeczytać to zapłać. Nie piszę o tajemnicy, ale o zwykłej relacji handlowej. Na świecie nie ma nic za darmo. A upór ideologów OA prowadzi do tego, że pomysł, wykonanie, wynik i dane surowe - owoc pracy zespołów badawczych nagle jest kolektywizowany. Za darmo. Przypomina to trochę sowiecki program kolektywizacyjny, którego efektem był głód i spadek efektów.