Na Uniwersytecie Jagiellońskim coraz wyraźniej dostrzegamy, że nasza misja jako uczelni badawczej winna być skoncentrowana na badaniach, których nieodłączną częścią są doktoranci i wybitni studenci. Szkoły doktorskie są narzędziem realizacji tej misji.
Pod koniec 2022 roku ukazały się dwa teksty poświęcone kształceniu doktorantów: Koniec z akademią dr. Macieja Jakubowiaka w internetowym czasopiśmie „Dwutygodnik” oraz Z akademii do baru Damiana Nowickiego w „Tygodniku Powszechnym”. Oba uderzają w czułe punkty polskiego systemu akademickiego, zwłaszcza zaś w kształcenie doktorantów. Z uwagi na to, że w tych dniach (tekst ukazał się w numerze 7-8/2023 FA) rozpoczyna się proces opuszczania szkół doktorskich przez pierwszych absolwentów, warto zarysować perspektywę instytucjonalną i środowiskową tych instytucji. W pierwszej części tekstu naszkicuję panoramę problemów, następnie odniosę się do wprowadzanych od 2018 roku zmian, by wreszcie określić wyzwania, jakie one niosą.
Piąte koło u wozu
Obaj autorzy wspomnianych tekstów koncentrują uwagę na tym, że kształcenie doktorantów w starym systemie (na studiach doktoranckich) było nieefektywne, pozbawione szacunku dla młodych badaczek i badaczy, a dodatkowo dawało jedynie iluzoryczne perspektywy kontynuacji pracy naukowej po doktoracie. Diagnozę tę można byłoby zatem spuentować następująco: doktorant w starym systemie był piątym kołem u wozu. To zaś powodowało, że niemalże wyłącznie dzięki łutowi szczęścia oraz zażyłości z zatrudnioną na uczelni kadrą wypromowany doktor mógł liczyć na etat. To bolesna, lecz przynajmniej w części trafna diagnoza, choć nie z powodu złej woli kogokolwiek, lecz raczej nieokreślonego instytucjonalnie charakteru kształcenia doktorantów na studiach doktoranckich, zwłaszcza w naukach społecznych i humanistycznych.
To zastrzeżenie jest istotne, gdyż w przypadku nauk przyrodniczych i ścisłych, medycznych czy technicznych kosztochłonność badań od dawna w decydujący sposób wpływała na skuteczność kształcenia doktorantów i odsetek bronionych rozpraw. Nauki społeczne i humanistyczne wyróżniały się pod czterema względami: przyjmowano zawsze znacznie więcej doktorantów, niż oferowano stypendiów; badania w tych dziedzinach są wysoce zindywidualizowane i często mają luźny związek z tym, co aktualnie robi promotor; w przeważającej liczbie przypadków realizacja projektu doktorskiego odbywa się w warunkach samotnego procesu badawczego (setki godzin spędzonych przy własnym biurku lub w bibliotece na czytaniu i pisaniu), które wymagają znacznie większej determinacji, samodyscypliny i świadomości tego, że cel jest wart osiągnięcia mimo wielu trudności i przeciwności; doktoranci nauk społecznych i humanistycznych byli w istocie rzeczy asystentami, którzy uczyli studentów (często na zasadzie wolontariatu) – fakt ten nie jest niczym negatywnym, lecz staje się takim, gdy dydaktyka nadmiernie obciąża czasowo i tym samym odciąga od głównego celu, jakim jest napisanie wysokiej jakości rozprawy naukowej.
Szereg opinii, które zostały wyrażone w tych artykułach, nie uwzględnia okoliczności, o których napisałem powyżej. Poza tym, co jest najbardziej problematyczne, autorzy nie zwracają uwagi na to, że jesteśmy właśnie w trakcie systemowej zmiany. W lipcu 2018 roku weszła w życie ustawa, która inaczej, względem studentów studiów doktoranckich, definiuje i pozycjonuje kształcenie doktorantów. Po pierwsze, wprowadza organizację kształcenia w postaci szkół doktorskich. Po drugie, wprowadza obligatoryjne stypendium dla doktorantów. Po trzecie, wprowadza ewaluację działalności szkół. Po czwarte, zwraca baczną uwagę na to, czy cel zasadniczy, czyli powstawanie wysokiej jakości rozpraw doktorskich, jest osiągany. Ustawa, być może w niektórych miejscach problematyczna, w odniesieniu do kształcenia doktorantów może być odczytana jako stwarzająca ramy prawne do tego, by doktoranci przestali być piątym kołem u wozu i stali się pełnoprawnymi członkami wspólnoty akademickiej. Tak właśnie o naszych młodszych koleżankach i kolegach badaczach już od dawna, mimo potknięć, myślimy w Uniwersytecie Jagiellońskim, a szkoły doktorskie stały się dogodnym instrumentem, by to myślenie uwyraźnić i instytucjonalnie utrwalić.
Pomóc rozwinąć skrzydła
W marcu 2019 na Uniwersytecie Jagiellońskim powołano do istnienia cztery dziedzinowe szkoły doktorskie. Założono sobie następujące cele strategiczne: skoncentrowanie na potrzebach badawczych doktorantek i doktorantów; zbudowanie systemowego wsparcia merytorycznego; zbudowanie systemowego wsparcia finansowego; zbudowanie tożsamości instytucjonalnej i personalnej, szczególnie w kontekście wspólnoty naszego uniwersytetu oraz losów absolwentów naszej szkoły. Jednym zdaniem mówiąc: wszystkim nam zależy, by stworzyć młodzieży warunki do rozwinięcia naukowych skrzydeł i poczucia głębokiej identyfikacji z naszym uniwersytetem. Istotnym aspektem tego przedsięwzięcia ma być większa skuteczność w przygotowywaniu rozpraw doktorskich (w naukach humanistycznych na studiach doktoranckich wskaźnik ukończenia doktoratów to mniej więcej 10-12%).
Niektórzy pewnie zadadzą pytanie: Jakie są szanse powodzenia tego projektu (dla niektórych wciąż eksperymentu)? Na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi. Uniwersytet i, szerzej, świat akademicki to skomplikowany organizm wybitnych osobowości, osób wspierających, infrastruktury i głębokich związków ze społeczeństwem i gospodarką. To, co udało się zrobić w Uniwersytecie Jagiellońskim przez cztery lata, można łatwo zweryfikować: stworzyliśmy promotorom warunki do intensywnej i systematycznej pracy z doktorantami; zaprosiliśmy do współpracy badaczy z zagranicy; wspieramy młodzież w realizacji projektów z uczelniami spoza Polski; wypracowaliśmy instrumenty wsparcia finansowego, dzięki którym doktoranci mogą realizować swoją pasję naukową; stwarzamy warunki lokalowe i infrastrukturalne, by doktoranci czuli się związani z uniwersytetem nie tylko wirtualnie, co zwłaszcza w okresie potężnych turbulencji, jakie przyniosły pandemia i wojna, jest niezwykle ważne, tak z psychologicznego, jak i socjologicznego punktu widzenia.
Czy to wystarczy, by osiągnąć osobisty (przez konkretną doktorantkę i doktoranta) i instytucjonalny sukces? Dziś na to pytanie nie sposób odpowiedzieć w sposób przekonujący i wyczerpujący. Nie ma jednak wątpliwości, że wszystkim nam zależy na tym, by doktoranci mieli poczucie, że są istotną częścią wspólnoty akademickiej. Świadectwem tego podejścia jest to, że doktoranci mają swój (liczący się) głos w różnych ważnych gremiach, od senatu uczelni po rady szkół doktorskich, tym samym współdecydując o tym, co dzieje się w szkole doktorskiej i na uniwersytecie. Doceniany jest także ich wkład w rozwój dyscyplin, w ramach których prowadzą badania, poprzez udział w zespołach badawczych (granty), publikacje w prestiżowych czasopismach i udział w wysokiej rangi wydarzeniach naukowych w Polsce i na świecie.
Blaski i cienie
Ktoś mógłby powiedzieć, że prócz blasków na pewno są także cienie. Są, bo być muszą. Rozpoczynaliśmy z niskim kredytem zaufania ze strony wspólnoty akademickiej. Jak to bywa ze zmianami i nowymi instytucjami, w pierwszej kolejności identyfikowane były słabości, braki i trudności, a dopiero w dalszej potencjał, możliwości i siła, które oferuje doktorantom taka instytucja jak szkoła doktorska. Uczymy się współpracować w szerszym planie, w środowisku multi- i interdyscyplinarnym, próbując znaleźć wspólny mianownik dla naszych, niekiedy rozbieżnych, interesów. Docieramy się i coraz lepiej rozumiemy, choć nie brak i napięć oraz przekonania o tym, że można byłoby inaczej, taniej i z mniejszym zaangażowaniem środków uniwersytetu.
Powyższe stanowisko łączy się bezpośrednio z realiami finansowymi. Dla niektórych wysokość stypendium (ok. 3200 zł brutto brutto przed oceną śródokresową, co oznacza ok. 2300 zł netto) jest znacząco niewystarczająca. Z drugiej strony, jeśli przyjąć, że całościowa kwota oferowana przez uniwersytet na czteroletnią realizację własnego pomysłu badawczego oscyluje między 250 tys. a 300 tys. zł, trudno jednoznacznie orzec, czy jest to rzeczywiście cień. Wszystko zależy od punktu odniesienia. Jeśli na przykład weźmiemy pod uwagę fakt, iż w wielu krajach kształcenie doktorantów jest odpłatne, to nie ulega kwestii, że nasz system oferuje znaczące wsparcie finansowe: zwalniając z opłat, oferując stypendium i dodatkowe środki na realizację badań. Nie ulega też kwestii, że Uniwersytet Jagielloński jest w tej ofercie liderem, kładąc silny nacisk na to, by wspierać finansowo doskonałość naukową w ramach realizowanego programu strategicznego IDUB.
Wszelako nie ma wątpliwości, że zasadniczym cieniem na naszej aktywności może się położyć los absolwentów szkół. Mówiąc szczerze, byłoby daleko idącą nieodpowiedzialnością, gdyby dyrektor szkoły doktorskiej definiował swoją misję wyłącznie w terminach czterolecia, w ramach którego doktoranci realizują projekty naukowe. Rozumiem ją znacznie szerzej, mianowicie jako obejmującą także, a może przede wszystkim, los naszych absolwentów, którzy mogą kontynuować pracę naukową lub, jeśli wybiorą inną drogę życiową, z powodzeniem funkcjonować w instytucjach publicznych, mediach, biznesie czy gdziekolwiek sobie zamarzą. A zatem to absolwent jest w istocie swojej największym wyzwaniem systemu kształcenia w szkole doktorskiej. W tym duchu można odczytać także dwa wspomniane artykuły, z których przebija żal, frustracja i niepewność, a więc wszystkie te zjawiska, które nie pozwalają zdyskontować wielkiego sukcesu, jakim jest uzyskanie stopnia doktora. Jest to tym istotniejsze, że nieustannie podważa się wartość dyplomów ukończenia studiów, w tym także dyplomu doktora. Wszelako nie jest chyba postawą marzycielską głęboka wiara w to, iż każdy doktor Uniwersytetu Jagiellońskiego wnosi nową jakość do naszej wspólnoty i zwiększa naszą siłę w globalnej konkurencji, w jakiej chcąc nie chcąc uczestniczymy.
Tym samym dotykamy najwrażliwszej części całego przedsięwzięcia. Obejmuje ono pytanie o to, ilu przyszłych doktorów kształcić, w jakich dyscyplinach, w jakich obszarach badawczych i z jakim założeniem co do ich przyszłej roli? Oferowane przez nas programy są zróżnicowane co do frekwencji, głównie z powodu ograniczeń finansowych, zwłaszcza w dziedzinie nauk humanistycznych. Jednocześnie staramy się patrzeć realistycznie i długofalowo. Zdajemy sobie bowiem sprawę z tego, że badania naukowe są podstawą do rozwoju cywilizacyjnego i technologicznego, a także kształtowania tożsamości naszej wspólnoty narodowej, sprawnie działającego szkolnictwa, instytucji społecznych i politycznych czy gospodarki. Humanistyka i nauki społeczne, które często postrzegane są jako marnotrawstwo środków publicznych, w centrum swoich zainteresowań stawiają człowieka i relacje międzyludzkie, rezultaty jego aktywności oraz miejsce, jakie zajmuje w świecie. Tym samym to właśnie te dwie dziedziny oferują pogłębione rozumienie nas samych, wyzwań, przed jakimi stajemy i sposobów ich przezwyciężania. Tak długo, jak będą ludzie, będą też badania w szeroko rozumianej humanistyce i naukach społecznych, a to powinno napawać optymizmem.
Upragnione dziecko akademii
Być może metafora doktora jako upragnionego dziecka akademii brzmi nazbyt paternalistycznie, lecz w istocie doskonale wyraża jedną z podstawowych idei, która stoi za kształceniem i prowadzeniem badań w obrębie uniwersytetu. Promowanie doktorów to świadectwo jego żywotności naukowej, wysokich kompetencji kadry, jak również silnego przekonania o zasadności dążenia do prawdy, a w konsekwencji przyjmowania na swoje barki odpowiedzialności za następne pokolenia. Bez doktorów uniwersytet nie ma racji bytu, tak jak trudno go sobie wyobrazić bez studentów. Tym samym w doktorantach położona jest niemalże cała nadzieja na kontynuację i rozwój. Nawet jeśli dzisiaj postrzegamy tę nadzieję jako problematyczną i pełną wewnętrznych napięć, nie podważa to jej zasadniczego charakteru, dzięki któremu akademia w ogóle może trwać.
Na Uniwersytecie Jagiellońskim coraz wyraźniej dostrzegamy, że nasza misja jako uczelni badawczej winna być skoncentrowana na badaniach, których nieodłączną częścią są doktoranci i wybitni studenci. Szkoły doktorskie są narzędziem realizacji tej misji. Jakie będą rezultaty wprowadzanych od czterech lat zmian, trudno dziś jednoznacznie przesądzić, tak jak trudno orzec, czy w krótkiej perspektywie nasi nowi doktorzy (pierwsi uzyskają stopień już w tym roku) będą w znacząco lepszej sytuacji aniżeli ich koleżeństwo ze studiów doktoranckich. Na to potrzeba czasu, wypracowania nowych, dobrych praktyk, wyłonienia się nowej tradycji i głębokiego osadzenia w wielowymiarowym życiu uniwersytetu. Mimo wszystko – w tym miejscu pozwolę sobie na wypowiedź w tonie osobistym – jestem dobrej myśli, i to nie jako dyrektor, ale nade wszystko jako opiekun młodzieży, promotor wielu prac doktorskich i po prostu starszy kolega.
dr hab. Sebastian Kołodziejczyk
dyrektor Szkoły Doktorskiej Nauk Humanistycznych
Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie