Wokół nauki
21 Grudnia
Rys. Sławomir Makal na podst. „Dzień świra”
Opublikowano: 2021-12-21

Między łajzą a ekspertem

Obecność humanistycznych naukowców wprowadza do powieści element kolorytu. To co w potocznym obiegu uznawane jest za przejaw negatywności (społeczne niedostosowanie, finansowa bezradność, życiowa nieporadność), w powieści jawi się jako atrakcja. W przeciwieństwie do swoich kolegów z nauk ścisłych, którzy zazwyczaj przedstawiają się w sposób bezpłciowy, wręcz nudny, humaniści stanowią prawdziwą kolekcję indywiduów.

Niemal dwadzieścia lat temu, w 2002 r., Marek Koterski nakręcił jeden z najważniejszych filmów w polskiej kinematografii – Dzień świra. Opowiedziana tam historia jednego dnia z życia inteligenta wydaje się jak w soczewce skupiać najważniejsze kwestie dotyczące miejsca inteligenta we współczesnej Polsce. Adaś Miauczyński, bohater filmu, jest adeptem polonistyki, którą skończył z wyróżnieniem. Odrzucił propozycję pracy naukowej na rzecz mozolnej pracy w szkole, której teraz nienawidzi. Powody są prozaiczne: wypalenie zawodowe, niski prestiż społeczny, marna płaca, brak perspektyw. Jakiekolwiek próby wzlotu nad „martwym światem ułudy” kończą się zderzeniem z przyziemną rzeczywistością. Barbara Hollender w krytycznej refleksji nad filmem („Dzień świra” Marka Koterskiego po 15 latach) nazywa reżyserską opowieść tragedią, opowieścią o zagubieniu, w której nie ma nadziei, gdzie frustracja przeradza się w agresję. Wykrzyczana, w duchu rewolucyjna odezwa Adasia Miauczyńskiego („Nie, no to nie do wiary. Nie, to być nie może. Osiem lat podstawówki, cztery liceum. Potem pięć, bite, studiów, dyplom z wyróżnieniem, dwadzieścia lat praktyki, i oto mi płacą, jak by ktoś dał mi w mordę. Ja pierdolę, kurwa! O bracia poloniści, siostry polonistki, stu trzydzieścioro było nas na pierwszym roku. Myśleliśmy, że nogi Boga złapaliśmy, że oto nas przyjęto do szkoły poetów. Szkoła poetów, Jesus, kurwa, ja pierdolę! Przez pięć lat stron tysiące, młodość w bibliotekach. A potem bida, bida i rozczarowanie! A potem beznadzieja i starość pariasa i wszechporażająca nas wszystkich pogarda, władzy od dyktatury, aż po demokrację, która nas, kałamarzy, ma za mniej niż zero”), który odbiera w szkolnej kasie wypłatę w wysokości 760 zł, wyznacza podstawowe elementy wizerunku polskiego humanisty w obiegu popularnym: niespełnienie, ubóstwo, rozczarowanie.

Tyle nazw na określenie bezrobocia

Jeśli sięgnąć do badań socjologicznych, lista ta znacznie się wydłuży. Wśród wymienianych często pojawiają się określenia niepraktyczny, bezrobotny, niekonkretny, niespecjalistyczny, naiwny, niespełniony, nielogiczny/niemyślący logicznie, desperacki i fatalny (Podaję za: E. Woźniak-Wrzesińska, „Umysł to za mało”. Kulturowy stereotyp humanisty – zarys perspektywy poznawczej, „Kwartalnik Językoznawczy” 2014, nr 4, s. 53–54). Krążące w sieci memy, będące dziś dla współczesnego społeczeństwa rodzajem trybuny czy internetową wersją Hyde Parku, poprzez które wyraża ono swoje poglądy na świat i konstruuje wyobrażenia, zasypują żartami na temat wykształconych adeptów kierunków humanistycznych. Do najpopularniejszych należą anegdoty związane z życiowym niedostosowaniem („Doktora! Szybko!”. „Jestem doktorem”. „Ten człowiek ma zawał”. „Doktorem filozofii”. „On umiera!”. „Memento mori…”), brakiem rozsądnej pracy („Filozof, polonista, historyk, teolog. Tyle nazw posiada język polski na określenie bezrobocia”) i nieznajomością podstawowych zasad ekonomii („Nazywam siebie humanistą, bo nie umiem liczyć”). Na taką sytuację złożyło się wiele czynników. Inteligencji o humanistycznej proweniencji dostawało się zarówno za czasów komunistycznego reżimu, który starał się marginalizować wpływ humanistyki na życie codzienne, jak i po transformacji ustrojowej, wyznaczającej nowy porządek społeczny na podstawie poziomu dochodów. Na negatywny stereotyp humanisty wpłynęło także przesunięcie akcentu z idei kształcenia uniwersyteckiego na nauki przyrodnicze i matematyczne.

Przepaść między przedstawicielami nauk ścisłych i humanistycznych pogłębiła się pod wpływem ponowoczesnej odmiany scjentyzmu opierającego się na przekonaniu, że empiryczna rzeczywistość podlega dającym się ustalić algorytmom. Wiara w efektywność i przydatność nauk ścisłych jako gwaranta procesu nowoczesności wyparła niemal całkowicie z dyskursu nauki humanistyczne. Z punktu widzenia przyjętego przez „ścisłowców” humaniści przypominają „duże dzieci” bawiące się w piaskownicy, gdy tymczasem ich koledzy opanowali technologię wyrabiania z tego piasku szkła. Na dodatek kształcenie humanistyczne, leżące u podstaw myśli uniwersyteckiej, uległo współczesnej koncepcji kształcenia utylitarnego. Karl Jaspers, komentując negatywne zmiany dokonujące się w świecie akademickim, w Idei uniwersytetu pisał: „Lekarz, nauczyciel, urzędnik administracji, sędzia, proboszcz, architekt, wszyscy oni wykonują jakiś zawód, całym sobą, w totalności swych warunków życia, choć każdy z nich z zupełnie innej strony. Wykształcenie do tych zawodów jest bezduszne i czyni w zawodzie nieludzkim, jeśli nie prowadzi do całości, nie rozwija organów pojmowania i nie wskazuje szerszego horyzontu, jeśli nie czyni ludzi bardziej filozoficznymi”. Współczesne oczekiwania względem uczelni oraz jej pracowników wydają się zgoła inne. Ceni się pragmatyzm i zaradność, umiejętność konkretnego zastosowania w życiu naukowych rozwiązań, z tego powodu „bycie humanistą” stało się symbolem nieporadności i nieokreśloności zarazem. Jaki bowiem zawód ma humanista – adept studiów filologicznych lub pracownik naukowy na tymże kierunku?

Między miłością do Stachury a pragnieniem mercedesa

Na koniec warto jeszcze wspomnieć o parytecie płciowym, wszak kierunki humanistyczne w znacznej większości wybierane są przez kobiety. Na taki trend składa się wiele czynników, spośród których wymieńmy tylko kształcenie kompetencji miękkich, potencjalną profesję nauczycielską czy ogólną niechęć do nauk ścisłych. I choć nikt nie odważy się dziś głośno postawić takiej tezy, to podskórnie podejrzewa, że feminizacja humanizmu (a zwłaszcza filologii) ma znaczący wpływ na jego popularny odbiór. Już w latach dziewięćdziesiątych Maciej Mielecki, w wierszu im z polonistyki, zawarł taki obraz koleżanek po fachu: „Są ciepłe jak kaloryfery w lipcu. Łatwe i trudne / w patrzeniu na nie. Mają swoje zasady i popękany / lakier na imitujących coś spinkach. W skórzanych / torbach noszą piórniki z Myszką Miki i podpaski”. Wpisany w wiersz obraz polskiego humanisty, żyjącego pomiędzy miłością do Stachury a pragnieniem nowego mercedesa, na stałe wpisał się w społeczne imaginarium, podtrzymywane przez samą literaturę.

Do tej niespójności nawiązuje wszak Jerzy Pilch w Spisie cudzołożnic, każąc swojemu bohaterowi, Gustawowi, asystentowi w Instytucie Polonistyki, opiekować się zagranicznym gościem, wybitnym humanistą ze Szwecji. Ten jednak zamiast ołtarza Wita Stwosza w kościele Mariackim, Barbakanu i pomnika Adama Mickiewicza woli spotkanie z beautifil girl w jednym z krakowskich nocnych klubów. Zaskoczony i zarazem zażenowany sytuacją Gustaw z doktora nauk humanistycznych przeistacza się w alfonsa, który próbuje znaleźć gościowi odpowiednią dziewczynę. Rozdarty między iście polską gościnnością a kompleksem Polski, który nakazuje wciąż dowodzenie wielkości narodu, powołując się na wielkie nazwiska: Słowackiego, Wojtyłę, Curie-Skłodowską, Kościuszkę, Chopina, Gustaw czuje się zagubiony, bezradny, sfrustrowany. Wyrazem tego będzie powtarzane z pijanym Szwedem zdanie: „We are two Protestants at the heart of Roman Catholic Poland”. Bycie protestantem w katolickim kraju staje się znakiem kulturowej mniejszości, pewnego rodzaju niszowości, wiążąc ów rys z wykonywanym zawodem. Bycie humanistą naznaczone jest w jakiś sposób odrębnością, życiową nieporadnością, a nawet szaleństwem.

Takie zachowanie zdradza profesor Brankowski, wykładowca częstochowskiej filologii, bohater Stancji Wioletty Grzegorzewskiej, który podczas wykładu „mruży szczurze oczka, kręci się przed katedrą, po czym zdejmuje tweedową marynarkę, wskakuje na ławkę w pierwszym rzędzie (…) i prezentuje znaną z jogi pozycję kwiatu lotosu”. Bycie „freakiem” przeplata się tu z figurą nieporadności i całkowitym brakiem dystansu do siebie. Na ten ostatni aspekt zwraca uwagę Wit Szostak w satyrze na środowisko akademickie Sto dni bez słońca. Chociaż, jak deklaruje sam autor (Każdy ma w sobie coś z Srebronia. Rozmowa z Witem Szostakiem opublikowana w „Forum Książki” 2/2014), Lesław Srebroń mógłby być kimkolwiek, to wydaje się, że skumulowane w nim wady, „skłonność do samooszukiwania się, do obrony w rozpaczliwy sposób własnych iluzji”, idealnie wpisują się w potoczny obraz humanisty. Z biurokratycznej pomyłki bohater powieści wyprowadza misję rozsławienia nikomu nieznanego pisarza (Filipa Włócznika), dowartościowując tym samym siebie jako badacza. Srebroń jest przekonany, że znalazł się pośród elity światowej humanistyki, choć w rzeczywistości znajduje się na wyimaginowanym uniwersytecie na wyspach Finnegana, daleko poza głównym i ważnym dyskursem naukowym, gdzie panuje, jak niegdyś scharakteryzowała akademickie środowisko Agata Bielik-Robson – „wtórny rynek idei”.

Eksperci w niemodnej odzieży

Z powyższych obrazów wyłaniają się bardzo konkretne typy wizerunkowe polskich humanistów–filologów, obecne w popularnym obiegu za pośrednictwem powieści kryminalnej. Nie trzeba chyba przekonywać, że to właśnie kryminał jest dziś nową formą powieści obyczajowej, nowoczesną formą rejestracji społecznych napięć, zawierającą zapis obyczajów różnych środowisk i warstw społecznych, odprawianych rytuałów, wyznawanych poglądów, głoszonych ideologii. Przy okazji prowadzonych śledztw powieść kryminalna bada stosunki panujące wewnątrz grup społecznych, zawodowych, politycznych czy wyznaniowych, dzięki czemu można przyglądać się obowiązującym w danej kulturze wartościom. Jeśli niczym nadzwyczajnym dla kryminału nie jest wprowadzanie postaci profesorów z zakresu nauk medycznych, psychologicznych, chemicznych, a nawet geograficznych, to wykorzystanie postaci o humanistycznej proweniencji nie jest tak powszechne.

Jednym z kluczowych powodów wprowadzania naukowców reprezentujących filologię jest ich wiedza na temat komunikacji. W Różach cmentarnych autorskiego duetu Krajewski-Czubaj do pomocy policji zostaje powołana profesor Artemida Prociw-Bury, językoznawczyni z Uniwersytetu Gdańskiego, która pomaga określić idiolekt i socjolekt poszukiwanego mordercy. Właśnie poprzez podejście do języka zostaje opisany Jarosław Pater, komisarz warszawskiej komendy, który jako adept filologii poprawia kolegów, doprowadzając ich do szału, co zresztą zostaje mu wypomniane w chwili słabości, gdy „zacząłeś gadać po ludzku. Nie jak ten profesor Bralczyk z telewizji. Jak tu przyjechałeś, to się krzywiłeś na gadki moich ludzi. Poprawiałeś ich, pouczałeś. Byli trochę na to wkurwieni, ale nie mieli nic do gadania. A teraz sam mówiłeś tak jak oni”.

Niezwykłość, a zarazem odrębność pracownika naukowego zostaje w przypadku Artemidy Prociw-Bury podkreślona niezwykłym zestawieniem imienia z nazwiskiem oraz ubiorem, na który zwraca uwagę komisarz Jarosław Pater: „Wyciągnięty i sprany T-shirt mocno kontrastował z modnymi okularami o potężnych oprawkach, które zasłaniały jej pół twarzy. Spod spódnicy wystawały stopy w sandałach i w kraciastych podkolanówkach”. Zewnętrzne obrazowanie wydaje się jednym z najważniejszych czynników identyfikujących współcześnie tożsamość akademika-humanisty. Pani profesor zdecydowanie wymyka się typowemu wizerunkowi, któremu odpowiada charakterystyczny dresscode: marynarka (zazwyczaj granatowa), biała koszula i coś pod szyją (krawat lub fular) jak w przypadku profesora Emilianowicza, u którego szuka porady komisarz Nawrocki z Człowieka ostatniej szansy Jarosława Klejnockiego, albo doktora habilitowanego Krzysztofa Wieczorka, bohatera powieści Krew, pot i łzy, który „Ubrany był w jasną, tweedową marynarkę ze sporymi łatami na łokciach. Miał wysoko podciągnięte, nieco zbyt duże spodnie ściśnięte w połowie torsu mocno wysłużonym, brązowym, skórzanym paskiem. (…) Na nosie miał duże okulary w cienkich oprawkach, które co chwilę poprawiał nerwowym ruchem, szybko mrugając przy tym oczyma”. Carla Mori do wizerunku dodaje okulary, które są nieodłącznym elementem obrazowania humanisty, dlatego Mario, policjant z powieści Wiktora Hagena (Dzień zwycięstwa) posłuży się tym stereotypem w ocenie podejrzanego: „Z wyglądu profesorek na uniwersytecie, okularki, garniturek i teczuszka”. To samo powie o jednym z policjantów – Nemhauserze, pracującym w warszawskiej dochodzeniówce, że „ze swoim kucykiem, okularami, wyglądem doktoranta z uniwersytetu” nie pasuje do policyjnej roboty (Granatowa krew).

Z drugiej strony coraz częściej można spotkać pracowników wydziałów filologicznych, których wizerunek odstaje od typowego obrazu profesora. Tomasz Wroczyński, prodziekan do spraw studenckich Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Warszawskiego, gdy spotyka się w Południku 21 Jarosława Klejnockiego z komisarzem Ireneuszem Nawrockim z Komendy Stołecznej, ubrany jest w dżinsy, czerwoną koszulę i zamszową kurtkę. Wroczyński ręce trzyma w kieszeniach, a na szyi dynda mu smycz z pendrive’em. W Ucieczkach Jakuba Krafta tytułowy bohater, a zarazem profesor zagraniczny wizytujący polską uczelnię, to mężczyzna w średnim wieku, „cierpiący niewątpliwie na syndrom «buntownika z wyboru»”, o czym świadczą rozczochrane blond włosy i nieogolona twarz, które przywodziły innym pracownikom na myśl kogoś bezdomnego. Kraft wygląda jak zagubione w czasie dziecko epoki punka: w schodzonych glanach i zielonej przydługawej kurtce. Jeszcze dalej idzie Klejnocki w portretowaniu zamkniętego na obserwację psychiatryczną i podejrzanego o morderstwo (nomen omen) Jarosława Klejnockiego, ubranego w granatowy drelich z pomarańczowymi lampasami na nogawkach. Ten szaleniec, zamknięty na oddziale obserwacyjnym, wydaje się literaturoznawczym wcieleniem Hannibala Lectera, geniusza zbrodni oraz zapalonego humanisty.

Kolekcja indywiduów

Zewnętrzne niedopasowanie uniwersyteckich pracowników zostaje zrekompensowane ich niepoślednią rolą, jaką odgrywają w śledztwach. Ich wiedza i umiejętności przyczyniają się, jeśli nie do bezpośredniego ujęcia sprawcy, to przynajmniej do wskazania właściwego tropu w śledztwie. Zamknięty w radomskim więzieniu Klejnocki podsuwa Nawrockiemu właściwy kontakt, jako wybitny historyk literatury XIX wieku wyjaśnia komisarzowi kontekst zbrodni, której przyczyny sięgają stowarzyszenia sztyletników i Juliusza Verne’a. Podobną ekspercką rolę pełnią: Krzysztof Wieczorek jako znakomity semiotyk, naprowadzający dziennikarkę na właściwy trop czy Sebastian Gralak, doktorant profesor Prociw-Bury, który bez trudu wyjaśnia zagadkową frazę pozostawioną na miejscu zbrodni w Różach cmentarnych. Pomimo odpychającej często aparycji, humaniści, wyspecjalizowani w sztuce języka, komunikacji i symbolicznego imaginarium, doskonale wypełniają swoją rolę.

Wydaje się zatem, że powieść kryminalna silnie funkcjonalizuje postaci akademików. Z jednej strony wykorzystuje ich umiejętności do budowania fabuły, wyjaśniania motywacji bohaterów, polaryzowania stanowisk śledczych. Tym samym ich obecność w świecie przedstawionym uzasadniona jest specjalistyczną i wysoko cenioną wiedzą, podobnie jak ma to miejsce w przypadku przedstawicieli nauk ścisłych, medycznych czy przyrodniczych. Z drugiej strony obecność humanistycznych naukowców wprowadza do powieści element kolorytu. To co w potocznym obiegu uznawane jest za przejaw negatywności (społeczne niedostosowanie, finansowa bezradność, życiowa nieporadność i inne), w powieści jawi się jako atrakcja. W przeciwieństwie do swoich kolegów z nauk ścisłych, którzy zazwyczaj przedstawiają się w sposób bezpłciowy, wręcz nudny, humaniści stanowią prawdziwą kolekcję indywiduów, zawsze gotowych, by zabrać głos.

prof. dr hab. Adam Regiewicz

Uniwersytet Humanistyczno-Przyrodniczy im. Jana Długosza w Częstochowie

Dyskusja (0 komentarzy)