O tym, jak w mikroświatach pojedynczych ludzi odbija się obraz minionych epok, z prof. Andrzejem Romanowskim, redaktorem naczelnym Polskiego Słownika Biograficznego, rozmawia Aneta Zawadzka.
Monumentalne dzieło ukazujące historię Polski przez pryzmat losów wybitnych jednostek, których działania wywarły wpływ na kształt Rzeczypospolitej, tak w skrócie opisać można Polski Słownik Biograficzny. Jakimi kryteriami kierował się jego założyciel, a potem kolejni sukcesorzy tradycji, przy dokonywaniu wyboru konkretnych postaci?
Twórca słownika, krakowski historyk Władysław Konopczyński, zakładał, że łamy wydawnictwa powinny wypełniać biogramy osób znaczących, których życie i aktywność uznać można za ważne z punktu widzenia polskich dziejów. W planowanych kolejno tomach miały się więc znaleźć najwybitniejsze postacie z życia państwowego, politycznego, społecznego i kulturalnego, działające przede wszystkim na niwie ogólnopolskiej. W czasach powojennych, już za kadencji Emanuela Rostworowskiego na stanowisku redaktora naczelnego PSB, nastąpiło rozszerzenie pierwotnie przyjętych kryteriów. Wynikało to w pewnym stopniu z żalu, że istnieją postacie pomijane czy marginalizowane przez wiele innych opracowań, które tylko PSB może ocalić od zapomnienia. Dzięki tym nowym kryteriom możemy dziś pełnymi garściami czerpać wiedzę na temat osób, o których czasem się mówi, że są bohaterami drugiego planu.
W galerii postaci przewijających się przez poszczególne tomy znaleźli się przedstawiciele wielu różnych profesji. Aż chciałoby się powiedzieć: kogóż tutaj nie ma.
Wymienianie wszystkich zawodów, które wykonywali nasi bohaterowie, zajęłoby chyba kilka godzin. Kiedy obejmowałem funkcję redaktora naczelnego PSB, pisaliśmy o rodzinie cyrkowców, o Cyrku Braci Staniewskich. Może to wydawać się nieco egzotyczne, bo zawód ten nie cieszy się specjalnym uznaniem, ale sama jego obecność wiele mówi o klimacie danego okresu historycznego. Jesteśmy w słowniku otwarci na wszelkie przejawy ludzkiej bytności w świecie, nawet jeśli byłby to świat rodzimych legend i mitów. To dlatego Popiel i Piast mają u nas swoje biogramy. Nie znaczy to oczywiście, że nasi autorzy, mediewiści, traktują te postacie jako historyczne. Chodziło o to, by wyłuskać z legendarnego przekazu to, co jest hipotezą naukową.
Powstanie konkretnego biogramu to żmudna praca, w którą zaangażowanych jest wiele osób. Czy może pan przybliżyć nieco kulisy tworzenia poszczególnych biogramów?
Wszystko ma swój początek w konkretnej literze. Gdy już wiemy, jakim zakresem alfabetycznym mamy się zająć, niech to będzie np. przedział od Te do Ti, bo w takich mikroobszarach na poszczególnych etapach pracy się poruszamy, sekretarz redakcji zwołuje tzw. zebranie rozdzielcze. Na podstawie opracowanej wcześniej i wydanej przed kilu laty Listy haseł T–V redaktorzy poszczególnych działów tworzą listy z danej dyscypliny wraz z proponowanymi przez nich autorami. Ten wykaz bohaterów oraz proponowanych autorów staje na zebraniu rozdzielczym i tam wspólnie podejmujemy decyzje, które postaci zakwalifikować, a które odrzucić, oraz jakiego uczonego prosić o napisanie biogramu danej osoby. Zawsze zamawiamy biogramy u najwybitniejszych fachowców z danej dziedziny, a do tej pory współpracowało z nami już około czterech tysięcy autorów.
Co robią państwo w sytuacji, a zakładam, że przez lata działalności pewnie nie raz miała ona miejsce, kiedy z jakichś powodów autor nie ukończył pisania biogramu?
Wtedy mamy dramat. W takiej sytuacji redaktor odpowiedzialny za dany dział musi sam przejąć obowiązki autora i samodzielnie napisać biogram.
Czy można powiedzieć, że wszystkie biogramy są w jakimś stopniu do siebie podobne?
Tylko w zakresie formalnym, mówię tu o przyjętych zasadach językowych i merytorycznych. Poza tym każdy biogram to zupełnie inna historia. Trudno bowiem sobie wyobrazić, że konkretna postać, której można by i cały tom poświęcić, będzie miała identyczny biogram, jak ktoś, kto nie odegrał aż tak wielkiej roli, a przy tym nie istnieją obszerne źródła na jego temat. Bywają jednak i takie sytuacje, że po otrzymaniu od autora gotowego biogramu redaktor decyduje, by go nie publikować, postać bowiem okazuje się zbyt miałka.
Pewnie zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że wszelkiego rodzaju opracowania biograficzne powinny być pisane według określonego klucza językowego. Chodziłoby o wyeliminowanie w ten sposób subiektywnych opinii autorów haseł, a skupienie na faktach i zawartości merytorycznej. Jak wyglądają te kwestie w PSB?
Od początku istnienia słownika obowiązuje zasada, której trzymają się kolejne ekipy redakcyjne. Jest to reguła Konopczyńskiego: Słownik „nie wysławia, ani zniesławia”. PSB jest jej wierny aż do bólu. Natomiast dopuszczamy – i nawet prosimy o to autorów – by cytowali oceny pojawiające się w literaturze przedmiotu. Gdy są to oceny rozbieżne – tym nawet lepiej. Ale nie jest bez znaczenia, czy dany twórca, np. pisarz lub rzeźbiarz, był prekursorem, czy epigonem. To ukazuje rangę postaci. Sam autor, ani tym bardziej redaktor, ocen jednak nie formułuje.
Przez kolejne tomy PSB przewinęło się do tej pory wiele postaci. Czy zdarzyły się panu naciski z zewnątrz, że dobrze by było, by jakaś osoba znalazła się na łamach słownika?
Nigdy nic takiego się nie wydarzyło. Przynajmniej w czasie mojej pracy w słowniku. Wynika to może po części z tego, że słownik jest bezkompromisowy w prezentowaniu historii naszego kraju. Nigdy nie zamazywaliśmy ani nie recenzowaliśmy poszczególnych postaci, dlatego u nas, obok np. świętego Stanisława Kostki, jest biogram przywódcy Goralenvolk w czasach okupacji hitlerowskiej, typowego zdrajcy, Wacława Krzeptowskiego. Kiedyś, co prawda, usłyszałem od kogoś, że w PSB jest zbyt wielu komunistów, ale zarzut to był tak absurdalny, że powiedziałem: przeciwnie, mamy ich za mało – ani Bieruta, ani Gomułki, ani Gierka czy Jaruzelskiego. A wynika to z prostego faktu: wszyscy oni zmarli albo wtedy, gdy dana litera już się ukazała, albo po roku 2000. Natomiast chętnie przyjmujemy wszelkie propozycje powstania nowych biogramów padające ze strony specjalistów z różnych dziedzin, hobbystów, badaczy dziejów swej rodziny itd. Ale oczywiście to nie są już żadne naciski, lecz propozycje, które życzliwie rozpatrujemy, i o które prosimy.
W kontekście zamieszczanych biogramów rok 2000 jest kluczowy. Czy może pan powiedzieć dlaczego?
Naczelną zasadą PSB była zawsze publikacja życiorysów pełnych, czyli od narodzin do śmierci. Zdarza się więc, że w momencie wydania tomu zawierającego określoną literę dana osoba jeszcze żyje, więc nie może znaleźć się w słowniku, na przykład: Władysław Anders, Józef Beck, Maria Dąbrowska, Witold Gombrowicz, Józef Haller, Zbigniew Herbert… A z drugiej strony Jan Paweł II, Czesław Miłosz, Stanisław Stomma, Wisława Szymborska – ci z kolei zmarli po roku 2000. Bo rok 2000 stanowi cezurę przyjętą po to, by przyspieszyć ukończenie PSB. Słownik publikuje więc wyłącznie biogramy osób zmarłych do 31 grudnia 2000 włącznie. Mam świadomość niedoskonałości zastosowanych rozwiązań, dlatego od lat staram się o uruchomienie dwóch kolejnych serii słownika. Pierwsza uwzględniałaby publikację biogramów ludzi zmarłych już po ukazaniu się danej litery, biogramów niedopuszczonych do druku z powodu warunków cenzuralnych w Polsce powojennej lub z jakichś powodów pominiętych, druga natomiast – ludzi nieżyjących od 1 stycznia 2001. W przypadku pierwszym znalazłoby się miejsce dla np. arcybiskupa gnieźnieńskiego Janisława, który koronował Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego, w drugim – dla osób zmarłych w minionym dwudziestoleciu. Niestety w tej chwili nie ma mowy o zainicjowaniu jakichkolwiek prac nad nowymi seriami. Nad słownikiem zebrały się czarne chmury. Borykamy się z olbrzymimi trudnościami finansowymi, stanęliśmy przed koniecznością cięć etatowych, zabrano nam poczucie stabilizacji, bezpieczeństwa. Bardzo bym chciał, by Słownik spokojnie, swoim rytmem, doszedł do hasła na literę „Ż”.
Twórca PSB, Władysław Konopczyński, zakładał wydanie dwudziestu tomów. Z perspektywy czasu można ocenić, że były to plany, głównie z uwagi na wielkość materiału, niemożliwe do zrealizowania. Jak wygląda stan PSB dziś?
Do tej pory ukazały się 52 tomy. Każdy liczył zazwyczaj 640 stron, ale zdarzały się też tomy grubsze. Daje to łącznie ok. 33 tys. stron i 28 tys. biogramów ułożonych w porządku alfabetycznym. Obecnie opracowujemy literę „T”, ale już teraz wiemy, że litera „W” będzie kolosalnym przedsięwzięciem.
W grudniu 2014 roku zaczęła działać internetowa wersja PSB. Jak scharakteryzowałby pan ten rodzaj dywersyfikacji?
Wersja internetowa jest lustrzanym odbiciem klasycznej. To są po prostu te same biogramy, które po okresie karencji są umieszczane w Internecie wraz ze sprostowaniami i uzupełnieniami, które tu zostają przeniesione z ukazujących się po każdym tomie errat. Wszystko więc, co do przecinka, jest identyczne z treścią opublikowaną w wersji papierowej. Różnica polega tylko na tym, że nasz partner, Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny (FINA), może dodawać do naszych zapisów różnego rodzaju materiały, czy to ikonograficzne, czy fonograficzne. Z żalem muszę stwierdzić, że współpraca, która początkowo układała się znakomicie, w ostatnim czasie właściwie nie istnieje.
Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że PSB to coś więcej niż tylko wydawnictwo. Czy zgodzi się pan z tak postawioną tezą?
Polski Słownik Biograficzny to jedyne dzieło, które wychodzi niemalże bez przerwy od 10 stycznia 1935 roku, kiedy ukazał się pierwszy zeszyt. Na lata okupacji hitlerowskiej i okres stalinowski przypadają dwie jedyne pauzy w działalności słownika. Początkowo jego wydawcą była Polska Akademia Umiejętności w Krakowie, od 1958 r. jest to Instytut Historii Polskiej Akademii Nauk. PSB to rodzaj publikacji prezentującej najwyższy poziom naukowy. Od początku jego istnienia współpracę podejmowali wybitni specjaliści z bardzo wielu dziedzin. Pisali dla nas fachowcy nie tylko z dziedzin humanistycznych, ale także matematycy czy historycy przemysłu. Słownik jest kopalnią dodatkowych informacji, szczególnie jeśli idzie o ustalanie różnego rodzaju koligacji rodzinnych. Jak za nicią Ariadny można z jednego biogramu przejść do miejsc do tej pory nieodkrytych, nie gubiąc się w labiryncie licznych postaci. Słownikiem można się bawić, można układać z jego pomocą wszelkie możliwe kombinacje, a także tworzyć nowe połączenia czy różne zbiory, np. ludzi związanych z danym miastem albo malarzy danego czasu. Kiedyś nieżyjący już prof. Janusz Tazbir, wieloletni przewodniczący naszej Rady Naukowej, powiedział, że na podstawie słownika można napisać nieskończoną ilość prac magisterskich, doktoratów czy habilitacji. Stanowi on bowiem doskonały materiał wyjściowy do szeregu prac z różnych dyscyplin. Dzięki słownikowi możemy odbyć podróż w czasie i przestrzeni, wędrując szerokim traktem naszej historii, docierając aż po Dniepr, gdzie dawniej rozciągała się Rzeczpospolita. W każdym biogramie, niczym w kropli wody, odbija się historia Polski danego okresu z charakterystycznymi elementami kultury, literatury, sztuki czy malarstwa. Słownik jest, można powiedzieć, muzyką polskości, wyśpiewaną przez chór złożony z wielu głosów. Najbardziej byłoby mi żal, gdyby ta melodia miała się urwać w pół taktu.
Rozmawiała Aneta Zawadzka