Wokół nauki
01 Grudnia
Rys. Sławomir Makal
Opublikowano: 2021-12-01

Lem i nauka (po latach)

Jest więc Lem stronnikiem nauki, ale także jej skrupulatnym krytykiem, ujawniającym jej słabości i niedomagania wszędzie tam, gdzie rości sobie ona prawa do wszechmocy. Jej niedostatki są jednak nieuniknioną ceną za przyrost wiedzy, nawet jeśli ten okazuje się powolny i miejscami zwodniczy.

W rocznicę setnych urodzin Stanisława Lema zainteresowanie dorobkiem autora Solaris wzrosło w sposób istotny z zupełnie zrozumiałych względów. Inaczej jednak niż w przypadku twórczości innych wybitnych polskich literatów, zainteresowanie to nie wypłynęło ani wyłącznie, ani przede wszystkim ze strony badaczy literatury czy twórców kultury, lecz także ze środowisk naukowych w najszerszym rozumieniu tego pojęcia. Lem bowiem bywał i, jak wolno sądzić, wciąż jest, czytany chętnie przez przedstawicieli różnych dziedzin i dyscyplin naukowych – od socjologii po chemię i fizykę. Co więcej, zdarzało się nierzadko, że jego pozycja filozofującego powieściopisarza była zdecydowanie wyższa wśród matematyków i astronomów niż wśród literaturoznawców, skłonnych postrzegać go nieco protekcjonalnie jako „tego autora historii o robotach w kosmosie”, nawet pomimo pionierskich analiz jego utworów dokonywanych przez Antoniego Smuszkiewicza, Jerzego Jarzębskiego, Stanisława Beresia i Andrzeja Stoffa. Prawdę powiedziawszy, przez wiele lat aktywnej kariery literackiej Lem poruszył nieco mocniej środowisko polonistyczne tylko raz, gdy w roku 1968 opublikował Filozofię przypadku – obszerny, książkowy esej, w którym zaangażował wiedzę z zakresu cybernetyki, teorii gier i genetyki do stworzenia własnej, osobliwej teorii dzieła literackiego. Odpowiedzieli mu wówczas na łamach „Pamiętnika Literackiego” Janusz Sławiński, Kazimierz Bartoszyński i Henryk Markiewicz, a pisarz ochoczo podjął dyskusję. Wcześniej, w roku 1954, polemizował Lem na łamach „Życia Literackiego” z Andrzejem Kijowskim na temat miejsca science fiction w estetyce socrealistycznej, ale była to raczej drobna, choć uszczypliwa, wymiana zdań.

Owa ambiwalentna pozycja Lema – wybitnego pisarza, uprawiającego literaturę postrzeganą w dyskursie akademickim jako forma sztuki rozrywkowej, a zatem „niskiej” – wynikała ze swoistej bezradności rodzimej humanistyki wobec tekstów i konwencji kultury popularnej, źle usytuowanej w kontekście uprawianej powszechnie w ramach rodzimego literaturoznawstwa hermeneutyki arcydzieł. Sytuacji tej nie poprawiał zresztą i ten fakt, że sam autor traktował uprawianą przez siebie konwencję literacką z pewną dozą lekceważenia, pisząc, że są to „bajdoły science fiction” i ubolewając nad tym, iż wypełniają ją zazwyczaj spektakularne „kosmiczne hiper-superbijatyki”, deprecjonujące wszelkie walory fikcji spekulatywnej, za jaką gotów był uznać fantastykę naukową – pisaną przez nielicznych, doceniających jej potencjał, twórców: Herberta George’a Wellsa, Philipa K. Dicka czy braci Strugackich.

Pytanie o miejsce twórczości Lema

W bieżącym roku mija sto lat od chwili urodzin Lema i siedemdziesiąt od momentu jego książkowego debiutu, powieści Astronauci, która w istotnym stopniu wyznaczyła krąg zainteresowań pisarza w ramach literatury fantastycznonaukowej, rozwijającej się wówczas w nowej, powojennej rzeczywistości. Odnajdujemy w niej surową poezję międzyplanetarnych podróży, problem kontaktu z nieludzką cywilizacją, etyczne dylematy wynikające z rozwoju technologii i podszyte pesymizmem refleksje nad powinnościami nauki uwikłanej w militarną rywalizację i polityczne konflikty. Po siedmiu dekadach od debiutu można śmiało stawiać pytanie o miejsce twórczości Lema w kulturze polskiej (raczej niepodlegające dyskusji), ale także o warte przedyskutowania związki autora Solaris z nauką, wszak uchodził on za bezwarunkowego technofila, jeśli nie technokratę, oraz zdeklarowanego scjentystę niechętnego wszelkim irracjonalizmom, zarówno w filozofii, jak i w przejawach życia społecznego. Lem – niestrudzony obrońca paradygmatu naukowego i futurolog z niezwykłą przenikliwością kreślący kształt rzeczy przyszłych: odkryć naukowych i wynalazków technologicznych (osobliwie tych wątpliwych moralnie lub jawnie szkodliwych). Po latach można zatem, a nawet wypada postawić pytanie: Czy Lem jest wciąż pisarzem (dla) naukowców?

Pisząc o rozlicznych i złożonych związkach twórczości pisarza z nauką, podkreśla się zazwyczaj dwie kwestie: jego skłonność do przechodzenia w utworach literackich (jak Głos Pana czy Golem XIV) w tryb eseistyczny – brawurowe przekształcanie fantastycznej fabuły w dialogi naukowców rozważających problemy poznawcze; a także prognostyczny aspekt obecny we wszystkich niemal książkach – od wczesnych powieści z socjalistycznym przesłaniem po późną publicystykę naznaczoną futurologicznym pesymizmem. Jakkolwiek bowiem Lem konsekwentnie twierdził, że przyszłości nie sposób przewidzieć w sposób naukowo wiarygodny, to niezmiennie podejmował próby wyznaczenia kierunków, w jakich ludzka myśl naukowo-technologiczna może, będzie lub (nie) powinna się rozwijać. W tym kontekście przywołuje się zwykle najsłynniejszy prognostyczny tekst autora – monumentalny esej Summa technologiae (1964), w którym podjął on próbę zmierzenia się z kluczowymi wyzwaniami poznawczymi bliskiej i odleglejszej przyszłości: sztuczną inteligencją („intelektroniką”), rzeczywistością wirtualną („fantomatyką”) czy poszukiwaniem życia we wszechświecie.

Sam pisarz miał do swego dzieła stosunek ambiwalentny, stwierdzając wprost, że podejmuje się zadania opisania przyszłych ograniczeń i możliwości, „których materialnego charakteru, uwarunkowanego technologią przyszłości, nie możemy przewidzieć, ale których psychologiczne efekty potrafimy choć w drobnej mierze pojąć, ponieważ sami jesteśmy ludźmi” (Summa technologiae, Warszawa 1996, t. 1, s. 52). Zarazem jednak po latach, w felietonach i esejach publikowanych na łamach „Odry” i „Tygodnika Powszechnego” z upodobaniem wracał do tej właśnie książki, komentując ją i rozwijając zawarte w niej prognozy, zaś zwrot: „Jak pisałem przed laty w mojej Summie…” wszedł do stałego repertuaru chwytów retorycznych pisarza. Monografia ta pozostaje do dziś swoistą kwintesencją Lemowskiego myślenia o nauce, technologii i cywilizacji, stanowiąc skarbnicę pomysłów, za pomocą których z powodzeniem dałoby się opowiedzieć niejedną historię science fiction, nawet jeśli część z nich pokryła się z czasem łatwo dostrzegalnym nalotem stylu retro. Zapewne jednak większym komplementem dla wyobraźni pisarza staje się to, że za sprawą tych samych idei sprzed półwiecza można również opowiedzieć niejedną realistyczną opowieść współczesną osadzoną w pierwszych dziesięcioleciach XXI wieku.

Ironia, groteska, parodia

W powieściach i opowiadaniach Stanisława Lema nauka również spełnia funkcję jeśli nie pierwszoplanową, to z pewnością centralną, bowiem to właśnie wokół odkryć i dociekań naukowych spiętrzają się polityczne, psychologiczne i moralne problemy, z którymi zmagają się bohaterowie Powrotu z gwiazdGłosu Pana czy Pokoju na Ziemi. W arcydziele Lemowskiej fantastyki – Solaris – pisarz pokusił się nawet o przedstawienie rozkwitu, porażek i upadku solarystyki, dziedziny wiedzy stworzonej po to tylko, by objaśniać enigmatyczne fenomeny związane z aktywnością „myślącego oceanu”. Szybko jednak okazało się, że: „Solarystyka poczynała jakby się rozsypywać i jakby wtórem, równoległą jej obniżającego się lotu były płodzone masowo, ledwo drugorzędnymi szczegółami różniące się hipotezy o degeneracji, uwstecznianiu, inwolucji solaryjskich mórz” (Solaris, [w:] Solaris. „Niezwyciężony”, Kraków 1986, s. 192). Z czasem miało się nawet okazać, że zdaniem niektórych badaczy jest ona „namiastką religii wieku kosmicznego, jest wiarą przyobleczoną w szatę nauki; kontakt, cel, ku któremu dąży, równie jest mglisty i ciemny jak obcowanie świętych czy zejście Mesjasza” (s. 198). Dla samych naukowców dyscyplina ta okazuje się zatem „pogrobowcem zmarłych dawno mitów, wykwitem mistycznych tęsknot, których jawnie, pełnym głosem, usta ludzkie wypowiadać już nie śmią” (s. 199). Ten proces przeobrażania się naukowej dyscypliny w konglomerat wiary i mitu jest zapewne jednym z najciekawszych przykładów refleksji Lema nad ograniczeniami ludzkiego poznania i barierami epistemologicznymi, o które roztrzaskać się może naukowy paradygmat w konfrontacji z zagadkami wszechświata.

Obraz Lemowskich flirtów i potyczek z nauką byłby jednak z pewnością niepełny, gdybyśmy pozbawili go tego aspektu twórczości pisarza, który w jego dziełach odgrywał rolę szczególnie ważną i eksponowaną: ironii, groteski i parodii, pozwalających mu wypowiadać niewesołe konstatacje z pewną dozą dystansu, zrodzonego właśnie z osobliwego poczucia humoru. Najsłynniejsze cykle nowelistyczne Lema, Dzienniki gwiazdowe oraz Cyberiada, przesiąknięte są komizmem we wszystkich jego odmianach: słownej, sytuacyjnej i postaci, oferując czytelnikom zarówno efektowną żonglerkę terminami naukowymi (Mrówka Krzesławka Dręczypupa, Multipodium Pseudostellatum Trylopii czy Ohydek Szalej, Monstroteratum Furiosum, czyli… Homo Sapiens), jak i niezwykłe wynalazki („maszyna, która umiała robić wszystko na literę n”), a nawet ich „zakrywców” (likwidujących niepożądane odkrycia nauki). W utworach tych pisarz dokonywał jednak nie tylko żartobliwych przekształceń procedur naukowych, ukazując je w krzywym zwierciadle, wraz ze wszystkimi ich, często niewesołymi, konsekwencjami, ale także w brawurowy sposób parodiował konwencjonalne motywy literatury fantastycznonaukowej, takie jak pierwszy kontakt z obcą cywilizacją, cudowny wynalazek, podróż w czasie itp., odnosząc się ironicznie do tematów, które z całą powagą podejmował na stronicach swych powieści: Solaris, „Niezwyciężonego” czy Głosu Pana. W osobie Lema i nauka, i fantastyka naukowa zyskiwały zatem wnikliwego oraz obdarzonego poczuciem humoru krytyka, który potrafił po mistrzowsku komentować ich mocne i słabe strony, czyniąc z nich kanwę intrygujących opowieści o potyczkach rozumu z nieznanym.

Spektakularne porażki paradygmatu naukowego

Wszystkie te przykłady dowodzą w istocie osobliwej pozycji nauki i dyskursu naukowego w światach kreowanych konsekwentnie i z uporem przez pisarza. Oto najlepsza spośród znanych nam, jeśli nie jedyna, metoda objaśniania i oswajania rzeczywistości okazuje się zarazem źródłem cierpień i cywilizacyjnych niedomagań, by sparafrazować w tym miejscu tytuł znanej pracy Sigmunda Freuda, którego zresztą Lem uważał za hołdującego irracjonalizmowi szarlatana. Te same metody, które prowadzą do wynalezienia szczepionek na śmiertelne choroby, wiodą również do stworzenia broni biologicznej masowego rażenia, techniki usprawniające transport i komunikację umożliwiają zarazem przenoszenie pocisków balistycznych między kontynentami, rozwój napędzanego nowymi technologiami przemysłu dewastuje środowisko naturalne etc., etc. Na dodatek, w czasach Internetu nieunikniona ekspansja głupoty stale przyspiesza. Rozum bywa traktowany instrumentalnie i nader często okazuje się bezradny w konfrontacji z chciwością, nienawiścią i fanatyzmem. Jakie miejsce przypada w tym porządku dociekaniom naukowym?

Kluczowa dla Lemowskiego stosunku do nauki, postrzeganej jako cywilizacyjne dziedzictwo oraz metoda poznawania świata, wydaje się przede wszystkim elementarna uczciwość. Wiele spośród najsłynniejszych powieści pisarza: SolarisŚledztwoGłos PanaFiasko, relacjonuje w istocie spektakularne porażki paradygmatu naukowego, jeśli nie rozumu w ogóle, w potyczkach z radykalną innością i zagadkami kosmosu. Oto ocean, który pragnie się komunikować, ale czy świadomie? Zmarli, którzy usiłują zbiec z kostnic, choć przecież nie żyją. List z kosmosu, którego odczytanie rodzi więcej pytań niż odpowiedzi. Wysoko rozwinięta cywilizacja, która ewidentnie nie życzy sobie spotkania z ludzkością. I naukowcy: matematycy, biolodzy, fizycy i językoznawcy – raczej melancholijnie bezradni wobec faktów, niż triumfalnie niosący światło wiedzy. Lem nigdy nie widzi w nauce remedium na wszystkie bolączki ludzkości ani nawet niezawodnej drogi poznania rzeczywistości, ale także nie widzi dla niej żadnej sensownej (chciałbym napisać: racjonalnej) alternatywy, a tym bardziej nie godzi się na zastąpienie jej światopoglądem osadzonym w magii, micie i rytuale – jakichkolwiek form nie przybrałyby dziś lub jutro te pozanaukowe struktury ludzkiego umysłu. Jest więc Lem stronnikiem nauki, ale także jej skrupulatnym krytykiem, ujawniającym jej słabości i niedomagania wszędzie tam, gdzie rości sobie ona prawa do wszechmocy. Jej niedostatki są jednak nieuniknioną ceną za przyrost wiedzy, nawet jeśli ten okazuje się powolny i miejscami zwodniczy. Stanowisko pisarza wyraził dość dokładnie w powieści Śledztwo genialny matematyk Sciss:

„– Pierwszym obowiązkiem jest szacunek wobec faktów – podjął Sciss. – Ja, proszę pana, wyszedłem od faktów. Zwłoki znikały. W jaki sposób? Zapewne szły sobie gdzieś. Czy im ktoś w tym pomagał? Tak, jeżeli pan, jako policjant, życzy sobie takiego sformułowania. Pomagał im ten, kto sprawia, że muszle ślimaków są prawoskrętne, a raz na dziesięć milionów odnajdujemy skręt lewy. Czynnik prawidłowości statystycznej. Zadaniem moim było wykrycie związku zjawisk z innymi zjawiskami. Nauka nie robiła nigdy nic innego i nie będzie nic innego robiła – do końca” (Śledztwo, [w:] Śledztwo. Katar, Kraków 1982, s. 111-112).

Ostatecznie, mógłby zapewne powiedzieć Sciss w obliczu braku dobrego wyjaśnienia faktu znikania zwłok, i tak nie mamy nic lepszego od nauki, wszystkie inne rozwiązania prowadzą nas bowiem poza domenę rozumu, któremu Lem postanowił być wierny w świecie słabnącej racjonalności.

dr hab. Dariusz Brzostek, prof. UMK,

Katedra Kulturoznawstwa Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu

Dyskusja (0 komentarzy)