Liczba laureatów bez wcześniejszego doświadczenia grantowego w konkursach Narodowego Centrum Nauki systematycznie maleje – w niektórych panelach po 2017 roku spadła do 20%. Zarazem „stali grantobiorcy” stanowią małą grupę, która uzyskuje jedynie niewielką część całego budżetu na badania podstawowe – analizują dla FA dr hab. Natalia Letki i prof. Przemysław Hensel z Uniwersytetu Warszawskiego.
W ostatnim czasie w internetowym serwisie „Forum Akademickiego” ukazały się dwie publikacje uznanych polskich badaczy dotyczące Narodowego Centrum Nauki. Choć różniła je ocena skuteczności agencji w wyłanianiu najwartościowszych projektów (przy czym bardziej krytyczna była zdecydowanie perspektywa prof. Wojciecha Pisuli), łączyło je uznanie kluczowej roli, jaką odgrywa ona w finansowaniu badań naukowych i promowaniu umiędzynarodowienia oraz konieczności zwiększenia finansowania NCN. Jednym z punktów spornych był stopień dostępności grantów dla szerokiego grona wnioskodawców. W skrócie: prof. Pisula stwierdził, że przy niskim poziomie finansowania większość grantów otrzymują „stali grantobiorcy” NCN, zaś remedium na to mogłoby być stratyfikowanie alokacji środków przez jednostkę goszczącą projekt. Profesorowie Aleksandra Pękowska, Marcin Nowotny i Jacek Jemielity odpowiedzieli w polemice, że „wielokrotni beneficjenci to bardzo mała grupa laureatów konkursów NCN. Ponad 90% zdobywców grantów kierowało tylko jednym lub dwoma grantami”, natomiast przyznawanie finansowania jednostkom zamiast kierownikom byłoby sprzeczne z podstawową zasadą Centrum, jaką jest ocena jakości naukowej projektu i dorobku wnioskodawcy.
Lektura komentarzy pod oboma artykułami pokazuje, że zarówno stanowisko prof. Pisuli, jak i jego adwersarzy, mają w środowisku grono zwolenników. Ponieważ oba można zweryfikować w oparciu o dotyczące NCN dane, postanowiliśmy przyjrzeć się kwestii dostępności, „wielograntowości” i konsumpcji środków w ostatnich konkursach. Za najbardziej reprezentatywny okres przyjęliśmy edycje konkursów począwszy od 29 (tj. od roku 2018, kiedy ogłoszono m.in. konkurs OPUS 15); ze względu na krótką historię agencji, siłą rzeczy wcześniej większość grantobiorców otrzymywała od niej grant po raz pierwszy. O ile nie możemy odpowiedzieć na pytanie o to, czy bycie kilkukrotnym laureatem NCN daje przewagę przy ubieganiu się o finansowanie w kolejnych konkursach (ponieważ nie mamy informacji o wnioskodawcach, którzy takowego nie uzyskali), o tyle możemy przeanalizować dostępne dane dotyczące zjawiska „wielograntowości”.
- Czy dostępność środków NCN dla nowych grantobiorców jest w ostatnich latach silnie ograniczona?
Wykres 1 pokazuje odsetek laureatów wszystkich konkursów (z wyjątkiem PRELUDIUM, który co do zasady jest „pierwszym grantem”), którzy nie mieli wcześniej żadnego grantu NCN. Jak widać, obserwujemy tendencję spadkową, ale nawet w ostatnich latach w każdej z dziedzin połowę grantów lub więcej uzyskują osoby, które wcześniej nie kierowały projektem finansowanym z budżetu Centrum. Należy też wziąć pod uwagę, że zgodnie z wynikami ewaluacji działalności naukowej w Polsce do liczby N zaliczono ok. 68 tys. osób, podczas gdy podawana przez NCN aktualna liczba grantobiorców to 21,1 tys. (w naszych analizach uwzględniliśmy dane z lat 2011–2022, kiedy grono laureatów liczyło 18 tys. naukowców). Można więc sądzić, że spadek udziału wynika w pewnym stopniu z nasycenia „rynku” – spora część badaczy, którzy chcieli się starać o grant, już go dostała, a nowi rekrutują się spośród rozpoczynających dopiero swoją karierę naukową. Wydaje się potwierdzać to fakt, że spadek udziału nowych grantobiorców wytracił swoją dynamikę w 2020 i od tego czasu utrzymuje się na mniej więcej stałym poziomie.
- Czy „stali grantobiorcy” w ostatnich latach dominują wśród laureatów?
„Stałych grantobiorców” zdefiniowaliśmy jako tych, którzy otrzymali cztery i więcej grantów z Narodowego Centrum Nauki (dwóch rekordzistów zdobyło ich po osiem). Wykres 2 pokazuje, że w edycjach konkursów ogłoszonych w 2018 roku i później (z wyłączeniem PRELUDIUM) 10,85% (618) grantów trafiło do badaczy, którzy wypełnili tak zdefiniowane kryterium. Najbardziej miarodajny dla wyciągania wniosków wydaje się OPUS, gdyż jest to stały konkurs bez ograniczeń wiekowych. W konkursach OPUS ogłoszonych w 2018 roku i później „stali grantobiorcy” otrzymali 13,85% przyznanych grantów, jednak wynik ten jest zróżnicowany pomiędzy dziedzinami: od 7,88% w HS, przez 14,14% w NZ do 18,04% w ST.
- Czy „stali grantobiorcy” konsumują większość środków NCN, odcinając w ten sposób od finansowania innych badaczy?
W 2018 roku i później trafiło do „stałych grantobiorców” 13,5% środków NCN, choć uzyskali oni, przypomnijmy, 10,85% grantów i stanowią tylko 5,08% ogólnej liczby laureatów. Z drugiej strony, jako doświadczeni naukowcy prowadzą zazwyczaj projekty, które są dłuższe (średnio 42 miesiące, podczas gdy dla pozostałych średnia wynosi 37 miesięcy) i oparte na większych zespołach (średnio 5,8 osoby, u pozostałych – 4,2 osoby).
- I wreszcie, kim są „stali grantobiorcy”? Czy rzeczywiście są oni afiliowani w zaledwie kilku jednostkach naukowych?
W okresie od 2018 roku tylko 24,85% z tej grupy to kobiety (wśród pozostałych laureatów NCN – 44,69%) i aż 43,2% to profesorowie (wśród pozostałych – 12,67%). Są afiliowani przede wszystkim przy jednostkach zlokalizowanych w Warszawie (30,05%), Krakowie (21,32%), Wrocławiu (13,25%) i Poznaniu (10,99%). Największą liczbę grantów przyznanych „stałym grantobiorcom” uzyskały Uniwersytet Jagielloński i Uniwersytet Warszawski, jednak projekty naukowców z tych uczelni stanowiły tylko, odpowiednio, 11,9% i 10,4% wszystkich uzyskanych przez nie w tym okresie grantów NCN.
Podsumowując, choć trudno przyznać rację prof. Pisuli, gdy pisze o większości finansowania trafiającego do „stałych grantobiorców” NCN, to jednocześnie należy zauważyć, że liczba laureatów bez wcześniejszego doświadczenia grantowego w NCN systematycznie maleje; w niektórych panelach po 2017 roku spadła do 20% (NZ1, ST4). Zarazem „stali grantobiorcy” stanowią małą grupę, która uzyskuje jedynie niewielką część całego budżetu rozdysponowywanego na badania podstawowe (oczywiście te wskaźniki różnią się pomiędzy panelami). O ile łatwo zrozumieć, że doświadczeni naukowcy prowadzą większe i droższe granty, o tyle może niepokoić tak duże znaczenie płci i tytułu naukowego jako charakterystyk tej grupy. Mimo że dwie jednostki dominują wśród podmiotów realizujących projekty „stałych grantobiorców”, to stanowią one małą część wszystkich pozyskanych przez te instytucje grantów.
Chcielibyśmy podkreślić, że analizy dostępności i alokacji finansowania NCN są zdeterminowane dostępnymi danymi. Łatwo policzyć, kto dostał ile grantów, jak wygląda ich podział według stopnia naukowego, płci, jednostki akademickiej czy panelu. Jednak najważniejsze pytania, na razie pozostające bez odpowiedzi, brzmią: czy środki NCN są alokowane efektywnie i czy otrzymujemy najlepszy możliwy zwrot z inwestycji w postaci najlepszych możliwych wyników naukowych, jakie można uzyskać przy obecnym budżecie Centrum? To są jednak pytania na oddzielny artykuł.
Natalia Letki, Przemysław Hensel
Problemem chyba nie jest (tylko) to, ile grantów NCN trafia do naukowców po raz pierwszy, ale i tworzenie się grup, spółdzielni "łowców grantów". Jeżeli panowie (i panie) A, B, C i D otrzymają każdy po pierwszym grancie, ale trzymają się razem, publikują razem, cytują się nawzajem razem, jadą na wspólnym dorobku, to czy oni są grantowymi świeżynkami, czy tez takim zbiorowym "stałym grantobiorcą"?
Z urlopu, więc krótko.
Statystyka Pani Profesor Letki i Pana Profesora Hensela jest całkowicie błędna, jeśli uwzględniono tam granty Miniatura. Jeśli autorzy rzeczywiście uwzględnili tam Miniatury, to myślę, że taka statystyka jest bardzo nierzetelna. Dziwi mnie ta seria artykułów na temat tego, jakie NCN jest wspaniałe. Uważam, że nie chodzi tu o żadną dyskusję, tylko o próbę zabetonowania NCN, aby finansować tylko wybranych, wcale nie najlepszych -bo, np 1 i 2.
1.
Niestety, widziałem osobiście, jak są rozliczane granty i więcej w tym nie będę uczestniczył, bo nikt nie lubi być "katem", ale może więcej grantów nie powinno by rozliczanych.
2
Skoro inni mają po kilka grantów z NCN i są takimi "piątkowymi" naukowcami, to dlaczego nie dostają ERC?
Uważam, że NCN, podobnie jak NCBIR, powinno zostać poddane solidnej reorganizacji.
Miniatura nie jest grantem tylko działaniem badawczym, dlatego nie jest uwzględniona w naszych wyliczeniach. Jeśli chodzi o rozliczanie, to oddzielny - ważny - temat.
Nie dostają ERC czy nie aplikują o ERC? Staranie się o ERC obecnie kompletnie się Polakom nie opłaca.
Mam wrażenie, że ktoś w NCN wymyślił, że niecnym głosom nieusprawiedliwionej krytyki trzeba dać słuszny i zdecydowany odpór. Takie pryncypialne "nie". Ale lektura komentarzy stawia pod znakiem zapytania tę strategię komunikacji. I to za każdym razem, gdy kapłani status quo NCN zabierają głos. Może jednak warto zmienić postawę i zacząć poważną dyskusję?
Panie Profesorze, wydaje mi się, że powyższy tekst pokazuje, że 'prawda leży pośrodku'. Moim zdaniem najbardziej miarodajny jest OPUS i w tym konkursie w niektórych panelach udział osób z pierwszym grantem jest bardzo niski. Jednocześnie 'wielograntowców' jest zwyczajnie bardzo mało. Trudno też oddzielić w 'doświadczeniu grantowym' doświadczenie czysto organizacyjne (o którym Pan pisze) od doświadczenia badawczego i w oparciu o to wnioskować, że to tylko sprawność organizacyjna prowadzi do uzyskiwania kolejnych grantów. W mojej opinii dane nie pokazują patologii, ale oczywiście może Pan mieć inne zdanie.
Ocena wniosków na granty wygląda tak, że ja po recenzji jednego z grantów przestałem składać wnioski. Jestem elektrykiem. Recenzent napisał, że miedź i jej stopy nie są używane do produkcji styków urządzeń elektrycznych, poprawy niezawodności których dotyczył grant. I oczywiście, unicestwił go. Gdyby Recenzent w swojej, jak domyślam się, wieloletniej działalności naukowej rozkręcił choć by jeden wyłącznik żarówek w swoim mieszkaniu lub wyłącznik odkurzacza, którym sprzątane jego mieszkanie, spalił by się ze wstydu za swoją recenzję.
Drugi przykład – jeden z moich doktorantów postanowił złożyć wniosek na grant. Ja odradzałem, a gdy jednak on napisał wniosek, pomogłem mu jego poprawić. Doktorant na chwilę składania wniosku miał 5 artykułów z wysokimi IF (WoS) oraz referaty na konferencjach międzynarodowych w Paryżu, Rzymie, Bratysławie i Kowno oraz w Gruzji. Głównym zarzutem Recenzenta w tym przypadku było to, że większość referatów wygłoszono na konferencjach na wschodzie. Wygląda na to, że zdaniem Recenzenta Francja, Włochy, Słowacja i Litwa znajdują się na wschodzie, a nie w Unii Europejskiej.
Co do statystyki, która, jak wynika z komentarzy, jest w pewnym stopniu ułomna – prawdopodobnie nie uwzględniono w „pierwszych” grantach Miniatury. Państwo Autorzy, do statystyki należało dołożyć jeszcze i analizę. Z artykułu wynika, że „stałe grantobiorcy” pozyskały 13,5% środków NCN, a ich liczba wynosi 5,08% ogólnej liczby laureatów. Oznacza to, że na jednego „stałego” przypada 2,68 razy więcej środków, niż dla pozostałych. Lub uzyskanie przez „stałego grantobiorcę” jednego grantu jest równoznaczne z uzyskaniem przez pozostałych ponad dwu i pół grantów. Z danych, przytoczonych w artykule wynika, że cztery ośrodki z Warszawy, Krakowa, Wrocławia i Poznania pozyskały 75,61 % grantów. Pozostałe, w tym Śląski i Gdanski – mniej niż ¼. Podobna sytuacja była pod koniec lat 90 ubiegłego stulecia. Na jednej z konferencji wice szef KBN, który zarządzał wtedy grantami, podał na slajdach dane liczbowe i kwotowe. Ja szybko w słupek zliczyłem, i okazało się, że cztery wspomniane wyżej ośrodki uzyskały ponad 70 % grantów a kwotowo ponad 85 % środków. Jak widać, minęło ponad 25 lat, i nic się nie zmieniło.
Widziałem grant, szefem którego był mgr inż. A wykonawcami dwóch profesorów. Dziwne? Nie! Młody w takim przypadku pozyskał finansowanie i trafił, zgodnie z podziałem Autorów artykułu, do „pierwszych”.
W niektórych komentarzach uznawane za haniebne publikowanie artykułów w czasopismach płatnych. Wymyślono dla nich nawet przezwisko zohydzające „drapieżne”. Do roku 2018 nie pozwalałem swoim współpracownikom wysyłać artykuły do tych czasopism. Wolałem normalne, choć miałem z nimi czasami pewne problemy. Na przykład, otrzymywałem recenzje negatywne, z treści których wynikało, że recenzenci absolutnie nie znają się na recenzowanych przez nich zagadnieniach. Musiałem w takich przypadkach interweniować u Redaktorów Naczelnych. W recenzjach pozytywnych domagano się zacytowania artykułów, treści których nie są związane z tematyką recenzowanych artykułów. W odpowiedziach musiałem to tłumaczyć. Redaktorzy, widząc moje dotychczasowe cytowania, stwierdzali, że dany artykuł nie pasuje do tematyki czasopisma, w którym już opublikowałem szereg artykułów i proponowali przekierowanie do czasopism z tego wydawnictwa o mniejszych IF – oczywiście, w celu poprawy cytowań tych czasopism.
Co jeszcze zniechęca mnie do normalnych czasopism, choć nadal w nich publikuję? Bardzo długi okres od wysłania do opublikowania. Na przykład, w IEEE czasami trwało to od roku do półtora. Najbardziej kuriozalna sytuacja była związana z jednym z czasopism PAN. Mój współpracownik wysłał artykuł i regularnie, co kilka miesięcy próbował do nich telefonować. Po około 1,5 roku dostał w końcu odpowiedź z prośbą wysłać do nich listę proponowanych recenzentów. Taka lista była jednak wysłana już wraz z artykułem. Po ponownym wysłaniu tej listy i około pół roku oczekiwania na recenzje on podziękował redakcji i wysłał artykuł do czasopisma płatnego. I miał dwa lata w plecy. Ostatnio normalne czasopisma zaczęły umieszczać średnie, około pół roku i więcej, czasy od wysłania do przyjęcia do druku. Jest to pewne naciąganie, ponieważ można na ich stronach znaleźć, że w maju już wywieszony, na przykład, spis treści za październik. Przecież liczy się nie przyjęcie do druku, lecz data publikacji. Prawdopodobnie taki zabieg spowodowany jest konkurencją ze strony wydawnictw płatnych, które publikują znacznie szybciej, niż normalne.
Odnośnie „Open Access”. Obserwując losy jednej z moich publikacji, skierowanej do normalnego czasopisma, po raz pierwszy zauważyłem, że na liście przyjętych do druku obok niej widnieje „Open Access”. Przy pozostałych tego znaczka nie było. Okazało się że nasze Ministerstwo zapłaciło szeregu wydawnictw za dodanie do publikacji tego znaczka. Nie daje to żadnych korzyści, jedynie powoduje niemałe koszty Ministerstwa.
Atakowanie płatnych czasopism nie ma żadnego merytorycznego uzasadnienia. To, że ich redakcje wymagają krótkich terminów opracowania recenzji, jest korzystne zarówno dla autorów, jak i wydawnictw. W przypadku przeciągania czasu takie recenzje nie są uwzględniane. Motywuje to recenzentów do szybkiego zajęcia się recenzją, a nie odkładania ad acta. Przytoczę przykłady z sytuacji w kraju. W ustawie o stopniach i tytułach podano konkretne terminy na opracowanie recenzji. Znane mi są przypadki, gdy recenzje sporządzano aż po 9 miesiącach. Gdyby w ustawie było zapisane, że recenzja, wysłana po terminie jest nieważna, żaden z recenzentów nie pozwolił by sobie na przeciąganie, ponieważ jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Jak widać, płatne czasopisma robią to z powodzeniem, dając bonusy za recenzje, nadesłane w terminie. Przytoczę uzasadnienie krótkich terminów recenzowania w czasopismach płatnych. Z moich doświadczeń wynika, że napisanie recenzji 120 stronicowego doktoratu zajmuje nie więcej, niż miesiąc. Recenzja 20 stronicowego artykułu powinna zajmować (20/120)*30 dni, co daje 5 dni. Inny zarzut jest taki, że Chińczycy tworzą konsorcja i cytują sami siebie. Nie jest to prawdą. Artykuły z moim udziałem w czasopismach normalnych cytowane są przez Chińczyków. To, że cytowanych jest znacznie więcej artykułów autorstwa naukowców z Chin, niż z Polski, wynika z prostego faktu – naukowców z Chin jest wielokrotnie więcej niż z Polski.
W czerwcu otrzymałem dwa maila z wydawnictwa Elsevier z propozycją opublikowania artykułu w czasopiśmie International Journal of Electrical Power & Energy Systems. Jest to czasopismo o wysokim IF=5,2. Jest tylko jeden szkopuł. Za publikację biorą 3500 dolarów amerykańskich. Jak widać, znane wydawnictwo już idzie ścieżką, przetartą przez MDPI i inne wydawnictwa płatne. Pobieranie pieniędzy przez szanowane wydawnictwa nie jest niczym nowym. Do roku 2015 wydawnictwa brały udział w organizacji konferencji, czerpiąc z tego pewne profity. Poza tym pobierają opłatę za uzyskanie pełnego tekstu wersji elektronicznej artykułu. Należy spodziewać się, że w ciągu najbliższych lat znane wydawnictwa będą wprowadzały co raz więcej czasopism płatnych.
Propozycje ręcznego sterowania punktacją poprzez jej obniżenie dla czasopism płatnych spowoduje obniżenie poziomu umiędzynarodowienia badań. Jest to związane z tym, że w większości krajów kryterium oceny oparte jest na IF lub Cite Score, niezależnie od wydawnictw. Zniechęcenie badaczy krajowych do publikowania w płatnych czasopismach z wysokimi IF lub Cite Score spowoduje, że badacze zagraniczni będą mało zainteresowani taką współpracą. Nie przyczyni się to do poprawy jakości badań, ich umiędzynarodowienia oraz zwiększenia liczby dobrych publikacji.
Biorąc pod uwagę powyższe uważam, że punktacja czasopism może być oparta jedynie na twardych powszechnie uznawanych na świecie kryteriach. Są nimi IF oraz Cite Score.
Szukać poprawy jakości badań należy gdzie indziej. Zarówno Państwo, jak i ja, to wiemy. Ale to już temat na zupełnie inną dyskusję.
Od samych recenzji, gorsza jest wstępna ocena panelu. NCN zarzeka się, że dobiera panele tak, aby znależli się tam eksperci z odpowiednich obszarów, ale słabo to wychodzi. Ponadto, panele uwikłane są w konflikty interesów i podatne na dynamikę dyskusji grupowej. I jak się zdarzy, że panelista z dużym prestiżem naukowym wyrazi opinię błędną (dodajmy uczciwie błedną, bez złych intencji) lub obciążoną tendencyjnością lub konfliktem interesów (bardzo częste zjawisko!), to panel jest bezbronny i ulega autorytetowi. A to kończy żywot danego projektu.
Rzetelność recenzji "ekspertów" NCN jest dość dyskusyjna. Mogłam poczytać wiele recenzji napisanych kompletnie nie na temat i skutkujących oczywiście odrzuceniem wniosku. Takie dziadostwo, jakie odstawia się w tej instytucji, rzuca światło nie tylko na polską naukę całościowo, ale i ma fatalny wpływ na młodych naukowców. Takie typowe polskie piekiełko.
To niekoniecznie musi być zła wola, bo recenzja zwykle jest nie na temat, wie to każdy, kto opublikował choć dziesięć artykułów w recenzowanych pismach. A napisać recenzję obietnicy jest dużo trudniej niż napisać recenzję faktu.
Patronem NCN powinien zostać inż. Mamoń, któremu, jak wiadomo, podobały się tylko te melodie, które już raz (albo kilka razy) słyszał. Narodowe Cetrum Nauki im. inż. Mamonia.
Jak usprawnić system sprawdzania kolokwiów żeby ta sama wąska grupa moich studentów nie dostawała piątek?
Mam dwa pytania:
1. Czy ocenia pan kolokwia po ich napisaniu czy przed na podstawie proposali kolokwiów, w których studenci zapowiadają swe przyszłe wyniki?
2. Czy ma pan limit piątek i często się zdarza, że studenci dostają niższe oceny mimo, że zasługiwali na piątkę?
Ha Ha - Reganowska riposta! Dlaczego Pan Profesor znęca się nad Korpahem? Klasyczny przykład samozaorania Pana Korpaha, jak powiedzieliby piątkowi studenci.
Dziękuję. Uważam, że analogia kolokwium jest dobra i pokazuje słabości systemu grantów. Granty mogą być bardzo użyteczne jako element pomocniczy wspierający naukę ale jeśli naukę zorganizujemy wokół grantów, doprowadzimy do jej anihilacji.
Są trzy rodzaje kłamstwa. Kłamstwo zwykłe, kłamstwo horrendalne i statystyka. A teraz proszę tą samą analizę zrobić dla kwot grantów i dopiero wtedy wyciągać wnioski. Gdyby mi student zliczał razem miniaturę i Opus to by na pewno oblał :-)
No to jest niesamowite, że Miniatura została wrzucona do tego worka.
Niezupełnie. Istotnym błędem byłoby, gdyby tam zaliczono Preludium, czego jednak nie zrobiono. Natomiast rozbicie na poszczególne rodzaje konkursów byłoby owszem, pożądane, bo dopiero to dałoby w miarę peny obraz, który warto by omawiać.
Dziękujemy za tę analizę! \"W okresie od 2018 roku tylko 24,85% z tej grupy to kobiety\". Może czas zastanowić się nad tym, jak zawalczyć z seksizmem w nauce? Przecież to wstyd dla NCN i dla polskiej nauki. Osoby, które kierują większą liczbą grantów ,,na raz\" to są osoby, które mają swoje zespoły i kierują nimi. 75% tych osób to panowie? brrrr. Rozumiem, że penis warunkuje sukces?
A ci panowie, którzy płaczą , że dostają za mało grantów, może niech przeanalizują swoje CV.
Publikowanie w płatnych czasopismach nie jest drogą do Nobla.
Bardzo dobrze, że NCN nie wspiera takich działań.
Jak zawalczy z seksizmem w nauce? Na początek proponowałbym wprowadzenie parytetów w NCN: koordynatorzy dyscyplin to w większości kobiety.
i zwolnienie kobiet z uczelni. większość badaczy to kobiety.
Jak radzić sobie z seksizmem w nauce? Tak samo jak ze wszystkimi innymi problemami - wprowadzając Komitet do Walki z Seksizmem w Nauce. Może też to być rada lub komisja a najlepiej liga. Liga broni, liga radzi, liga nigdy was nie zdradzi! Ciała zbiorowe to podstawa nauki, przecież teoria względności została odkryta przez Komitet d/s Okrycia Teorii Względności a fizyka kwantowa przez Radę Fizyki Kwantowej. Zasiadanie w ciałach zbiorowych to podstawowa funkcja uczonego, wszyscy wiemy, że nie głowa w nauce się liczy ale zupełnie przeciwny organ.
To jest oczywiste, że jak nie dostaniesz na doktoracie preludium to Opusa dostaniesz statystycznie znacznie później. I nie chodzi o to, żen ie zrobisz cennych badań. W środowisku od lat wiadomo, że granty NCN to samonapędzająca się machina.
A to, że władze NCNu tego nie widzą, to akurat w to wątpię. One tego własnie chcą. Mają potem mniej roboty z formalnościami, bo doświadczeni laureaci poopełniają mniej błędów.
Bardzo cenna analiza, i wiele wyjaśnia. Wydaje mi się się jednak, że nie uwzględnia pewnych zjawisk, które komplikują odpowiedź na pytanie, komu faktycznie przyznawane jest finansowanie.
Po pierwsze, zdaje się, że analiza uwzględnia grant Miniatura. (Widzę jedynie wzmiankę o nieuwzględnieniu Preludium.) Miniaturę może otrzymać tylko osoba, która nie kierowała dotąd projektem finansowanym przez NCN. Przyznawane kwoty są względnie małe - np. kilka-kilkanaście tysięcy złotych na wyjazd albo badania pilotażowe. Uwzględnienie Miniatury zniekształca statystykę - w sztuczny sposób zawyża liczbę laureatów, którzy kierują grantami po raz pierwszy.
Po drugie, w naukach przyrodniczych powszechne jest zjawisko, w którym kierownik grantu nie jest niezależnym pracownikiem naukowym. Choćby dlatego, że nie ma własnego laboratorium ani zaplecza technicznego. Grant jest realizowany w laboratorium należącym do kierownika zespołu, który pełni rolę senior researchera. To również zniekształca statystykę.
Pewnym mankamentem jest też to, że nie są brane pod uwagę granty spoza NCN. Rozumiem, że te dane nie są ogólnodostępne. Niemniej, niedostępność tych danych "zubaża" zwłaszcza naukowców z dużym dorobkiem.
Miniatura nie jest grantem, analizy jej nie uwzględniają. Niestety, nie ma możliwości uwzględnienia "niesamodzielnych" PIów i nie znamy skali tego zjawiska. Jeżeli jednak w NZ nie ma możliwości realizowania badań bez labu, to Baza NCN nie uwzględnia innych grantów (i nie były one istotne z punktu widzenia pytania o dostępność finansowania NCN).
Przepraszam, coś się skasowało:-) Miało być: Jeżeli jednak w NZ nie ma możliwości realizowania badań bez labu, to naturalne powinno być, że udział osób "z pierwszym grantem" będzie w tej grupie nauk niższy. W NZ od 2018 roku (z wyłączeniem PRELUDIUM) osoby z 4 i więcej grantami dostały 11.46% grantów, a z pierwszym - 41.81%. Nawet jeżeli założymy, że na każdy grant z tej pierwszej grupy przypada 1 grant z tej drugiej, to nadal ok. 30% grantów trafiło do osób, które dostały grant po raz pierwszy (choć nie da się bez labu i zaplecza). Nie jest chyba też patologią, że młodzi ludzie wybierają na swoją działalność grantową prężnie działający lab zamiast tego, gdzie się niewiele dzieje.
"Po pierwsze, zdaje się, że analiza uwzględnia grant Miniatura. (Widzę jedynie wzmiankę o nieuwzględnieniu Preludium.) Miniaturę może otrzymać tylko osoba, która nie kierowała dotąd projektem finansowanym przez NCN."
Nie wydaje mi się. Miniatura jest dla naukowców z doktoratem uzyskanym w miarę niedawno i jest przeznaczona na realizację pojedynczego zadania badawczego lub polegającego na przygotowaniu większego projektu.
moze warto przestac finansowac nauki humanistyczne na klasycznych uniwersytetach? W polsce to raczej jest fikcja zawodowa, jakas teologia, stosunki miedzynarodowe, ekonomia, prawo, politologia, socjologia, europejstyka, administracja, pedagogiki i tym podobne z lat 90 ubieglego wieku. Zmiejszac limity przyjec na studiach co roku w oparciu o informacje o zatrudnieniu z zusu ile osob potem pracuje w zawodzie a ile nie. lepiej wtedy te srodki przesunac na dyscypline scisle, techniczne i medyczne? Szczerze co moze byc ciekawego w granatach typu mysl filozoficzna hildegrady z bingen?
Zaden smiertelnik nie czyta takich opracowan
Nie mieszajmy tutaj finansowania szkolnictwa wyższego z finansowaniem badań naukowych. To są różne sprawy.
W naukach ścisłych niekoniecznie jest lepiej, jeśli chodzi o jakość badań. Jest bardzo różnie.
Hildegardy z Bingen, jeśli już. A który śmiertelnik czyta naukowe opracowania o genomie bielinka kapustnika?
Nie, nie warto przestawać. Życie nie polega tylko na zaspokajaniu potrzeb fizjologicznych, ale też na kontakcie z innymi ludźmi i tekstami kultury. A ten kontakt może być znacznie ciekawszy, kiedy go pogłębimy – również dzięki dorobkowi nauk społecznych i humanistycznych. Te dziedziny wiedzy są też ważne dla budowania zbiorowej tożsamości i poczucia wspólnoty w społeczeństwie. Czasem zaś Putin najedzie Gruzję lub Ukrainę albo coś kluczowego stanie się w Tajwanie – i nagle wzrośnie wartość ludzi znających historię, literaturę czy politykę tych krajów.
Ponieważ Autorzy przywołali mój głos w dyskusji, a następnie posłużyli się terminem, którego nie użyłem, czuję się w obowiązku przytoczyć pełne brzemienie zdania, jakie ośmieliłem się wygłosić:"Pracownicy NCN z natury rzeczy są zainteresowani obsługą mniejszej liczby projektów (za to droższych), realizowanych przez „sprawdzonych” kierowników i ich jednostki. Zaś wielokrotni beneficjenci, którzy biegle opanowali technologię „grantobrania”, również nie widzą powodu do istotnych zmian.". Tylko tyle i aż tyle. W. Pisula
Żartuję oczywiście 😎
I to wcale nie musi być korupcja. Ewaluacja grantów to nie jest ewaluacja osiągnięć tylko ewaluacja obietnic a żaden człowiek nie ma mocy przewidywania przyszłości, więc siłą rzeczy ocenia to co będzie na podstawie tego co było. Najprościej jest ocenić propozycję grantu na podstawie grantów już zakończonych i na taką pokusę będą narażone wszelkie komisje. A to w długim terminie doprowadzi do podziału naukowców na grantopozytywnych i grantonegatywnych.
Niekoniecznie obietnic. Projekty są bardzo silnie ewaluowane na podstawie wcześniejszych osiągnięć. Negatywna ocena dotychczasowego dorobku (określana jako "ocena możliwości realizacji" czy jakoś podobne), dokonana na pierwszym etapie oceny merytorycznej, ukręca łeb projektowi całkowicie. Wówczas do etapu obietnic sprawa nawet nie dochodzi, bo ocenie podlega wcześniejsze prowadzenie się naukowca. Można to nazwać właśnie oceną osiągnięć. Pytanie, czy właśnie na tym nam zależało, skoro to przecież oceniany projekt ma osiągnięcia wygenerować.
Tak! Tyle że jeżeli nie masz grantu, to nie masz środków na badania ani grupy badawczej, która na ciebie robi (a ty na nią). Prawdopodobnie masz też kredyt, który trzeba spłacać, więc prawdopodobnie podejmujesz dodatkowe zajęcia. W ten sposób tworzy się nauka dwóch a czasem trzech prędkości. Co gorsza ten system ma tendencję do samoutrwalania, bo doktorant /współpracownik profesora grantonegatywnego ma znikome szanse wsiąść do tego pociągu. Najgorsze jest jednak to, że grantopozytywność/negatywność nie koreluje stuprocentowo z "doskonałością naukową". Ogromne znaczenie mają tu predyspozycje psychiczne, w tym coś, co wiąże się z ekstrawertycznością, zdolnościami przywódczymi, umiejętnością negocjacji itp. Znam osoby, które naukowo zajmują się kompletnym badziewiem, ale są wygadane, "przedsiębiorcze" i potrafiły zbudować wokół siebie duże grupy - teraz to są już samograje. Niemniej, poza ładnie pomalowaną trawą i ciepłem kominka, w którym palą się stuzłotówki, nie ma z tego żadnego pożytku.
Nie ma żadnego dowodu na to, że działalność NCN ma jakikolwiek (pozytywny bądź negatywny) wpływ na stan polskiej nauki. Można za to chyba łatwo uzasadnić, że NCN wpływa na jej rozwarstwienie.
Ilość uzyskanych grantów np Opus, powinna być ograniczona np do 2, dalej wielokrorni grantobiorcy powinni uzyskiwać granty bardziej prestiżowe np ERC.
W artykule poddano analizie podział na panele HS, NZ, ST, ale w ramach panelu ST jest bardzo duże zróżnicowanie, porównajmy matematykę z chemią czy z fizyką. Ilość grantów jak i kwoty grantów uzyskiwanych w fizyce, czy chemii są nieprównywalne do gantów z matematyki, więc coś tu jest nie tak. Jeśli porównamy ilość grantów Opus ( bo ten grant jest odpowiedni) uzyskanych w matematyce w Polsce do odpowiednich grantów z matematyki w Czechach, to w Polsce mamy dramatyczny kryzys. Należałoby się zastanowić nad małymi grantami, powzzechnymi , przyznawanymi poza uczelniami, zamiast dotacji na podtrzymanie potencjału naukowego przyznawanymi uczelnią, bo te dotacje są marnowane.
Jak już raz wspomniałem, granty ERC polskim naukowcom bardzo się nie opłacają i dopóki to się nie zmieni nie widzę sensu w zmuszaniu ich do aplikowania metodami administracyjnymi.
Ciekawa analiza, natomiast być może jej wersja z podziałem na poszczególne grupy badawcze byłaby bardziej miarodajna. Jeżeli grupa badawcza to badacze A, B, C, każdy z nich uzyskuje grant, to w powyższej analizie występuję jako jednorazowi / debiutanci, choć w rzeczywistości nimi nie są. Ale tu trzeba by już uwzględnić bardziej i mniej formalne zależności, co jest niemożliwe do ustalenia. Być może zatem ilość grantów per capita (na osoby przypisane do pracy badawczej w danej jednostce) byłyby możliwe i ciekawe do analizy.
Mam pomysł racjonalizatorski: podzielić naukowców na grantopozytywych i grantonegatywnych. Tych, co grantów nie dostają, zwolnić z dnia na dzień, bo przecież już ustaliliśmy, że naukę robi się tylko w grantach. Tym, co dostają granty, jednorazowo przydzielić granty odnawialne dożywotnio. Oszczędzi się na komitetach, posiedzeniach, ekspertach i recenzjach, a efekt przecież będzie ten sam.
Acha, są tacy, co posiedzenia komitetów, rad, komisji i zespołów ekspertów lubią dla samej frajdy zasiadania i radzenia. Można specjalnie dla nich takie imprezy urządzać pod warunkiem, że nic z nich wynikać nie będzie.
Pomimo ironicznego wydźwięku to by nie bylo takie glupie, tylko zamiast zwalniać grantonegatywnych to czesc z nich np. 40% należałoby pozostawić zeby ktos potem w tych grantach pracowal a jedynie te reszte zwolnic. Mogloby to zadzialac z korzyscia dla wszytskich i poprawiloby dystrybucje środków bo Ci którzy zostaną powinni dostać dobre pensje a podatnicy przestaliby wreszcie wysluchiwac tych bzdur ze naukowcy chca podwyzek
A to już siły roboczej do grantów nie należy zatrudniać w drodze przeotwartych konkursów, czyli na tzw. wolnym rynku? Etaty kłócą się z otwartością konkursów! Jak by taki jeden z drugim dostał etat, to by mu się mogło poprzewracać i wrócilibyśmy do punktu wyjścia.
Chyba że zrobić taki sprytny myk i osobom grantopozytywnym dać - z mocy ustawy - belwedera, a resztę strącić na asystenta. Duże oszczędności! Do tego każdemu grantopozytywnemu dać własną katedrę i jednocześnie wprowadzić prosty, znany i lubiany mechanizm dziedziczenia grantu wraz z katedrą.
Jedni mają brać kasę a inni robić? Tak, to znamy, to dość często spotykany ustrój społeczny. Czasem się tylko kończy gilotyną lub rżnięciem piłą.
w punkt :)