Porządek instytucjonalny więzi członków organizacji w racjonalności zupełnie odmiennej niż ta, która jest udziałem człowieka wolnego. Procedury, rutyny, reguły, standardy, struktury zwieńczone ewaluacją ilościową pchają badacza w stronę zachowań krótkowzrocznych. Ludzie częściej dokonują takich wyborów, które szybko przynoszą pozytywne efekty.
Kim jest krótkowzroczny badacz? To badacz, który dostosowując się do wymogów ewaluacji nauki oraz procedur awansowych, skupia się na publikowaniu tam, gdzie osiągnie liczbowe cele punktacji. Taka charakterystyka brzmi zupełnie trywialnie, zdaje się być intuicyjnie oczywista i zgodna z elementarnym poczuciem rozsądku. Krótkowzroczność badacza przejawia się skupieniem na tym, co ważne tu i teraz, na reaktywności wobec oczekiwań zgłaszanych przez interesariuszy. Dlaczego więc zasługuje na krytyczną analizę? Z tych samych powodów, dla których krótkowzroczność menedżera wywołuje zainteresowanie, ponieważ decyzje podyktowane poczuciem pilnej konieczności rzadko prowadzą do długoterminowego sukcesu, a często do porażki (Czakon, W., Krótkowzroczność strategiczna menedżerów, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2020). Stygmatyzowanie badacza jest jednak tak samo jałowym szukaniem kozła ofiarnego, jak oskarżanie menedżerów o wszelkie przewiny. Dlatego w tym artykule pokazuję, że krótkowzroczność badacza jest produktem systemu, a nie winą jednostki czy przywarą jednej tylko dziedziny nauk, tj. nauk społecznych.
Doniosła misja i niechlubny wizerunek
Nauki społeczne mają kardynalne znaczenie, ponieważ wpływają na sposób, w jaki myślimy o sobie, jak postrzegamy innych, a dalej – jakiego rodzaju działania podejmujemy. Każda z obecnych jedenastu dyscyplin dziedziny nauk społecznych wpływa na naszą rzeczywistość, czy to przez sprawdzalne teorie, czy przez ideologiczne założenia, czy przez pojęcia, którymi posługujemy się codziennie. Dają narzędzia zrozumienia miejsca człowieka w społeczeństwie, różnorodność jego decyzji, zachowań czy ścieżek rozwoju. Wyjaśniając właściwe swojej dziedzinie zjawiska, otwierają też drogę do zapanowania nad nimi. Innymi słowy misja nauk społecznych wyznacza im szczególną rangę poprzez wpływ na każdego z nas.
Znaczeniu nauk społecznych towarzyszy jednak wiele kontrowersji odnośnie do teorii, sposobów jej tworzenia, dróg poznania stosowanych przez badaczy, ich strategii publikacyjnych, czyli w gruncie rzeczy samego statusu naukowego. Zwłaszcza gdy zastosować kryteria oceny przyjmowane w naukach ścisłych i przyrodniczych, to ocena potoczna, a także samych badaczy, wypada niezbyt imponująco. Oczekiwanie ścisłych predykcji, uniwersalnych modeli matematycznie opisujących rzeczywistość społeczną, eksperymentalnie potwierdzonych praw i prawidłowości trudno pogodzić z naturą człowieka. Jeśli według standardów ścisłości nauki społeczne są niedoskonałe, to przede wszystkim dlatego, że przedmiot ich badań jest wedle tych samych standardów niedoskonały, różnorodny i zmienny.
Z kolei krytyka, a także samokrytyka odnośnie do metodologii nauk społecznych spotyka się z poważną reakcją w postaci dążenia do podnoszenia legitymizacji, jakości oraz rygoru. Gdyby wziąć za przykład tylko nauki o zarządzaniu i jakości, które uprawiam, to w okresie ostatnich czterdziestu lat nastąpił gwałtowany rozwój technik gromadzenia danych, stopnia zaawansowania technik analizy danych ilościowych, ale także równie imponujący rozwój metodologii badań interpretatywnych, krytycznych i w działaniu. Tak gwałtowny, że prace badawcze sprzed zaledwie dekady nie spełniłyby dzisiejszych standardów.
Natomiast strategie publikacyjne stosowane w naukach społecznych znalazły się w ostatnich latach pod silną presją internacjonalizacji. Napiętnowano nadprodukcję artykułów, prac zbiorowych oraz monografii redagowanych w języku polskim i adresowanych do polskiego środowiska. Regulacje prawne wymusiły reorientację na wydawnictwa międzynarodowe, tworząc system punktów dyskryminujący wydawnictwa polskie kosztem zagranicznych. W rezultacie setki badaczy skierowało swoje prace do wydawnictw międzynarodowych, często z powodzeniem publikując w renomowanych czasopismach, a często także trafiając do czasopism mniej renomowanych lub nawet drapieżnych. Ogólnie jednak widoczność polskiego dorobku nauk społecznych w obiegu nauki światowej skokowo wzrosła.
Nietrudno zauważyć, że w debacie o kondycji naukowej dziedziny nauk społecznych zajmuję stanowisko przeciwnika łatwego krytykanctwa. Jeśli jednak jest tak dobrze, to dlaczego mamy wewnętrzne poczucie niezadowolenia i niedosytu? Na to pytanie próbuję udzielić mniej oczywistej, niestygmatyzującej odpowiedzi.
Mit badacza samotnika w wieży z kości słoniowej
Siła przekonywania mitów bierze się z ich przystępności dla postronnego odbiorcy, nawet nieprzygotowanego merytorycznie czy metodologicznie. Wdzięk uproszczenia, personifikacji, a także atrakcyjnych metafor daje satysfakcję rozumienia nawet skomplikowanych zjawisk. Jeden z najbardziej uporczywie obecnych w świadomości społecznej mitów przedstawia badacza zamkniętego w wieży z kości słoniowej, symbolizującej czystość, odosobnienie, a nawet oderwanie od rzeczywistości, niezbędne do uzyskania jasność myśli. Akademickie wieże z kości słoniowej wymagają całkowitego poświęcenia, rezygnacji ze świata zewnętrznego na rzecz zazdrosnej nauki. Mityczny badacz to samotnik poszukujący zrozumienia trudnej materii, powodowany ciekawością świata, ale od tego świata odcięty.
Trudno o bardziej mylący mit. Nauka to przecież aktywność zbiorowa, prowadząca do krytycznej rozmowy pomiędzy badaczami czy z otoczeniem społecznym, ale też realizowana w zorganizowany sposób. Instytucje nauki są sprawdzonym tysiącletnią historią instrumentem uprawiania nauki, lepszej niż w wykonaniu samotnego badacza. Współczesne instytucje nauki dążą do maksymalizacji skuteczności i efektywności badań. Dawno już porzuciły tradycyjne formy organizacji, podporządkowane mitowi badacza w wieży z kości słoniowej. Transformacja ta zaczęła się jeszcze przed rozkwitem nauk społecznych, bo z początkiem XIX wieku, za sprawą reformy Humboldta. Zmiana uniwersytetów przyspieszyła z początkiem XX wieku za sprawą filantropijnej działalności amerykańskich magnatów przemysłu, którzy wnieśli do nauki nie tylko ogromne środki finansowe, ale także wzorce nadzoru, administrowania i oceny działalności uniwersytetu. Szczególny wpływ zdaje się mieć właśnie system oceny działalności, oparty na mierzeniu produktywności naukowej pojedynczego badacza. Naukometria wywiera znaczący wpływ także i w naszej rzeczywistości akademickiej poprzez zinstytucjonalizowany system ewaluacji punktowej. Badacz nie tylko musi publikować (słynne już publish or perish), ale na dodatek tylko w określonych wydawnictwach ze względu na możliwą do uzyskania liczbę punktów.
Finansowanie nauki ze środków publicznych rodzi potrzebę transparentnej oceny uzyskiwanych efektów. Wprowadzony niedawno system ewaluacji przez pryzmat doskonałości (ang. excellence) powoduje, że chodzi już nie tylko o produktywność naukową, ale o produktywność na określonym liczbowo poziomie jakości. Dalszy rozwój ewaluacji w kierunku oceny ilości pozyskanych środków finansowych, tzw. grantów, prowadzi do stopniowego pogarszania warunków pracy w uczelniach w kierunku prekaryzacji, głośnych obecnie planów likwidacji wydziałów i katedr zajmujących się naukami społecznymi, a nawet samobójstw ludzi niezdolnych wytrzymać takiej presji. Wymieniam tu tylko negatywne, bolesne zjawiska wynikające z instytucjonalnej transformacji uniwersytetów, po to żeby jaskrawie pokazać, jak daleki jest mit badacza w wieży z kości słoniowej od rzeczywistości. Nie jest ani samotny, ani chroniony od zgiełku codzienności, ani też wolny w swoich dociekaniach. Przyczyny takiego stanu rzeczy tkwią w porządku instytucjonalnym, organizacyjnym współczesnej nauki.
Dlaczego badacze są krótkowzroczni?
Porządek instytucjonalny więzi członków organizacji w racjonalności zupełnie odmiennej niż ta, która jest udziałem człowieka wolnego. Procedury, rutyny, reguły, standardy, struktury zwieńczone ewaluacją ilościową pchają badacza w stronę zachowań krótkowzrocznych. Ludzie częściej dokonują takich wyborów, które szybko przynoszą pozytywne efekty, a unikają tych działań, które wymagałyby długotrwałych wyrzeczeń prowadzących do niepewnych owoców w dalekiej przyszłości. Krótkoterminowość najsilniej kojarzy się z krótkowzrocznością, dotyczy każdego człowieka w każdej roli: konsumenta, pracownika, badacza. Krótkowzroczność nie ogranicza się jednak do wymiaru czasowego, obejmuje również skupienie na bliskim otoczeniu kosztem odległych sposobności, na dobrze znanych podmiotach kosztem tych nieznanych, w rezultacie prowadząc do konsekwentnego realizowania dotychczasowych strategii bez względu na ewentualne zmiany w otoczeniu. Krótkowzroczność badacza powoduje, że nie docenia on znaczenia długoterminowych działań, przegapia szanse współpracy, ignoruje tematy odległe od dotychczasowych zainteresowań, przeocza konkurentów w rywalizacji o odkrycia, finansowanie czy status.
Krótkowzroczny badacz, skupiając się na publikowaniu, jest pragmatyczny. Wybierając tematy badań, metody ich prowadzenia oraz sposoby komunikowania wyników, kieruje się kryterium publikowalności. Wobec tego poddaje się modom odnośnie do tematów, podejść i metod badawczych. Szuka tych czasopism, które dają wyższe prawdopodobieństwo sukcesu publikacyjnego, a także tych, które publikują szybciej. Pragmatyka publikowalności powoduje migracje krótkowzrocznych badaczy z dala od czasopism, które są selektywne, bo w rzetelnym systemie peer review tworzą warunki doskonalenia prac, w kierunku tych czasopism, które oferują szybki publikacyjny sukces. Drapieżne czasopisma trafiają dokładnie w tę potrzebę, a ich gwałtowny rozwój w ostatnich latach, ich popularność wśród autorów z polską afiliacją ilustrują niepokojąco znaczną skalę zjawiska. Uprawdopodabnia ona myślenie o tym zjawisku jako zachowaniu zbiorowym, wymuszonym instytucjonalną presją.
Krótkowzroczny badacz nie szuka pogłębienia interesujących go problemów, nie realizuje długoletnich programów badawczych, nie uczestniczy w społeczności badaczy prowadzących podobne badania. Unika konferencji, recenzowania na ich rzecz czy organizowania seminariów naukowych, ponieważ nie mieszczą się w pragmatyce publikowalności. Podejmuje tylko te tematy, które mają wysokie szanse publikowalności, a porzuca je bez żalu, gdy tylko szanse publikowalności spadają lub gdy czas niezbędny do publikacyjnego sukcesu się wydłuża. Podobnie pragmatyczne zachowania krótkowzroczny badacz przyjmuje odnośnie do projektów badawczych finansowanych w konkursach. Okres finansowania (3–4 lata) wymusza poszukiwanie szybkich sukcesów publikacyjnych, ponieważ to one warunkują szanse uzyskiwania kolejnych grantów. Taki system premiuje podejmowanie modnych problemów badawczych, podejść i metod, które oferują wyższe szanse publikowalności. Łatwo pomylić krótkowzrocznego badacza z oportunistą motywowanym jedynie dążeniem do realizacji własnych ambicji, choć jednak czasem to ta sama osoba.
Okazuje się zatem, że krótkowzroczność badacza wynika z podatności na instytucjonalne presje związane z jednym tylko kryterium, tj. publikowalności. To od spełnienia tego kryterium zależy powodzenie akademickie, a nawet i samo przetrwanie. Publikowalność z kolei zależy od listy uznawanych czasopism, podatnej, jak ostatnie lata pokazują, na zniekształcenia oraz nieprzewidywalną zmienność w krótkim terminie. Publikowalność zależy też od praktyk redaktorów, również będących pod presją wskaźników liczbowych cytowalności, selektywności wyrażonej liczbą odrzucanych tekstów, a także czasu od złożenia tekstu do decyzji. Zależy również od preferencji recenzentów, których jest znacznie mniej niż artykułów składanych pod rozwagę redakcji czasopism. Krótko mówiąc, nauka trafiła w sidła instytucjonalnego systemu ewaluacji liczbowej, w którym lepiej się dostosować, niż zginąć.
Wymieniam znane problemy współczesnej nauki w perspektywie krótkowzroczności, dlatego że to, co przedstawia się w debacie o rozwoju nauki jako skuteczne rozwiązania, to patologie, które mają ugruntowane w debacie akademickiej nazwy: punktoza i grantoza. Stosowane jako jedyne środki rozwoju instytucji nauki, przekształcają środowisko akademickie w zbiorowość pragmatycznych nomadów dokładnie tak, jak krótkowzroczność menedżerów przekształca organizacje. Wiadomo jednak, że w biznesie krótkowzroczność menedżerów zagraża szansom przetrwania firm, obniża ich wyniki finansowe w długim terminie, niweczy innowacyjność. Upadek wielkich firm, takich jak Nokia czy Kodak, dobitnie to ilustruje. Nietrudno się domyślić, że krótkowzroczność badacza wywoła skutki podobne do tych, które znamy z badań nad krótkowzrocznością menedżerów. Porażka nie jest jednak nieuchronna, ponieważ większość wymienionych presji to zmienne podatne na kształtowanie. Inaczej mówiąc, to wynik decyzji o kształcie instytucji, a nie obiektywne zjawisko niezależne od woli jego uczestników.
Łagodzenie krótkowzroczności badacza
Jeżeli krótkowzroczność badacza może przynieść porażkę zarówno człowiekowi, jednostce naukowej (wydziałowi, instytutowi, dyscyplinie), uczelni, a dalej całemu środowisku akademickiemu, to warto się nią zająć. Tym bardziej że przecież sama reaktywność na zgłaszane badaczom potrzeby jest społecznie pożyteczna. Wyraziście pokazuje to problem szczepień w obecnym okresie pandemii. Wprawdzie to nauki biologiczne i medyczne niosą techniczny ciężar wynalezienia szczepionki, ale to od nauk społecznych zależy sprawność tego wysiłku, a także sprawność dystrybucji szczepionek. Okazuje się, że najszybciej dostępna stała się szczepionka opracowana we współpracy dwóch firm Pfizer i BionTech, dwóch laboratoriów konkurencyjnych względem siebie. Inne laboratoria, które poszły drogą samodzielnego opracowania albo współpracy z niekonkurentami, opracowały swoje produkty znacznie później. Gdy dostępność szczepionek przestaje być problemem, staje się nim ich społeczne postrzeganie. Okazuje się, że niskie zaufanie do niektórych szczepionek, rozprzestrzenianie się lęków, fake newsów, egoizm narodowy przejawiany przez polityków niektórych krajów, powodują znaczące opóźnienia w szczepieniach. Dobrze więc, jeśli badacze nauk społecznych, dostrzegając wyzwania tu i teraz, skupiają się na problemach współpracy konkurentów czy nieufności wzniecanej w mediach społecznościowych. Tyle tylko że obydwa te nurty badań mają za sobą wiele lat historii, a obecne wyzwanie pandemiczne tylko wyzwoliło ich popularność.
Krótkowzroczny badacz nie będzie przygotowany na podjęcie tego rodzaju wyzwań, dlatego że reagując na presję publikowalności, nie ma wielkich szans nagromadzenia głębokiej znajomości badanych problemów, bowiem wymaga to konsekwentnego wysiłku. Nie znajdzie też rozwiązania wielkich problemów: zmian klimatu, nierówności społecznych, ujemnych skutków korzystania z technologii teleinformatycznych. Wszystkie te wyzwania wymagają długotrwałego, systematycznego wysiłku, bez gwarancji szybkich sukcesów. Także publikacyjnych. Pojawia się zatem paradoks: reaktywność na potrzeby otoczenia jest pożądana, ale jednocześnie potrzebna jest konsekwencja w utrzymywaniu kursu badań w długim terminie. Spotkać można dwa sposoby myślenia o radzeniu sobie z tym paradoksem. Pierwszy polega na stosowaniu prostych reguł: rekrutacja i awanse badaczy powinny preferować długoterminowe zaangażowanie; krótkoterminowe granty należy zastąpić długoterminowymi; punktozę należy usunąć, podobnie zresztą jak wszystkie osiągnięcia naukometrii.
Proste reguły są atrakcyjne, głównie ze względu na ich naiwną prostotę. Jednak systemu bez punktozy, bez grantozy i bez reaktywnych badaczy już próbowano. Odszedł w niepamięć dlatego, że nie spełniał pokładanych w nim oczekiwań niektórych, większości albo nawet wszystkich interesariuszy: pracowników, studentów, społeczeństwa. Być może warto więc poszukiwać rozwiązań bardziej ambitnych. Dlatego drugim sposobem radzenia sobie z paradoksem krótkowzroczności jest umiejętne łączenie sprzeczności w organizacjach nauki: zespołach badawczych, większych jednostkach, uczelniach, systemie nauki. Na przykład:
Katalog rozwiązań organizacyjnych jest szerszy, a przecież doliczyć do niego można także rozwiązania społeczne, psychologiczne, prawne, pedagogiczne, bezpieczeństwa i innych dyscyplin nauk społecznych. Celem mojej wypowiedzi nie jest oferta panaceum na problemy nauk społecznych. Uważam jednak, że identyfikacja problemu otwiera drogę do poszukiwania rozwiązań. Problemem jednak nie jest ani krótkowzroczny badacz, ani punktoza, ani grantoza. Jest nim natomiast instytucjonalny układ presji ewaluacyjnej, który generuje postawy i zjawiska szkodliwe. Nawet jeśli ta szkodliwość nie jest dziś jeszcze widoczna, to nieuchronnie się do nas zbliża.
prof. dr hab. Wojciech Czakon
kierownik Katedry Zarządzania Strategicznego
Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie
Bardzo dobry tekst trafnie diagnozujący obecną (nie)moc polskiego środowiska naukowego, z którym się zgadzam. Podejrzewam jednak, że choć podjęte w nim problemy mają rzeczywisty wymiar, i powinny być wzięte pod uwagę przez całe środowisko naukowe, to nawet w swoim najbliższym środowisku pracy osoby takie jak autor tekstu rzadko są słuchane z uwagą (czy wyznaczane na stanowiska funkcyjne, gdzie mogłyby zamienić coś realnie). Problemem polskiej nauki jest bowiem zaściankowość, która 'karmi' się zwykłymi ludzkimi zawiściami - im jesteś lepszy międzynarodowo, tym trudniej będzie ci w twoim najbliższym środowisku, w którym równi i równiejsi tworzą swoje grupy oddziaływania i wpływów, po to aby otrzymać jak najdłużej obecny, i korzystny dla nich, status quo. Jeśli chcemy to zmienić, to w nauce powinny zacząć obowiązywać kryteria merytorycznej jakości - wtedy za kilkanaście lat być może będziemy silniejsi na międzynarodowym forum nauki.