Wokół nauki
13 Sierpnia
Źródło: www.pixabay.com
Opublikowano: 2024-08-13

Jak się w nauce administruje?

Potrzebna jest siła urzędnicza, która potrafi np. samodzielnie wykonać przegląd literatury, nakreślić harmonogram projektu badawczego, policzyć koszty projektu, wykonać korektę tekstu naukowego, sporządzić skorowidz do książki, prowadzić ze zrozumieniem terminarz spraw, zaprotokołować główne punkty przebiegu fachowej dyskusji i posiedzeń rad naukowych itp. Może warto rozważyć utworzenie zawodu wykwalifikowanego specjalisty administratora nauki?

Nasuwa się nieodparcie wniosek, że obciążanie naukowców, a więc pracowników o kwalifikacjach tak trudno i tak dużym kosztem społecznym zdobywanych, czynnościami administracyjnymi jest czymś wołającym o kryminał, czymś, za co zlecający takie zadania powinien być dyscyplinarnie usunięty ze stanowiska za niegospodarność!

W systemie nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce można wyróżnić kilka rodzajów administracji (stosując definicje projektujące): ministerialną, dziekańską, dyrekcyjną, zakładową, pracownianą.

Administracja ministerialna obejmuje nie tylko ministerstwa, ale wszelkie organy rządowe zawiadujące instytucjami naukowymi, a także te, od których instytucje naukowe zależą w pewnym stopniu lub które pełnią rolę ich petentów. W relacjach między tą administracją a światem nauki można zauważyć brak równorzędności. Mówiąc o tym, mam na myśli sytuację, w której administracja nakłada na instytucje naukowe różnorodne obowiązki, nie zobowiązując się jednocześnie do niczego w stosunku do nich. Na temat tej relacji napisano już wiele, choćby na łamach „Forum Akademickiego”, toteż pozwolę sobie pominąć ten wątek.

Administracja dziekańska obejmuje agendy urzędnicze przy kierowniku podstawowej jednostki organizacyjnej, tj. dziekanie. Można by wysunąć wątpliwość, kogo ta administracja ma obsługiwać: administrację ministerialną, dyrekcję instytutów i zakładów czy pracowników naukowych?

Administracja dyrekcyjna i zakładowa obejmuje urzędników w poszczególnych instytutach i zakładach instytutu.

Administracja pracowniana i laboratoryjna obejmuje… Nie, taka nie istnieje realnie, jedynie nominalnie. W pracowniach naukowych i laboratoriach nie ma żadnego personelu administracyjnego. Naukowców nikt nie obsługuje, aby im się w głowach nie poprzewracało.

Sprawa stosunków między administracją i nauką stoi u nas na głowie. Olbrzymia obsada urzędnicza przy dziekanie, niewielka w instytutach i zakładach. Żadnej w pracowniach i laboratoriach naukowych.

Koszty, godziny, efekty, punkty, sloty, protokoły, sprawozdania itp. – sytuacja, zdawałoby się, jasna. Tę administracyjną robotę wykonują pracownicy administracyjni. Ale czy tylko oni? Nie tylko, ponieważ w regulaminach pracy uczelni można spotkać zapis mówiący o tym, że czynności administracyjne nie mogą przekraczać np. 20 proc. całego czasu pracy nauczyciela akademickiego w grupie pracowników dydaktycznych i 10 proc. całego czasu pracy nauczyciela akademickiego w grupie pracowników badawczo-dydaktycznych. A jak wyglądała rzeczywistość? Ano, to tylko zapis, rzeczywistość pozostaje bez zmian, czynności administracyjnych nie ubywa, tylko nadwyżkę ponad owe 10 albo 20 proc. dopisuje się do czasu zużytego na prace naukowe i dydaktyczne. Bo przecież naukowcom czas przecieka przez palce. Nieuczciwość? Z czyjej strony? Naukowcy nie wymyślili sobie przecież sami tej zmory, jaką dla nich są wszelkie czynności administracyjne.

Czy urzędnicy wędrują do naukowców i zbierają potrzebne im informacje? Skądże znowu! Najpierw pojawia się formularz, dalej instrukcja jak wypełniać poszczególne rubryki i oczywiście pismo okólne podpisane przez dziekana nakazujące „w terminie do dnia…”, i wszystko to razem rozsyłane jest po instytutach i zakładach instytutu, ewentualnie pracowniach i laboratoriach. Dalej funkcyjni pracownicy rozsyłają to do podwładnych, tworząc pozory realizacji funkcji kierowniczych i jednocześnie niepotrzebnie wydłużając tor sterowniczy.

Jestem zajęty badaniami i dydaktyką

Otrzymawszy ten elaborat, naukowiec musi rzucić w kąt wykonywane właśnie badania albo zajęcia dydaktyczne i zabrać się do jego lektury, potem skopiować wzór formularza, wynotować istotne zdania z instrukcji, zebrać dane, sprawdzić ich poprawność i wysłać, ale to jeszcze nie koniec. Po tygodniu naukowiec otrzymuje formularz z powrotem jako źle wypełniony. I jeszcze raz to samo!

Problem polega na tym, że urzędnik, pierwotnie przeznaczony do wykonywania zadań administracyjnych w celu odciążenia naukowców (łac. administrare – być pomocnym, obsługiwać, zarządzać, ministrare – służyć), sam staje się tym, który je na nich nakłada. Wydaje polecenia i zadaniuje zgodnie z własnymi wytycznymi i solipsystycznym „widzimisię”, odrzucając wszelkie działania niezgodne z nimi (nieważne, czy są sensowne, czy nie). W efekcie pełni rolę przełożonego, posiadającego priorytetowe uprawnienia, ponieważ zadania administracyjne zawsze mają ściśle określony termin wykonania („na wczoraj”), poparty ważnym podpisem. Niemożliwe jest, aby naukowiec mógł odpowiedzieć: „Nie mam czasu, jestem zajęty badaniami i dydaktyką”.

Czy można spotkać się z sytuacją, gdy urzędnik z administracji przyszedł do pracowni naukowej, aby coś załatwić dla naukowców? Urzędnik „urzęduje” za swoim biurkiem i „przyjmuje” interesantów. Naukowcy to interesanci, a raczej petenci przemierzający biurokratyczne szlaki i odmęty nastrojów, dzwoniący, korespondujący, poszukujący odpowiedzi, przypominający o istotnych kwestiach do załatwienia, angażujący, sprawiający kłopoty, gdy potrzebują czegoś. Praca urzędnika mogłaby być znacznie łatwiejsza, gdyby nie było naukowców.

Czy można się spotkać z sytuacją, żeby dziekan skierował jakiegokolwiek urzędnika do pomocy przeciążonym naukowcom, choćby do zrobienia poprawek korektorskich w tekście? Natomiast do reguły należą sytuacje odwrotne. Urzędnicy nie mogą zdążyć z rozliczeniem grantu albo działalnością promocyjną? Nie ma zmartwienia, są przecież pracownicy na dole administracyjnego łańcucha pokarmowego, już leci okólnik dziekana: „Skierować pracownika do… na okres…” itd. Naukowcy to przecież rezerwy pracownicze dla administracji.

Należy zauważyć, że wśród urzędników można znaleźć osoby autentycznie zaangażowane, sumienne, sprawne i skuteczne. To jednak dotyczy jedynie tych, którzy posiadają rzeczywiście wysokie kwalifikacje urzędnicze i zamiłowanie do wykonywanej pracy. Niestety ta zaangażowana postawa ma swoje konsekwencje – ci urzędnicy są nieustannie zagonieni, ponieważ tylko oni zdolni są do podejmowania działań, co sprawia, że cały ciężar pracy spoczywa na ich barkach.

Lakonicznie opisana doktryna administrowania w nauce wynika z nieporozumienia polegającego na dążeniu do stosowania poleceń administracyjnych tam, gdzie nie mogą one wchodzić w grę. Wydawanie poleceń jest sensowne wtedy i tylko wtedy, gdy są one wykonalne, a rozkazodawca potrafi wskazać sposób ich wykonania. Dzięki temu będzie mógł również skontrolować wykonanie rozkazu. Na przykład prawnik może żądać od asystenta prawidłowego przygotowania dokumentów, gdyż potrafi zweryfikować ich zgodność z obowiązującymi normami i przepisami. Kucharz może nakazać pomocnikowi odpowiednie przygotowanie potrawy, gdyż zna specyfikę dania i wie, jakie kroki są konieczne do uzyskania oczekiwanego smaku. Architekt może wymagać od rysownika precyzyjnego przedstawienia projektu, ponieważ posiada umiejętność oceny zgodności z założeniami estetycznymi i funkcjonalnymi. Jednakże podobne postępowanie nie jest możliwe w nauce z samej jej istoty. Nie można nakazać wykrycia nieznanych nikomu faktów, właściwości lub związków, ponieważ nie można wskazać, jak to zrobić, a nawet nie wiadomo, czy one istnieją.

Przyczyny tkwią w nieufności

Problemy związane z nieprzewidywalnością badań naukowych przypisywano brakowi skutecznego nadzoru nad działalnością jednostek naukowych oraz pracującymi tam naukowcami. W odpowiedzi na to przekonanie wprowadza się coraz bardziej rygorystyczną kontrolę. Kontrola jednak kosztuje. Okólniki, instrukcje, zestawienia, protokoły, sprawozdania itp. tworzą istną rzekę dokumentów, których odbieranie, czytanie, opracowywanie, powielanie, przechowywanie i wydawanie wymaga legionu pracowników administracyjnych (jawnych i ukrytych, na pełnych etatach administracyjnych i nauczycieli akademickich na zasadzie dodatkowych obowiązków). Nie ma nic dziwnego w tym, że dziekan otacza się rozbudowaną administracją. Na niższych szczeblach, na poziomie poszczególnych instytutów i zakładów, administracja jest już bardziej skondensowana, a w pracowniach naukowych i laboratoriach zazwyczaj nie istnieje administracja, gdyż naukowcy samodzielnie zajmują się przygotowywaniem wszelkich dokumentacji i wykazów. Przecież każdy może zrobić takie wykazy! Szach, mat i koniec, naukowcom daje się do zrobienia to, co może zrobić ktokolwiek.

Przyczyny takiej kultury organizacji tkwią w nieufności do zdrowego rozsądku naukowców, w lęku, że przy osłabieniu kontroli efektywność badań naukowych i dydaktyki w jednostkach naukowych, dotychczas bynajmniej nie za duża, zmalałaby jeszcze bardziej. Przyczynia się do tego również brak należytego zrozumienia źródeł obecnego stanu. Albowiem można sprawdzić stan gotówki w kasie, ilość chleba i masła w sklepie albo czy nie brakuje amunicji w składzie broni. Jednakże nie da się skontrolować myśli w ludzkim mózgu i narzucić na siłę odpowiedniego sposobu myślenia (motywacji poznawczych). W tym przypadku nie ma skutecznych środków kontroli ani regulacji, które zlikwidują konieczność właściwego doboru kadrowego, zaufania do naukowca i jego zdrowego rozsądku. Bez zaufania nie istnieje solidna podstawa dla systemu szkolnictwa wyższego i nauki.

Skutkiem psychologicznym natomiast jest przyuczanie naukowców do robienia tylko tego, co jest nakazane, a potem egzekwowane, osłabianie poczucia odpowiedzialności, skoro to, co nakazane, dzieje się na odpowiedzialność nakazujących, i tłumienie inicjatywy, jako że zdolny do niej jest człowiek czujący się jak „lokomotywa” wyposażona we własny silnik, a nie jak ciągnięty wagon. Gdy wzrasta kontrola, maleje samokontrola. Wartościowy naukowiec to naukowiec samodzielny (o tym mówi również art. 187 ust. 1 ustawy z dnia 20 lipca 2023 r. Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce), a wyrabianiu samodzielności sprzyja zwiększanie swobody decyzji, a nie jej zmniejszanie.

Zawód administratora nauki?

Nie można się zatem dziwić, że działalność naukowa staje się w takich warunkach organizacyjnych sprawą marginesową. To naukowcy zajmują się obowiązkami administracyjnymi, zamiast być w odwrotnej roli. Czy w takiej sytuacji można oczekiwać od nich „wielkiego przełomu”, napływu nowych idei i innowacyjnych koncepcji, czy nawet zaangażowania w walkę o postęp? Czy naprawdę można się spodziewać, że w takiej atmosferze staną się pionierami w rewolucji naukowej i motorem rozwoju technicznego? To tak, jak gdyby żądać rekordów szybkości od biegaczy w ołowianych butach albo wymagać od słonia ruchów baletnicy.

W organizacji nauki konieczne jest rozwiązanie sprawy personelu administracyjnego pełniącego rolę pomocniczą dla pracowników naukowych. Potrzebna jest siła urzędnicza, która potrafi np. samodzielnie wykonać przegląd literatury, nakreślić harmonogram projektu badawczego, policzyć koszty projektu, wykonać korektę tekstu naukowego, sporządzić skorowidz do książki, prowadzić ze zrozumieniem terminarz spraw, zaprotokołować główne punkty przebiegu fachowej dyskusji i posiedzeń rad naukowych itp. Może warto rozważyć utworzenie zawodu wykwalifikowanego specjalisty administratora nauki?

Prawdopodobnie w trybie ekspresowym będzie można usłyszeć koronny argument: „Nie możemy sobie na to pozwolić, nie stać nas na to”. Na co? Na organizację efektywnej pracy? Czy może lepiej pozostawić wszystkie te zadania samym naukowcom? Czas naukowca jest cenny z dwóch powodów. Po pierwsze, poniesione koszty społeczne związane z jego edukacją są znacznie wyższe niż w przypadku innych zawodów. Po drugie, zajmowanie czasu naukowca zajęciami jałowymi, które odciągają go od badań naukowych, prowadzi do utraty korzyści, jakie te badania mogłyby przynieść społeczeństwu. Samo to już wystarcza jako argument za tym, aby naukowiec miał pomocników do wykonywania zadań jałowych, zamiast zajmować się nimi samodzielnie.

Parte proxima res continuetur.

dr Paweł Kawalerski

Wojskowa Akademia Techniczna w Warszawie

Tekst opracowałem na podstawie pracy Mariana Mazura pt. Historia naturalna polskiego naukowca, Warszawa 1970 r. oraz własnej obserwacji uczestniczącej i eksperymentów uczestniczących.

 

Dyskusja (0 komentarzy)