Szansą dla polskiej nauki może być inwestycja w nowe, młode grupy badawcze. Już kilka takich zespołów na uczelni może zainfekować ekosystem innym sposobem prowadzenia nauki i przełamaniem skorupy tradycji i nawyków – uważa dr hab. inż. Rafał Kucharski z Instytutu Informatyki i Matematyki Komputerowej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Publikujemy jego propozycje zmian nadesłane na akcję „Nauka do naprawy”.
Realizuję się naukowo w Polsce od 2021 roku, kiedy wróciłem z Holandii dzięki Narodowemu Centrum Nauki i programowi IDUB, a dobry ekosystem na Uniwersytecie Jagiellońskim pozwolił mi sięgnąć po grant European Research Council. Mam 10-osobową grupę badawczą. Większość zmian ostatnich lat (w szczególności powstanie NCN, reformę 2.0 i IDUB) oceniam pozytywnie. Oczywiście, poza okresem od 2020 roku, który wolałbym zapomnieć. Moje propozycje podzieliłem na trzy grupy. Za kluczowe uważam wsparcie dla małych wiodących grup naukowych. Równie ważne jest uczynienie z Polski atrakcyjnego celu dla międzynarodowych talentów. Wreszcie, istotne jest też obranie właściwego kierunku rozwoju. Pominąłem oczywiste postulaty o wzroście nakładów, koniecznej mobilności i zachowania higieny publikacyjnej.
Skokowy wzrost: Małe, młode wiodące grupy badawcze
Dobra nauka w Polsce to nie dobre uczelnie czy wydziały, ale archipelag dobrych grup badawczych, z silnymi liderami, działających w ekosystemie dobrych uczelni z dobrym finansowaniem.
1. Polski tenure track
Potrzebujemy skoku do przodu! Szansą może być inwestycja w nowe, młode grupy badawcze. W praktyce wystarczy znaleźć ambitnego, w miarę młodego kierownika zespołu z profesjonalnym planem badawczym (np. nieskutecznie składanym na topowe uczelnie czy granty), dać mu budżet, grupę, wolną rękę i zaufanie – tylko tyle. Po kilku latach należy sprawdzić efekty. To działa już w praktycznie wszystkich naszych grantach ERC – nasi naukowcy, gdy dostaną wolność i niezależność, jako kierownicy budują świetne grupy (ostatnio np. w ramach Centrów Dioscuri). Już kilka takich zespołów na uczelni owocuje nowym standardem, infekowaniem ekosystemu innym sposobem prowadzenia nauki i przełamaniem skorupy tradycji i nawyków.
Moim zdaniem to najbardziej efektywne lokowanie zasobów: atrakcyjny program budowy nowych zespołów, ściąganie albo absolwentów ze świata, albo zagranicznych talentów chcących założyć własne zespoły. Przy profesjonalnym procesie pozyskiwania talentów, rzetelnych komisjach konkursowych i rygorystycznym procesie wyboru, są duże szanse na zbudowanie świetnego zespołu naukowego. Można wykorzystać doświadczenia z IDUB, gdzie kilka uczelni proponowało takie programy, z różnym skutkiem. Dobrym pomysłem byłoby oddelegowanie kontroli realizacji do panelu ekspertów zagranicznych, weryfikujących to w oparciu np. o to, czy lider takiej grupy miałby szansę na tenure na wiodących uczelniach. Wówczas można znacznie ograniczyć kontrolę i zwiększyć zaufanie – dać wolność i nie patrzeć na ręce, tylko pić szampana po sukcesach, zaś przynoszące porażki przedsięwzięcia zamykać po kilku latach.
2. Doktorant jako podstawowy budulec zespołu
Doktoranci są najważniejsi w budowie zespołu. Dobry kierownik, obdarzony wolną ręką w budowie zespołu, to właśnie od nich zacznie cały proces, postdok przyjdzie później, a magistrant nie dostarczy jeszcze wartości. Niestety, w naszej tradycji, aby dorosnąć do zaszczytu promowania, trzeba mieć dużo tytułów i siwych włosów. Problemy są dwa: habilitacja (wielu z tych, którzy mogliby budować nowe zespoły, jej nie ma, ale mają za to dorobek pozwalający ją dostać) oraz szkoły doktorskie. Otóż, nawet mając finansowanie stypendium (np. 5 tys. zł z NCN) nasz doktorant musi być zrekrutowany do szkoły doktorskiej. Prowadzone one są w dyscyplinach często wąskich, sztucznych i specyficznie rozumiane. Dla wielu ciekawych badań, w szczególności nowych, nie ma dyscyplin, albo istniejące rady dyscyplin nie są inkluzywne na tyle, by przyjąć doktoranta robiącego rzeczy inne niż te, do których przywykł. Z kolei komisja rekrutacyjna nie ma obowiązku konsultować wyboru z kierownikiem. Może się więc zdarzyć, że magistranci uznanych profesorów, absolwenci naszej uczelni dostaną się, nawet gdy nie mają finansowania z grantu, podczas gdy nowi, spoza uczelni, nawet mając rekomendacje nowego kierownika grupy, muszą obejść się smakiem. W takiej sytuacji lider z własnym OPUS-em jest zależny w budowie zespołu od komisji rekrutacyjnej na studiach doktoranckich i programów kształcenia w ramach dyscyplin. Trudno w tym wypadku o niezależność.
3. Magistranci jako członkowie grupy
Na dobrych uczelniach magistranci mają wystarczający poziom, żeby wspierać prace grup badawczych. Pozwólmy im na to i w innych uczelniach. Gdy kierownik ma wystarczającą masę krytyczną (doktoranci, laboratorium, finansowanie), niech magistranci u niego pracują. Wykorzystajmy tę sytuację jako pensum dla kierownika oraz jako ETCS dla studenta. a lab zacznie żyć i integrować się ze studentami. Nie widzę minusów.
4. Finansowanie na podstawie wyników konkursów międzynarodowych
Wskaźnik sukcesu w ERC to około 10%, a świetnych projektów jest tam wiele. Sam recenzowałem fantastyczne wnioski, które zostawały odrzucone. Recenzują je najlepsi paneliści, liderzy swoich dyscyplin. Jeśli oni ocenią wniosek pozytywnie, to nie mamy powodów, by tego nie finansować. Mogłyby powstać dwa programy. Jeden byłby dla wszystkich polskich projektów ERC z oceną A i wybranych B. Drugi obejmowałby zaproszenie do realizacji w Polsce projektów zagranicznych ocenionych na A. Poważnie odciążyłoby to NCN w procesie recenzowania, zwiększyłoby jakość recenzji i dostarczyłoby naturalnych, ambitnych i zdeterminowanych liderów grup.
5. Liderzy wzrostu i ich odpowiedzialność
Mamy deficyt liderów wzrostu, ludzi, którzy pokazali, że udało się w Polsce założyć prężne, rozpoznawalne grupy badawcze. Powinniśmy im zaufać i dać warunki wzrostu, ale jednocześnie wymagać. Na przykład oczekiwać od nich wsparcia w rozwoju słabszych grup z aspiracjami, choćby poprzez współpromowanie doktoranta. Wówczas opiekę merytoryczną mógłby sprawować lider grupy słabszej a nad jakością planu badawczego i jego wyników czuwałby lider lepszej. Efekt? Doktorat byłby lepszej jakości i zapewne z lepszymi publikacjami, lider słabszej grupy doświadczyłby wzorców pracy na wyższym poziomie i mógł je wdrażać u siebie, wreszcie pracownicy słabszej grupy wzmocniliby swoje CV dzięki renomowanym współautorom i współfinansowaniu prac z prestiżowych grantów.
6. Dla jednych wsparcie, dla drugich zaufanie
Polska nauka to zarówno świetne, renomowane laby, kierowane przed liderów o świetnej reputacji, etyce, wynikach. Ale też i mierne grupy bez ambicji, kontynuujące schedę po dawno emerytowanych założycielach, publikujące w polskich periodykach i MDPI. Ci drudzy potrzebują wzorca, ci pierwsi – wolności i zaufania. Słabsze grupy powinny dostać dopasowaną do ich możliwości, zaplecza i tradycji ścieżkę wzrostu ze szczegółowym planem, jak podnieść poziom naukowy, przy aktywnym wsparciu liderów grup lepszych. Grupy z wyższej półki powinny otrzymać zaufanie – granty, publikacje czy nagrody przyznawane przez międzynarodowe, niezależne panele to wystarczający jego wyznacznik. Dla tych naukowców nie mają znaczenia punkty, IFy, bo oni wiedzą już zazwyczaj, co i jak chcą osiągnąć, nie potrzebują raportów, sprawozdań.
Ekosystem: Polskie uczelnie jako atrakcyjne kierunki dla międzynarodowych talentów
7. Polskie uniwersytety atrakcyjne dla zagranicznych PhD, PD i PI
Mając najlepsze uczelnie w trzeciej setce rankingów, a pozostałe poza Top 500, prestiż nie wystarczy, by przyciągać talenty, z którymi nasi liderzy będą mogli prowadzić badania i rozwijać swoje grupy. Z moich obserwacji wynika, że poza renomą uczelni kluczowe są: renoma kierownika (PI), tzn. warto z nim pracować, bo to zaprocentuje w rozwoju osobistym, oraz jakość życia, czyli stosunek zarobków do kosztów. Nie mamy marki jak MIT czy ETH, pracuje u nas wciąż niewielu rozpoznawalnych w świecie kierowników, zadbajmy więc o jakość życia w środowisku naukowym. Mam tu na myśli m.in. anglojęzyczne szkoły i przedszkola przy uczelni. Być może prowadzone w ramach instytutów anglistyki, z gwarantowaną pulą miejsc dla dzieci naukowców oraz nierynkowymi stawkami (obecnie szkoła angielska w Krakowie jest kilkukrotnie droższa niż w Holandii, jest to rynek bardziej dla nowobogackiej klasy wyższej, niż dzieci ekspatów na uczelniach). Duże uczelnie mogą to łatwo zmienić i zyskać przewagę międzynarodową. W tych ośrodkach jest również masa krytyczna (rynek zagranicznych naukowców), aby takie szkoły zapełnić.
Ale to nie wszystko. Przy obecnym kryzysie mieszkaniowym i galopujących niestabilnych cenach wynajmu, poza akademikami dla studentów, równie ważne jest zakwaterowanie dla naukowców. Wybudujmy dla nich domy asystenta, przy kampusie, szkole anglojęzycznej – stwórzmy miastotwórczy uniwersytecki kampus, atrakcyjny dla naukowców, ich partnerów i dzieci. Może to też przełamać fatalny impas polskiej urbanistyki, a raczej jej dezercji, i zaowocować osiedlami, w których to urbanista, nie deweloper, kształtuje przestrzeń.
8. Współczesny proces rekrutacyjny
Proces rekrutacji na polskich uczelniach wygląda jak za czasów PRL. Niektóre uczelnie otrzymały znaki jakości HR Excellence, ale w praktyce nabór przypomina staranie się o pracę w KWK Halemba w latach osiemdziesiątych. A przecież walczymy o najlepsze talenty, rywalizujemy z uczelniami o lepszej renomie, pieniądzach, oraz z korporacjami, gdzie profesjonalne działy rekrutacji toczą boje o najlepszych kandydatów. Sam, niezależnie od procedur i wymagań, realizuję rekrutację poza uczelnią, na LinkedIn, ResearchGate, X (dawny Twitter), ogłaszając tam atrakcyjne i treściwe ogłoszenia, prowadząc samemu nieformalne (i pewnie nielegalne) rozmowy oraz przedstawiając konkretne warunki (pensja, czas trwania, moment rozpoczęcia). Po wstępnym wyborze kandydata przygotowuję go do wejścia w paszczę diabła naszej biurokracji i wyręczam go w stosach dokumentów, formalizmów, terminów i drżę, by kandydat nie przestraszył się i nie zrezygnował, gdy np. nie uda się wyliczyć mu dodatku na czas, zrobić badań lekarskich, przetłumaczyć apostile, zapisać do PPK czy wypełnić równie istotnych kwestii formalnych.
Kierunki rozwoju
9. Centralizacja vs. zrównoważony rozwój
Jedynymi polskimi uczelniami, które obecnie mogą liczyć się w walce o drugą setkę rankingów są uniwersytety: Warszawski i Jagielloński, takie są fakty. Potrzebują w tym wsparcia, ale innego niż pozostałe, np. te IDUBowe i z lokalną renomą. Tylko te dwa ośrodki (przy czym UW ostatnio radzi sobie nieco lepiej), dzięki potencjałowi miast, jakości środowiska naukowego i wykorzystaniu szans ostatnich lat, mają szansę wytworzyć masę krytyczną do skokowego rozwoju. Powinny grać w innej lidze, a nie ścigać się w konkursie o liczbę publikacji MDPI z mniejszymi uczelniami. Czy to oznacza, że mniejsze ośrodki powinny nie mieć uniwersytetów? Nie wiem, ale szansę w światowym wyścigu mają tylko te dwa – możemy im w tym pomóc, albo nie. Uczelnie lokalne mają swoją rolę do wypełnienia, budują kadry regionu, pozwalają na awans społeczny, są miastotwórcze. Ale czy dają szansę na zbudowanie masy krytycznej i konsolidacji badaczy tak, by powstał ekosystem i międzynarodowe środowisko naukowe, w którym powstają przełomowe badania naukowe i które przyciąga talenty z Harvardu, EPFL czy Aalto? Nie, musimy więc wybrać liderów i na nich postawić. UW i UJ dobrze skorzystały z ostatnich szans i uniknęły zagrożeń, pomóżmy im przyspieszyć zmiany.
10. Nowa, mała uczelnia wiodąca
A może nie tylko UW i UJ mogą liczyć się w doganianiu czołówki? Może stać nas na stworzenie małego, elitarnego, nowego Heidelbergu, Delft bądź Cambridge? Zbudować od podstaw uniwersytet bez skażeń obecnego systemu, bez narośli i bagażu tradycji miernej nauki? Niestety, w Polsce małe i średnie miasta nie są na tyle atrakcyjne, więc powstanie takiego ośrodka w Sandomierzu, Nowym Sączu czy Malborku to zadanie karkołomne, ale może wykorzystać Warszawę/Kraków i na bazie istniejących tam uczelni (np. UKSW, PK, UEK czy instytuty PAN) zbudować nowy uniwersytet o atrakcyjnej angielskiej nazwie? Przeniesienie obecnych kadr w obrębie tych samych miast i stworzenie całkiem nowego ośrodka zarządzanego przez zagranicznego rektora o międzynarodowym doświadczeniu, o płaskiej hierarchii małych prężnych grup badawczych robiących naukę na wysokim poziomie. Możemy spróbować i pokazać obrosłym tradycją katedrom, że jednak się da.
11. Punktoza czy DORA
Jako środowisko naukowe musimy skromnie patrzyć na swój potencjał i miejsce. Oczywiście ambicje są konieczne, ale zazwyczaj nie mamy podstaw, by być awangardą. Niebezpieczną dla nas, w moim odczuciu, jest popularna w wiodących ośrodkach i praktykowana przez wiodących badaczy moda na ignorowanie impact factorów, punktów i renomy czasopism. Dla jasności, w pełni wspieram i zgadzam się z deklaracją DORA, ale jednocześnie protestuję przeciwko jej praktykowaniu w obecnych warunkach w Polsce. Przy naszych miernych wynikach, słabych nawykach i dorobku w MPDI albo polskich periodykach, bardzo łatwo jest mówić o punktozie, grantozie. Póki co, realizujmy sprawdzone wzorce i starajmy się bywać jednak w Science i Nature i zdobywać ERC częściej niż raz do roku, potem pomyślimy, czy dołączyć do awangardy zmian. Najpierw jakość, potem nonszalancja.
Pozostałe postulaty
12. Odejście od sztywnych dyscyplin
W obecnym systemie mamy szansę rozwijać jedynie dyscypliny zdefiniowane przez ministra oraz uprawiane przez wystarczającą liczbę naukowców na uczelni, by stworzyć radę. Oznacza to, że nie ma szans na nowe badania. Interdyscyplinarność w praktyce nie istnieje: każdy pracownik jest przypisany do swojej dyscypliny i oceniany przez wiodącą radę, każdy doktorant otwiera się i broni przed komisją z jakiejś dyscypliny. Gdyby się okazało nagle, że otwiera się nowa dyscyplina (np. teleportacja przy użyciu farmaceutyków zasilanych tekstami filozofów greckich) nasza nauka potrzebowałaby kilkunastu lat, aby pojawił się pierwszy doktorat, kolejnych kilkunastu, aby powstały rady dyscyplin i jeszcze kilku, żeby stworzyć kierunki studiów. Co więcej, gdyby renomowany profesor z tej branży napisał do rektora, że chętnie przyjedzie do Polski budować tu swoją nową grupę, raczej nie zostałby ciepło przyjęty, no bo w jakiej dyscyplinie miałby rozwijać uczelnię?
13. Eliminacja grantów dla doktorantów
Doktorant nie powinien mieć własnego grantu i nim kierować. Doktorant powinien pracować w zespole, chłonąć jego atmosferę i wiedzę, pomagać w jego rozwoju, uczyć się dobrych praktyk i warsztatu. Doktorant nie jest samodzielny i szanse na to, że jego pomysł zostanie zrealizowany z efektem naukowym wysokiej jakości poza mocną grupą badawczą, są niewielkie. Granty typu PRELUDIUM powinny być przyznawane kierownikom, którzy mogliby pozyskać w otwartym konkursie najlepszych kandydatów do realizacji ich planów badawczych – z korzyścią dla doktorantów, kierowników i uniwersytetu.
Uważam, że podstawowym zadaniem doktoranta na uczelni jest wsparcie grupy badawczej i praca na jej rzecz, wieńczona doktoratem. Doktoranci samodzielni, poza grupami i projektami, są często bezużyteczni, nieproduktywni i nasiąkają indywidualizmem, w efekcie gorzknieją, szukają pracy gdzie indziej niż na uczelni i dopiero w wolnym czasie piszą doktorat. Nieporównywalnie większą wartością jest doktorant na pełen etat, z finansowaniem z NCN (5 tys. zł + stypendium), ściśle współpracujący z grupą badawczą. Gdyby pod tym kątem prowadzić rekrutację doktorancką, efekty szkół doktorskich i grup badawczych byłyby nieporównanie wyższe.
14. Dostosowanie stylu doktoratów do pokolenia Gen Z
Młodzi ludzie nie lubią się stresować, męczyć, ponosić porażek. Współczesna nauka tymczasem to pasmo niepowodzeń, odrzuceń, przegranych. W ambitnych pismach, konferencjach, grantach szanse sukcesu oscylują wokół 10%. Młodzi, nawet zdolni, nie chcą o tym słyszeć, wolą co innego – tego nie zmienimy. Pytanie, jak ich zachęcić do ambicji, do walki o naukę? Nie wiem, ale na pewno nie tworząc elitaryzm. Niektórzy starsi, uznani profesorowie miewają wysokie wymagania co do doktorantów, w praktyce odstraszające kreatywnych i ambitnych młodych ludzi. Bądźmy zatem inkluzywni dla doktorantów i łagodniejsi dla ich innego stylu. Boomerskie i millenialskie egzaminy, deadline’y, hierarchie, garnitury i wymaganie pracy od 8 do 16 to dla Gen Z wystarczający powód, żeby pracować w korpo, a nie na uczelni. Oni się do nas nie dopasują, to my musimy dopasować się do nich.
Rafał Kucharski
Ogromnie cieszy nas - ponieważ wypowiadam się w imieniu zespołu BITECH ThinkTank pojawienie się takiej inicjatywy i "głosów formalnych", co jako mała organizacja pozarządowa (tworzona przez doktorantów i młodych doktorów) próbujemy forsować już od 2021 roku. Byliśmy pierwszą organizacją, która zajęła się dobrostanem i kondycją psychiczną młodych doktorantów. Zapraszam do zapoznania się z naszym raportem: https://bitechthinktank.org/science-zen/ oraz największym do tej pory panelem dyskusyjnym o sytuacji młodych naukowców i doktorantów: https://www.youtube.com/watch?v=Cikh0_-Mbko
Zapraszam do kontaktu i współpracy!
MDPI ma złą opinię, więc usunąć je z listy MNiSW. Lista MNiSw jest listą MNiSW a więc listą arbitralną i nie musi zawierać czegoś, czego nie chce MNiSW, ani być tworzona wedle jakiś zasad. Skoro publikują w MDPI a nie będzie MDPI na liście MNSw, to będą publikować gdzie indziej skoro są to dobre artykuły.
Będą publikować w ERSJ, które jest znacznie gorszy, albo w periodykach krajowych, które na liście MN zawsze będą (co nie znaczy, że będą na liście filadelfijskiej). Nauczmyż się wreszcie, że każdy pomysł typu faszyzm (w rozumieniu technicznym) kończy się tym, że ludzie, którym płaci się za myślenie, nauczą się go obchodzić.
Nie. Ministerstwo powinno nie miec wplywu w ogole, lub miec wplyw bardzo ograniczony, na narzedzia, ktore sluza do ewaluacji naukowcow. Ministerstwo to instytucja polityczna i ministrowie nie powinni grzebac w sprawach zwiazanych z nauka wedlug klucza politycznego lub jakiegokolwiek innego.
W tym temacie trzeba sie zdac na czynniki i wspolczynniki zewnetrzne, na ktore ani ministerstwo, ani nawet polscy naukowcy nie maja wplywu.
Przepraszam ale zasady ewaluacji nie służą żadnej ewaluacji tylko dystrybucji środków na jednostki, które się nauką zajmują i obecny egalitaryzm to dofinansowanie słabszych.
A to chyba Państwo przez Ministerstwo realizuje politykę naukową, więc listę czasopism i punktację może Ministerstwo tworzyć jak chce bo to i tak nie jest żadna ewaluacja, tylko metoda/zasady rozdziału środków z budżetu.. To że jednostka ma najwyższy poziom naukowy nie oznacza, że ma dostać najwięcej środków finansowych. Państwo jako Mecenas nauki może finansować na przykład te badania, które chce i uważa za słuszne, a które wcale wysoko w rankingu międzynarodowym nie stoją wysoko. po to by na przykład nie uzależniać się technologicznie od innych.
I takie wlasnie finansowanie, ktore sie "uważa za słuszne" doprawodzilo polska nauke tu, gdzie jest teraz.
A poprzedni minister dokladnie w takiej uznaniowosci przodowal: zadnych standardow zewnetrznych, tylko to, co ministerstwo uznawaje za lepsze.
Zas ewaluacja ma znacznie wazniejsze cele, niz tylko lokalna, czasowa dystrybucja srodkow. Moze byc kluczowa w kierowaniu zmianami, reformami, ulepszaniu danej jednostki. Pomagac wyznaczac kierunki rozwoju. Tylko trzeba ta ewaluacje postarac sie robic dobrze.
Straszne. Dowiedziałem się że receptą na poprawę nauki są,"higiena publikacyjną", "prestiżowi współpracownicy", "renomowane granty" i "liderzy o świetnej reputacji". Zapytał bym , o kryteria prestiżu, ale ... To jest właśnie problem nauki i nie tylko polskiej. System dystrybucji prestiżu. Na topie jest naturę z opłatą 50 000 ty zł za to by każdy mógł przeczytać co napisałeś. Oczywiście wiedzą że Ci się powinno zwrócić w grantach. No dobra, przecież nikt tego nie czyta, drzwi otwarte są jedynie przez fakt że masz takie trofeum.
Małe grupy badawcze dają rzeczywiście duży potencjał rozwoju i odpowiednią elastyczność. Trzeba pamiętać aby stworzyć też odpowiednie narzędzia - odpowiednią platformę - do tego, aby te małe grupy mogły współpracować bez skrępowania przy konkretnych projektach . Przy obecnym, silnie uregulowanym, systemie to tworzy szereg problemów, np: na czyje konto liczyć się będą bardziej "punkty za granty", na czyje konto idą punkty z publikacji, do której dyscypliny przypisujemy publikacje i wiele innych. Nauka rozwija się z bardzo szybkim tempie i małe grupy badawcze otwarte na współprace zagraniczne mają rzeczywiście największy potencjał do bycia zauważalnymi w zakresie międzynarodowym. Tu popieram prezentowany przez prof Kucharskiego punkt widzenia.
Nie popieram natomiast punktu #9. Sam jestem pracownikiem uczelni spoza wskazanej dwójki. Tak jak wielu pracowników uczelni w Polsce mam ugruntowane współprace naukowe z liczącymi się na rynku międzynarodowym uczelniami. Tak jak u wielu innych naukowców, tak i w moim przypadku współprace te zaowocowały publikacjami w czasopismach naukowych o najwyższej renomie. I co z tego? I nic. Istniejący system awansów, przyznawania grantów, ewaluacji pracowników nauki ma ogromną bezwładność. Moim zdaniem tutaj potrzebne jest nie tylko tworzenie małych grup badawczych, ale także budowanie wokół tych grup przyjaznego środowiska na uczelniach. Można osiągnąć poprzez ukierunkowanie badań prowadzonych na uczelniach nie mających aspiracji do bycia na pierwszych miejscach w rankingach i większą dowolność w ustalaniu wewnętrznych zasad funkcjonowania. Nie chodzi mi o to, aby małe uczelnie miały swoje "lokalne gwiazdy", ale o to by zbudować sieć współpracujących ze sobą jednostek. W mojej ocenie i zgodnie z moim doświadczeniem to przyczyni się do większej niezależności naukowców w planowaniu nowych kierunków badań.
Ja również nie widzę większego sensu w punkcie 9. Poza UJ i UW funkcjonuje wiele zespołów, w których publikowanie w MDPI nie jest normą, tylko ujmą, i które potrafią odnaleźć się w nauce światowej. Stawianie na "małe, wiodące grupy badawcze" brzmi dobrze. Stawianie na "małe, wiodące grupy badawcze na UJ i UW" już trochę gorzej. Nie pierwszy raz pada przecież propozycja dalszej centralizacji środków w zaledwie dwóch ośrodkach akademickich. Żeby postawić na małe grupy badawcze, nie trzeba wcale ścigać się w rankingach - pozycja w nich nie jest sama w sobie aż tak wielką wartością, a i sukcesu nie będzie, z wielu różnych względów. Obecna pozycja UJ i UW jest pokłosiem wielu lat pompowania w te uczelnie pieniędzy, a nie znaczącej przewagi intelektualnej czy organizacyjnej nad przynajmniej kilkoma innymi ośrodkami. Czy rozwiązaniem istotnie jest wpompowanie tam jeszcze większej kwoty pieniędzy? W naszych warunkach finansowych, większy sens ma wspieranie poszczególnych dyscyplin (i tak, jestem za znacznym poluzowaniem w tej kwestii, nasz obecny sztywny podział jest bzdurny i nie przydaje się chyba do niczego poza ułatwieniem pracy urzędnikom i różnym ciałom piastującym i nadającym) tam, gdzie jest potencjał. Nie zbudujemy uczelni z pierwszej 100 rankingu, ale już mocne ośrodki w rankingach tematycznych - jak najbardziej. Będzie to i tańsze, i znacznie bardziej efektywne.
Panie Łukaszu,
Pełna zgoda, co do pozycji UW i UJ. Faktem jest, że liderują wśród krajowych uczelni wyższych, ale jest to wynik pompowania w te uczelnie publicznych pieniędzy na przestrzeni wielu lat. Nie zmienia to ich słabnącej pozycji w międzynarodowych rankingach akademickich np. w ARWU jeszcze przed wdrożeniem ustawy 2.0 znajdowały się w trzeciej setce globu, a po 5 latach obowiązywania ustawy obsunęły się w dół, i dziś są w piątej setce. Podobnie sytuacja wygląda w rankingach THEWUR i SIR/SCImago z 2023 r. Po prostu konkurs IDUB nie wypalił. Wedle rankingu SIR 2023 w sektorze państwowych/rządowych instytucji naukowych wysoką pozycję zajmuje Polska Akademia Nauk 17 miejsce/ spośród 1747 instytucji równorzędnych globu. Natomiast UW plasuje się w piątej, a UJ w czwartej setce globu z 4533 ocenianych uczelni wyższych w tym rankingu. Tym samym liderem badań naukowych podstawowych jest Polska Akademia Nauk, która dzierży palmę pierwszeństwa, nieprzerwanie od dekad.
Na świecie jest chyba 195 państw, więc tak średnio wypada po 8 instytucji równorzędnych na państwo i jakby je scalić tak to byłyby jak PAN i chyba tej 17 pozycji by nie było.
Panie Zbyszku,
Nie wiem, czy każdy kraj globu dysponuje instytucjami równorzędnymi względem PAN-u. To zależy od organizacji sektora nauki w danym państwie, i odpowiednich źródeł finansowania, to jednak nie są uczelnie wyższe. Niemniej, niech pan zwróci się do twórców rankingu SCImago z zapytaniem w kwestii metodologii rankingu, i wyliczeń tam prezentowanych. Ja na forum przedstawiam dane, które są tam podane. Nie mam powodu aby je kwestionować, to poważny międzynarodowy ranking akademicki. Podobnie jak ARWU czy THEWUR.
Położenie nacisku na wsparcie grup badawczych i ich rozwoju jest świetnym pomysł. Natomiast nie zgadzam się z częścią przedstawionych pomysłów:
- wskazane zostało (z czym się zgadzam), że brakuje liderów wzrostu. Trudno oczekiwać, że liderów wzrostu będzie więcej jeśli indywidualizm u doktorantów traktowany jest jako cecha negatywa. Indywidualizm jest jedną z tych podstawowych cech, dzięki którym mamy liderów wzrostu, która napędza przyszłych liderów do odważnych kroków, nowych pomysł naukowych i robienia czegoś wbrew powszechnym schematom. Jeśli przez całych czas doktoratu danej osoby jej indywidualizm będzie tłumiony, tak jak po jego zakończeniu ma ona być liderem?
- granty preludium otrzymują zazwyczaj osoby na końcowym etapie swojego doktoratu i dlatego są one świetnym pomysł. Doktorat się kończy i młody naukowiec ma środki na finansowanie swoich nowych badań na początku kariery. Uczy się dzięki temu być liderem i ma dobry podkład przed składaniem kolejnych wniosków w kraju czy zagranicą. Jeśli go ktoś w tym zastąpi to kiedy ma się tego nauczyć? Dlatego uważam, że Preludium jest bardzo sensowne i wydaje mi się, że rzadko otrzymują go doktoranci na początku swojego doktoratu (trudniej wtedy mieć dobre pomysły i dorobek potrzebne do jego otrzymania).
- postawienie sobie celu samego w sobie żeby być wyżej w rankingu również uważam za chybione (czy taki jest cel funkcjonowania uniwersytetów?), dlatego nie popieram postulatu centralizacji środków na dwie najwyżej klasyfikowane uczelnie w rankingach. Jeśli stawiamy sobie za cel rozwój dobrych grup badawczych to idźmy w tym kierunku i je rozwijajmy i zwiększajmy finansowanie, ale nie tylko w tych dwóch uczelnia, ale wszędzie gdzie te grupy badawcze są dobre. Jeśli o to zadbamy to wzrosty w rankingach powinny się pojawiać, ale na to wpływa wiele czynników takich jak: poziom finansowania nauki w PL, kierowanie uczelnią przez jej władze, odpowiednia kultura pracy i motywacja całości społeczności akademickiej do projakościowych działań.
Gdy "doktorat się kończy", to chyba też kończy się afiliacja przy uczelni i środki do życia, prawda? No chyba że Preludium ma służyć przedłużaniu "robienia doktoratu" aż do wyczerpania środków z niego.
Jakim cudem Preludium może być szkołą liderów? Chyba nie chodzi o naukę liderowania samym sobą? Przecież oni i tak rozliczają się z prac wykonanych wspólnie z promotorem i/lub jego grupą, jeśli taka istnieje, z tajemniczo (nie)wielkim udziałem doktoranta. Czego wówczas uczymy tego doktoranta? "Zaradności życiowej" na miarę Staszka Anioła z "Alternatywy 4" i ducha spółdzielczości w stylu rosyjskiej mafii węglowej czy solidnego warsztatu naukowego?
To może dajmy sobie spokój z odkryciami naukowymi i zacznijmy rozdawać stopnie naukowe za zdobyte finansowanie badań?
Dziękuję za odniesienie się do mojego komentarza. Jeśli są z Pana strony jakieś merytoryczne przeciwwskazania do kontynuacji programu Preludium to mogę spróbować z nimi polemizować. Natomiast póki co większość postawionych pytań luźno nawiązuje do mojego komentarza.
Pisząc o kończeniu się doktoratu miałem na myśli sytuację, w której doktorat nie planuje sztucznie wydłużać swojego doktoratu, ale ma zapewnione zatrudnienie w miejscu realizacji swojego doktoratu (co jest w PL dosyć powszechne). Dzięki temu na samym starcie, po zakończeniu projektu doktorskiego, jest finansowanie na realizację nowych badań.
Nie rozumiem co rozliczanie się ma do omawianej kwestii? To jest wewnętrzna sprawa danego zespołu w danej jednostce jak, kto i z czego się rozlicza, a zapewne w każdej jednostce wygląda to inaczej.
Ja w żadnym miejscu nie napisałem, że Preludium to szkoła liderów, co nie zmienia faktu, iż nadal uważam, że otrzymanie tego grantu pomaga w zdobywaniu kompetencji liderskich. Realizacja tego grantu (jak również innych) wymaga zarządzania zdobytym finansowaniem, zaplanowania wydatków, ich realizacje i przede wszystkim zaplanowanie przestrzeni badawczej i czasową realizację badań (w tym współpracę z zespołem badawczym niezależnie od tego ile formalnie osób zostało wpisanych do realizacji projektu). Projekt finalnie powinien zostać rozliczony. Dlatego uważam, że kierownik Preludium, w trakcie jego realizacji uczy się być liderem, a realizując nowy projekt (przy pomocy opiekuna naukowego) polepsza swój warsztat naukowy. Zapewne nie zawsze ma to miejsce, ale uważam, że w większości przypadków tak.
Propozycja rozdawania stopni naukowych za zdobyte finansowanie należy do Pana. Ja takiego pomysłu w swoim komentarzu nie poruszałem.
Mam wątpliwości. Po pierwsze, nie ma co liczyć na większe środki na naukę w nadchodzących latach. Choćby dlatego, że wydatki na zbrojenia rosną i rosnąć będą. A bez znacząco większych pieniędzy jakikolwiek rozwój naukowy na poziomie światowym jest fantasmagorią. Już teraz utrzymanie dużej i średniej aparatury robi się zbyt drogie nawet dla dużych i aktywnych zespołów. Po drugie, żeby zajmować się nauką w Polsce, należy raczej zapomnieć o fanaberiach typu rodzina i dzieci. W okolicach pięćdziesiątki chyba, bo wcześniej nie ma za co. Ale to może być dość trudne...
Po trzecie, zupełnie nie zgadzam się z punktami 13-14. Choćby dlatego, że są ze sobą sprzeczne. Jak zachęcać kreatywnych i ambitnych, a jednocześnie uniemożliwiać im realizację własnych pomysłów? Znam doktorantów, którzy z powodzeniem opracowali koncepcję, zdobyli finansowanie i wykonali świetne badania. To zdanie: "Doktoranci samodzielni, poza grupami i projektami, są często bezużyteczni, nieproduktywni i nasiąkają indywidualizmem, w efekcie gorzknieją" jest dla mnie kuriozalne. Brzmi jak slogan z korpo, gdzie indywidualizm jest tożsamy z czymś nieprzydatnym, czy wręcz niebezpiecznym. I jest to kwintesencja feudalnych stosunków panujących gdzieniegdzie na uczelniach, tyle że przeniesionych niżej w hierarchii. Doktorant ma robić, co mu się powie. Później ma jechać na długi staż i robić, co mu się powie. Czy to jest recepta na stworzenie samodzielnego badacza? Czy raczej na zapewnienie siły roboczej dla tych badaczy, którzy już - w taki czy inny sposób - wybili się na samodzielność? Nie da się stworzyć samodzielnego naukowca, jeszcze bardziej ograniczając mu, i tak już niewielką (wszak doktorant to teraz student), samodzielność. Takie myślenie sprawia, że system oparty na podobnych zasadach powoli się wali w krajach zachodnich. Bo ludzie są zmęczeni tym, że przez kilkanaście lat żyją na walizkach, bez szans na założenie rodziny, i robią na kogoś, za dość kiepskie pieniądze uniemożliwiające stabilizację, tak naprawdę nie otrzymując prawie nic w zamian. Nie bez powodu w wielu rekrutacjach nie sposób znaleźć jakiegokolwiek sensownego kandydata. Nie bez powodu prawie wszyscy pochodzą z krajów rozwijających się. Praca naukowa staje się powoli zupełnie nieatrakcyjna dla każdego, kto wcześnie porzuci swoje idealistyczne wizje na jej temat i zauważy, jak ona wygląda naprawdę.
Artykuł jest ciekawy. Jednak, czy Rzeczpospolitą Polską stać na powołanie do życia, chociażby jednej uczelni badawczej na wzór tych anglosaskich? Ani Uniwersytet Warszawski, ani Uniwersytet Jagielloński takich kryteriów nie spełniają. U nas nie ma uczelni badawczych, które byłyby zbliżone do takich, jak University of Oxford, Cambridge, London, Imperial College czy Kings College. Brakuje wykwalifikowanych kadr akademickich, badawczych, drogiej aparatury, a przede wszystkim dorobku badawczego liczącego tysiące publikacji naukowych o charakterze innowacyjnym, czyli wpisujących się w postęp nauki globu. Potrzeba na to wszystko gigantycznych funduszy, których zwyczajnie nad Wisłą nie ma. Ponadto, jak funkcjonują czołowe, krajowe uniwersytety UW i UJ po przyznaniu im statusu uczelni badawczych w ramach ustawy 2.0. Czy faktycznie gonią czołówkę globu? Wedle rankingu ARWU znajdują się dopiero w piątej setce globu, czyli obsuwają się w dól po wdrożeniu ustawy 2.0. Tym samym konkurs IDUB jest jednym wielkim niewypałem.
Myślę, że jest taka potrzeba. Jak już pisałem w: http://pauza.krakow.pl/329_1_2016.pdf, uniwersytet, aby mógł być elitarny, powinien spełniać następujące warunki:
• ograniczenie wielkości uczelni i koncentracja na kształceniu studentów II i III stopnia;
• konkursowe egzaminy dla kandydatów na studia;
• posiadanie charakteru uniwersyteckiego w sensie kształcenia i badań prowadzonych w szerokiej gamie dyscyplin;
• charakter badawczy uczelni, przekładający się na małe obciążenia dydaktyczne profesorów i pochodzenie znaczącej części przychodów z grantów badawczych;
• obsadzanie stanowisk na uczelni w drodze międzynarodowych konkursów;
• funkcjonowanie na mocy odrębnej ustawy;
• zagwarantowanie stabilnego finansowania na wiele lat.
Oczywiście samo spełnienie powyższych warunków nie gwarantuje elitarności uniwersytetu, ale taką szansę daje.
Podoba mi się to połączenie:
- pochodzenie znaczącej części przychodów z grantów badawczych
- zagwarantowanie stabilnego finansowania na wiele lat.
Naprawdę nie dostrzega Pan tu sprzeczności?
Jak pojawienie się nawet jednej, choćby i relatywnie niewielkiej uczelni tego typu wpłynie na resztę systemu SzWiN w Polsce, skoro chyba obaj się domyślamy, że dodatkowych środków finansowych nie będzie i że extra środki dla tej uczelni to mniejsze fundusze dla reszty?
Jak taka uczelnia wpłynie na rynek pracy w Opolu czy Szczecinie, a nawet w Ustrzykach Dolnych, uwzględniając jej pasożytniczą relację z uczelniami regionalnymi?
Po co Panu odrębna ustawa? Żeby naukowcy zatrudnieni w tej wymarzonej uczelni do końca życia zawodowego pracowali w prekariacie?
>- pochodzenie znaczącej części przychodów z grantów badawczych
>- zagwarantowanie stabilnego finansowania na wiele lat.
Nie, nie widzę tu sprzeczności. Tak jest w niektórych renomowanych uczelniach w USA czy UK. "Endowment" zapewnia stabilność funkcjonowania, a granty umożliwiają prowadzenie ambitnych badań.
Zgadzam się, że powstanie takiej uczelni odbędzie się czyimś kosztem, na przykład kosztem likwidacji słabych wydziałów w kilku innych uczelniach - wydziałów, w których nie uprawia się nauki i w których dramatycznie brakuje chętnych do studiowania. Takie jednostki istnieją.
Relacja proponowanej uczelni nie będzie pasożytnicza - Uniwersytet Harvarda nie pasożytuje na Stanowym Uniwersytecie Północnej Dakoty. Oba spełniają ważną, ale inną, rolę w kraju, w którym funkcjonują.
>Żeby naukowcy zatrudnieni w tej wymarzonej uczelni do końca życia zawodowego pracowali w prekariacie? Ależ nie proponuję przymusowego zatrudniania w takiej uczelni. Raczej sądzę, że bardzo wiele osób będzie chciało tam, ciężko, pracować.
Osobna ustawa wydaje się, krótkoterminowo, najprostszym rozwiązaniem.
Chciałbym wspomnieć tylko, że "student III stopnia" to absurd, wprowadzony w latach minionych w celu zatrzymania większej liczby absolwentów na uniwersytetach z obawy przed ówczesnym wysokim bezrobociem.
Panie Profesorze, w tym zbiorze warunków brakuje mi kluczowego elementu: konkretnych wymagań, związanych z oczekiwanym pułapem osiągnięć. Czyli stabilne finansowanie - będzie, konkursy - będą, ale wymagań jakby brak.
Tego właśnie brakuje mi też w IDUB. Zero wymagań. Gdyby chociaż jakaś liczba grantów ERC, lub jakaś znaczna kwota Horyzontów (jako warunek konieczny do kontynuacji programu i hojnego finansowania).
Jeśli chodzi o elitarność i ograniczenie liczby studentów w uczelniach badawczych, to naprawdę łatwo to osiągnąć zmieniając kilka liczb w algorytmie podziału subwencji (np. SSR < 5, plus waga dwukrotna dla studiów II stopnia - wtedy studia I stopnia stają się co najwyżej elitarnym dodatkiem).
Kiedyś też pisaliśmy o uczelniach badawczych (http://www.pauza.krakow.pl/385_2_2017.pdf) i nawet to, co jest teraz poszło trochę w tym kierunku. Ale poszło zbyt szeroko (za wiele uczelni, za mała elitarność, brak wymagań - zatem są to łatwe pieniądze dla "wielkich", o wiele za łatwe...).
Szanowny Panie Profesorze,
Zgadzam się w pełni z warunkami, kryteriami, które przedstawił pan powyżej. Niemniej byłby to początek całego procesu dochodzenia do elitarności, a właściwie próby budowy uczelni badawczej nad Wisłą. Na dziś dzień krajowe uczelnie wyższe, w tym UW i UJ nie realizują wyprzedzających badań naukowych podstawowych o charakterze interdyscyplinarnym, a przecież to jest domeną anglosaskich uczelni badawczych. W międzynarodowych rankingach akademickich, jak ARWU, THEWUR, SIR liczą się przede wszystkim badania naukowe i ich jakość, która jest różnorodnie mierzona. Być może kiedyś tam powstanie uczelnia badawcza w kraju, która spełniłaby anglosaskie kryteria, ale póki co jest to pieśń przyszłości. Szczególnie przy finansowej nędzy polskiej nauki.
To wszystko sa rzeczy mozliwe do zrobienia, ale wymagaja ponadpartyjnych, "ponadpolitycznych", dlugofalowych inwestycji. Budowanie potencjalu w nauce trwa jedno pokolenie lub dluzej (prosze spojrzec na Chiny). To jest strategiczna decyzja, ktora wymaga dobrego, logicznego i realnego planu, i ktora sporo kosztuje i wymaga koncentracji i duzo pracy. To nie jest kwestia tego, czy mozna. To jest kwestia tego, czy sie chce, i jesli tak, to jak bardzo.
Co wiecej, to wcale nie musi byc jeden elitarny uniwersytet. Mozna te cele osiagnac na rozne sposoby.
Szanowny Panie Marcinie,
Ma pan racje, iż wiele rzeczy można zrealizować, ale potrzebna jest wola polityczna i społeczna. Dokładnie chodzi o wdrożenie polityki naukowej państwa, która wyznaczy kierunki rozwoju i zapewni długofalowe inwestycje. Przywołał pan przykład Chińskiej Republiki Ludowej, gdzie państwo w swojej polityce naukowej uwzględniło przede wszystkim rozwój kadr akademickich i badawczych, które m. in. uzyskały wykształcenie wyższe i doświadczenie zawodowe na najlepszych uczelniach wyższych globu, a potem powróciły do Chin budując sektor biznesowy, gospodarczy, przemysłowy, badawczy itd. Chiny przeznaczają blisko 600 mld USD na naukę rocznie, czyli zajmują drugie miejsce po USA w skali globu. Pierwsze skrzypce w nauce gra tam Chińska Akademia Nauk, która jest najlepszą państwową instytucją naukową globu. Drugie skrzypce w nauce grają tam liczne uniwersytety i inne uczelnie wyższe. Trzecia Rzeczpospolita Polska stanowi przeciwieństwo Chin. Po pierwsze nie ma polityki naukowej państwa, a tym samym strategii jej rozwoju. Po drugie po 1989 r. oszczędzaliśmy na kształceniu kadr akademickich i badawczych, co zaowocowało luką pokoleniową w wielu dyscyplinach naukowych. W ogóle brakuje aż 100 tys. etatów w sektorze badawczo-rozwojowym nad Wisłą. Po trzecie mamy bezpowrotną emigrację młodych, zdolnych naukowców circa 35 tys. wyjechało z PL do UE po akcesji. Po czwarte mamy niskie nakłady na szkolnictwo wyższe i naukę 31 mld zł./8 mld USD. Po piąte trzeba dokapitalizować te instytucje naukowe w kraju, które cieszą się prestiżem, uznaniem i dorobkiem badawczym w PL, Europie i na świecie. We współczesnej Polsce jest to przede wszystkim Polska Akademia Nauk i kilkanaście jednostek organizacyjnych/wydziałów z kilku czołowych publicznych uczelni wyższych.
W odpowiedzi do @Andrzej Jajszczyk, mozna zaczac od 2 malych uczelni, oczywiscie. Przykladami moga byc amerykanskie Rockefeller University lub UC at San Francisco, ktore sa nastawione na ksztlacenie tylko postgraduates (zatrudniaja oczywiscie postodkow i naukowcow) oraz na znaczacy research impact, co znakomicie im sie udaje.
Ale mozna tez zainwestowac mocno w instytuty PAN, zeby stworzyc srodowisko podobne do instytutow Maxa Plancka (Niemcy) lub w instytuty naukowe, w ktorych prowadzi sie badania podstawowe, i ktore sa zafiliowane z uniwersytetami, jak z Oxford, Cambridge, czy innymi uczelniami brytyjskimi. Mozna rowniez wewnatrz uniwersytetow stworzyc nowe jednostki nakierowane mocno na badania, gdzie funkcja edukacyjna odchodzi na drugi plan.
Sa rozne drogi do osiagniecia sukcesu, ale trzeba chciec to zrobic, byc gotowym na wieloletnie inwestycje, i zatrudnic ludzi, ktorzy naprawde wiedza o co chodzi, zeby mogli te dzialania wprowadzic w zycie. Tak naprawde najwazniejsze sa strategiczny plan z dobrym poparciem finansowym i ludzie. Bo wszystko zaczyna sie i konczy na ludziach.
Ja proponowałem dwie małe, zbudowane od podstaw, uczelnie badawcze: https://ncn.gov.pl/sites/default/files/obrazki/A_Jajszczyk_Polskie_polskie_uczelnie_czas_na_jakosc_w_Misja_i_sluzebnosc_uniwersytetu_2013.pdf
Grant dla doktoranta może być też przeciwnie - jedyną szansą na robienie dobrej nauki "na boku", jeśli znajdzie się w przeciętnym projekcie u przeciętnego promotora
No właśnie. Jeśli doktorant dobrą naukę robi tylko "na boku", to nie powinien stać się doktorantem - przyznawanie jemu (i jego promotorowi ) miejsca w szkole doktorskiej to strata publicznych pieniędzy. Przeciętny promotor z przeciętnym projektem nie powinien miec doktorantów, albo powinien dostać ich jako szansę na podniesienie poziomu (swojego i projektów). W tym kontekście Preludium to tylko proteza łatająca w gruncie rzeczy patologie naszego systemu. Działa teraz świetnie, ale jak naprawimy system powinna zniknąć IMO.
Pomysły bardzo ciekawe. Największe problemy to są z odejściem od sztywnych dyscyplin. Bo to są zdefiniowane strefy wpływów poszczególnych środowisk i osób.
Podział nauki na dyscypliny jest anachroniczny. Podpisuję się pod uwagą Marka.
Sporo dobrych pomyslow, niktore z nich sa dosyc oczywiste.
Mysle, ze najtrudniej zrealizowac ta czesc, ktora dotyczy budowania "ekosystemu dobrych uczelni z dobrym finansowaniem". Z tym zadaniem walcza wszyscy, na calym swiecie, rowniez w najbogatszych krajach, chociaz oczywiscie punkt startowy jest wszedzie nieco inny....
Skomentuje tylko punkt #11: TAK, WLASNIE. Zgadzam sie w pelni z tym postulatem. Jakkolwiek rozumiec "punktoze", towarzyszy ona wszystkim ewaluacjom nauki, naukowcow i instytucji naukowych, we wszystkich krajach gdzie jest prowadzona. Przyjdzie czas na odchodzenie od Impact Factors. Na razie sa one niezla wskazowka w ocenie dorobku naukowego, tylko musza byc madrze uzyte. Tworzenie jakiejs polsko-specyficznej punktacji, podczas gdy istnieje miedzynarodowa, nie ma sensu.
Chciałbym żeby pana poglądy zostały rozpowszechnione na wszystkie uczelnie, ale obawiam się że tak się nie stanie - zniszczyłoby to "pseudo hierarchię" i cały nepotyzm na uczelniach, więc środowisko akademickie na to nie pójdzie.
Podrawiam,
byly pracownik naukowy, obecny korposzczur :)
Świetny artykuł! Absolutnie się zgadzam z autorem, praktycznie w 100% to próbuje przekazywać na lokalnej uczelni oraz w rozmowach na różnych szczeblach przez ostatnie kilka lat, sukcesywnie realizując zbliżoną ścieżkę/koncepcję. Jednak tak jak i autor w swoim optymizmie, byłem naiwny. Do tych punktów brakuje m.i. dostosowania torów administracyjnych na obecnych uczelniach jeżeli chodzi o sprawy: zatrudnienia, rekrutacji, przygotowania wniosków grantowych, opieki, przetargów, ewidencji, rozliczania itp. Obecnie głównie tym zajmują się przeważnie kierownicy. Inaczej, potrzebujemy osób/zespołów z administracji którzy mogą często niezależnie, kompetentnie i indywidualnie funkcjonować w zakresie konkretnych przedsięwzięć. Inaczej, stawiać trzeba na jakość, a nie na ilość (publikacji, patenty, konkursy, instytucje) bo tylko w tym może przebić się na poziom nauki porównywalnej z krajami rozwiniętymi.
Jako punkt wyjścia do kolejnej zmiany jest przywrócenie możliwości rotowania pracownika. W obecnym stanie prawnym uczelnie są zabetonowane nic nie robiącymi albo pozorujacymi badania doktorami i dr habilitowanym. Czy przy lewicowym ministrze będzie to możliwe? Wątpię. Można się spodziewać. Wzmocnienia związków, które wybronia wszystkich. Na obrnach pracowników największym problemem jest grupa "młodych" uczonych, czterdziestolatków których nie można zwolnić.
Na ocenach, przepraszam, za pomylke