Niesłusznie się uważa, że polski system był skuteczny i efektywny w równym stopniu jak cenzura istniejąca w innych państwach socjalistycznych. Rzeczywistość była inna, gdyż polska cenzura pozwalała na skuteczne wykorzystywanie istniejących w niej luk, których nie miały inne socjalistyczne systemy cenzuralne.
W ostatniej dekadzie obserwujemy pewne obniżenie zainteresowania środowisk naukowych problematyką cenzury, choć nadal istnieją duże obszary badawcze, które nie zostały zbadane w wyczerpującym stopniu. Trudno na przykład o przekonujące wyjaśnienie istniejącego od lat regresu w badaniach (w tym kontrastywnych) nad systemami cenzury istniejącymi w innych krajach totalitarnych w Europie i na świecie.
Wydaje się jednak, że nie tylko odczuwamy brak pogłębionych analiz funkcjonowania systemów cenzury w krajach socjalistycznych traktowanych en bloc, ale istnieją także pewne nie do końca zbadane obszary badań cenzury istniejącej w Polsce. Jednym z nich jest ocena poziomu efektywności działalności polskich organów cenzury. Niewiele jest publikacji traktujących to jako główne zagadnienie badawcze. Przyjrzyjmy się tym kwestiom, bowiem z wielu powodów warto. Z uwagi na eseistyczny charakter tekstu, który nasi Szanowni Czytelnicy w tej chwili czytają, pójdźmy na pewien teoretyczny skrót, traktując łącznie niezwykle długi okres liczony od pierwszego roku epoki nowożytnej do końca istnienia peerelu. Zakładamy – być może na wyrost – brak istnienia cenzury w Polsce od lat dziewięćdziesiątych obecnego wieku. Ten zabieg pozwoli na ciekawsze w znaczeniu publicystycznym wnioski i spostrzeżenia.
W okresie nowożytnym organizacja systemu cenzury w Polsce opierała się na trzech filarach: (1) cenzury królewskiej i miejskiej, (2) cenzury kościelnej, podlegającej Watykanowi i polskim biskupom, wreszcie (3) cenzury państw obcych mających swe delegatury w Rzeczpospolitej. Wymienione ośrodki współpracowały z sobą zarówno na poziomie „programowym”, jak i wykonawczym. Pierwsze nasilenie działań cenzury miało miejsce w pierwszej połowie wieku XVI, gdy Zygmunt Stary wydał wojnę powielaniu i rozpowszechnianiu druków heretyckich. Z publikacjami w duchu nauk Marcina Lutra walczyli Zygmunt August oraz Stefan Batory. Podobnie zakazy cenzorskie na wydawnictwa heretyckie wydawali w kolejnych stuleciach Władysław II, Jan Kazimierz, Jan III Sobieski, August II oraz Stanisław August Poniatowski.
Z biegiem czasu książka stawała się coraz ważniejszym elementem łańcucha komunikacji społecznej w warstwach oświeconych. Warto zaznaczyć, iż w wieku XVIII w co trzecim domu mieszczańskim była już prywatna biblioteka, w której z każdą dekadą przybywało książek o tematyce świeckiej kosztem piśmiennictwa religijnego. Jednocześnie zmieniał się język wydania gromadzonych druków – książka polska wypierała łacińską, stając się nie tylko narzędziem oddziaływania religijnego, ale także politycznego.
Przechodząc do podstaw zapisów cenzury, jaka istniała w Polsce w okresie nowożytnym, nie sposób oczywiście pominąć najważniejszego dokumentu, jaki w 1564 swym podpisem opatrzył Pius IV, czyli Index librorum prohibitorum. Wiemy, że także luteranie, arianie, jak i kalwini mieli swoje wykazy publikacji zakazanych, nieco mniej wiadomo o systemie cenzuralnym stworzonym przez polskich Żydów. Również obyczaj cenzurowania przekazu publicznego przez przedstawicieli obcych placówek dyplomatycznych ma bardzo długą tradycję i – co zrozumiałe – trwa do czasów współczesnych.
Ówczesna cenzura miała charakter prewencyjno-represyjny. Istniała oczywiście instytucja imprimatur, ale niektóre oficyny nie wahały się przed drukiem wydawnictw nieposiadających imprimatur, co oczywiście narażało je na represje. Katalog kar był rozbudowany: od konfiskaty nakładu, poprzez klątwę, do braku rozgrzeszenia, ponieważ druk i lektura wydawnictw niecenzuralnych były grzechem ciężkim, z czego musiał się spowiadać zarówno drukarz, jak i przeciętny penitent umiejący czytać bądź w inny sposób dokonujący recepcji takiej książki. Rozgrzeszenia były częste, jednak w przypadku ich braku groziło piekło. Zatem siłą rzeczy nasz katalog kar musi być o nie rozszerzony. Na domiar złego od wieku XVI watykański Indeks uzupełniany był o książki polskie. Hipotetycznie liczba Polaków trafiających do piekła wyraźnie wówczas wzrosła.
Wielu osobom siedemnastowieczna cenzura kojarzy się także z paleniem książek, choć z istniejących przekazów wiemy, że nie miało to charakteru bibliocydu.
Referenci prasowi i odsiadywanie wyroków
Wstrzymajmy się od kompleksowej oceny efektywności funkcjonowania systemów cenzury w tym okresie. Wypadałoby uczynić to z jezuickim zacięciem i benedyktyńską pracowitością. Nie jesteśmy jednak ani jezuitami, ani benedyktynami. My odsyłamy naszych czytelników do źródeł, ponieważ paradoks ówczesnej polskiej cenzury polegał na tym, że najbardziej niecenzuralne wydawnictwa zachowały się w największej liczbie egzemplarzy. A jak było z paleniem książek? „Na szczęście książka z prasy drukarskiej rzadko trafiała na stos, częściej do rąk czytelników lub choćby do szaf zamykanych wprawdzie na klucz, ale jednocześnie chronionych” (Paulina Buchwald-Pelcowa).
W dwudziestoleciu międzywojennym zarówno prawo prasowe, jak i kodeks karny zakładały tzw. cenzurę podmiotową, co oznaczało, że nie tylko poddawano konfiskacie publikację, lecz również karano wydawców. Problemem ustawodawczym, z jakim borykała się wówczas Polska, było funkcjonowanie zaborczych systemów prawnych w różnych częściach kraju. Jednolite prawo prasowe, które uchwalono z dużym opóźnieniem, koncentrowało się na ściganiu wydawnictw znieważających urzędników, wojsko oraz kwestionujących wyroki sądów. Ciekawe było także ściganie druków osłabiających tzw. ducha narodu. Podobnie jak w okresie nowożytnym chroniono wizerunki państw sojuszniczych, mówiąc konkretnie przedstawicieli władz tych państw. Na podstawie tego zapisu ochronie w prasie polskiej podlegał Adolf Hitler. W konstytucji kwietniowej (1935) nie było już mowy o wolności prasy, choć rzecz jasna konstytucja deklarowała w Polsce wolność słowa. Jak wobec tego realizowano ją, biorąc pod uwagę wszystkie usankcjonowane prawnie ograniczenia swobody wyrażania myśli?
Z konfiskatą książek mieliśmy do czynienia w dwudziestoleciu międzywojennym rzadko. Z uwagi na poważne zaangażowanie prasy w spory polityczne władze głównie inwigilowały prasę opozycyjną. Prawie bezwyjątkowo penalizowano wyłącznie przypadki kolportażu treści niecenzuralnych. Słowem, nie był zabroniony druk informacji sprzecznych z interesami państwa, ścigane było rozpowszechnianie nakładu z taką informacją. W okresie rządów sanacji do połowy lat trzydziestych ubiegłego wieku policja miała sugerowany nawet redakcjom i wydawcom prasy katalog informacji, jakie mogły być publikowane oraz takich, których publikowanie było zabronione. Jednocześnie od lat dwudziestych prowadzono poufny wywiad prasowy, gromadząc informacje na temat poglądów politycznych członków redakcji oraz kondycji finansowej właściciela danego tytułu. Ponadto w starostwach powiatowych funkcjonowali tzw. referenci prasowi, których zadaniem było m.in. czytanie wydawanej w powiecie prasy. Swe wątpliwości referent prasowy przekazywał staroście, ten natomiast konsultował się w tym zakresie z prezesem sądu właściwego dla miejsca wydawania tytułu. Zwykle zanim cała procedura sądowa zakończyła się konfiskatą, spora część nakładu gazety trafiała do rąk czytelników. Ciekawym przykładem takiego procederu było wileńskie „Słowo”. Przez 18 lat funkcjonowania na rynku wydawniczym dziennik ten był 222 razy konfiskowany (sporadycznie prawdopodobnie konfiskacie ulegał cały nakład). Zatem częściowej konfiskacie podlegał jeden numer w miesiącu.
Władze sanacyjne szybko się zorientowały, że nękanie prasy konfiskatami na podstawie istniejących przepisów prawa prasowego oraz kodeksu karnego nie przynosi rezultatu, dlatego postanowiono udoskonalić systemy kontroli przez odmowy kredytu bankowego, wytaczanie w zasadzie permanentnych procesów (niektóre redakcje wyznaczały osobę, której zadaniem było wyłącznie odsiadywanie wyroków), odmowy kierowania zleceń na publikowanie reklam, wręczanie łapówek właścicielom drukarń za bojkot gazet i czasopism antysanacyjnych oraz naliczanie najwyższych z możliwych kar za zwłokę w płaceniu podatków.
Biorąc pod uwagę los tytułów czasopism, które były konfiskowane na mocy wyroków sądów w dwudziestoleciu międzywojennym, dochodzimy do z pozoru paradoksalnego wniosku. Można by wręcz zaryzykować tezę, że „prześladowanie” redakcji stawało się czynnikiem promującym tytuł. Cenzura, która de facto nie mieściła się w ówczesnym modelu wolności słowa, stawała się narzędziem celebryckich wyróżnień. Jest to mechanizm znany współcześnie – nic tak nie przyciąga uwagi potencjalnych czytelników jak treści zakazane. Skądinąd doskonale znali to ówcześni twórcy. Na przykład J. Łobodowski, który w Lubelskiej szopce politycznej pisał:
„Oj, w Lublinie, w tym Lublinie, tak powoli woda płynie –jak się wybić, by nie chybić –głowiłem się tam. I orzekłem – nie ma rady –trzeba wydać „Barykady” od konfiskat do nazwiska szybko dojdę sam”.
Nie wiemy nic bliższego na temat działań polskiej cenzury w okresie II wojny światowej. Z pewnością zarówno Rząd Londyński, jak jego Delegatura na Kraj stosowali jednak jakieś jej formy. Pytanie jakie pozostaje otwarte.
Przypominała system radziecki
Nie mamy natomiast żadnych wątpliwości, że cenzura istniejąca od drugiej połowy lat czterdziestych do początków lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku jest systemem najlepiej rozpoznanym ze wszystkich, jakie istniały na ziemiach polskich. Bibliografia opublikowanych na ten temat opracowań oraz źródeł jest niezwykłych rozmiarów. Wzmianek na temat cenzury w Polsce Ludowej rozproszonych w opracowaniach niepoświęconych tematycznie systemom kontroli cenzorskiej jest prawdopodobnie tyle, że nie sposób ich wszystkich skatalogować. Co ciekawe, socjalistyczna cenzura na fali dużego zainteresowania ze strony nauki zainspirowała także jej popularyzatorów, czego skutkiem jest interesujący nurt publikacji popularnonaukowych opisujących cenzurę funkcjonującą w omawianym przez nas obecnie okresie.
Centralne Biuro Kontroli Prasy (1945), Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk (1946), od lat osiemdziesiątych Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk są instytucjami, których nazwy na trwale kojarzymy z systemem totalitarnym, który istniał w Polsce. Prewencyjna kontrola druków w naszym kraju realizowana była w ramach podsystemu władzy różniącego się od analogicznych w większości innych krajów Bloku Wschodniego. Polska cenzura pod względem swojej struktury najbardziej przypominała system radziecki. Z pewnością jej twórcy inspirowali się Gławlitem.
Niezbędnym elementem stworzenia sprawnie funkcjonującej sieci organów kontroli publikacji była nacjonalizacja polskiego ruchu wydawniczego. Udało się przeprowadzić ten proces sprawnie, a przede wszystkim szybko, choć – co nie jest tajemnicą – z brzemiennymi w skutkach wyjątkami. Początkowo wydawało się, że mają one charakter tymczasowy. Jak się później okazało, były trwałe; mało tego, jak można by powiedzieć, w pełzający sposób ulegały rozszerzaniu we wszystkich dekadach istnienia Polski Ludowej. Powstały wprawdzie wielkie oficyny państwowe (Książka i Wiedza, Państwowe Wydawnictwo Naukowe oraz szereg wydawców resortowych), niemniej jednak pozostały na rynku choćby Księgarnia św. Wojciecha (Albertinum), Pallottinum oraz Wydawnictwo PAX. W latach siedemdziesiątych oraz osiemdziesiątych ubiegłego wieku pojawiły się kolejne niezależne firmy wydawnicze, tym razem nielegalne, ale oddziałujące na czytelnika, w niektórych kręgach istotnie.
W dotychczasowych badaniach słusznie traktuje się system cenzury prewencyjnej, łącznie z rozbudowanymi strukturami perlustracyjnymi, jako element aparatu ucisku państwa totalitarnego. Niesłusznie jednak się uważa, że system ten był skuteczny i efektywny w równym stopniu jak cenzura istniejąca w innych państwach socjalistycznych. Rzeczywistość była inna, gdyż polska cenzura pozwalała na skuteczne wykorzystywanie istniejących w niej luk, których nie miały inne socjalistyczne systemy cenzuralne. Łatwo wymienić katalog metod stosowanych przez polskich twórców, dziennikarzy i wydawców. Działo się tak zarówno dlatego, że struktura organizacyjna systemu na to pozwalała (duży rozrzut kompetencji i co za tym idzie decyzyjności; czynniki decyzyjne nie zawsze wiedziały, co robią naczelnicy terenowych komórek cenzury) oraz umożliwiały to zatrudnione w nich kadry. „Ludzie” polskiej cenzury wcale nie byli tak oddani sprawie socjalizmu, jak się może wydawać. Pod względem ideowym, zwłaszcza w późniejszych dekadach rozbudowy nowego ustroju, w wielu przypadkach byli tzw. elementem niepewnym.
Dzięki temu doszło do niespotykanych w innych państwach socjalistycznych sytuacji, gdy twórcy, a nawet pracownicy zatrudnieni w państwowych oficynach wydawniczych pozwalali sobie na bezkarną grę z organami cenzury. Rzecz absolutnie nie do pomyślenia w takich krajach, jak na przykład Niemiecka Republika Demokratyczna. Tam system został zorganizowany w sposób, który nie pozwalał na jakąkolwiek grę autorów i wydawców z cenzurą z uwagi na jego scentralizowanie. Decyzję o druku lub zatrzymaniu podejmowała jedna instytucja, od której stanowiska nie było odwołania w znaczeniu, w jakim działo się to w Polsce.
Gra z cenzurą owocowała niestety jednym z najbardziej dotkliwych w przestrzeni wolnego słowa zjawisk, jakim było stosowanie przez autorów autocenzury, przez co wiele niezwykle ważnych tematów odbudowy Polski po pożodze wojennej początkowo wcale, rzadko lub w wypaczonej formie pojawiało się w przestrzeni publicznej. Z czasem jednak i na to znalazły się sposoby. Z biegiem lat, między innymi dzięki luzowaniu gorsetu ustrojowego, gra z cenzurą przyjęła postać mniej chaotyczną, opartą na wyraźniejszych zasadach. Co jednak najbardziej istotne, stworzono kilka sprawdzonych strategii pozwalających na częściowe jej omijanie. Katalog najważniejszych z nich przewidywał: przeczekanie, kostium historyczny, język ezopowy, przekupywanie cenzorów (co nieraz przybierało postać bezczelnej korupcji), wykorzystywanie koneksji z władzą oraz wykorzystywanie możliwości, jakie daje forma inscenizacji (np. w postaci spektaklu teatralnego). Przy okazji warto nadmienić, że cenzurowano w Polsce także inscenizacje cyrkowe. Oczywiście do wymienionych powyżej strategii zaliczyć także z pewnością należy wspomniany drugi obieg wydawniczy.
Każda z tych metod miała swych zwolenników, choć – co oczywiste – sposób jej wykorzystania w największym stopniu zależał od sytuacji kontekstowej, w jakiej znalazł się twórca. Najczęściej zresztą stosowano jednocześnie kilka z wymienionych strategii, co dawało większą szansę na dotarcie do odbiorcy z przekazem utworu.
Skuteczna czy nieskuteczna
W aktach dokumentujących dzieje polskiej cenzury autorowi udało się odnaleźć szereg recenzji cenzorskich maszynopisów zgłoszonych przez poznańskie Albertinum (Księgarnię św. Wojciecha) do Wojewódzkiego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk w Poznaniu w latach 1948–1949. Organ cenzorski wydał 51 decyzji, 30 z nich zawierało decyzję odmowną. Paradoksalnie 8 i tak ukazało się w druku. A zatem jedna czwarta wszystkich zatrzymań.
Pora na podsumowanie. W tym miejscu można by zadać dwa pytania: (1) czy polska cenzura analizowana przez nas powyżej w bardzo szerokiej perspektywie była skuteczna, czy nieskuteczna oraz (2) dlaczego tak było? Na pierwsze z nich z pewnością odpowiedź nie będzie jednoznaczna, prawdopodobnie stanowisk może być w tym wypadku dużo. Jeśli jednak odpowiemy na nie negatywnie, to wkroczymy w fascynujący dla cenzurologów obszar dociekań. Jest on słabo zbadany, dlatego tak ciekawy. Piszący te słowa uważa, że polska cenzura nie była skuteczna w żadnym z okresów istnienia państwa, stąd przekonanie o konieczności kontynuacji badań nad organami kontroli.
dr hab. Piotr Nowak
Wydział Etnolingwistyki
Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
Tekst powstał na podstawie artykułu autora Kilka (dyskusyjnych) uwag na temat cenzury druków w Polsce od nowożytności do czasów współczesnych, [w:] Kto by tam czytał gazety… Księga jubileuszowa dedykowana prof. Grażynie Gzelli, pod red. Wandy Ciszewskiej-Pawłowskiej i Barbary Centek, Toruń, Wyd. Nauk. UMK 2019.
Czyżby w III RP nie było cenzury ? Mocno wątpię !