Praktyczne zastosowania i korzyści wynikające z nauki są niezbędne w czasach rewolucji naukowo-informacyjnej. Jednak brak aktywnej interakcji między nauką a użytkownikiem oznacza brak realnego praktycznego wykorzystania nauki i pozbawia użytkownika korzyści. Z tej racji praca naukowa nie powinna przyjmować formy jednostronnego monologu, w przeciwnym razie traci społeczną wartość.
Pozornie może się wydawać, że odpowiedź na wskazane pytanie jest bardzo prosta. Naukowiec pracuje rzecz jasna dla społeczeństwa. Ale dla kogo konkretnie? Dla odbiorców kwitujących pracę naukową, czy może chodzi o jakichś użytkowników? Realista teoriopoznawczy odpowie, że naukowiec pracuje dla użytkowników, zarówno tych określonych, jak i nieokreślonych. Przy czym „użytkowanie” i „wykorzystanie” można zdefiniować operacyjnie jako wszelkie przypadki, w których wyniki badań naukowych skłoniły kogokolwiek do jakiegoś działania, zmiany postępowania lub chociażby zmiany poglądów.
Między zleceniem a szufladą
Wśród prac badawczych realizowanych dla użytkowników określonych można wskazać dwie grupy. Pierwsza obejmuje prace dla jawnie zidentyfikowanych użytkowników, którzy zlecają badania i następnie oczekują na wyniki, aby wykorzystać je w celu zaspokojenia konkretnych potrzeb, które skłoniły ich do zainicjowania projektu badawczego. Na przykład przedsiębiorstwo z sektora energetycznego może zwrócić się do specjalistycznego ośrodka badawczego w celu przeprowadzenia analizy ryzyka i zaproponowania nowych strategii zabezpieczeń, dostosowując się do zmieniających się zagrożeń.
Druga kategoria to badania skierowane do potencjalnych użytkowników, którzy nie uświadamiają sobie pewnych potrzeb lub nie zdają sobie sprawy, że istnieją możliwości ich zaspokojenia. Ci użytkownicy nie zlecają bezpośrednio badań, ale korzystają z ich rezultatów, kiedy naukowcy samodzielnie przeprowadzają odpowiednie badania. Na przykład innowacyjne rozwiązania w dziedzinie cyberbezpieczeństwa mogą być opracowywane nie na konkretne zlecenie przedsiębiorstwa, ale badacze antycypują, że firmy mogą skorzystać z tych rozwiązań, aby wzmocnić swoje systemy zabezpieczeń.
Dla użytkowników nieokreślonych realizowane są prace z kolejnych kategorii. Do trzeciej można zaliczyć badania skierowane do nieznanych użytkowników, o których naukowiec wie ogólnie, lecz nie potrafi ich jednoznacznie i konkretnie zidentyfikować. Na przykład specjalista ds. bezpieczeństwa, który prowadzi badania nad nowym rodzajem cyberzagrożeń, może przypuszczać, że odkryte informacje o lukach w zabezpieczeniach zostaną wykorzystane, choć nie ma dokładnej pewności przez kogo i w jakim celu. Jego prace mogą pomóc w identyfikacji potencjalnych zagrożeń, ale konkretni użytkownicy, którzy skorzystają z tych danych, mogą pozostać nieznani.
Do czwartej kategorii można zaliczyć badania skierowane do pośrednich użytkowników. Wyniki tych badań mają potencjał użyteczności dla innych naukowców przy rozwiązywaniu konkretnych problemów dla określonych grup użytkowników. Na przykład opracowane metody analizy obrazu czy śledzenia anomalii w ruchu ludzi mogą być udostępnione innym naukowcom, którzy będą dalej dostosowywać je do skuteczniejszego monitorowania miejsc publicznych, z korzyścią dla ogółu społeczeństwa.
Do piątej kategorii można zaliczyć badania podejmowane w celu poszerzenia wiedzy, eliminujące „białe plamy” na mapie wiedzy, w przekonaniu, że ich wyniki mogą być pożądane przez inne osoby, zaspokajając ich ciekawość, ale trudno jednoznacznie wskazać inne praktyczne zastosowania. Na przykład odkrycia z dziedziny historii – takie jak zmiana przekonania dotycząca sposobu śmierci jakiegoś króla – mogą być cenne głównie ze względu na wartość historyczną i intelektualną. Chociaż takie odkrycie prawdopodobnie nie wpłynęłoby bezpośrednio na bieżące sprawy praktyczne ani życie społeczne, mogłoby stanowić istotny kawałek układanki naszej wiedzy o przeszłości. Ponadto możliwe jest, że nowe spojrzenie na starożytne wydarzenia mogłoby rzucać światło na inne aspekty kultury, polityki czy społeczeństwa tamtego okresu, przyczyniając się do pełniejszego zrozumienia historii i dziedzictwa ludzkości.
Ważne jest również uwzględnienie dwóch kategorii prac, które są wykonywane dla użytkowników nieistniejących. Taki sąd może się wydawać zaskakujący, ale prace tego rodzaju nie należą bynajmniej do rzadkości.
Do szóstej kategorii można zaliczyć prace „dla siebie”. Na przykład badacz zajmujący się literaturą polską podejmuje się analizy nieznanego lub mało znanego XVII-wiecznego dramaturga, którego prace nie zdobyły szerokiego uznania czy popularności. Jest to rodzaj prac kwalifikacyjnych na potrzeby postępowania doktorskiego, które badacz może realizować bez przekonania, że jego wyniki będą miały znaczący wpływ na dziedzinę literatury czy przyniosą natychmiastowe korzyści praktyczne. Analogiczne przypadki mają miejsce, gdy badacz o ograniczonej kreatywności uważa, że po okresie małej aktywności naukowej powinien w końcu dodać coś do swojego dorobku publikacyjnego. Z tego powodu decyduje się na podjęcie pracy badawczej na temat, który sam uważa za mało inspirujący lub nieprzynoszący istotnych rezultatów.
Do siódmej grupy można zaliczyć prace „dla nikogo”, czyli po wykonaniu chowane przez autora do szuflady. Chodzi o sytuacje, kiedy naukowiec decyduje się powstrzymać od publikacji pracy badawczej, która według jego rozeznania stanowi jedynie wstęp do przyszłych badań, do których jednak jeszcze nie ma wypracowanej pełnej koncepcji. To także odnosi się do momentów, gdy badacz waha się przed opublikowaniem wyników swoich badań, nie czując się pewnym ich niepodważalności.
Planowość, odpłatność, wdrażanie
Przedstawiony katalog prac naukowych został uporządkowany w kolejności malejącej możliwości ich zastosowania, zgodnie z wyobrażeniem ich autorów. Niemniej jednak ta klasyfikacja nie odzwierciedla oceny wartości tych prac. Warto pamiętać, że przeprowadzenie pewnych badań może się wiązać z zaniedbaniem innych, co sprawia, że z perspektywy istotności i pilności społecznych potrzeb ma znaczenie to, które badania naukowiec wybiera jako priorytetowe. Ponadto w uznawaniu jakichś badań naukowych za deficytowe trzeba zachować ostrożność.
W celu inicjowania badań przynoszących korzyści ekonomiczne i rentowność na przestrzeni lat proponowano różne rozwiązania organizacyjne. Na początku wprowadzono planowanie badań naukowych w jednostkach naukowych. Przypuszczano, że zapewnienie terminowego zrealizowania wszystkich planowanych tematów automatycznie przyniesie odpowiednie korzyści. Wdrożenie pomysłu planowania zapewne przyczyniło się do większego namysłu przy wyborze tematyki podejmowanych badań. Przyczyniło się z pewnością do zmniejszenia liczby prac dla użytkowników nieistniejących, a w szczególności prac „dla nikogo”. Mimo wprowadzenia zasady planowania badań naukowych, nie ustąpiły wątpliwości co do ich opłacalności. Konsekwencje ekonomiczne działań badawczych są nieuchwytne, ponieważ np. wyniki badań podstawowych są z natury przekazywane użytkownikom nieokreślonym w formie publikacji.
W celu poprawy tego stanu do zasady planowania wprowadzono zasadę odpłatności. Sądzono, że gdy jednostki naukowe zaczną zdobywać środki na badania naukowe głównie poprzez zlecenia z gospodarki, zamiast zależeć wyłącznie od dotacji ministerialnych, będą bardziej zmotywowane do poszukiwania takich zleceń. Założono, że efektywność działań w tej kwestii zależeć będzie od tego, czy naukowcy będą oferować badania przydatne dla gospodarki. Z drugiej strony, gdy zakłady przemysłowe będą musiały płacić za prace badawcze, skłonność do finansowania prac nieprzydatnych dla ich celów będzie ograniczona. Taki model z zasady miał sprzyjać bliskiej współpracy między środowiskiem naukowym a otoczeniem społecznym. Inaczej mówiąc, dla naukowców otoczenie społeczne i jego podmioty staną się użytkownikami określonymi, i to nawet jawnymi. Jest to więc sposób bazujący na przeświadczeniu, że swatana para się w końcu pocałuje i będą żyli długo i szczęśliwie. A jednak się okazuje, że jest to miłość trudna. Wprawdzie otoczenie społeczne wydaje pieniądze na badania naukowe, ale często są to prace raczej miałkie, nieszkodliwe wizerunkowo dla zlecających. Prace zmierzające natomiast do poważniejszej modernizacji nie są zamawiane ani chętnie przyjmowane, gdy zostały wykonane z inicjatywy ośrodków badawczych. Po co to komu? Najlepiej jest przecież, gdy wszystko pozostaje po staremu. Każdy wie, co ma robić i czego się spodziewać. Wszelkie nowatorstwo może ten stan tylko popsuć.
Po planowości i odpłatności pojawiło się trzecie hasło: wdrażanie. Może się zdawać, że wdrażanie pomysłów naukowych w społeczeństwie to przecież nic innego jak inspirowanie postępu, żeby wreszcie zechciano wykorzystać to, co w nauce zrobiono. Otoczenie społeczne się opiera, ale nie może tego otwarcie powiedzieć, więc piętrzy trudności. A to brak funduszy, a to rozwiązanie nie jest wypróbowane, nie wiadomo czy będzie działać – trzeba jeszcze raz to przemyśleć. Kolejna trudność: może wszystko działa należycie i są argumenty za wdrożeniem, ale rozwiązania oparte na nowych pomysłach zwykle zawodzą, trzeba jeszcze ponowić testy. Zdaję sobie sprawę, że realizacja jakiegoś przekształcenia powinna być dokładnie przemyślana, ale również otoczenie społeczne powinno osiągnąć zaawansowany poziom kultury organizacyjnej i wyrażać chęć do współpracy. Niestety wskazane sprzężenie u nas zawodzi, co sprawia, że proces wdrażania przybiera charakter wielkiej rewolucji, przypominając bardziej skok nad przepaścią niż przekazywanie pałeczki w sztafecie.
Wielka stabilizacja
Przyczyną wskazanych trudności jest konfiguracja systemu nauki i szkolnictwa wyższego zniechęcająca do podejmowania ryzyka. Jest to konfiguracja mająca na celu zapewnienie „wielkiej stabilizacji”, tj. zapobieganie zakłóceniom interesów głównych interesariuszy tego systemu (nie są to z pewnością młodzi naukowcy). Jednak w dążeniu do tego celu stworzono ramy konfiguracyjne, które przeciwdziałają wszelkim zakłóceniom, w tym również takim, które mogą powstawać przy próbach wprowadzenia postępu. No cóż, takie przyjęto kryteria optymalizacji i zmienne decyzyjne. Trzeba jednak pamiętać, że przed rozwiązaniem problemu optymalizacyjnego trzeba ten problem najpierw postawić (postulacja). Często uchodzi to nawet uwadze specjalistów z zakresu metod matematycznych. Zwykle ich uwaga koncentruje się na trudnościach operacyjnych związanych z rozwiązaniem problemu, szczególnie gdy wiąże się to z obszernym układem skomplikowanych równań.
Tymczasem etykietę winnego za trudności przypina się naukowcom. Poucza się ich, że nauka powinna przynosić korzyści praktyczne, ale pomija się fakt, że pojęcie „użyteczności nauki” jest subiektywne i trudno nadać mu jednoznaczne, dosłowne znaczenie. Praktyczne zastosowania nauki i korzyści wynikające z nauki są niezbędne w czasach rewolucji naukowo-informacyjnej. Jednak brak aktywnej interakcji między nauką a użytkownikiem oznacza brak realnego praktycznego wykorzystania nauki i pozbawia użytkownika korzyści. Z tej racji praca naukowa nie powinna przyjmować formy jednostronnego monologu; w przeciwnym razie traci swoją społeczną wartość. Musi to być dialog, a do dialogu potrzebna jest obecność dwóch stron. Gdzie jest ta druga strona? Gdzie jest użytkownik? Mówimy tu o rzeczywistym użytkowniku, a nie jedynie nominalnym, który przyjmuje pracę naukową z nakazu, i którego poza tym ta praca nic nie obchodzi.
Organizacja nauki w naszym kraju wymaga nowego podejścia, które zmniejszy moc jałową tego systemu. W procesie organizowania nauki nie można dokonać wyłącznie pewnych zmian, a inne pominąć, podobnie jak nie można zbudować domu jedynie z cegieł bez zbudowania odpowiedniego fundamentu ani dostarczyć fundamentu bez materiałów budowlanych, w obu bowiem przypadkach konstrukcja będzie wadliwa. Brak zrozumienia istoty problemów optymalizacyjnych (głównie etapu postulacji) jest zasadniczą przyczyną zacofania systemu szkolnictwa wyższego i nauki w Polsce.
W dążeniu do postępu w czasach rewolucji naukowo-informacyjnej konieczne jest generowanie nowych odkryć naukowych. Jednak wcześniej konieczne jest odnalezienie samej nauki. I oczywiście prawdziwych naukowców.
Parte proxima res continuetur.
dr Paweł Kawalerski
Wojskowa Akademia Techniczna w Warszawie
Tekst opracowałem na podstawie pracy Mariana Mazura pt. Historia naturalna polskiego naukowca (Warszawa 1970) oraz własnej obserwacji uczestniczącej i eksperymentów uczestniczących.