Czy główne obowiązki biografa są kształtowane przez lojalność wobec czytelników i ich prawo do prawdy, czy też prawo to jest w niektórych przypadkach limitowane przez obowiązki wobec tego, kogo biografię się tworzy oraz osób, które w tym procesie czynnie uczestniczą?
Biografie, autobiografie, dzienniki – te typy tekstów, tradycyjnie określane jako literatura faktu, przez lata stanowiły raczej niszę w obiegu książek. O wiele poczytniejsze były formy fikcjonalne: różnego typu powieści i opowiadania. Jednak na przestrzeni ostatnich kilku lat trend ten – nie tylko w Polsce – uległ odwróceniu. Literatura niefikcjonalna, a zwłaszcza biograficzna, znajduje się na szczycie list sprzedaży topowych księgarni. Popularyzacja gatunku przejawia się jednak nie tylko w większej poczytności, ale i większej demokratyzacji opisywanych przez biografie osób. Coraz częściej nie są to wybitne osobowości, które będą pamiętane przez pokolenia, lecz osoby i owszem, znane, nierzadko zasłużone, ale które najprawdopodobniej nie zapiszą się trwale (a więc: na więcej niż jedno pokolenie) w społecznej świadomości.
Boom biograficzny
Biografie są więc pisane i czytane (a przynajmniej kupowane) coraz częściej. Jednocześnie, zmienia się ich profil: nie mam tu już wyłącznie na myśli przesunięcia zainteresowania z myślicieli, twórców, wybitnych polityków na aktorów, piosenkarzy, piłkarzy, celebrytów, lecz również zmianę perspektywy czasowej. Niegdyś – jeszcze wcale nie tak dawno temu – biografie pisano zazwyczaj wtedy, kiedy życie opisywanej jednostki było w jakimś sensie pełne, albo – co stanowiło równie częstą sytuację – już pośmiertnie. Obecnie biografowane osoby mają często lat trzydzieści lub nieco więcej.
Wraz z postępującą popularyzacją, demokratyzacją i odmłodzeniem biografowanych nastąpiła jeszcze jedna zmiana. Dość długo łatwo było przestrzegać prostego w gruncie rzeczy rozróżnienia na biografię i autobiografię. Ujmując sprawę najprościej: biografia pisana była przez niezależną osobę, badacza lub pisarza, który sam – w odróżnieniu od niepopularnej teraz, ale kiedyś dobrze ugruntowanej tradycji hagiografistyki, przenikającej również pisane na zamówienie apologetyczne biografie – nie miał żadnego interesu w przedstawianiu losów określonej osoby w taki lub inny sposób. Autobiografia wymagała natomiast jedności osoby piszącej i osoby opisywanej: jak wskazywał m.in. Philippe Lejeune, autobiografia była utworem pisanym w pierwszej osobie, prozą, w której podmiot mówiący był tożsamy z podmiotem opisywanym (tożsamość tę wyrażało również konkretne imię i nazwisko autora, identyczne z imieniem i nazwiskiem opisywanej osoby). Teoria Lejeune’a, stworzona raczej, by rozróżniać między autobiografią a innymi typami tekstów autobiograficznych (np. powieścią z wątkami autobiograficznymi, jak W poszukiwaniu straconego czasu Marcela Prousta), akcentowała również konieczność zawarcia paktu autobiograficznego: specyficznej umowy między autorem, mówiącym prawdę o sobie w swoim imieniu, a czytelnikiem, który ufał, że tenże autor pisze o sobie prawdę.
Przytaczam definicję Lejeune’a oraz akcentuję rozróżnienie na biografię i autobiografię, by pokazać, że to, co jeszcze kilkadziesiąt lat temu wydawało się niedyskutowalne, praktycznie się przedawniło. Albo stało się co najmniej dyskusyjne w przypadku biografii i autobiografii pisanych na zamówienie, często przez ghost-writera lub z bardzo szeroką pomocą redaktora. Wiele poczytnych, celebryckich autobiografii jest w gruncie rzeczy biografiami, sprzedawanymi jednak pod innym szyldem, głównie ze względu na jeszcze wciąż działającą magię tego, co Lejeune określił jako pakt autobiograficzny, a więc większe zaufanie wobec tego, kto mówi w pierwszej osobie i opisuje własne życie.
Rozluźnienie granic między biografią a autobiografią jest jednak tylko jednym z aspektów i zarazem skutków zmian, jakim podlegają te gatunki. Coraz częściej ewoluuje nie tylko przekonanie, że autobiografią musi być tekst pisany w całości przez osobę, której imię i nazwisko znajduje się na okładce, ale i przeświadczenie, że to, co opisane, musi być prawdą. Oznacza to, że coraz częściej badacze zajmujący się biografiami mierzą się z gatunkami hybrydycznymi, z faction (słowo to, powstałe z połączenia fiction i fact, jest używane do opisania tekstów, które umyślnie grają z konwencją biografii, a szerzej – literatury faktu, jak na przykład Blonde Carol Oates, fikcjonalizowana biografia Marlin Monroe, czy książki Agaty Tuszyńskiej, zwłaszcza Narzeczona Schulza. Apokryf). Ewolucja gatunku powoduje więc trwałe zmiany w praktyce badawczej, otwierającej się na kategorie nieco bardziej miękkie niż dotychczasowe podziały na fakt i fikcję, biografię i autobiografię itd., jak autentyczność (nie zawsze rozumiana jako pełna zgodność z faktami), uczciwość czy otwartość.
Punkty zapalne
Gdyby chcieć prześledzić najważniejsze – przynajmniej z polskiej perspektywy, bo w przypadku odmiennych literatur sprawa wyglądałaby inaczej – punkty przełomowe w myśleniu o „obowiązkach” biografii i biografa, dałoby się zauważyć przynajmniej trzy sporne zagadnienia. Pierwsze to kwestia prawdy i faktu: czy biograf powinien zawsze, bez względu na cenę, jaką może ponieść zarówno biografowany „obiekt”, jak i jego bliscy, opisywać wszystko, co wyda mu się istotne w życiu interesującej go postaci? Czy czasem koszty nie są za wysokie, zwłaszcza gdyby miały je ponieść osoby nieuwikłane bezpośrednio w kontrowersyjne wybory charakteryzowanej postaci? Czy główne obowiązki biografa są kształtowane przez lojalność wobec czytelników i ich prawo do prawdy, czy też prawo to jest w niektórych przypadkach limitowane przez obowiązki wobec tego, kogo biografię się tworzy oraz osób, które w tym procesie czynnie uczestniczą? Bo – co jest niby oczywiste, ale o czym się często zapomina – biograf, jeśli chce być elementarnie uczciwy, nigdy nie pisze „z głowy”, a jego źródłami, oprócz archiwów czy listów, są głównie ludzie i ich opowieści oraz wspomnienia. A te opowieści i wspomnienia mogą być użyte na wiele różnych sposobów.
Druga kwestia dotyczy granic wolności biografa. Gdzie zaczyna się domysł, plotka lub insynuacja? Kiedy można – na podstawie źródeł – rekonstruować prawdopodobne wersje wydarzeń, a kiedy lepiej się powstrzymać i nie próbować na siłę wypełnić istniejącej luki? Czy spekulowanie na temat intencji biografowanej osoby jest już przekroczeniem tej granicy, czy jeszcze mieści się w szeroko rozumianym prawie pisarza do tworzenia – na podstawie sprawdzonych przesłanek – obrazu psychologicznego bohatera? Czy te granice są ostrzejsze, gdy opisywana osoba jeszcze żyje, a więc potencjalne szkody dotkną większą grupę, czy może powinny być bardziej restrykcyjne, gdy pisze się o zmarłym, który nie będzie się w stanie bronić w formie polemiki albo nawet pozwu cywilnego?
Trzeci problem dotyczy granic wpływu opisywanej osoby oraz sytuacji, w której powstają biografie żyjących i wpływowych postaci. Czy jest możliwe tworzenie biografii mimo wyraźnego sprzeciwu „obiektu” lub niechęci środowiska? Czy da się w takim przypadku – a więc braku współpracy ze strony wielu osób – skonfrontować z wszystkimi potrzebnymi źródłami i wytworzyć w miarę uczciwy obraz? Czy – odwracając tę samą wątpliwość – biografie powinni pisać autorzy silnie związani z postaciami, które opisują, i to zarówno w pozytywny, jak i negatywny sposób? Jak, w przypadku tworzenia biografii przez osobę dobrze zaznajomioną, uniknąć chodzenia na pasku opisywanej postaci? Co zrobić, jeśli dana osoba – a są to przypadki dobrze znane z polskiego podwórka, dotyczące również cenionych postaci – nagle wycofa zgodę na biografię, zerwie współpracę albo rozpocznie pracę z innymi pisarzem, decydując się na stworzenie odmiennej publikacji?
Ciąg powyższych pytań ma za zadanie pokazać najważniejsze punkty problemowe i sporne zarówno w tworzeniu biografii, jak i ich badaniu oraz ocenie. Są to wątpliwości, przed którymi najpierw staje pisarz – bo, jak warto przypomnieć, biografie są przecież literaturą, a nie bezstronnym, pozbawionym interwencji zapisem faktów, a później każda osoba zajmującą się, mniej lub bardziej profesjonalnie, danym tekstem. Na te pytania, o wydźwięku zarówno etycznym, jak i gatunkowym, trzeba sobie za każdym razem odpowiedzieć od nowa. A przecież poza nimi są nie mniej istotne wątpliwości: co z formą biografii? Jak szeroko eksponować postać biografia? Czy biografia ma mieć postać opowieści linearnej, obejmującej całe życie danej postaci, czy zajmować się szczególnie ważnym momentem? Na ile, zwłaszcza w biografiach twórczych lub intelektualnych, poruszać wątki zdecydowanie osobiste?
Osobna klasa problemów dotyczy fikcjonalizowanych biografii lub autobiografii, grających z konwencją gatunku na co najmniej kilka sposobów. Pierwszym jest tworzenie de facto biografii, fikcjonalizowanej, ale w gruncie rzeczy opartej na solidnej pracy materiałowej, w formie autobiografii (jak Narzeczona Schulza, w której Tuszyńska pisze w pierwszej osobie, jako Józefa Szelińska, tytułowa narzeczona Brunona Schulza), drugim: tworzenie biografii pod przykrywką powieści (jak wspominane już Blonde). Jak widać już na pierwszy rzut oka pierwsza strategia opiera się na czymś, co można by określić jako niedostatek: książka, która przypomina autobiografię, wymagającą tożsamości osoby piszącej i opisywanej, jest czymś mniej: opartą na faktach formą fikcjonalizowanej biografii. Druga natomiast operuje naddatkiem: coś, co deklaratywnie jest powieścią, spełnia – gdyby wyeliminować drobne zabiegi tekstowe – kryterium faktycznej odpowiedniości, stawiane przed biografiami. Bycie czymś więcej lub bycie czymś mniej, ale wciąż w relacji do biografii, pokazuje na postępujące upłynnianie granic gatunku. Upłynnianie, za którym moim zdaniem stoi rosnąca popularność wszystkich form literatury faktu, a zarazem wyraźna preferencja skupienia uwagi na ludziach, nie zaś sprawach lub miejscach, oraz coraz wyraźniejsze kwestionowanie ścisłych podziałów gatunkowych i wreszcie: rosnąca utrata zaufania wobec faktów.
Choć twierdzę, że opisywane przeze mnie pytania i granice stają się coraz bardziej płynne, jednocześnie wypada zauważyć, że biografie – bardziej niż inne formy literackie – mają potencjał kreowania konfliktów i skandali, również dlatego, że stawiane im przez czytelników oraz badaczy wymagania należą do wygórowanych i skomplikowanych. Idealna biografia jest dociekliwa, ale niekoniecznie wścibska, napisana z empatią wobec bohatera, ale bez uniżoności, dobrze skonstruowana i literacko wciągająca, ale – zwłaszcza jeśli dotyczy pisarza – niekonkurująca z nim. Zapewne z tego powodu większość biografii, kiedy trafia pod ocenę profesjonalistów, w którymś z tych punktów jest albo „zbyt”, albo „nie dość”.
Graniczne pytania
Dobrymi przykładami biografii granicznych i zarazem w pewnym sensie skandalizujących, choć w dość specyficznym tego słowa znaczeniu, mogą być książki poświęcone Ryszardowi Kapuścińskiemu oraz Jerzemu Pilchowi.
Pierwsza z nich wywołała poruszenie szersze niż tylko środowiskowe, z powodu opisania części mniej znanych faktów, zwłaszcza dotyczących życia uczuciowego reportażysty oraz uwikłania w reżim komunistyczny. Choć zamiary autora, Artura Domosławskiego, były raczej jasne od początku: a więc stworzenie odbrązawiającej, a zarazem nieskandalizującej biografii, to niektóre opisane zdarzenia i wątki stały się kością niezgody. Tak było zwłaszcza w przypadkach, w których Domosławski tropił nieścisłości, wyolbrzymienia czy mniej lub dalej idące przeinaczenia w reportażach twórcy Hebanu. Co ciekawe, to właśnie wątek, który można by w pewnym uproszczeniu określić „Kapuściński jako nie-aż-tak-wiarygodny-reportażysta” był dyskutowany bardziej i szerzej niż polityczne lub erotyczne aspekty biografii (a – tu trzeba oddać Domosławskiemu sprawiedliwość – w książce pojawiają się istotnie nowe fakty). Choć sama wobec części argumentów Domosławskiego pozostaję raczej sceptyczna (teksty Kapuścińskiego są reportażami literackimi, w których spektrum tego, co dopuszczalne, jest szersze, niż sugeruje biograf, skądinąd również reportażysta), to uznaję, że sprowokowanie dyskusji akurat na ten temat wydaje się bardzo dobrym skutkiem. Tym lepszym, że pytania o granice użycia fikcji w reportażu lub eksponowania postaci dziennikarza i pisarza są aktualne nie tylko w odniesieniu do tego gatunku, ale i wobec biografii, w tym i biografii Kapuścińskiego (nierzadko przechodzącej od rekonstrukcji faktów do prób wyciągania z nich wniosków idących dalej, niż pozwalają źródła, lub sugerowania określonych motywacji poszczególnych osób – są to z jednej strony techniki zupełnie naturalne w przypadku biografii, z drugiej zaś ich użycie wymaga większej ostrożności, kiedy rozlicza się reportażystę z podobnie stosowanych strategii).
Drugi przywoływany przeze mnie przykład, czyli biografia Jerzego Pilcha autorstwa Katarzyny Kubisiowskiej Pilch w sensie ścisłym (2016) wywołała sporą dyskusję, i to jeszcze przed momentem publikacji. Najpierw dlatego, że początkowo biografia powstawała przy aktywnym wsparciu Pilcha (pomoc w kontaktach, komentarze, dostęp do archiwów). Po okresie wsparcia pisarz zdecydował się jednak wycofać i nie autoryzować książki, a nawet w podobnym czasie współtworzyć wywiad rzekę Zawsze nie ma nigdy. Jerzy Pilch w rozmowach z Eweliną Pietrowiak (2016). Skandal pogłębiła publikacja Pilcha w sensie ścisłym – biografia zebrała raczej negatywne recenzje (m.in. Marcina Sendeckiego oraz Dariusza Nowackiego), a kością niezgody było coś, co można by określić jako zbytnią dosłowność (z kolei przez autorkę utożsamianą z wiernością faktom). Przywołuję tę biografię nie po to, by dokonywać jej oceny, ale by pokazać pewne niuanse i konsekwencje bliskich związków biografa z opisywaną postacią. Wydaje się, że o ile Jerzy Pilch był urażony drobiazgowością i dosłownością publikacji, odzierającą jego teksty z czaru oraz tajemniczości, a recenzenci brakiem literackiego polotu, to Kubisiowska źle zareagowała na wycofanie twórcy oraz decyzję (dla autorki zdecydowanie – także ze względów prestiżowych i ekonomicznych – niekorzystnej) o publikacji konkurencyjnego wywiadu rzeki. Na te obustronne rozczarowania nałożył się oczywisty konflikt: dążenie pisarza do ukształtowania swojej biografii tak, by wspierała twórczość (choć raczej nie ma tu mowy o utrzymaniu nieskazitelnego wizerunku, bo Pilch nigdy do takiego nie pretendował) oraz dążenie biografa do opisu jak najwierniejszego faktom, nawet za cenę lojalności wobec dobrego znajomego.
Podsumowując, to krótkie omówienie dwóch szeroko dyskutowanych biografii pokazuje, że przytaczane przeze mnie pytania – i zarazem punkty sporne – nie są kwestiami zapalnymi jedynie w teorii. Wraz z postępującym upłynnieniem rozmaitych granic wyznaczających to, czym ma być modelowa biografia, pojawia się coraz więcej przestrzeni na eksperymenty i przekroczenia, które, jak sądzę, będą inspirowały nie tylko małe lub większe skandale, ale również: coraz ciekawsze przykłady ewolucji tego bardzo starego, lecz bardzo żywotnego gatunku.
dr Justyna Tabaszewska, Instytut Badań Literackich PAN