Sugerujemy, aby w Polsce zastosować rozwiązanie wzorowane na systemach z najwyższym poziomem badań, gdzie to jednostki w zależności od uprawianej dziedziny same definiują na czym polega samodzielność naukowa i w otwartym konkursie zatrudniają właściwych badaczy i liderów grup, spośród osób posiadających stopień doktora – piszą do ministra nauki autorzy listu w sprawie zmian w habilitacji.
Naukowcy związani z ośrodkiem IDEAS NCBR, w tym m.in. jego prezes Piotr Sankowski, a także szefowie Polskiej Akademii Nauk (Marek Konarzewski) i Fundacji na rzecz Nauki Polskiej (Maciej Żylicz), pierwszy dyrektor Narodowego Centrum Nauki (Andrzej Jajszczyk) oraz jeszcze kilkoro innych badaczy, wystosowali list otwarty do ministra nauki Dariusza Wieczorka. Wskazują w nim konieczność zmian w habilitacji. W środowisku akademickim dyskusja na ten temat trwa od lat.
Zwolennicy habilitacji podkreślają znaczenie formalnego potwierdzenia kompetencji badaczy dla jakości nauki, a przeciwnicy jej wpływ na wzmocnienie hierarchiczności relacji w akademii, utrudnienie kontynuowania pracy naukowej, gdy wraca się z kraju gdzie nie ma habilitacji, ograniczenie samodzielności młodych badaczy i obniżenie produktywności badawczej naukowców poprzez wymuszenie na nich działań zbędnych z punktu widzenia ich rozwoju naukowego. Wydaje się, że (…) kluczowe jest empiryczne pokazanie, który z tych efektów ma decydujące znaczenie – piszą autorzy listu.
Przywołują w tym kontekście wyniki analizy karier 2,7 mln naukowców z 45 krajów. Okazało się, że rozwój badaczy w krajach z habilitacją (mierzony liczbą i cytowalnością ich prac), jest w znaczącym stopniu słabszy niż w krajach bez habilitacji. Ten efekt, jak dodają naukowcy, którzy przeprowadzili analizę, wynika ze słabszej dynamiki rozwoju karier naukowych kobiet. Wniosek? Choć ten proces weryfikacji jakości naukowej ma na celu promowanie najlepszych badaczy, w rzeczywistości nie prowadzi do podniesienia poziomu prowadzonych badań.
Sugerujemy, aby w Polsce zastosować rozwiązanie wzorowane na systemach z najwyższym poziomem badań naukowych, gdzie to jednostki naukowe w zależności od uprawianej dziedziny same definiują na czym polega samodzielność naukowa i w otwartym konkursie zatrudniają właściwych badaczy i liderów grup badawczych, spośród osób posiadających stopień doktora. Takie rozwiązanie nie tylko zniesie formalne ograniczenia rozwoju naukowego, z jakimi muszą się w Polsce mierzyć młodzi badacze i badaczki oraz ułatwi awans w interdyscyplinarnych dziedzinach badań, ale też zwiększy autonomiczność uczelni i zniweluje barierę, jaką napotykają zagraniczni uczeni nieposiadający habilitacji, a aplikujący o pracę w Polsce – kończą sygnatariusze listu do szefa MNiSW.
Pod listem podpisali się: prof. Stefan Dziembowski, prof. Andrzej Jajszczyk, prof. Marek Konarzewski, prof. Jacek Kuźnicki, dr hab. Natalia Letki, prof. Marcin Nowotny, dr hab. Piotr Sankowski, dr Bianka Siwińska, prof. Paweł Strzelecki, dr Grażyna Żebrowska i prof. Maciej Żylicz.
MK
Niemal wszyscy dyskutujący powyższy tekst wypowiedzieli się negatywnie lub bardzo negatywnie o prezentowanych koncepcjach, w wielu wypadkach na podstawie własnych doświadczeń z czołowych ośrodków naukowych. Ciekaw jestem, czy zostanie to wzięte pod uwagę przy dalszej ocenie proponowanych rozwiązań.
Nie rozumiem o co chodzi w tej dyskusji? Habilitacja przestała być obowiązkowa. Jak ktoś się nie czuje intelektualnie na siłach, to niech nie robi. Po co ją znosić? Żeby wszystkich zrównać w dół? Odkąd hab nie jest obowiązkiem, obserwuję wielu dr u siebie na uczelni, którzy kompletnie nic nie robią naukowo, nawet 1 artykułu rocznie, nie mówiąc już o innych rzeczach. Model kariery dr + profesura uczelniana jest drogą na skróty. Habilitacja jest potrzebna i powinna być obowiązkowa. Nie hamuje rozwoju naukowego, a wprost przeciwnie go napędza i motywuje do pracy.
Jak rozumiem,
habilitacja ma
potwierdzać, że jest się samodzielnym pracownikiem naukowym. Jednakże tak nie jest. Nie stanowi również potwierdzenia samodzielności tytuł profesora 'belwederskiego', choć zapewne w mniejszym stopniu.
Rozwiązanie problemu braku/poprawy samodzielności jest proste: odbycie stażu zagranicznego po uzyskaniu doktoratu oraz zakaz "samodzielnej" pracy naukowej w jednostce, w której doktorat został obroniony.
Bardzo mnie zdziwiły nazwiska profesorów Kuźnickiego i Żylicza w tym apelu. Pan Profesor Kuźnicki oraz Profesor Żylicz mogli znacząco wpłynąć na poprawę mobilności i samodzielności naukowców w Polsce. NCN i FNP nie podjęły działań w tym zakresie.
Ten list/apel nie ma żadnego znaczenia i nie ma sensu dyskutować nad takimi propozycjami. Zniesienie habilitacji w Polsce nie jest możliwe. Cała dyskusja jest próżna i szkoda na nią czasu. Przepraszam, jeśli coś napisałem niezbyt delikatnie.
Problemem są pensje, jestem młodym pracownikiem a mam znajomych,.którzy nie mają nawet studiów a zarabiają więcej ode mnie. Dobrze, że małżonek dobrze zarabia bo mnie na uczelni by już nie zobaczyli.
Najzabawniejsze jest to, że jeśli trzymać się klasycznej definicji habilitacji (jak w całej Europie w Średniowieczu albo obecnie w Niemczech) Polska jest państwem bez habilitacji. Obecna polska habilitacja swą strukturą bardziej przypomina amerykańską tenure albo hiszpańską agregación niż niemiecką albo francuską habilitację. Cóż, Polacy uwielbiają dyskutować nie mając pojęcia, o czym mówią.
Ocena stopnia rozwoju kariery naukowej przez publikacje i cytowania to fundamentalny błąd. Ocena powinna być np. poprzez korzyści dla gospodarki. Pllecam zasadę stosowaną na najlepszych uniwersytetach, że sukcesy naukowe się wdraża a poraszki publikuje. Kwestia habilitacji jedt trzeciorzędna. Najwaźniejsze by habilitacja i tytuł profedora były oparte ns jasnych kryteriach a nie uznaniu RDNu.
Publikuje to się fraszki, nie "poraszki"
@Master
Mocno sugerowalbym krotka rozmowe z kims, kto pracuje "na najlepszych uniwersytetach" (najlepiej stalym pracownikiem, nie studentem, czy postdokiem) w celu zweryfikowania tezy o tym, iz "sukcesy naukowe się wdraża a poraszki publikuje". Rozsiewanie nieprawdziwych informacji w sferze publicznej jest nikomu nieprzydatne, a nawet bywa szkodliwe.
Natomiast tak, rzeczywiscie, "kwestia habilitacji jest trzeciorzędna".
Opisuje z własnego doświadczenia z uniwesytetu ze światowego TOP 5 a nie z opowieści.
@Master
No coz.
Moje wlasne 11 lat pracy na Cambridge, rozmowy z bliskimi znajomymi z MIT, Caltech, Stanfrord , Oxford i paroma innymi miejscami, ktore moga byc uwazane za bardzo dobre, mowi mi, ze zasada, o ktorej Pan(i) pisze, czyli "sukcesy naukowe się wdraża a poraszki publikuje", jest kompletna bzdura.
I juz niezaleznie, ogolne zasady prowadzenia badan naukowych sa takie same dla wszystkich uniwersytetow, niezaleznie od ich miejsca w rankingach. To, co, obowiazuje tych na gorze, jest prawdziwe dla tych na nizszych pozycjach.
Hehe, teraz Pan się przyznaje do znajomości uniwersytetów. Co w sumie niczym nadzwyczajnym nie jest, bo utrzymywanie kontaktów należy do zawodu uczonego. Caltecha i Stanfordu nie znam ale z tych uniwersytetów, które znam - potwierdzam: wyniki badań się publikuje, jest to zarówno misją jak korzyścią. A w kwestii habilitacji - kwestia habilitacji jest istotnie trzeciorzędna, bo jej nie ma. Ale jest tenure (podobno istnieje polskie określenie tenuta ale nikt go nie używa) a ta jest ważna. Polska habilitacja jest skrojona na wzór tenure tylko zachowała dawną nazwę.
@Profesor PAN
Hmmm.. Ale dlaczego mialbym nie przyznawac sie do "znajomości uniwersytetów"?
Pracowalem na roznych uniwersytetach, obecnie tez pracuje na jednym. Znam wiele osob z roznych uniwersytetow. Nie ma w tym nic specjalnego czy niezwyklego.
Misja uniwersytetow nie jest "wdrazanie", tylko rozwoj wiedzy. Wdrazanie to efekt uboczny pracy naukowej. Zasada, o ktorej pisze @Master zwyczajnie nie istnieje.
Do habilitacji odnioslem sie juz wczesniej, natomiast prosze zwrocic uwage, ze w Wielkiej Brytanii nie ma ani habilitacji, ani tenure. Prace na uniwersytecie zwykle dostaje sie na zasadzie "permanent" z okresem probnym, czyli inaczej, niz w Stanach, ale "permanentnosc" tego zatrudnienia jest rowniez inaczej rozumiana.
Tak, trzeba troche popracowac w tych roznych systemach, zeby zrozumiec roznice.
Stopnie i tytuły naukowe są za poznawanie prawdy, a niej jej sprzedawanie. Także na najlepszych uniwersytetach.
Polska nauka ma tylko 3 problemy: 1. Brak elementarnej etyki 2. Brak elementarnej etyki 3. Brak elementarnej etyki. Po 15 latach pracy w elitarnej jednostce naukowej już nic mnie w życiu nie zaskoczy (negatywnie, widziałem chyba już wszystko). Przez ten czas całkowicie straciłem szacunek do określenia ekspert i polskiej nauki jako takiej oraz jako pracodawcy. Tu się nic nie da zrobić jeśli nadal osoby pozbawione jakichkolwiek umiejętności i wiedzy ale skutecznie stosujące mobbing, przemoc, kradzież (plagiaty) będą nadal premiowane i preferowane do awansu w środowisku. Pozdrawiam wszystkich którym się jeszcze chce i walczą każdego dnia z ta materia i tych co odeszli z nauki bo już nie mogli na to patrzeć.
Niestety, ale jest bardzo dużo racji w tym co piszesz. Dzieje się tak jest jeżeli kadry kierownicze wybiera się spośród naukowców. Ci lepsi się zajmą badaniami i odniosą sukces a osoby o mniejszym potencjale naukowym zajmują się "zarządzaniem" na uczelni. Potem tracą zupełnie kontakt z nauką i by chronić swoje stanowisko zajmują się pozbywaniem się osób kompetentnych. A przy obecnej strukturze i sposobie nadzoru stosowanie wskazanych narzędzi jest proste i praktycznie bezkrane. Efektem jest niestety to, że ludzie z otoczenia biznesowego tracą szacunek do środowiska akademickiego.
Warto czasem wyjść z własnej banki poznawczej. Chyba jednak Pana jednostka nie jest elitarna skoro dzieją się tam rzeczy, o których Pan pisze. Pozdrawiam z "drugiej" ale normalnej ligi.
Dokładnie, dziadek Darwin wszystko przewidział. Jeśli na uczelni rządzą "osoby pozbawione jakichkolwiek umiejętności i wiedzy ale skutecznie stosujące mobbing, przemoc i kradzież", bardzo szybko przestanie ona być dla kogokolwiek problemem.
Konieczne jest natychmiastowe zniesienie habilitacji w Polsce i wyraźne podniesienie wymagań stawianych w odniesieniu do doktoratu; tą drogą poszła Litwa i wyszła na tym bardzo dobrze; czas na oderwanie od dziedzictwa postsocjalistycznego i dołączenie do czołówki naukowej na świecie, w której liczą się faktyczne odkrycia, dokonania, osiągnięcia naukowe a nie habilitacje
Złoty lek na wszelkie dolegliwości polskiej nauki- zniesienie habilitacji. Że ten nikt na to nie wpadł. Po co zwiększać wydatki na naukę? Wystarczy znieść habilitacje :)
Czyli kult cargo nawet nie Niemców czy Amerykanów ale Litwinów. Aż tak nisko upadliśmy?
To bardzo pochopne wnioski. Z chbilitacja czy bez niej z takimi nakładami na naukę niczego nie osiągniemy
Popieram wcześniejsze wypowiedzi Kolegów i Koleżanek. Habilitacja? Problem zastępczy i bicie piany. Albo dosadniej: \"przecedzanie komara z świadomością przepuszczania wielbłąda\". Często odwołujemy się do porównań z szeroko rozumianym rozwojem nauk w krajach UE czy USA. Wniosek płynie z tego taki sam jak podkreśliło już wielu moich przedmówców - patologiczne niedofinansowanie nauki! Niby jesteśmy w tej samej UE, a dysproporcja chociażby w zarobkach adiunkta po doktoracie w Polsce i Niemczech (przyjmijmy w tej samej dyscyplinie, z tym samym stażem, z podobnym dorobkiem badawczym) - PORAŻAJĄCA! I nie mam tu na myśli wyłącznie zarobki, coby nie być posądzonym o myślenie wyłącznie o własnej kieszeni. Niedofinansowanie badań jest jeszcze bardziej porażające. I nie idzie tu tylko o takie prestiżowe działania jak chociażby pozyskiwanie i realizacja grantów - choć system i kryteria ich przyznawania to też w znacznej mierze dysfunkcyjny system. Na sporej części uczelni dostęp pracownika do zwykłych narzędzi takich jak papier, komputery, drukarki już stanowi problem nie do przeskoczenia.
Kolejny problem to rozdmuchana, często bezsensowna biurokracja. Przykład: zorganizowanie jednodniowej konferencji naukowej to kilkumiesięczne przerzucanie papierów między instytutami, dziekanatami, administracją uczelni. Nie wspominam już góry bezsensownych papierów \"klepanych\" z konieczności funkcjonowania szkolnictwa wyższego w systemie bolońskim.
Kolejna kwestia - recenzenci czasopism naukowych (o których już kilka razy było wspomniane w poniższych postach), często takich za 100 lub więcej punktów i ich \"recenzje\" które nawet po pobieżnej lekturze wskazują, że szanowny recenzent kompletnie nie rozumie co recenzuje, a niekiedy nie ma nawet elementarnej wiedzy o zagadnieniu poddanym jego ocenie. Porażające, że takie recenzje mają wpływ na to czy artykuł znajdzie się w czasopiśmie za 100pkt. czy \"wyląduje\" w tym za 20pkt. Ktoś to weryfikuje? Są za to odpowiedzialne jakieś jednostki w ministerstwie? Wątpię. Kompletnie niszowo niektórzy autorzy wnoszą takie sprawy do sądu w drodze powództw cywilnych lub ślą skargę do resortu. Coś to zmienia w polskiej nauce? Nic.
To tylko trochę mojego biadolenia na pomysł o biciu piany z habilitacji w polskiej nauce. To raczej nie ta droga do jej naprawy. Są większe problemy. Nie wspomniałem o zlikwidowaniu minimum kadrowego przez \"wybitnego likwidatora polskiej nauki\" i twórcę ustawy 2.0 (to temat na naprawdę obszerny post). Niektórzy \"zwąchali\" na tym bardzo szybko dobry interes i przedmiotowa deregulacja zaowocowała w niektórych jednostkach zatrudnieniami sporej ilości magistrów \"kosztem\" likwidacji etatów dla dr, dr hab. i profesorów. Korzyści ekonomiczne niewątpliwe, gorzej z badaniami i nauką. No ale kto by się takimi szczegółami przejmował. Lepiej przez kolejne 4 lata pogadać o likwidacji/utrzymaniu habilitacji.
Zdumiewa proporcja pomiędzy tymi, którzy robią naukę i tymi, którzy chcą robić w naukę. Ta grupa druga znacznie liczniejsza, a dokonania i postulaty (zniesienie habilitacji, zniesienie minimów kadrowych, rzekoma autonomia uczelni, skutkująca ich przebudową w wytwórnie dyplomów kierowane przez lokalne sitwy) podobne jak w starym kawale o marszałku Rokossowskim któremu robotnicy z huty szkła, podarowali przezroczysty nocnik. Po co? Aby wszyscy mogli zobaczyć, jakie gówno marszałek dla Polski zrobił. I tak od 20 lat
W samo sedno
Czy to badanie już wyszlo z fazy preprint. Gdyż na razie, o ile dobrze pamiętam, nie mieliśmy jego wyników w recenzowanym piśmie.
Sama recenzja to za mało, pismo musi mieć przynajmniej 140 punktów. Inaczej się nie liczy.
Dobrze by bylo, gdyby zarowno ministerstwo nauki, jak i samo srodowisko naukowe, byli zainteresowani stworzeniem w Polsce systemu, ktory bardzo mocno promowalby jakosc. Zeby nie oplacalo sie uniwersytetom i instytutom naukowym wspierac naukowcow skrajnie nieproduktywnych ("produktywnosc" to NIE TYLKO publikacje, ale publikacje sa kluczowe). I ta jakosc powinna przekladac sie na pieniadze. Jakosc powinna byc bardzo mocno nagradzana.
Sprawa habilitacji jest wtorna, poniewaz - jak wiemy - kraje zarowno posiadajace habilitacje, jak i te nieposiadajace, sa dobre naukowo (Szwajcaria i USA, na przyklad). Mozna oczywiscie habilitacje zlikwidowac, sa przeslanki wskazujace na to, ze ona nie jest potrzebna, ale to zapewne nie wplynie w znaczacy sposob na jakosci nauki w Polsce.
Jakosc i pieniadze, w tych kierunkach powinny isc duze zmiany w pierwszej kolejnosci.
To nie jest prawda i doprowadzi do kolejnego obniżenia piziomu naukowego. Habilutacja to jest formalnisc, jak masz wyniki nsukowe to możesz spuac prace i dodać krotki opis. Brak habilitacji w naszych warunjach do kolejna droga do kombinowNia.
W USA nie ma habilitacji ale jest mocna polityka grantow. Dodatkowo, po doktoeacie nie możesz praciwać w placowce w której ten tytuł otrzymałes. Do dorobku ocenianego po doktoraciee nie liczą się prace ze swoim.promotorem z doktoratu. W ocenie publikacji liczą się tylko 1-2 autorów i ew. autor do korespondencji.
W habilitacji trzeba pokazać swoją własną tematykę naukową i dlatego jest tyle krzyku. Publikuje się grupowo w zespołach a samemu nie ma się niczego do zaproponowania.
Jeszcze raz, jak madz wyniki to habilitacja jest formalnością, drobiazgiem. Czekanie na jej ocenę i wynik niczego nie spowalnia, badanua nadal się prowadzi.
NUE DAJCIE SIĘ KOLEJNY NABRAĆ NA TAKIE HASLA.
Dokładnie. Dodam jeszcze, że w USA nie ma habilitacji ale jest tenure a procedura tenure i polska habilitacja wyglądają dokładnie tak samo: przedstawia się kilka opublikowanych prac, zostają one zrecenzowane a następnie komisja podejmuje decyzję o przydziale stałego etatu. Nie jest to przypadek, bo nowa polska habilitacja była wzorowana na tenure podobnie jak stara habilitacja była wzorowana na niemieckiej. Paw narodów i papuga nie ma własnych pomysłów, wszystko musi małpować.
Problem jest głębszy i dotyczy nie tylko Polski. Mianowicie, jednym z głównych problemów jest powszechnie stosowany dysfunkcjonalny grantowy system finansowania nauki. Granty dobrze spełniają swoją rolę, gdy podmiot zewnętrzny w stosunku do nauki (jako instytucji - społeczność naukowców, instytucje naukowe) przedsięwziął jakiś cel (np. lądowanie człowieka na Księżycu do końca dekady oraz jego bezpieczny powrót, że się odniosę do powszechnie znanego historycznego przedsięwzięcia) i przeznacza ne ten cel określone środki oraz specyfikuje potrzeby - np. skonstruowanie silnika rakietowego o określonych parametrach. W nauce, natomiast, zwłaszcza w badaniach podstawowych, środki powinny być przyznawane konkretnemu naukowcowi na podstawie jego DOTYCHCZASOWYCH wyników udokumentowanych publikacjami w prestiżowych czasopismach i monografiami w prestiżowych wydawnictwach. Oczywiście, nikt się na taki system nie zgodzi - środowisko akademickie, bo miernoty stracą źródła finansowania a politycy, bo stracą środki nacisku na środowisko akademickie. Co do prestiżowych czasopism - skończyć z "punktozą", która prowadzi do takich zjawisk, że kilkanaście publikacji w bezwartościowych czasopismach daje taki sam, lub większy, dorobek punktowy, niż jedna publikacja za 200 pkt. Należy sporządzić klasyfikację "literową" - czasopisma klasy A+, A, B, C, D i wymagać, aby dany naukowiec/instytucja miały taką a nie inną minimalną liczbę publikacji odpowiedniej rangi. Taki system został stworzony w Australii dla czasopism matematycznych (można go znaleźć w Internecie) i, moim zdaniem, adekwatnie odzwierciedla naukową rangę czasopism matematycznych. Przy kreowaniu tego typu rankingów należy zwrócić znacznie mniejszą uwagę, niż dotychczas, na impact factor, a większą na skład kolegium redakcyjnego i poziom merytoryczny artykułów. Dotychczasowe podejście oparte na IF prowadzi do preferowania czasopism drukujących artykuły o charakterze przeglądowym i "dla szerszego kręgu odbiorców", co prowadzi do takich zjawisk, że tak prestiżowe czasopisma teoretyczne, jak Theoretical Computer Science, Journal of Theoretical Biology, czy Journal of Mathematical Biology mają niską punktację. Natomiast aplikacyjny aspekt powinien być pobudzany przez ułatwianie start-upów oraz uproszczenie procedury uzyskiwania patentu, jak również pomoc w przemysłowym wdrożeniu wyników uzyskanych w start-upie. Kolejnym istotnym problemem na polskich uczelniach jest coraz większa biurokratyzacja - obowiązkowe kolejne szkolenia BHP (nie wiem po co, skoro kiedyś je przeszedłem i przez ponad 30 lat pracy na uczelni żadnej krzywdy sobie nie zrobiłem), kolejne ankiety itp. To tylko niektóre, zasygnalizowane problemy. Zgadzam się z przedmówcami, że problem habilitacji (i, przy okazji, profesur) jest sztucznie kreowanym problemem zastępczym, a istotne znaczenie ma poziom finansowania nauki i struktura tego finansowania, wraz z problemami zasygnalizowanymi powyżej przeze mnie. Na koniec gorzka refleksja - kondycję polskiej nauki śledzę od kilkudziesięciu lat z różnych pozycji (licealista, student, asystent itd) i jedyne, co mogę stwierdzić to, że kolejne rządy, niezależnie od ustroju i opcji politycznej, nie mają żadnego pomysłu na ożywienie polskiej nauki a najprawdopodobniej, nie mają na to również żadnej ochoty.
Nie uważa Pan, że punktowanie nie samej pracy a miejsca, w którym została opublikowana, to ewidentny kult cargo? Prace nie stają się dobre tylko dlatego, że zostały opublikowane w dobrym piśmie, jest dokładnie odwrotnie: pismo jest dobre dlatego, że publikuje dobre prace. Jedynym w miarę wiarygodnym a przy tym łatwym i obiektywnym kryterium jakości pracy są jej cytowania.
Nie sądzę, że "jedynym, w miarę wiarygodnym, a przy tym łatwym i obiektywnym kryterium jakości pracy są jej cytowania". Cytowania odzwierciedlają nie tylko (i, moim zdaniem, nie przede wszystkim) wartość pracy, tylko jej przystępność oraz modę w zakresie tematyki aktualnie prowadzonych badań. Czasopisma naprawdę prestiżowe mają kompetentnych recenzentów i ich opinia jest znacznie bardziej wiarygodna, niż fakt, że ktoś we wstępie do swojej publikacji napisał, że tego typu badania są prowadzone, zacytował publikację jako jedną z kilku przykładowych w danym nurcie i tyle. Cytacja cytacji nierówna. Inna jest wartość takiej cytacji, a inna takiej, gdzie cały artykuł jest polemiką lub rozwinięciem cytowanych wyników. Wracając do przystępności i mody - zajmowałem się przez kilka lat tematem, matematycznym, którym oprócz mnie zajmowało się trzech ludzi na świecie. Moje publikacje na ten temat ukazały się w prestiżowych czasopismach. A przy tak niszowej tematyce, jakie mam szanse na cytacje? Można zarzucić, ze skoro tematyka tak niszowa, to najprawdopodobniej bezwartościowa. Być może. Ale drugie "być może" jest takie, że jest skrajnie trudna i nikt się za nią nie bierze, gdyż jest "nieopłacalna", bo nie będzie cytacji.
W pełni się zgadzam. Cytowania są miarą popularności. Korelacja z jakością nie zawsze występuje. Natomiast w prestiżowych czasopismach artykuł przeszedł dobry proces recenzencki, zatem spodobał się paru osobom (i to zwykle osobom wysokiej klasy).
@Prof. dr hab. Andrzej Bielecki
Cytowania jak najbardziej swiadcza o wplywie danej pracy na rozwoj wiedzy w danej dziedzinie.
Prace przegladowe (reviews) sa oczywiscie z tego wylaczone; one w ogole nie powinny podlegac ewaluacji, poniewaz nie maja nic wspolnego z rozwojem nauki.
Cytowania powinny byc oceniane w swoich wlasnych dziedzinach wiedzy. Podobnie, jak impact factors, liczby cytowan roznia sie o rzedy wielkosci w zaleznosci od dziedziny wiedzy.
Problem z ocena publikacji poprzez liczbe cytowan jest taki, ze cytowania akumuluja sie w dlugim okresie czasu. Potrzeba 10-15 lat, zeby dobrze ocenic prace poprzez jej cytowalnosc. W cyklu ewaluacyjnym tyle czasu po prostu nie ma. Ewaluacje sa robione co kilka lat (w UK, na przyklad, co lat 7), a to nie wystarczy na dobra ocene danej pracy poprzez liczbe cytowan.
Stad potrzeba szukania proxy, i w nauce takim proxy sa wlasnie impact factors. Oczywiscie, sa alternatywy dla IFs, ale sa one duzo bardziej czasochlonne (czytaj: znacznie drozsze i wymagajace znacznie wiecej czasu).
Naprawdęc czasopisma tzw. "prestiżowe" mają innych recenzentów niż inne pisma, którzy są bardziej kompetentni? Moje doświadczenie jest inne - recenzentem jest inny badacz i nikt inny być nie może, więc wszystkie pisma z danej dyscypliny mają w zasadzie tych samych recenzentów. Ja recenzowałem chyba dla wszystkich pism z mojej dziedziny i wielu spoza, generalnie nie odmawiam recenzji.
Proszę Pana, Pan to wie i ja to wiem, że 90% wszystkich prac nie ma żadnej wartości, więc "prestiżowość" pisma jest sprawą zupełnie umowną. A biedni starsi panowie z KEN nie mają najmniejszej szansy to rozpoznać jeśli poza ich dziedziną i swoje punkty nadają spod dużego palca. W najlepszym razie.
Wydaje mi się, że w polskich warunkach problemem jest raczej brak rozliczania za słabe wyniki naukowe. Zniesiemy habilitację i co z tego? W jaki sposób wymusi to na ośrodkach naukowych zatrudnianie i promowanie najlepszych naukowców? Dlaczego obecnie już same z siebie tego nie robią?
Jeżeli tak jak jest napisane w tekście ośrodki same mają definiować parametry kandydata to dlaczego konkursy nie miałyby być ustawiane? Ośrodek zatrudni słabego naukowca, takiego znajomka, ten nic nie wymyśli ciekawego, i jaka będzie za takie coś kara? Patrząc na naukę jako całość to zniesienie habilitacji tylko wzmocni niepożądane praktyki.
Zgadzam się z opinią. Obserwuję wokół siebie coraz większy brak rzetelności oceny pracy naukowej, brak akceptacji negatywnej oceny pracy naukowej przez środowisko naukowe, przyzwalanie na oceny typu negatywna z pozytywną konkluzją. W konsekwencji prowadzi to obniżenia poziomu kadry naukowej i przyzwolenie na świetne funkcjonowanie słabszej kadry naukowej kosztem kadry bardziej ambitnej oraz promowanie naukowców służących podtrzymaniu status quo. Tego nie zmieni reforma systemu habilitacji czy profesur, na etapie konkursów też można promować słabych ale swoich. Zmiany wymaga kultura społeczności naukowej i etyka oceny pracy naukowej. Jak to zrobić nie wiem, bo system wciąga coraz młodszych, młodzi ambitni wyjeżdżają.
W obecnych realiach, dla naukowca z porządnym dorobkiem, habilitacja jest formalnością, dorobek broni się sam. Jedynym problemem jest dobór recenzentów, zbyt mało jest wśród nich cudzoziemców.
Prawdziwą bolączką jest finansowanie nauki, zbyt mały udział zagranicznych recenzentów granatów, no i śmieszne stawki za recenzje. Wynagrodzenie rzędu promili kwoty grantu gwarantuje wykonanie recenzji "na kolanie".
A w któryż to krajach nie ma habilitacji? Jest ona we wszystkich większych państwach europejskich a także rodzaj habilitacji jest w Stanach Zjednoczonych, nazywa się to tenure. W języku angielskim rzeczy często są inaczej nazywane niż w polskim. Być może nie ma habilitacji w Somalii, nigdy tam nie byłem i w sumie mało wiem. Naprawdę ta Somalia tak dobrze stoi naukowo, jeśli porównać z Francją i Niemcami?
Poruszone zagadnienie habilitacji powyżej jest cyklicznie odsmażanym starym kotletem. W żaden sposób habilitacja nie blokuje ani produktywności naukowej, ani czegokolwiek w ogóle w polskiej nauce. Czas najwyższy zająć się chronicznie niedofinansowaną nauką nad Wisłą, a nie serwować społeczności akademickiej przysłowiowe kocopoły. W bieżącym numerze FA jest znakomity artykuł "Żebracze instytuty", którego autorem jest prof. Adrian Jusupović z Instytutu Historii im. Tadeusza Manteuffla Polskiej Akademii Nauk. Skoro budżet państwa nie jest z gumy, to należy przesunąć fundusze z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju na dokapitalizowanie czołowych polskich instytutów naukowych, w tym wypadku reprezentujących nauki humanistyczne, które mają swój wkład w rozwój edukacji, nauki i kultury narodowej. Tym bardziej, że NCBiR rozdało na przestrzeni 16 lat swojej egzystencji aż 77 mld zł. na innowacje różnym podmiotom, tyle tylko, że innowacji brak, jak raportuje krytycznie NIK.
Problem nie w tym czy jest habilitacja. Tylko w tym że od 20 lat nadaje ja się w 10% za wiedzę i 90% po układach. Tak więc 90 procent późniejszych profesorów to w zasadzie absolwenci z Collegium Humanum. Dużo można na ten temat pisać ...
To prawda niestety. Jednak są i recenzje pisane po myśli aby wyciąć kandydata ... O takich sprawach było głośno. A ile ma miejsce po cichu ?
Nie od 20 lat. Od zawsze. Mojego sp. Ojca (matematyka) przetrzymano w zamrażarce 15 lat, bo był niesłuszny politycznie (za komuny; zrobił ją dopiero kiedy zapisał się do PZPR). Mnie przetrzymano tylko 8 lat, ale głownie ze względów, nazwijmy to, towarzyskich. Niemal wszyscy moi przyjaciele i znajomi za zrobienie habilitacji zapłacili albo totalnym kryzysem zdrowotnym (ja też), albo rozpadem rodziny. Zaś po habilitacji większość ludzi jest już tak zmęczonych i fizycznie, i psychicznie, i intelektualnie, że musi sobie zrobić dluzszą przerwę, albo wręcz ogranicza aktywność naukową. Stare powiedzenie "zrobiłem habilitację, mogę sprzedać domową bibliotekę". Tyle że zniesienie habilitacji nie jest cudownym panaceum na rozwiązanie problemów polskiej nauki - jeśli nie zwalczymy feudalnych układów w większości placówek i nie zwiększymy nakładów na naukę, to będzie to i tak pudrowanie trupa. Nieszczęście natomiadt polega na tym, że prawie nikt Polsce sobie innych relacji w pracy nie wyobrażam, a przełożeni dzieła się głównie na "ludzkich panów" i mobberow. : A ci, którzy nie są w stanie w takich warunkach funkcjonowac, albo wyjeżdżają za granicę (o ile znają biegle jakis język obcy), albo w ogóle z nauki odchodzą. Zostają najmniej obrotni i najlepiej ustawieni.
Na szczęście istnieją jeszcze w Polsce jednostki, które funkcjonują zupełnie inaczej. Pracowników zachęca się do zdobywania stopni i tytułów. I każdy kto zbierze odpowiedni dorobek po prostu to robi. "Potknięcia" wynikają jedynie ze względów merytorycznych. A zatem chyba nie można uogólniać. Problemem jest oczywiście to, że ze względu na takie a nie inne nakłady brakuje dopływu młodych zdolnych ludzi. Na konkursy zgłaszają się pojedyncze osoby.
I tu ma Pani 100% rację!
Brawo! Przy okazji usuwa się tych, którzy w przyszłości stanowiliby konkurencję. Zawsze można oskarżyć ich o autoplagiat (ja np. nie zawsze pamiętam, że 30 lat temu już napisałam takie same dwa zdania). Jedni idą do sądu, inni machają ręką. Niestety, uczelnie przestały być miejscem spotkania ludzi mądrych. Konieczność zrobienia habilitacji często hamuje na parę lat faktyczny rozwój naukowy. W tle, na mniej licznych kierunkach, odbywa się walka o magistrantów z korupcją włącznie. Efekt? Utytułowana pani profesor, recenzent ministerialny podręcznika szkolnego, przepuszcza kuriozalne błędy logiczne, które natychmiast wychwyciłby student pierwszego roku. A nie, przepraszam, nie wychwyciłby. Na większości studiów logiki już nie ma. Symptomatyczne.
W jaki sposób habilitacja hamuje rozwój naukowy? Przygotowanie autoreferatu to taki wysiłek?
A nie jest czasem tak, że stopień zdobywa się "przy okazji" prowadzonych badań, że chęć zdobycia tego stopnia pobudzą do aktywności naukowej?
Rozumiem, że ma Pani/Pan na to jakies dowody? A nie jest to wiedza anegdotyczna pozyskana przy herbacie?
Moje doświadczenie jest inne - od 30 uczestniczę w postępowaniach habilitacyjnych jako recenzent, członek komisji lub przynajmniej członek rady naukowej. Prawie zawsze znaczenie miały jedynie czynniki merytoryczne, wyjątki są do policzenia na palcach. Nie sądzę, by mój instytut był tak wyjątkowy.
U nas na UKEN 60% uczonych nie publikuje i nie prowadzi badań. Wie o tym nowy/stary rektor, prorektor ds. nauki, dyrektorzy instytutów itd. I co ? I nic. Jedni udają że pracują, drudzy że ich oceniają. Co najciekawsze; i ci publikujący i 60% pozorujących badania mają takie samo obciążenie dydaktyczne i takie samo wynagrodzenie.
Doputy dopuki taka sytuacja będzie tolerowana nic nie drgnie w tzw. nauce. Pozoranci wchłoną każdy grosz dosypany do systemu.
Wrzucanie przez ministerstwo i mędrców z PAN zastępczego tematu zniesienia habilitacji (de facto nieobowiązkowej) upewnia mnie, że jest przyzwolenie na nicnierobienie, a to z prostego powodu - pozorantów naukowych jest więcej a to przecież wyborcy rektorów, dziekanów, dyrektorów itd.
To już jest wina uczeln.i Jak wyglądają zapisy systemu oceny pracownikow i jak są egzekwowane. Natomiast to również raczej dowód na to, że zewnetrzna kontrola awansów, nawet jeśli czasem ułomna, jest potrzebna.
Dopóki, dopóty.
Ha, ha, ha... Idę o zakład, że jakby porównać nakłady na naukę w tych krajach "bez habilitacji" z nakładami na naukę w krajach "z habilitacją", to by wyszło, że są zdecydowanie wyższe w pierwszej grupie. Czy zatem problem leży w habilitacji? Nie sądzę.
Tradycyjny temat zastępczy. Naprawdę habilitacja jest największym problemem polskiej nauki? A nie chroniczne niedofinansowanie? Naprawdę mamy tłumy chętnych do pracy z zagranicy bez habilitacji, którzy chcą u nas pracować? A przecież dla polskich badaczy habilitacja nie jest już obowiązkową. Dopuszczenie do promowania doktorów osoby ze stopniem uzyskanym na podstawie rozprawy o poziomie pracy magisterskiej to na pewno świetny pomysł na rozwój szkolnictwa wyższego i nauki w Polsce.
Typowy temat zastępczy. A może najpierw doprowadzić nakłady na naukę do przyzwoitego poziomu a potem reformować procedury awansowe. W innym wypadku zajdzie związek współfałszywości: ani nie będzie pieniędzy ani racjonalnych procedur. Herbata mieszana bez cukru, od samego mieszania nie robi się słodsza.
W pełni się zgadzam
W punkt